Matematyczny umysł z artystyczną duszą. Matematyk z wykształcenia, aktualnie pracownik jednej z krakowskich korporacji, a z zamiłowania niespełniona pisarka i zakręcona książkoholiczka.

czwartek, 30 czerwca 2016

     Miesiąc czerwiec powoli dobiega końca. Muszę przyznać, że w moim życiu okazał się być czasem nie do końca łaskawym, pełnym zawirowań, wielu sytuacji, które nieco pokomplikowały pewne sprawy, ale jednocześnie to właśnie w czerwcu udało mi się obronić pracę licencjacką i skończyć pierwszy stopień studiów na kierunku matematyka. Jednak przez nadmiar obowiązków, jak i wrażeń, nie mogłam w pełni skupić się na czytaniu - robiłam to jedynie w momentach "podróżowania", że tak to ujmę, jak i w kilku ostatnich dniach tego miesiąca, kiedy to pochłonęłam kilka historii dzień po dniu. Ostatecznie jednak, pod względem czytelniczym, czerwiec jest dla mnie niezwykle satysfakcjonujący. 
    Oprócz podsumowania mijającego miesiąca, postanowiłam powrócić do robienia planów książkowych i tym samym w lipcu za cel postawiłam sobie kilka tytułów. Mam więc nadzieję, że uda mi się zrealizować swoje plany - cóż, zobaczymy. Teraz natomiast by już nie przedłużać, zapraszam Was serdecznie do przeczytania poniższych punktów.

1. Podsumowanie czytelnicze czerwca


     Tak, jak wspomniałam, jestem zadowolona ze swojego wyniku w czerwcu, gdyż udało mi się przeczytać aż sześć książek. Na powyższym zdjęciu brakuje jednej - ze względu na to, że aktualnie jest ona pożyczona. Mimo natłoku obowiązków, znalazłam czas dla ciekawych lektur, chociaż przyznam się, że większość pochłonęłam właśnie w ostatnim tygodniu czerwca. Opisując każdą pokrótce, wygląda to następująco:

  • Jojo Moyes - "Zanim się pojawiłeś" - książka, której nie ma na zdjęciu. Kupiłam ją spory czas temu, a jakoś nie miałam czasu, by po nią sięgnąć. W końcu to zrobiłam i nie żałuję - chyba najlepsza lektura tego miesiąca, całkowity wyciskacz łez. Chciałam nawet wybrać się na film, ale póki co jakoś mi to nie wyszło. 
  • Victoria Scott - "Tytany" - egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa IUVI. Pokochałam styl autorki po jej wcześniejszych książkach. Również ta historia mnie nie zawiodła - świetna i pochłania się ją w mgnieniu oka. 
  • Suzanne Collins - "Gregor i tajemne znaki" - egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa IUVI. Kontynuacja losów Gregora, który ponownie musi udać się do Podziemia. Dobra część, jedna z lepszych i czekam teraz już na wielki finał serii.
  • Cecelia Ahern - "Miłość i kłamstwa" - egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Akurat. Całkiem dobra historia, ale niestety nie najlepsza w dorobku autorki i szczerze powiedziawszy czegoś mi w niej zabrakło.
  • Samantha Verant - "Siedem listów z Paryża" - egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Muza SA. Pełna uroku prawdziwa historia wielkiej miłości, która sprawiła, że aż mi się cieplej na serduchu zrobiło. Idealna na wakacje.
  • Nina Harrington, Lynne Graham, Amanda Browning - "Zapach lawendy" - egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa HarperCollins Polska. Zbiór trzech opowiadań, dobrych dla zrelaksowania, jednak szkoda, że nie poczułam do końca klimatu, jaki miałam nadzieję odnaleźć w tych historiach.
     Stąd też, jak widzicie, miesiąc minął mi głównie pod znakiem egzemplarzy recenzenckich. Z kolei książki utrzymane były na dobrym poziomie - przy czym najlepsza to oczywiście "Zanim się pojawiłeś" oraz "Tytany". Nie miałam w tym miesiącu tych najgorszych lektur, jednak najmniej usatysfakcjonowała mnie książka "Miłość i kłamstwa".

2. Plany czytelnicze na lipiec


     Postanowiłam w końcu zabrać się głównie za swoje książki, jakie grzecznie czekały sobie na półce przez zbyt długi czas. Póki co zrobiłam sobie niewielki stosik, mając nadzieję, że uda mi się pochłonąć wszystkie powyższe historie i być może dorzucić do tych planów jeszcze inne lektury. Krótko pisząc o każdej z nich:
  • Martin Calder - "Lato w Gaskonii" - mamy lato, wakacje, więc stwierdziłam, że mam ochotę przenieść się w wyobraźni do jakiegoś urokliwego miejsca i mam nadzieję, że dzięki tej książce mi się to uda.
  • Kathryn Taylor - "Powrót do Daringham Hall" - tyle dobrego słyszałam o tej książce, że zapragnęłam sama ją przeczytać. Wiem, że będzie to kolejne romansidło, ale mam nadzieję, że na poziomie.
  • Alessio Puleo - "Moje serce należy do Ciebie" - egzemplarz recenzencki od wydawnictwa Muza SA. Od dawna byłam ciekawa tej książki - zobaczymy, czy mi się spodoba.
  • Sofia Caspari - "W krainie wodospadów" - miałam okazję sięgnąć po poprzednie tomy Sagi Argentyńskiej i byłam nimi zachwycona. Stąd mam nadzieję, że trzecia część również przypadnie mi do gustu.
  • Emily Giffin - "Ten jedyny" - chociaż sporo osób poleca książki tej autorki, to będzie moje pierwsze spotkanie z jej dziełem. Oby udane! 
     Mam nadzieję, że uda mi się zrealizować powyższe plany i tym samym zwiększać ciągle liczbę w wyzwaniu "52 książki 2016". Poza tym lipiec będzie raczej luźnym miesiącem, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by czytać , czytać i jeszcze raz - czytać! 

     To już wszystko, jeśli chodzi o podsumowanie czytelnicze czerwca i plany książkowe na lipiec. Przepraszam Was za nieco słabe zdjęcia - mam ostatnio problem w dogadaniu się ze swoim aparatem, ale mam w planie nieco poćwiczyć (bo niestety wiem, że fotografa nigdy ze mnie nie będzie), by kolejne zdjęcia były lepsze. Jak Wam natomiast minął czerwiec? Dorwaliście się do jakiś dobrych lektur? Piszcie, chętnie poczytam! 
     Niebawem odezwę się zatem z kolejnymi recenzjami, ale też innymi tekstami. Póki co - trzymajcie się! 

środa, 29 czerwca 2016

"Przeszłość ma w zwyczaju dopadać cię, kiedy najmniej się tego spodziewasz."

Autorki: Nina Harrington, Lynne Graham, Amanda Browninh
Tytuł: Zapach lawendy
Wydawnictwo: HarperCollins Polska
Liczba stron: 415
Ocena: 4.5/5

     Lawenda. Najczęściej kojarzy mi się właśnie z Prowansją we Francji - miejscem, które do tej pory znam jedynie z książek, lecz marzę, by któregoś dnia móc je zobaczyć. Dlatego też, zanim sięgnęłam po książkę "Zapach lawendy", już sam tytuł sprawił, że gdzieś tam wytworzyła się myśl "ta lektura zdecydowanie będzie klimatyczna". Czy taka się okazała? I tak, i nie. Jest to bowiem zbiór trzech historii, które jednak pod względem fabuły są do siebie mocno zbliżone. Każda z nich na swój sposób wyjątkowa, lecz nie wszystkie urzekły mnie w równym stopniu. 
     Pierwsza historia to "Słoneczne lato" Niny Harrington. Główna bohaterka, Ella, mieszka w małym miasteczku we Francji, samotnie wychowując ukochanego synka Dana. Zajmuje się opieką domu pewnej kobiety imieniem Nicole, natomiast dodatkowo zarabia grając na fortepianie i śpiewając w hotelu. Któregoś dnia, do miasteczka przybywa znany biznesmen Sebastien chcąc spotkać się ze swoją macochą - Nicole - z którą zawsze łączyły go bliskie więzi. Los chce, że poznaje także Ellę i w ciągu kilku dni zaczyna rodzić się między nimi uczucie... Czy będzie to jedynie przelotny romans? A może między tą dwójką pojawi się prawdziwa miłość? 
    Druga historia "Miodowy miesiąc w Prowansji" autorstwa Lynne Graham to z kolei opowieść o małżeństwie, które poprzez liczne kłamstwa i intrygi zostaje wystawione na próbę. Billie poślubia miliardera - Aleksieja, lecz on nie ma bladego pojęcia, co do tej pory zatajała przed nim żona. Gdy się o tym dowiaduje, rozpętuje się piekło. Lecz mimo to, postanawiają oni spróbować w jakiś sposób znaleźć wspólne rozwiązanie. Czy im się uda? A może niektórych spraw nie da się wybaczyć? 
      Ostatnie opowiadanie, czyli "Na południu Francji" Amandy Browning to historia małżeństwa, które poprzez niedomówienia zostało wystawione na długotrwałą rozłąkę. Kiedy Sofia dostaje zdjęcia męża, z których wynika, że ten ją zdradza, postanawia od niego odejść - jednak co gorsze - bez słowa. Przez sześć lat ukrywa się na północy kraju, lecz wtedy odnajduje ją Lucas... Czy ich drogi znowu się zejdą? Czy uda im się wyjaśnić wydarzenia sprzed lat? 
     Jak też widzicie, każda z tych historii krąży wokół miłości, lecz także namiętności, ogromnego pożądania, a wszystko to często podsycane jest nutką zawiści i komplikacji... Dlatego też, jak wspomniałam, opowiadania są do siebie podobne i dzięki temu całość wydaje się być naprawdę spójna. Jeśli jednak miałabym oceniać każde z nich osobno, najbardziej do gustu przypadło mi zdecydowanie pierwsze z nich. Ta historia była naprawdę urocza i czytając ją, czułam w jakiś sposób klimat tamtego miejsca. Na chwilę mogłam przenieść się w swojej wyobraźni właśnie do Francji, do tego pełnego uroku domu i wraz z bohaterami przeżywać wszelkie emocje. Również trzecie opowiadania całkiem mi się podobało - chociaż w pewnych momentach irytowało mnie zachowanie bohaterów, to mimo wszystko utrzymane było w dobrym klimacie. Natomiast osobiście uważam, że druga historia jest najsłabsza. Totalnie do mnie nie przemówiła i szczerze przyznam, że bohaterowie bardzo działali mi na nerwy. Szczególnie Aleksiej - myślę, że z takim mężczyzną nie byłabym w stanie wytrzymać jednego dnia. No chyba, że wcześniej przywołałabym go jakoś do porządku - niekoniecznie w delikatny sposób. Sumując jednak całość, książka utrzymana jest na całkiem dobrym poziomie, jednak nie spodziewajcie się nie wiadomo jak ambitnych historii. Jest to tak naprawdę dobre czytadło właśnie na ten wakacyjny, pełen relaksu, czas. Jeśli więc szukacie książki, przy której możecie jedynie spędzić miłe chwile, bez konieczności wysilania szarych komórek, to "Zapach lawendy" idealnie się tutaj sprawdzi.
       Podsumowując, na plusy tej książki składa się więc jej lekkość - styl, jakim posługują się wszystkie autorki jest naprawdę przyjemny w odbiorze, właściwie książkę przeczytałam w raptem jeden dzień. Jednak jedyne, czego mi zabrakło, to właśnie klimat. Miałam nadzieję, że te miejsca zostaną zarysowane jakoś tak... lepiej. Poziom w miarę trzyma jedynie pierwsze opowiadania, w kolejnych kompletnie nie poczułam tej Francji, a szkoda. Bohaterowie również pozostawiają nieco do życzenia. Oczywiście jednych polubiłam bardziej, innych mniej, o czym już wspomniałam wcześniej przy okazji postaci Aleksieja. Mimo wszystko, to dobra książka właśnie na wakacyjnych okres, ot tak, dla odstresowania. 
      Niebawem znów postaram się tutaj napisać, na pewno z jeszcze jedną recenzją, podsumowaniem czytelniczym czerwca, a potem polecą w końcu felietony czy też muzyczne wpisy. Póki co - trzymajcie się! 

Za możliwość przeczytania dziękuję serdecznie:

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Autor: Samantha Verant
Tytuł: Siedem listów z Paryża
Wydawnictwo: Muza SA
Liczba stron: 368
Ocena: 5/6

     Miłość bywa nieprzewidywalna. Myślę, że każdy z nas niejednokrotnie się o tym przekonał. Są jednak takie historie miłosne, które wydają się być jak z bajki. Co jednak najlepsze - czasami okazuje się, że zdarzyły się naprawdę. Taką właśnie opowieścią jest książka "Siedem listów z Paryża" autorstwa Samanthy Verant. Na samym początku autorka informuje czytelnika, że spisuje wydarzenia realne, dotyczące jej samej, jak i wielkiej miłości, na którą czekała - z własnego wyboru - dwadzieścia lat... To historia, która momentami może wydawać się przesłodzona, ale jest jednocześnie niezwykle urzekająca i roztopi chyba każde serducho. 
    Książka tak naprawdę, jak już wspomniałam, to prawdziwa historia, jaką przeżyła autorka. Wszystko zaczęło się w momencie, gdy mając dziewiętnaście lat, postanowiła udać się z przyjaciółką do Paryża. Spotkała tam przystojnego Francuza Jean - Luca. Mężczyzna wysłał jej wtedy siedem pięknych, listów miłosnych, na które kobieta nie odpowiedziała... do czasu. Gdy minęło dwadzieścia lat, a Samantha czuła, że jej małżeństwo z mężczyzną imieniem Chris w rzeczywistości od lat stanowi jedynie iluzję, postanawia zrobić coś, na co nie odważyła się wcześniej. Odpowiada Jean - Lucowi, chcąc go jedynie przeprosić, że nie odważyła się odpowiedzieć na jego listy wcześniej. Co więcej, zakłada blog, na którym pisze siedem postów - a we wszystkich nawiązuje do tego jednego dnia w Paryżu, jaki zmienił jej życie... Bowiem Jean - Luc po tylu latach nie zapomniał o swojej miłości i los zaczyna znowu pisać swój scenariusz. Jak zatem wyglądała relacja przywrócona do życia po tylu latach? Jakie uczucia towarzyszyły bohaterom? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie sięgając po książkę "Siedem listów z Paryża". 
       Muszę przyznać, że nie spodziewałam się tego, że historia jest autentyczna. Szczególnie, że jest ona tak piękna, iż trudno uwierzyć w jej realność. A jednak tak właśnie wyglądała historia wielkiej miłości, jaka wytworzyła się między autorką książki, a poznanym wiele lat wcześniej Francuzem. Dlatego też urzekła mnie ta książka, gdyż pokazuje, że życie tworzy różne scenariusze i to takie, które mogą okazać się wręcz bajkowe. Jednocześnie opowieść Samanthy Verant pokazuje, że prawdziwa miłość nigdy nie gaśnie. Chociażby mijał czas, to iskierka uczuć wciąż pozostaje gdzieś w człowieku i niejednokrotnie wystarczy zaledwie błahostka, by powróciła jej intensywność. Może momentami było nawet zbyt cukierkowo - przyznaję, że to zdecydowanie tkliwa historia - a jednak roztopiła ona totalnie moje serducho. Wsiąknęłam w nią tak, że przeczytałam ją w zaledwie jeden dzień, nie mogąc się od niej oderwać. Musicie się przygotować jednak na to, że nie jest to lektura jakoś bardzo ambitna. To bardziej idealna opowieść, jeżeli nie szukacie zobowiązującej lektury, a chcecie po prostu zrelaksować się przy książce opisującej niesamowitą historię miłosną. Mnie kupiła ona całkowicie, a to, co najbardziej mi się w niej podobało, to właśnie te listy Jean - Luca. Otóż pojawiają się one pomiędzy kolejnymi rozdziałami i sprawiają, że czytelnik jeszcze bardziej się rozczula. Piękna historia o tym, że miłość naprawdę przychodzi niespodziewana i ta prawdziwa - nigdy nie gaśnie. Polecam serdecznie. 
      Jeśli chodzi o bohaterów tej opowieści - nie ma tutaj sensu za bardzo się rozpisywać. Muszę jedynie przyznać, że autorka bardzo dobrze opisała bliskie jej osoby. Postać Jean - Luca została oczywiście przedstawiona w pozytywach, bo w końcu inaczej Samantha Verant nie zakochałaby się aż tak w tym człowieku. Jednak pięknie opisała ona też swoje relacje z rodziną, jak również swoją najlepszą przyjaciółką - Tracey. 
       Podsumowując, "Siedem listów z Paryża" to opowieść piękna, bo autentyczna. Chociaż wydaje się być wręcz jak z bajki - to jednak piękno tkwi właśnie w fakcie, że pomimo powierzchownej nierealności, jest ona całkowicie prawdziwa. Dzięki temu uświadamia nam, że chyba trzeba zacząć wierzyć w przeznaczenie, bo ono istnieje - i chcąc nie chcąc o sobie przypomni, pytanie tylko - w jakim momencie naszego życia. Jeżeli więc szukacie niezobowiązującej lektury na jakiś wakacyjny wieczór, ta historia będzie dla Was idealna.
      Niebawem znów odezwę się na blogu z recenzjami jeszcze dwóch książek, felietonami i wieloma innymi tekstami. Póki co - trzymajcie się! 

 Za możliwość przeczytania dziękuję serdecznie: 

sobota, 25 czerwca 2016

Autor: Cecelia Ahern
Tytuł: Miłość i kłamstwa
Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 416
Ocena: 4.5/6

      Po dłuższej nieobecności wracam znowu na blog z nowymi tekstami. Jestem już po egzaminie licencjackim i mogę w końcu nazywać się matematykiem, o! Chociaż to co prawda dopiero pierwszy stopień do osiągnięcia pełnego tytułu - niezmiernie cieszę się, że podołałam. Teraz natomiast rozpoczynam swój "powrót" od recenzji książki "Miłość i kłamstwa" Cecelii Ahern, która to wywołała we mnie pewnego rodzaju sprzeczne emocje. Była to dobra powieść obyczajowa, można by nawet powiedzieć, że w pewnym sensie z podłożem psychologicznym, jednak nie najlepsza w dorobku autorki, chociażby przez fakt, że czytało mi się ją dobrze, ale bez większego szału.
    Jeden dzień może zmienić wszystko. Niejednokrotnie w literaturze właśnie te zaledwie dwadzieścia cztery godziny potrafiły wywrócić czyjeś życie do góry nogami. Podobnie w tej książce główna bohaterka, Sabrina, w ciągu jednego dnia dowiaduje się o swoim ojcu o wiele więcej niż przez wszystkie dotychczasowe lata. Natrafia ona bowiem na zapomnianą kolekcję kulek do gry w marmurki, jednak zauważa, że brakuje dwóch najcenniejszych eksponatów. Tym samym postanawia dowiedzieć się, kto mógł je zabrać. Rozpoczyna się więc dla niej podróż w przeszłość ojca - Fergusa - w wyniku której obraz rodziciela staje się dla kobiety wręcz obcy... Czego takiego Sabrina się dowie? Jakie tajemnice skrywa przeszłość? Odpowiedzi na te, jak i wiele innych pytań znajdziecie oczywiście w książce "Miłość i kłamstwa".
      Tak jak wspomniałam, historia wykreowana przez autorkę wywołała we mnie nieco sprzeczne odczucia. Na pewno muszę przyznać, że mimo wszystko mam słabość do Cecelii Ahern, gdyż po przeczytaniu już kilku jej książek zawsze byłam zachwycona. Tym razem również miło spędziłam czas w towarzystwie bohaterów, jednak czegoś mi zabrakło. Być może pewnego rodzaju wzruszenia bądź większej ilości emocji - sama nie potrafię tego do końca wyjaśnić, ale "Miłość i kłamstwa" na pewno nie poruszyła mnie do tego stopnia, co chociażby "P.S. Kocham Cię" bądź wspaniałe "Love, Rosie". Niemniej, jest to powieść o tyle ciekawa, bo nie skupia się na jakimś totalnie tkliwym romansie. Tutaj autorka stworzyła intrygującą historię, w której główna bohaterka ma szansę w ciągu jednego dnia poznać drugą twarz swojego ojca, o jakiej w życiu by się jej nie śniło. W zasadzie czytelnik fascynację Fergusa marmurkami poznaje już od pierwszych stron. Książka jest bowiem podzielona rozdziałami na te, które dotyczą przeszłości mężczyzny, jak również na te, gdzie główną bohaterkę stanowi Sabrina. Muszę przyznać, że ten zabieg "przeskakiwania" momentami wprowadzał mi niepotrzebny zamęt, lecz z drugiej strony dzięki niemu czytelnik ma szansę w pełni poznać losy bohaterów. Jest to więc powieść o rodzinie, o skrywanych tajemnicach, lecz przede wszystkim o pasji, która zbyt silna, staje się wręcz obsesją. Osobiście polecam tę książkę przede wszystkim fanom autorki, bo myślę, że mimo wszystko, się nie zawiedziecie. 
      Bohaterowie zostali wykreowani naprawdę ciekawie. W tym względzie Cecelia Ahern jakoś zawsze mnie satysfakcjonuje. Chociaż o wiele bardziej skupiłam się na postaci Fergusa, aniżeli Sabriny. To, co mi się podobało, to fakt, że autorka poradziła sobie tworząc narratorem dziecko. Te rozdziały pisane z perspektywy mężczyzny jako pięciolatka czy też dziesięciolatka były zrobione naprawdę dobrze. Generalnie rzecz biorąc, bohaterowie zostali wykreowani naprawdę ciekawie i nie mam ku nim praktycznie większych zastrzeżeń. Może nie zżyłam się z nimi jakoś szczególnie, ale też mnie nie drażnili.
        Podsumowując, książka "Miłość i kłamstwa" to może nie najlepsza powieść w dorobku autorki, którą można by dopracować pod niektórymi względami, ale na pewno stanowi relaksującą lekturę pokazującą, że w ciągu jednego dnia wszystko może się zmienić, jak również, że pasja bywa czasami wręcz niebezpieczna, kiedy zaczyna balansować na granicy obsesji. Osobiście - polecam, myślę, że spędzicie przy tej książce dobre chwile.
       Niebawem odezwę się z kolejnymi recenzjami, bo następne książki na mnie czekają, lecz to, co w głowie siedzi mi od dłuższego czasu to mnóstwo inspiracji na felietony. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak bardzo mam ochotę przenieść na papier te wszystkie przemyślenia, jakie wykreowały się w mojej głowie na przestrzeni ostatnich tygodni. Póki co - trzymajcie się! 

Za możliwość przeczytania dziękuję serdecznie:

Zdjęcie okładki znalezione: tutaj. 

niedziela, 12 czerwca 2016

Autor: Suzanne Collins
Tytuł: Gregor i tajemne znaki
Wydawnictwo: IUVI
Liczba stron: 359
Ocena: 5.5/6
     Kolejny raz miałam okazję wrócić do tajemniczego Podziemia, by wraz z Gregorem i pozostałymi bohaterami móc przeżywać niezwykłe przygody. Książka "Gregor i tajemne znaki" autorstwa Suzanne Collins to już przedostatnia część serii, jaka miała zarówno swoje plusy, jak i minusy, lecz co najważniejsze - z każdym kolejnym tomem okazywała się coraz lepsza, niosąc ogrom emocji. Tak, jak wielokrotnie wspominałam, że historia skierowana jest bardziej ku młodszym czytelnikom, tak jednak obecnie mam wrażenie, że z każdą kolejną częścią tak naprawdę seria przybiera o wiele poważniejszą tematykę i chociaż główny bohater to zaledwie jedenastolatek, opowieść będzie idealna dla każdego, bez względu na wiek.
     Od ostatniej wyprawy minęło kilka miesięcy, jednak w życiu Gregora wszystko uległo zmianie. Chłopiec wciąż ma na sobie mnóstwo blizn przypominających ostatnie wydarzenia, jego mama wciąż pozostaje w Podziemiu, gdzie powoli wraca do zdrowia, z kolei tata zajmuje się całym domem sam nie będąc jeszcze w pełni sił. Dobrze, że jest chociaż Pani Cormaci, którą wtajemniczono w ten niezwykły świat i jaka to ciągle pomaga rodzinie Gregora. Wkrótce chłopiec ponownie bierze udział w wyprawie, celem której jest odnalezienie informacji zapisanych w tajemnych znakach. Wraz z Botką wraca więc do Podziemia. Tym razem nie ciąży na nim żadna przepowiednia, lecz okazuje się, że wszystko wcale nie będzie łatwiejsze... Tajemnicze zniknięcie chrupaczy - czyli myszy - tylko utwierdza mieszkańców Regalii, jak i Gregora w przekonaniu, że dzieje się coś złego. Jak zatem potoczą się losy bohaterów? Czy uda im się odnaleźć to, czego szukają? Odpowiedzi na te, jak i wiele innych pytań znajdziecie oczywiście sięgając po książkę Suzanne Collins.
      Pamiętam, że trzeci tom przygód chłopca był naprawdę wciągający. Wręcz nie mogłam oderwać się od tamtej historii, a zakończenie sprawiło, że tym bardziej chciałam sięgnąć po kolejną część. Miałam tylko nadzieję, że okaże się równie emocjonująca. I na szczęście tak właśnie było, jeżeli nawet nie lepiej. Ten tom pełen jest tajemnic, lecz co najważniejsze - nieprzewidywalności. To sprawia, że książkę czyta się w mgnieniu oka. Autorka świetnie stopniuje napięcie sprawiając, że czytelnik nie jest w stanie oderwać się od wydarzeń, chcąc jak najszybciej poznać ostateczne losy bohaterów. Podobnie jak w poprzednie części, tak i tą czyta się niezwykle lekko dzięki temu, że sam styl, jakim posługuje się autorka jest bardzo przyjemny w odbiorze. Wszelkie wydarzenia sprawiają, że można zarówno się śmiać, ale także przeżywać chwile grozy czy nawet lekkiego wzruszenia. W tej części zdecydowanie można zauważyć, że niektóre sytuacje są wręcz drastyczne i ukazują prawdziwe oblicze wojny, jaka od lat trwa w Regalii. Co więcej, jest to ponownie świetna opowieść o poświęceniu w imię wyższej sprawy, jak także pokazująca inne, ważne wartości, pokroju prawdziwej przyjaźni czy miłości - głównie tej, jaka tworzy się pomiędzy rodzeństwem. Myślę, że jeżeli tylko spodobały Wam się poprzednie tomy, to sięgnięcie po czwarty jest wręcz obowiązkowe. Uwierzcie mi, nie zawiedziecie się, a wręcz przeciwnie - ta seria sprawi, że nie będziecie mogli się już doczekać finału, czyli ostatniego tomu. Szczególnie, że wydawnictwo na samym końcu udostępniło krótki fragment wprowadzający do piątej części... Oj myślę, że będzie się działo! Stąd też, polecam Wam tę książkę z całego serca.
      Bohaterowie w dalszym ciągu pozostają niezmienni - to znaczy wciąż są świetnie wykreowani i wręcz nie da się ich nie lubić. Chociaż z każdym tomem tak naprawdę przechodzą coraz to większą metamorfozę, w tym przede wszystkim Gregor - początkowo niepewny siebie chłopiec, na którego spada przepowiednia, z każdą kolejną częścią staje się prawdziwym wojownikiem, który nie boi się ryzykować, byle tylko ocalić wyższość sprawy. Botka nadal pozostaje urocza, a przynajmniej ja w dalszym ciągu tak ją odbieram. Pozostali bohaterowie również są takimi, których po prostu się lubi i bardzo można się z nimi zżyć. Stąd postaci działają zdecydowanie na plus.
      Podsumowując, polecam tę książkę każdemu, kto do tej pory był zafascynowany przygodami Gregora. Myślę, że ten tom wzbudzi w Was jeszcze większe emocje, bo uwierzcie mi, że sięgają one wręcz zenitu i są swego rodzaju zapowiedzią wielkiego finału. Tym razem co prawda polecam ją każdemu - bez względu na wiek - jednak z naciskiem na młodszych czytelników tylko dlatego, by pokazać im, że dzięki właśnie takim historiom mogą pokochać świat książek.
       Niebawem znów coś tutaj napiszę, chociaż znowu nastał z lekka "gorący czas". Praca skończona, ale egzamin licencjacki wzywa, czyli też mnóstwo nauki. Póki co - trzymajcie się!

Za możliwość przeczytania dziękuję serdecznie: 

Zdjęcie okładki znalezione: tutaj.

wtorek, 7 czerwca 2016

Autor: Victoria Scott
Tytuł: Tytany
Wydawnictwo: IUVI
Liczba stron: 336
Ocena: -6/6

     Na książkę "Tytany" Victorii Scott czekałam z niecierpliwością. Znając już styl autorki po przeczytaniu historii o Piekielnym Wyścigu, mogłam mieć jedynie nadzieję, że i tym razem się nie zawiodę, a uraczona zostanę równie emocjonującą fabułą. Podobnie jak poprzednio, jestem urzeczona historią jaką stworzyła Victoria Scott. To pełna nieprzewidywalności młodzieżówka w stylu fantasy, którą pochłonęłam w mgnieniu oka. Bo uwierzcie mi - jeżeli już zaczniecie ją czytać - nie będziecie w stanie odłożyć jej na półkę, dopóki nie wyjaśnią się wszelkie losy bohaterów. Po raz kolejny autorka udowodniła, że potrafi stworzyć mrożącą krew w żyłach opowieść, która jednocześnie skłania czytelnika do przemyśleń.
     Główna bohaterka, tudzież narratorka całej powieści to siedemnastoletnia Astrid. Pochodzi z biednej rodziny, która dodatkowo zmaga się z wieloma problemami - straconą pracą ojca, jaki to mimo usilnych prób nie może znaleźć nowego zatrudnienia, bolesnymi wspomnieniami związanymi ze stratą jednego z członków rodziny - dziadka Astrid, jak przede wszystkim nakazem eksmisji, w wyniku którego niebawem mogą zostać bezdomnymi... Dlatego też, kiedy przed dziewczyną pojawia się szansa wzięcia udziału w turnieju zwanym derbami, gdzie zawodnicy ścigają się na mechanicznych koniach - tytanach, Astrid nie waha się ani chwili. Chociaż praktycznie mało kto w nią wierzy, postanawia pokazać na co ją stać i wygrać szansę na lepsze życie dla siebie i swoich bliskich. Jak potoczą się losy Astrid? Czy uda jej się zwyciężyć w tym szaleńczym turnieju? A może jednak straci wymarzoną szansę? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie sięgając po książkę "Tytany".
        Fabuła książki początkowo napawała mnie lekkim niepokojem, że jednak nie będę w stanie się w nią wkręcić, szczególnie, że rzadko sięgam po fantastykę, w dodatku jeżeli jest ona związana z typową młodzieżówką. Jednak już praktycznie od pierwszych stron zostałam wciągnięta w historię, od której nie mogłam się oderwać. Głównym plusem książki jest jej nieprzewidywalność. Wiedząc już, jak Victoria Scott buduje napięcie, ani przez chwilę nie była pewna jak potoczą się losy Astrid i w jaki sposób ostatecznie zakończy się ta historia. Co prawda, coś tam przeczuwałam, ale i tak stało to dla mnie pod wielkim znakiem zapytania. Autorka stopniuje napięcie - nie rzuca wszystkiego od razu na tacy, a krok po kroczku sprawia, że emocje ciągle wzrastają, z kolei czytelnik jak najszybciej chce poznać ostateczne losy głównej bohaterki, ale też wszelkich pobocznych postaci. To, na co chciałabym zwrócić swoją uwagę to oczywiście emocje. Muszę przyznać jedynie, że nie sposób było mi nie porównywać tej książki do poprzednich dzieł autorki. W końcu "Ogień i woda" oraz "Kamień i sól" były wulkanami emocjonalności, dlatego sądziłam, że tu będzie podobnie. Faktycznie - było, ale w nieco mniejszym stopniu. Początkowo nie poczułam do końca ogromu uczuć, jakie powinny mną targać podczas czytania, ale z każdą kolejną stroną było ich jednak coraz więcej. Stąd podobnie w tym aspekcie, autorka stopniuje emocje, ale uwierzcie mi, że i tak ich nie brakuje.
      Jednak najbardziej podobało mi się w tej historii, że nie było to stricte przedstawienie jedynie tego fantastycznego świata derbów, ale też skupienie się na różnego rodzaju relacjach, przede wszystkim rodzinnych. Książka pokazuje, że w trudnych chwilach ma się wrażenie, iż wszelkie więzi powoli się rozluźniają chyląc ku upadkowi, a jednak wbrew pozorom, rodzina zawsze staje za nami murem. Jest to więc piękna opowieść o tym, że bliscy nigdy się od nas nie odwrócą i choćby nie zgadzali się z naszymi decyzjami, ostatecznie są z nich dumni. To także historia o pięknej, prawdziwej przyjaźni, jak również zaufaniu - które można łatwo stracić, lecz także da się je na nowo odzyskać. Krótko mówiąc - polecam Wam tę książkę z całego serca, bo oprócz nieprzewidywalnych wydarzeń, znajdziecie w niej wiele ważnych wartości, skłaniających do przemyśleń.
      Bohaterowie wykreowani przez autorkę podbili moje serce. Astrid to dziewczyna, która jest niezwykle uparta, lecz przede wszystkim kocha swoją rodzinę na tyle, że jest w stanie ryzykować dla niej życie. To także matematyczny umysł, co sprawia, że książka jeszcze bardziej mi się spodobała. Te wszystkie matematyczne schematy, jakie główna bohaterka starała się znaleźć (np. ciąg Fibonacciego) sprawiały, że lekko się podśmiewałam, bo w końcu ktoś w literaturze zwrócił uwagę na tą moją "królową nauk". Polubiłam także najlepszą przyjaciółkę głównej bohaterki - Magnolię, jak również Gałgana - staruszka, dzięki któremu tak naprawdę Astrid miała szansę wziąć udział w turnieju. Stąd też uważam, że Victoria Scott świetnie wykreowała swoje postaci.
        Podsumowując, po raz kolejny historia stworzona przez tę autorkę skradła mi serce i cóż - mam tylko nadzieję, że niebawem znowu będę mogła sięgnąć po jakiejś jej książki, bo uwielbiam styl, jakim się posługuje i to, jak wiele emocji potrafi włożyć w te ponad trzysta stron nieprzewidywalnej fabuły. Dlatego też, z czystym sercem polecam Wam czym prędzej udać się do księgarni i sięgnąć po "Tytany" - myślę, że nie pożałujecie.
       Niebawem znów coś dla Was napiszę. Wiele recenzji się szykuje, ale też obiecywane felietony czy muzyczne wpisy. Stąd póki co, trzymajcie się!

Za możliwość przeczytania dziękuję serdecznie:

sobota, 4 czerwca 2016

Autor: Jojo Moyes
Tytuł: Zanim się pojawiłeś
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 382
Ocena: -6/6

     Czy zdarzyło Wam się kiedyś przeczytać książkę, jaka mimo tego, że była piękna, to złamała Wam serce? Osobiście historia przedstawiona przez Jojo Moyes w "Zanim się pojawiłeś" rozwaliła mnie na kawałki sprawiając, że po jej odłożeniu nadal nie mogłam się pozbierać, a łzy spływały mi po policzkach. Jednak powoli starałam się ułożyć w głowie myśli i tym samym doszłam do wniosku, że ta powieść jest niezwykła, ale sprawia, że czytelnik z pewnymi jej akcentami może się nie zgadzać, a autorka ostatecznie wywołuje poczucie tego właśnie złamanego serducha.
      Lou Clark to dziewczyna nietypowa. Ma swój własny styl, szczególnie jeżeli chodzi o ubiór, ale jest także osobą niezwykle szczerą, a przez to wesołą i często rzucającą zabawnymi tekstami. Do tej pory jej życie było poukładane - praca w kawiarni, którą uwielbiała, szczęśliwy związek z długim stażem i bezpieczne życie, czasami może pełne rutyny, lecz jej to nie przeszkadzało. Wszystko zmienia się w dniu, gdy Lou traci pracę. Szukając nowej posady, udaje jej się zatrudnić jako opiekunka sparaliżowanego Willa Traynora - mężczyzny, którego świat w wyniku wypadku zmienił się nieodwracalnie. Początkowo dziewczyna jest przerażona i nie potrafi poradzić sobie z Willem, szczególnie ze względu na jego charakter i to, jak potrafi być dla niej przykry. Nie poddaje się jednak i tym samym z każdym dniem jest mu coraz bardziej bliska. Dodatkowo, gdy dowiaduje się przypadkiem o planach mężczyzny, postanawia zrobić wszystko, by zmienił zdanie... Czy uda jej się tego dokonać? Jak potoczą się losy tej dwójki? Czy życie Lou wywróci się do góry nogami w każdym jego aspekcie? Odpowiedzi na te, jak i wiele innych pytań znajdziecie oczywiście sięgając po książkę "Zanim się pojawiłeś".
      Jak już wspomniałam, musiałam nieco ochłonąć po odłożeniu tej lektury na półkę, ponieważ zbyt wiele emocji we mnie wywołała. I tak, właśnie ta jej ogromna emocjonalność sprawia, że pokochałam tę historię. Od samego początku czytelnik zostaje wciągnięty do świata wykreowanego przez autorkę, nie mogąc się od niego oderwać. Dlatego też przeczytałam tę powieść w mgnieniu oka, przeżywając zarówno chwile śmiechu, jak i też momenty, gdy nie mogłam powstrzymać łez. Już dawno żadna historia nie sprawiła, że aż tak bym się wzruszyła. Jest to bowiem opowieść tak naprawdę o ludzkim życiu z całymi jego wadami i zaletami. Pokazuje, że wszystko bywa nieprzewidywalne. W jednej chwili mamy wszystko, by już za moment znaleźć się w sytuacji, która sprawia, że mamy dość własnego istnienia. Z drugiej strony ta historia pokazuje też, że zawsze możemy zmienić swoją codzienność, jeżeli tylko spróbujemy zaryzykować. Co więcej, ta książka ujawnia siłę przyjaźni i tego, że pod wpływem drugiej osoby może nie zawsze jesteśmy zmienić swój sposób myślenia, ale nagle dostrzegamy więcej pozytywów, chociaż do pewnego czasu mogłoby się wydawać, że ich wcale nie ma. Piękna opowieść pokazująca, jak krok za krokiem, rozwijają się wszelkie relacje. Czasami początkowo chłodne, zamieniają się w pełne przyjaźni, a często też i miłości... Dlatego też historia stworzona przez autorkę wypaliła w moim sercu pewnego rodzaju ranę, którą ciężko mi zasklepić. Sprawiła, że zaczęłam myśleć o tym naszym życiu i zastanawiać się, jak to jest, że czasami bywa niezwykle niesprawiedliwe, lecz mimo wszystko może być piękne, jeżeli tylko potrafimy je jakoś ubarwić. Polecam Wam tę książkę z całego serca, nie pożałujecie.
       Spodobał mi się język, jakim posługuje się autorka. Pozornie prosty i niezwykle przyjemny w odbiorze, a jednak pełen takich fragmentów, które wywoływały jakąś tam plątaninę myśli. Mimo wszystko uważam, że jej styl jest świetny, dlatego chętnie sięgnę po jakieś jej książki. Podobało mi się też to, że mimo iż narratorką była głównie Lou, to niektóre rozdziały zostały opisane z perspektywy innych bohaterów. W zasadzie nie potrafiłam dostrzec większych minusów w tej historii, a ten w ocenie pojawił się tylko dlatego, że nie zgadzam się z jednym. Nie jestem w stanie zaakceptować do końca problemu, jaki został poruszony na łamach tej książki i nie mogę Wam zdradzić czego dotyczy, bo zaspoilerowałabym całość, ale nie, po prostu nie popieram propagowania czegoś takiego. Poniekąd właśnie ta historia pokazuje, że pewne... działania bez problemu mogą być dopuszczalne, ale osobiście się z nimi nie zgadzam. Tym samym autorka złamała mi serce, niestety.
      Bohaterowie natomiast zostali wykreowani świetnie. Uwielbiam Lou - ta dziewczyna była tak pełna optymizmu, że jej niektóre teksty sprawiały, iż wybuchałam głośnym śmiechem. Co więcej, była to też osoba, która w swoim życiu spotkała się z przykrym wydarzeniem, lecz ostatecznie jakoś dała sobie radę. Mimo tej otoczki poczucia humoru, jakie posiadała, była także niezwykle wrażliwa i uczuciowa. Myślę, że mogłabym bez wahania zaprzyjaźnić się z tą bohaterką. Jeżeli chodzi natomiast o Willa - nieco mnie irytował w pewnych momentach, lecz ostatecznie również go polubiłam. Miał swój humorek i odznaczał się niezwykłą inteligencją. Pozostałe postaci zostały wykreowane równie ciekawie - pełna pozorowanej surowości matka Willa, zabawny Nathan czy też rodzina Lou - oni wszyscy dodawali tej książce uroku. 
     Podsumowując, "Zanim się pojawiłeś" to całkowity wyciskacz łez. Jest to jednocześnie przepiękna opowieść o życiu, różnych jego wartościach i przede wszystkim - uczuciach. Nie żałuję, że spędziłam z nią trochę wolnego czasu, a wręcz przeciwnie - kiedyś być może do niej powrócę. Co więcej, teraz bez wahania wybiorę się na ekranizację, która niebawem wchodzi do kin, bo pokochałam tę historię całym swoim serduchem.
      Niebawem znów się tutaj odezwę - jak widzicie naprawdę nadrabiam te zaległości, nie tylko czytelnicze, ale i blogowe. Co więcej, tak wiele mam myśli, że gdzieś muszę się nimi dzielić. Póki co - trzymajcie się!

piątek, 3 czerwca 2016

"Ale każda rana kiedyś się goi. Gdzie istnieje samotność, tam powstają nowe związki, a gdzie pojawia się odrzucenie, rodzi się szansa na nową miłość. To tylko chwila, która w końcu przeminie..."

Autor: Cecelia Ahern
Tytuł: Zakochać się
Wydawnictwo:Akurat
Liczba stron: 414
Ocena: 5/6


      Tak, jak napisałam w podsumowaniu czytelniczym, udało mi się skończyć książkę Cecelii Ahern "Zakochać się" jeszcze w maju. Przyznam się szczerze, że zaczęłam ją czytać początkiem miesiąca, ale później z powodu natłoku obowiązków, odłożyłam ją na bok. Powróciwszy jednak do tej historii, tak się wciągnęłam, że w mgnieniu oka przebrnęłam przez całość. Początkowo czegoś mi w niej zabrakło i jeszcze pisząc podsumowanie, miałam w głowie zasianą myśl, że coś w tej książce było nie tak. Ale po przeanalizowaniu całej tej historii, stwierdzam, że jednak jest ona świetna. Emocjonalna i cholernie rozwalająca od wewnątrz nawet, jeśli nie uroni się morza łez. 
      Głowna bohaterka, tudzież narratorka całej historii, Christine Rose jest kobietą, prowadzącą małą firmę na zasadzie pośrednictwa pracy. Jednak jest też osobą, jaka uwielbia pomagać innym. Jej życie nie jest co prawda usiane różami. W wieku czterech lat straciła matkę, co więcej, jej małżeństwo się rozpada tylko dlatego, że sama postanowiła odejść od męża, a on niestety nie jest w stanie przyjąć tego z godnością i co rusz zamienia życie kobiety w piekło. Na domiar złego, próbując odwieść pewnego mężczyznę od popełnienia samobójstwa, nie spełniła swojego celu, przez co Simon przebywa obecnie w szpitalu. Ale to nie wszystko. Pewnego wieczoru, Christine widzi, jak inny mężczyzna postanawia skoczyć z mostu. Nie chcąc popełnić dwukrotnie tego samego błędu, kobieta pragnie mu pomóc. Tym samym udaje jej się ściągnąć niejakiego Adama Basila z mostu, ale tym samym zawiera z nim układ - do momentu jego urodzin, Christine musi pokazać mu, jak piękne jest życie... Czas ucieka, a kobieta pragnie ze wszystkich sił pokazać mężczyźnie, że można pokochać świat. Czy uda jej się zrealizować plan? Jak potoczą się losy tej dwójki bohaterów? A może Christine pomagając Adamowi, tak naprawdę w pewnym sensie pomoże sobie samej? Odpowiedzi na te, jak i wiele innych pytań znajdziecie sięgając po książkę Cecelii Ahern. 
      Jak już wspomniałam na początku, czegoś w tej książce mi zabrakło. Jednak wiem, że nie o to chodziło. Jak dwie inne historie stworzone przez tę autorkę, czyli "Love, Rosie" oraz "P.S. Kocham Cię" wycisnęły z moich oczu morze łez, tak ta lektura niekoniecznie. Ale tutaj nie chodzi o emocjonalność, bo o tym wspomnę za moment. Wiem, co lekko wadziło mi w tej książce. Otóż jej ogromna przewidywalność. Bo tak - historia stworzona przez autorkę jest dosyć przewidywalna i gdzieś już w połowie czytania jest się wręcz prawie pewnym jak zakończy się ta historia. To jest tylko jeden, drobny minusik, bo tak naprawdę mimo tej przewidywalności, pochłonęłam książkę w mgnieniu oka, nie mogąc się od niej oderwać. Jak napisałam - nie uroniłam przy niej łez, ale tylko tych zewnętrznych. Bo wewnątrz totalnie się rozwaliłam. Ta historia jest piękna przede wszystkim dlatego, że pokazuje, jak bardzo człowiek musi czasami się postarać, by pokochać życie. To wcale nie jest łatwe, szczególnie wtedy, gdy wszystko zaczyna się sypać, a los rzuca pod nogi same kłody. Jest to jednocześnie opowieść o tym, że do wszystkiego trzeba dojść stopniowo - krok za krokiem da się zrealizować nawet to, co początkowo wydaje się być niemożliwe. Co więcej, to historia pokazująca, że miłość jest uczuciem, jakiego nie da się opisać często słowami. Ono przychodzi niespodziewanie i czasami człowiek nie jest w stanie pojąć dlaczego, ani nie potrafi zdefiniować tego pojęcia, ale właśnie w danym momencie czuje, że ten stan zakochania nadszedł. To zdecydowanie piękna, emocjonalna historia, która w jakiś sposób wypala w duszy czytelnika pewnego rodzaju znamię, którego ciężko się pozbyć jeszcze po jakimś czasie od odłożenia tej książki na półkę. Cecelia Ahern po raz kolejny mnie nie zawiodła i dlatego wiem, że jeszcze nie raz sięgnę po stworzone przez nią historie.
     Jeśli chodzi o bohaterów, polubiłam Christine. To była niewątpliwie dobra, zabawna kobieta, która wiedziała czego chce od życia, ale jednocześnie w pewnym sensie polegała zbyt często na różnego rodzaju poradnikach, zamiast na samej sobie. Na szczęście przechodzi pewnego rodzaju metamorfozę i tym bardziej pałałam do niej sympatią. Adam natomiast to bohater, którego też nie dało się nie lubić, bo miał w sobie tak wiele wrażliwości, ale jednocześnie poczucia humoru. Był po prostu zagubionym mężczyzną, skłonnym zakończyć swoje życie przez kilka nieudanych spraw. Ale jednak starał się pokochać wszystko wokół na nowo. Dlatego też uważam, że autorka świetnie wykreowała swoje postaci. Nic dodać, nic ująć.
    Podsumowując, jeżeli macie ochotę na książkę o miłości, ale nie tylko takiej, jaka rodzi się pomiędzy dwójką ludzi, ale tą, jaką darzy się życie, to "Zakochać się" jest zdecydowanie dla Was. Co więcej, plus stanowi poruszenie dość istotnego problemu samobójstwa - bo jest o nim trochę w książce i zdecydowanie autorka pokazała, że do tego czynu często zmuszają ludzi okropne okoliczności... Stąd też, osobiście polecam, bo nie żałuję, że sięgnęłam po tę książkę.
      To już wszystko, jeśli chodzi o tę recenzję. Mam nadzieję, że niebawem znów uda mi się dorwać jakąś historię stworzoną przez Cecelię Ahern, bo bardzo lubię jej styl pisania i to, że potrafi tworzyć pełne emocji powieści.
      Niedługo też odezwę się rzecz jasna z kolejnymi wpisami. Bardzo wiele spraw i ludzi inspiruje mnie ostatnimi czasy do stworzenia felietonów, więc możecie się ich spodziewać w najbliższym czasie. Podobnie jak kolejnych recenzji, bo nadrabiam to moje cudowne czytanie. Póki co - trzymajcie się!

środa, 1 czerwca 2016

     Przeczytałam ostatnio komentarz na fanpage'u, że lecę z artykułami jak szalona - ale o to właśnie chodzi, by Chaos Myśli znowu zaczął działać na jak najwyższych obrotach. Szczególnie, że mam o czym pisać i mam chwilę, by w końcu to robić. Dlatego też dzisiaj przychodzę do Was z kolejnym wpisem. Jako, że miesiąc maj już za nami, czas podsumować go pod względem czytelniczym. Chociaż niestety za wiele książek nie udało mi się przeczytać z powodu braku czasu, ale za to każda z tych lektur okazała się świetna. Postanowiłam także, że zrobię sobie wstępne plany czytelnicze na czerwiec. Stąd też, by nie przedłużać wstępu, zapraszam do przeczytania poniższych punktów. 

1. Podsumowanie czytelnicze maja


Jak widzicie powyżej, w miesiącu maju udało mi się przeczytać trzy książki. Nie jest to wynik rewelacyjny, ale jak na to, że zrobiłam sobie przerwę od blogowania z powodu głównie studiów, ale też poukładania spraw osobistych, to i tak jest sporo książek. Właściwie dwie z nich przeczytałam w ostatnich dniach miesiąca, rozkoszując się w końcu chwilą relaksu. Opisując każdą z nich, wygląda to następująco:
  • Karolina Wilczyńska - "Ja, kochanka" - książka, którą miałam okazję przeczytać dzięki portalowi Polacy nie gęsi i swoich autorów mają. Przebrnęłam przez nią w mgnieniu oka i bardzo do mnie trafiła. Być może głównie dlatego, że jest to historia niezwykle emocjonalna i przede wszystkim o miłości, czyli uczuciu, które nie obejdzie się bez ogromu przeżyć: czy to radości, smutku czy złości. Polecam z całego serca. 
  • Cecelia Ahern - "Zakochać się" - zakup własny czekający na półce sporo czasu, bym w końcu po nią sięgnęła. Dosłownie wczorajszego wieczora skończyłam ją czytać i cóż - jak zawsze jestem poruszona stylem tej autorki, chociaż przyznaję, że czegoś mi w niej zabrakło. Jednak recenzja pojawi się niebawem - być może już jutro.
  • Sarah Dessen - "Teraz albo nigdy" - egzemplarz recenzencki od wydawnictwa HarperCollins Polska. Niezwykle lekka opowieść, ale jednocześnie z przesłaniem. W pewnym sensie chwyciła mnie za serce, sprawiając, że uroniłam nawet łezkę wzruszenia. Polecam jak najbardziej nie tylko fanom młodzieżówek. 
Stąd też, ten miesiąc pod względem ilości nie jest zachwycający, ale jakościowo - jak najbardziej na plus, a przecież to się głównie liczy, by książki, jakim poświęca się czas, przynosiły pozytywne emocje. Dla mnie wszystkie trzy były świetne, przede wszystkim właśnie emocjonalne, co akurat uwielbiam w lekturach.

2. Plany czytelnicze na czerwiec


Zapytacie może dlaczego na powyższym zdjęciu widnieje tylko jeden tytuł? Otóż nie, Moi Drodzy, nie zamierzam przeczytać tylko jednej książki. Wręcz w czerwcu mam nadzieję, że uda mi się mieć lepszy wynik niż w maju. Jednak zapowiada się, że czeka mnie kilka egzemplarzy recenzenckich, ale póki co nie zdradzam Wam ich tytułów. Mogę powiedzieć tylko tyle, że będzie zarówno fantastyka, jak i oczywiście moje wspaniałe historie miłosne, jak i być może powieść obyczajowa. Jednak póki co, właśnie powyższy tytuł, czyli "Zanim się pojawiłeś" autorstwa Jojo Moyes to mój numer jeden w tym miesiącu. Książka czeka na półce już od dłuższego czasu i dzisiaj się za nią zabieram. Szczególnie, że bardzo chciałabym zobaczyć film na jej podstawie, a wyznaję zasadę - najpierw książka, później ekranizacja. Dlatego też zobaczymy jakie jeszcze tytuły przyniesie czerwiec, ale na pewno będę nadrabiać czytanie, bo to uwielbiam. 

     To już wszystko jeśli chodzi o dzisiejszy wpis. Jak u Was wyglądał maj pod względem czytelniczym? Udało Wam się pochłonąć tyle lektur, ile chcieliście? Czy tytuły okazały się ciekawe? I jak planujecie czerwiec pod względem książkowym? Piszcie, chętnie poczytam! :) 
       Niebawem zatem pojawi się recenzja "Zakochać się", a później zapowiadany felieton, bo doznałam świetnych inspiracji ostatnim czasem, jak również muzyczny wpis, bo mnóstwo wspaniałych utworów zagościło na mojej playliście. Póki co - trzymajcie się!

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *