Matematyczny umysł z artystyczną duszą. Matematyk z wykształcenia, aktualnie pracownik jednej z krakowskich korporacji, a z zamiłowania niespełniona pisarka i zakręcona książkoholiczka.

niedziela, 24 sierpnia 2014

"Still love - czyli niedzielna piątka" - czas na filmy.

     Nadeszła niedziela - dzień, który osobiście nazywam często "family time". Dlaczego? Wtedy właśnie najwięcej czasu poświęcam rodzinie. Wiadomo, że studiując, nie ma mnie w mojej miejscowości cały tydzień, dlatego wracając na weekend, staram się jednak przebywać w domu. W wakacje to trochę inaczej wygląda, bo jestem przecież ciągle, nie licząc jakiś pojedynczych wyjść, ale mimo wszystko niedziela i tak nadal to dla mnie czas dla rodziny. Jednak obecnie, to także coś innego, bo... poświęcenie chwili dla tego bloga i oczywiście nowego cyklu. Tak więc przyszła pora na kolejnych ulubieńców, w ramach "still love - czyli niedzielna piątka".
     Zastanawiałam się na co tym razem powinnam postawić. Rozważałam kontynuację tych ulubionych zagranicznych grup muzycznych, albo polskich... Jednak uznałam, że nie może być ciągle tak muzycznie, w końcu to chaos myśli, w dodatku wciąż zmienny, dlatego też dzisiaj poświęcę ten wpis filmom. Z jednej strony dlatego, że szczerze powiedziawszy ostatni raz byłam w kinie na filmie "Samoloty 2" wraz z młodszym bratem, zresztą moje wypady do tegoż miejsca najczęściej kończą się właśnie na różnego rodzaju animowanych filmach, z drugiej strony nie jestem chyba po prostu fanatykiem oglądania, nieważne jakiego gatunku, ekranizacji. To nie znaczy, że nie mam swoich ulubionych, bo jeśli już przysiądę i wybiorę sobie coś do obejrzenia, to spędzam tą chwilę czasu i skupiam się na danej historii. Dlatego też przedstawię Wam, nie do końca hity ostatnich lat, ale te filmy, które naprawdę zapadły mi w pamięci i należą do tych ulubionych. Tak więc, żeby nie przedłużać - zapraszam do przeczytania kolejnej piątki.

1. "Uwierz w ducha" 

     Ten nakręcony w roku 1990 film jest chyba moim naprawdę numerem jeden. Po prostu nie wiem nawet dlaczego, ale mogłabym go oglądać tysiąc razy i nadal będzie mnie jednocześnie bawił, jak i wzruszał. Nieważne że znam go prawie na pamięć, to za każdym razem wywołuje te same emocje, a utwór pochodzący z tego filmu "Unchained melody" jest tak przepiękny, że nie umiem nawet opisać go słowami (choć może kiedyś spróbuję zinterpretować). Tak - opowiada o miłości i to ogromnej, prawdziwej, takiej, która można by rzec jest chyba nawet silniejsza od śmierci... Jako, że bywam romantyczką, pewnie to jeden z powodów dla których "Uwierz w ducha" już po pierwszym obejrzeniu sprawił, że stał się ulubionym filmem.
     Jeśli miałabym opisać fabułę (którą zapewne sporo osób zna, w końcu od 1990 roku minęło jednak trochę czasu), to opowiada ona o dwójce zakochanych w sobie ludziach. Sam (Patrick Swayze) oraz Molly (Demi Moore) wiodą spokojne życie do czasu aż mężczyzna nie zostaje zamordowany, a co gorsza, wszystko to uknuł jego dotychczasowy najlepszy przyjaciel. Chcąc jakoś ostrzec swoją ukochaną, błąka się po ziemi jako duch i próbuje wszelkich sposobów na to, by zapewnić Molly bezpieczeństwo, czyli głównie odciągnąć ją od Carla (wspomniany przyjaciel, którego gra Tony Goldwyn). W tym celu udaje się między innymi do kobiety, która faktycznie potrafi rozmawiać z duchami - Ody Mae Brown (Whoopi Goldberg). Sama jest nieco zszokowana tym, że słyszy głównego bohatera, gdyż mimo że ma zdolności porozumiewania się ze zmarłymi, których dusze błąkają się nadal po ziemi, do dotychczas tylko udawała, zbijając na tym grube pieniądze... Tak czy siak, nie jest złą osobą i to dzięki niej Sam w końcu przekonuje Molly, że wciąż przy niej czuwał... A kiedy jest pewny, że ukochanej nic nie grozi, może zaznać wiecznego spokoju.
     Ogólnie ten film jest genialny. Pokazuje jak dużą siłę ma miłość - prawdziwa, odwzajemniona, taka, gdy dwoje ludzi chce dzielić ze sobą wszystkie dni, wszelkie radości, ale także zmartwienia, a kiedy jedno odchodzi, drugie przez długi czas nie potrafi się pozbierać, bo wierzy, że tylko ta osoba była jej "przeznaczona". Scena, w której Molly rzeczywiście wyczuwa obecność Sama, jeszcze w tle wzbogacona o wspomniany wyżej utwór - doprowadza mnie do łez wzruszenia za każdym razem. Z kolei sceny z Whoopi Goldberg potrafią naprawdę rozbawić. Do tego oczywiście niezastąpiony Patrick Swayze (który niestety odszedł zbyt wcześnie z tego świata), jeden z moich ulubionych aktorów... Szczerze polecam ten film osobom, które lubią tego typu romanse, dramaty... z domieszką można by rzec, że fantasy. Kończąc ten opis, wrzucam oczywiście powyższy utwór, a wraz z nim filmik z fragmentami "Uwierz w ducha" znaleziony, rzec jasna, na youtube.



2. "Edward Nożycoręki"

     Kolejny film z tego samego, 1990 roku (zapewniam, że to przypadek), który również mnie zachwycił i sprawił, że jeszcze chwilę po jego obejrzeniu, nie mógł wyjść z mojej głowy. Utrzymany jest w nieco baśniowej konwencji i zdecydowanie ma coś w sobie. Już sam główny bohater grany przez mojego kolejnego z ulubionych aktorów - Johnny'ego Depp'a jest naprawdę intrygujący, a sam Johnny świetnie wcielił się w tą rolę. Oczywiście sama kreacja jest niemożliwa do istnienia w naszym świecie, jednak pokazuje coś więcej - to, że ludzie często boją się zaakceptować te osoby, które są po prostu inne - nieważne czy ze względu na to, co na zewnątrz, czy na swoje zachowanie.
     Jeśli chodzi o fabułę tego filmu, opowiada ona historię Edwarda - androida, będącego największym dziełem wynalazcy, który jednak nie zdążył przed śmiercią go ukończyć. Stąd też mężczyzna (wolę takie określenie na głównego bohatera niż android) zamiast rąk, ma nożyce... Któregoś dnia Peg Boggs (Dianne West) udaje się do zamczyska na wzgórzu, gdzie odnajduje Edwarda i postanawia zabrać go do swojego domu. Dzięki niej, bohater powoli przyzwyczaja się do życia w miasteczku, słynie między innymi z pięknego wycinania żywopłotów i innych misz-maszów ogrodowych. Jednocześnie zakochuje się w córce pani Boggs, Kim (Winona Ryder), jednak dziewczyna początkowo wręcz nie cierpi nowego członka rodziny. Z czasem wszystko się zmienia i chociaż w końcu również ona obdarza go prawdziwym uczuciem, ich los nie może zakończyć się do końca szczęśliwie. Właściwie w ciągu całego filmu widać jak bardzo zmienia się nastawienie mieszkańców co do głównego bohatera, jak często też inni chcą go wykorzystać, najczęściej używając do tego (początkowo przynajmniej) pomocy Kim, dla której Edward zrobiłby wszystko.
     Film godny polecenia, moim zdaniem oczywiście. Spodobał mi się, również mnie wzruszył, a to wyobcowanie bohatera jest taką przenośnią nawet do dzisiejszych czasów, jak i nie tylko - bo przecież ludzie, nieważne czy żyją w dziewiętnastym czy dwudziestym pierwszym wieku, są podobni - często oceniają innych jedynie po okładce, nie wiedząc nic o danym człowieku. Stąd podkreślam raz jeszcze, jeśli ktoś nie widział tego filmu, naprawdę polecam, nie bez powodu znalazł się w mojej piątce. Również wrzucam tutaj, można by rzec, że fragment, z przepiękną muzyką w tle...



3. "Requiem dla snu"

     Kolejny, jeden z moich ulubionych filmów, albo nawet lepsze będzie słowo - jeden z takich, które wywarły na mnie wrażenie, jest napisany wyżej - "Requiem dla snu". Wyprodukowany w 2000 roku amerykański dramat pokazuje los trojga nastolatków, a także starszej kobiety, lecz to co ich łączy to popadnięcie w nałogi z jakimi coraz częściej spotykamy się w dzisiejszym świecie.
     Akcja tego filmu zaczyna się latem. Sara Goldfarb (Ellen Burstyn) to starsza pani mieszkająca sama, odkąd przed paroma laty odszedł jej mąż, a syn Harry (Jared Leto), jeden z trójki znajomych, również wyprowadził się z domu. Stąd też kobieta spędza głównie czas oglądając telewizję i spotykając się z sąsiadkami. Któregoś dnia otrzymuje telefon, że ma szansę wziąć udział w teleturnieju telewizyjnym. Stąd postanawia zrzucić, według niej, zbędne kilogramy. Wspomagając się tabletkami, wkrótce popada w obsesję przez co jej zdrowie wisi na włosku... Z kolei Harry wraz z przyjacielem Tyronem (Marlon Wayans) oraz dziewczyną Marion (Jennifer Connelly) uzależnieni są od heroiny. Mężczyźni handlując narkotykami mają nadzieję, że wkrótce osiągną na tyle pieniędzy by wieść spokojne życie. Nie zdają sobie jednak sprawy, że tylko siebie niszczą. Losy tej trójki, podobnie jak Sary, nie mogą skończyć się dobrze. Tyrone - trafia do więzienia, drugiemu mężczyźnie amutowana zostaje ręka z powodu infekcji, z kolei dziewczyna, męczona głodem narkotykowym, zrobi wszystko by dostać swoją "dawkę" stąd uczestniczy w poniżającej, seksualnej orgii... Zakończenie jednak, a właściwie sen Sary mogłoby być jakby nadzieją na to, że ich losy odwrócą się na lepsze i w przyszłości wszyscy będą szczęśliwi...
     Film ten, muszę przyznać, wywarł na mnie, jak napisałam już wyżej, dość duże wrażenie, bowiem pokazuje historię ludzi uzależnionych od narkotyków, a także kobiety, która wpadła w manię odchudzania... Tym samym może być przestrogą dla wielu ludzi, że wcześniej czy później, jeśli mamy jakieś uzależnienia, to doprowadzą nas one do przykrych skutków. Los tych osób kończy się, można by rzec, że tragicznie. Co jeszcze zachwyciło mnie w tym filmie? Zdecydowanie muzyka, na pewno znana wielu ludziom, tak bardzo emocjonalna, idealnie dopasowana do fabuły tego filmu. Tak więc, jeśli ktoś jeszcze nie widział - polecam. Jest to film problematyczny i tak jak napisałam już, może być pewnego rodzaju przestrogą. A niżej - najbardziej znany utwór z "Requiem for a dream".



4. "Gladiator"

     Kolejnym filmem, należącym do moich ulubionych, jest pochodzący znowu z 2000 roku, "Gladiator", zdobywaca m.in. nagrody Oscara (za efekty wizualne, za scenariusz oraz za kostiumy). Obok postaci historycznych, wykreowane zostały również te fikcyjne, a to wszystko sprawia, że cała historia przenosi nas do czasów starożytnych, zachwycając każdą sceną.
     Film opowiada historię Maximusa (Russell Crowe) - rzymskiego generała z czasów Marka Aureliusza (Richard Harris). Zdobywa on uznanie cesarza poprzez sukces wyprawy przeciw Germanom, stąd władca chce przywrócić ustrój republikańska z pomocą właśnie Maximusa. Zazdrosny o niego, syn cesarza - Kommodus (Joaquin Phoenix) zabija ojca, a także nakazuje zamordowanie generała i jego rodziny. Maximusowi udaje się uciec, jednak wracając do domu, zastaje swoją ukochaną żonę oraz synka martwymi... Rozpaczając nad losem swojej rodziny, zostaje złapany przez łowców niewolników i od tej pory jego życie ulega zmianie - wkrótce staje się prawdziwym gladiatorem. Szybko zyskuje przychylność rzymskiej publiczności, jednocześnie chce zemścić się na Kommodusie. Dzięki pomocy siostry obecnego władcy, Lucylli (Connie Nielsen), ma szansę uciec, jednak spisek zostaje odkryty. Ostatnia scena to walka pomiędzy Maximusem a cesarzem, nie do końca sprawiedliwa, gdyż wcześniej Kommodus rani głównego bohatera w bok, chcąc uzyskać sobie przewagę. Jednak gladiator nie poddaje się do samego końca i tym sposobem, obydwoje giną na polu walki.
     Ten film jest zdecydowanie jednym z lepszych jakie oglądałam (jak zresztą pozostała trójka). Częściowo historyczny, wciągający i trzymający w napięciu w każdej sekundzie. Jednocześnie potrafi wzruszyć, już na samym początku, kiedy widzimy rozpacz głównego bohatera po utracie rodziny, jak i podczas całego filmu, a przede wszystkim jego końca... Również muzyka towarzysząca tej ekranizacji jest świetna. Naprawdę, jeden z moich ulubionych, stąd polecam, jeśli jeszcze nie mieliście okazji obejrzeć - warto zobaczyć tą historię. Natomiast poniżej jeden z piękniejszych utworów z tego filmu, wraz z scenami z tej ekranizacji.



5. "Pianista"

     Ostatnim już filmem jaki chciałabym dzisiaj przedstawić jest wyżej napisany "Pianista", wyprodukowany w 2002 roku, oparty na autobiograficznej książce Władysława Szpilmana (polskiego pianisty żydowskiego pochodzenia,), również zdobywca wielu nagród, podobnie jak "Gladiator", w tym nagrody Oscara (reżyseria, rola męska, scenariusz adaptowany).
     Akcja filmu rozpoczyna się we wrześniu 1939 roku, czyli wraz z rozpoczęciem II wojny światowej. Niemcy, po wkroczeniu do Warszawy, wprowadzają szereg restrykcji wobec ludności żydowskiej, w tym rodziny pianisty, Szpilmana (Adrien Brody). Przeżywają oni mnóstwo upokorzeń, zmuszeni są do sprzedania majątku, a także skarbu głównego bohatera - fortepianu, wszystko po to, by jakoś móc przeżyć... W ciągu całej wojny ich losy stale się zmieniają: w 1940 roku zostają przeniesieni za mury getta, a dwa lata później, tak jak inni Żydzi mają zostać przewiezieni do obozów koncentracyjnych. Podczas prowadzenia ludności na Umschlagplatz, Władysława w ostatniej chwili wyciąga policjant rozpoznając w nim słynnego pianistę. Jednak cała jego rodzina ginie w komorach gazowych. Główny bohater walczy o życie, ukrywając się u polskich znajomych, lecz gdy wybucha powstanie warszawskie, znajduje schronienie w budynku, gdzie mieści się kwatera wojsk niemieckich. Jeden z niemieckich kapitanów Wilam Hosenfeld (Thomas Kretschmann) znajduje pianistę, lecz gdy ten mówiąc mu czym się zajmuje i na rozkaz kapitana gra g-moll Chopina, wzruszając go na tyle, że Hosenfeld pomaga mu przeżyć. Po wojnie, Szpilman na nowo pracuje w Polskim Radiu, a kiedy przyjaciel mówi mu, że jeden z niemieckich kapitanów upiera się, że jest tym, który pomógł głównemu bohaterowi, Władysław udaje się na miejsce obozów jeńców - jednak jest już za późno, bo znajduje jedynie puste pole.
     Myślę, że ten film jest zdecydowanie godny obejrzenia, bo pokazuje los ludzi, głównie Żydów, jednak ogólnie tych, którzy musieli zmagać się z przeciwnościami losu podczas wojny. Jednocześnie widać ogromne okrucieństwo wojsk niemieckich, ale także pokazuje, że nawet w wojsku wroga może znaleźć się ktoś, kto udzieli pomocy (tak jak Wilam Hosenfeld). Do tego - muzyka działa na plus, jako że uwielbiam dźwięk pianina, fortepianu to ten film zdecydowanie do mnie trafił. Tragiczny, a jednak momentami niosący jakąś nadzieję. Do tego potrafi wzruszyć... Tak więc polecam, zdecydowanie. Poniżej z kolei,wstawiam właśnie tą scenę, kiedy Władysław Szpilman gra dla Wilama Hosenfelda.

 

      Mam nadzieję, że dzisiejsza piątka moich ulubieńców, Wam się spodobała, a przynajmniej, że czytało się to całkiem przyjemnie, jak i może zachęciłam Was do obejrzenia któregoś z wyżej wymienionych filmów, jeśli jeszcze ich nie znacie. Muszę przyznać, że to co często sprawia, iż dana produkcja chwyci mnie za serce to muzyka, co chyba po opisach widać (jak i tym, że po każdym z nich wstawiłam jakiś utwór pochodzący z danego filmu). Tak sobie myślę, że może kiedyś stworzę inną piątkę ulubieńców, kto wie, w końcu te filmy nie są najbardziej współczesnymi, a sporo jeszcze tych obecnych produkcji przede mną, muszę tylko jakoś się przełamać by w końcu zasiąść przed ekranem laptopa/telewizora i coś oglądnąć.
     Dodatkowo, chciałam napisać, że zostałam nominowana do nagrody "Liebster Blog Award" przez Nathally Black, za co bardzo dziękuję - to niezwykle miłe. Zgodnie z tym muszę odpowiedzieć na 11 pytań zadanych przez osobę, która mnie nominowała, a także sama wymyślić 11 innych i zadać je 11 osobom... Wszystko z tą liczbą. Problem z tym, że nie wiem czy znajdę aż tyle osób, ale postaram się i żeby nie przedłużać tego postu, moje odpowiedzi, pytania i nominacje odnośnie "Liebster Blog Award" w kolejnym wpisie. Póki co - trzymajcie się! 

12 komentarzy:

  1. 'Requiem dla snu" i "Edward..." to jedne z moich ulubionych filmów. C:

    OdpowiedzUsuń
  2. O jejku Pianista i Gladiator to jedne z moich ulubionych filmów <3. Mamy podobne gusta :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz naprawdę fajny repertuar ;) Chyba obejrzę sobie jeszcze raz. Najbardziej co mi się spodobało, to sam pomysł "still love". Gdybym tylko miała trochę więcej wolnego czasu, też spróbowałabym tego zadania. Naprawdę świetny pomysł na regenerację! Lubię takich.. działających ludzi (nawet dla samych siebie), trzymam kciuki i ściskam mocno! ;)

    pozdrawiam,
    malpiasta.blogspot.com ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny pomysł, z powyższej listy oglądałam tylko ,,Uwierz w ducha'' i ,,Edward Nożycoręki'' :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Odświeżyłam sobie niedawno "Pianistę" i muszę przyznać, że ten film nadal robi na mnie spore wrażenie. Od innych tego typu produkcji wyróżnia go to, że udowadnia iż nie każdy Niemiec był potworem bez serca :/
    KLIK

    OdpowiedzUsuń
  6. Oglądałam Gladiatora kilka razy,ale za każdym razem łezka się w oku kręci

    OdpowiedzUsuń
  7. ja osobiście nie przepadam za takimi rodzajami filmów :)
    zapraszam do mnie
    http://kiasob.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny post ! ;)
    http://iggynaturalblog.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. filmy nie dla mnie, ja uwieeelbiam romansidła <3

    http://saavemylife.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. Masz świetny gust filmowy. W tym zestawieniu moim faworytem jest zdecydowanie "Requiem dla snu". Bardzo lubię filmy utrzymane w takim klimacie. Jeśli nie oglądałaś polecam także "Czarnego Łabędzia" i "Przerwaną lekcję muzyki".

    Pozdrawiam,
    ogurczak.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za propozycje filmów, w najbliższym czasie być może je oglądnę, zwłaszcza, że kolejna osoba wspomina mi o "Czarnym Łabędziu". :)

      Usuń

Każdy komentarz, czy to pochwała czy też uzasadniona krytyka, niezwykle motywuje mnie do dalszego działania, stąd dziękuję za wszystkie pozostawione przez Was słowa! :)

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *