Matematyczny umysł z artystyczną duszą. Matematyk z wykształcenia, aktualnie pracownik jednej z krakowskich korporacji, a z zamiłowania niespełniona pisarka i zakręcona książkoholiczka.
Dzisiaj ostatni dzień sierpnia, co pewnie dla wielu z Was wiąże się z myślą: o nie, jutro do szkoły, znowu. Dla mnie to co prawda wciąż wakacje, chociaż nie opierają się już jedynie na leniuchowaniu, co zresztą mnie cieszy, bo takie nicnierobienie wprowadza mnie w jakiś podły nastrój... Jednak nie o tym dzisiaj mowa, więc nie będę za bardzo wybiegać w poboczne tematy. Otóż, zgodnie z tym, co pisałam dokładnie miesiąc temu - nadszedł czas na TOP 7 cytatów miesiąca - tym razem sierpnia.
Przyznam się Wam szczerze, że wybór był trudny, jako że udało mi się przeczytać sporo wspaniałych książek. Łącznie było ich osiem (o tym więcej w podsumowaniu czytelniczym, które już niebawem się pojawi), lecz co lepsze - każda z tych historii była na swój sposób wyjątkowa i w zasadzie nie doznałam żadnych większych rozczarowań, co niezmiernie mnie cieszy. Postarałam się stworzyć ostatecznie zestawienie tych fragmentów, które w jakiś sposób szczególnie do mnie przemówiły. Stąd też - zapraszam do przeczytania poniższej listy.
7. Kristin Harmel - "Moje rzymskie wakacje"
"Cat, życie jest skomplikowane. Czasami trzeba podjąć ryzyko. Musisz opuścić swoją strefę komfortu. Musisz robić rzeczy, które są nieodpowiedzialne albo zwyczajnie głupie. Czy może ci się wtedy przydarzyć coś przykrego? Oczywiście. Ale jak można powiedzieć, że się żyło, jeśli nigdy w żadnej sprawie nie podjęło się ryzyka?"
6. Carlos Ruiz Zafon - "Gra Anioła"
"-Źle pan wygląda - zawyrokował. -Niestrawność - odparłem.
-A co panu zaszkodziło?
-Życie."
5. Tomasz Jasturn - "Rzeka podziemna" "Gdyby wszyscy przyznali się do rzeczy nazywanych potocznie "nienormalnymi", okazałoby się, że nie ma już prawie ludzi normalnych. A ci normalni są śmiertelnie nudni i nienormalni swoją normalnością..." 4. Amy Harmon - "Prawo Mojżesza"
"Dziwność jest przerażająca i niewybaczalna. Odkryłam jednak, że za tym także tęsknię. Za tą jego dziwnością, wspaniałością i odmiennością od znanych mi osób. I tych, które jeszcze poznam."
3. Jodi Picoult - "W naszym domu" "Serce człowieka to nic więcej, jak zwyczajna półka, którą można obciążyć tylko do pewnego stopnia, bo w końcu coś musi z niej spaść i będzie trzeba pozbierać roztrzaskane szczątki." 2. Amy Harmon - "Prawo Mojżesza" "Woda jest biała, gdy jest wzburzona. Niebieska, gdy jest spokojna. Czerwona, gdy zachodzi słońce i czarna o północy. I przejrzysta, gdy spada. Przejrzysta, gdy przelewa się przez głowę i wylewa z palców. Woda jest przejrzysta i zmywa wszystkie kolory oraz wypłukuje wszystkie obrazy." 1. Carlos Ruiz Zafon - "Gra Anioła" "Ja sobie poczytam, bo życie jest krótkie."
Myślę, że ostatni cytat idealnie podsumowuje myśli wielu książkoholików... :D Stąd też, tym akcentem przechodzę powoli do końca tego wpisu. Jak widzicie, nie mogłam się powstrzymać przed dwukrotnych wrzuceniem do tej listy książek "Prawo Mojżesza" oraz "Gra Anioła", ale to właśnie te dwa tytuły były zdecydowanie najlepsze w tym miesiącu.
Niedługo pojawi się podsumowanie czytelnicze oraz recenzja książki, jaką udało mi się przeczytać jeszcze w sierpniu. Póki co - trzymajcie się!
Autor: Harlan Coben Tytuł: Tylko jedno spojrzenie Wydawnictwo: Albatros Liczba stron: 400 Ocena: 4.5/6
Nie tak dawno, całkowicie "przypadkiem", odwiedziłam bibliotekę. Tak się jakoś złożyło, że równie "przypadkiem" postanowiłam pożyczyć kilka tytułów. Wśród nich znalazła się książka Harlana Cobena - "Tylko jedno spojrzenie". Jak mogliście już niejednokrotnie zauważyć, bardzo często sięgam po kryminały, jakie wychodzą spod pióra tego autora. Rzadko kiedy się na nich zawiodłam, a raczej zazwyczaj bardzo je chwalę. Tym razem mam mieszane uczucie. Nie wiem czy było to spowodowane faktem, że nadal czułam się przesiąknięta fenomenalną "Grą Anioła" czy po prostu zaczęłam baczniej skupiać się na stylu autorów, po jakich sięgam, ale jedno jest pewne - nie potrafiłam wciągnąć się w tę historię na tyle, na ile chciałam. Chociaż ostatecznie zaskakuje, to nie pochłaniałam jej z jakimś wielkim drżeniem serca i poczuciem napięcia.
Grace Lawson wiedzie szczęśliwe życie u boku swojego męża Jacka oraz dwójki dzieci - Maxa i Emmy. Chociaż w przeszłości była świadkiem i jednocześnie ofiarą strasznego wydarzenia na jednym z rockowych koncertów, w końcu udało jej się poukładać własne życie. Któregoś popołudnia, które okazało się być przełomowym, Grace odebrawszy zdjęcia z rodzinnej wycieczki, podczas ich przeglądania natknęła się na intrygującą fotografię całkowicie niepasującą do pozostałych. Mające pewnie ponad dziesięć lat zdjęcie przedstawiało grupkę młodych ludzi, wśród których jedna twarz wyglądała znajomo... Grace zauważa w niej swojego męża, lecz on zapytany o to wieczorem, twierdzi, że to na pewno pomyłka. Tej samej nocy, Jack znika bez śladu... Jak zatem potoczą się jego losy? Czy Grace uda się rozwikłać zagadkę i odnaleźć męża? Jakie wydarzenia z przeszłości wpłyną na wszelkie inne sytuacje? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie oczywiście w thrillerze Harlana Cobena.
Zanim przejdę do tych rzeczy, jakie nie do końca mnie przekonały, muszę przyznać jedno - co jak co, ale Coben ma niezwykłą umiejętność tak plątania całej akcji, że nawet kiedy czytelnikowi wydaje się, że rozwikłał już zagadkę, autor rzuca mu pod nos wydarzenie niweczące wszelkie teorie. Co lepsze - nieważne jak bardzo zaplątana jest fabuła, to całość i tak jest w pełni logiczna. Czytając tę książkę kilkakrotnie miałam wrażenie, że wiem, co zaraz się wydarzy i jakie będzie zakończenie całej historii, a jednak następne strony pokazywały mi jedynie, jak bardzo się myliłam. Być może kiepski jest ze mnie po prostu detektyw, ale myślę, że Coben ma już to do siebie, że mieszać to on potrafi i to nieźle. Co więcej, samo zakończenie było totalnie zaskakujące, a jednocześnie dopełniło te wszelkie luki w sposób całkowicie poprawny. Dlatego też ogólnie rzecz biorąc uważam, że historia stworzona przez autora jest dobra - ale no właśnie, tylko dobra. Na jej plus działają szczególnie wszelkie elementy zaskoczenia, a jest ich wiele. Jakieś tam poczucie napięcia występuje, ale akurat na mnie działało ono w małej mierze. Bez wątpienia również jest to książka, jaką tak naprawdę się pochłania - szczególnie ze względu na tempo akcji. Jeżeli o nie chodzi, to do pewnego momentu ciągle wzrastało, chociaż wydawać by się mogło, że więcej się nie da. Stąd też myślę, że każdy fan Cobena sięgając po tę historię będzie usatysfakcjonowany, bo autor trzyma swój poziom. Dla mnie jedynie wystąpiło w tej książce kilka aspektów, jakie nieco obniżają moją ocenę.
Stąd też, jeżeli chodzi o te pewne niuanse, tutaj pojawia się styl autora. Bez wątpienia jest on bardzo lekki, to fakt, ale nie wiem czy zauważyłam to dopiero przy okazji tej książki czy po prostu jestem przesiąknięta historiami, jakie stylem całkowicie mnie pochłonęły (chociażby "Gra Anioła" bądź też "Prawo Mojżesza"), ale ta banalność momentami tak strasznie razi, że to aż przykre. Proste zdania, krótkie wypowiedzi, zbyt proste porównania czy chwilami fragmenty, jakie osobiście bym wycięła, bo nie wnoszą niczego konkretnego, bardzo rzucały mi się w oczy i niekoniecznie działały tutaj na plus. Wiem, że jest to thriller, a on charakteryzuje się szybką akcją, a nie chociażby opisami miejsc czy uczuć, a jednak miałam do czynienia z książkami nurtu sensacyjnego, w których mimo wszystko styl był bardziej... ambitny. Po drugie, zabrakło mi tutaj wyrazistych bohaterów. Chociaż do nich jeszcze przejdę, to krótko mówiąc - te postaci, jak na Cobena i jego kreatywność, były dość nijakie, a szkoda. Być może głównie te fakty sprawiły, że książkę przeczytałam z jakimś tam zaciekawieniem, ale nie takim, jak zazwyczaj.
Przechodząc jeszcze do bohaterów, jak już napisałam, zabrakło mi wyrazistości. Do tej pory byłam przyzwyczajona do tego, że w swoich kryminałach Coben wplata postacie niezwykle barwne, momentami bardzo sarkastyczne bądź też nawet nieco cyniczne. To zwykle sprawiało, że książka miała jakiś "pazur". Tutaj tego zabrakło. Grace jest dobrze wykreowaną bohaterką, ale jest taka... nijaka. Niby odważna, pragnie za wszelką cenę dowiedzieć się prawdy, odnaleźć męża, a przy okazji być nadal świetną i zorganizowaną matką dla swoich dzieci, a jednak czegoś mi w jej postaci zabrakło. Poza nią pojawia się też wielu innych bohaterów, jak przyjaciółka Cora - no, ona miała nieco tej barwności, jak również oschły Carl Vespa bądź tajemniczy Scott Duncan. Żaden jednak nie sprawił, że się z nimi zżyłam.
Podsumowując, "Tylko jedno spojrzenie" to dobry kryminał, który pełen zawiłych wydarzeń, ostatecznie prowadzi do zaskakującego, ale trzymającego się całości, finału. W jakimś stopniu utrzymuje czytelnika w napięciu i sprawia, że wszelkie teorie całkowicie się rozmywają, gdy pojawiają się kolejne, momentami budzące grozę, wydarzenia. Jednocześnie nieco nijacy bohaterowie i zbyt banalny język, we mnie pozostawił mieszane uczucia. Mimo wszystko książkę polecam, szczególnie fanom tego gatunku bądź też samego autora.
Niedługo na blogu pojawi się Top 7 cytatów miesiąca, lecz zanim to nastąpi, to być może uda mi się zrecenzować jeszcze jedną książkę. Póki co - trzymajcie się!
"-Źle pan wygląda - zawyrokował. -Niestrawność - odparłem.
-A co panu zaszkodziło?
-Życie."
Autor: Carlos Ruiz Zafon Tytuł: Gra Anioła Wydawnictwo: Muza SA Liczba stron: 512 Ocena: 6/6
Jakiś czas temu, a w zasadzie już całkiem spory, miałam okazję zapoznać się z piórem Carlosa Ruiza Zafona. Czytając jego "Cień wiatru" byłam urzeczona historią, jaką przedstawił, na tyle, że postanowiłam sięgnąć po kolejny tytuł z serii Cmentarza Zapomnianych Książek. Niestety dopiero w tym miesiącu znalazłam wystarczającą ilość czasu, by zapoznać się z "Grą Anioła".Czytałam ją długo, bo pewnie ponad tydzień, co jednak wynikało w dużej mierze z faktu, że kilkakrotnie odkładałam ją ze względu na egzemplarze recenzenckie, jakie miały swoje pierwszeństwo. Jednak ostatnie dwieście stron pochłonęłam raptem w jeden wieczór, nie mogąc z wyjść z podziwu. Jak dla mnie Zafon to geniusz. Wspaniały, mający specyficzny styl i sprawiający, że czytelnik odrywa się od rzeczywistości - taki właśnie jest ten autor.
Głównym bohaterem, tudzież narratorem całej powieści jest młody pisarz David Martin. Mężczyzna ten ma niezaprzeczalny talent, który docenia przede wszystkim jego przyjaciel - Vidal. Dzięki jego wstawiennictwu, wydawnictwo, w którym do tej pory David pełnił niejako rolę chłopca na posyłki, postanawia dać mu szansę na publikowanie własnych dzieł. Wkrótce pisarz zmienia wydawnictwo, gdzie również ma za zadanie napisanie książki. Początkowo wydawać by się mogło, że pójdzie mu to świetnie, lecz zaczyna powoli tracić wenę, co potęgowane jest jeszcze niespełnionym uczuciem do kobiety imieniem Crisitna. Na domiar złego wkrótce okazuje się, że zdrowie Davida pozostawia wiele do życzenia i śmierć zbliża się ku niemu nieuchronnie. Dziwnym trafem nagle na jego drodze pojawia się tajemniczy wydawca - Andreas Corelli, który proponuje mu zagadkową współpracę... Młody pisarz nie widząc dla siebie większych nadziei, postanawia zaryzykować i podjąć się zadania, nie wiedząc wówczas jak wiele mrocznych wydarzeń zawładnie jego życiem... Jak zatem potoczą się losy Davida? Czego dotyczyć będzie książka, jaką zlecił mu Corelli? I czy pisarz zrozumie, w jaką zagadkę został wplątany? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie sięgając po "Grę Anioła".
Wiele mogłabym pisać o stylu, jakim posługuje się autor, ale mam wrażenie, że żadne słowa nie oddadzą tak naprawdę jego kunsztu literackiego. Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak on to robi, ale gdy tylko zaczynam czytać jakąkolwiek jego powieść, od razu przenoszę się do innego świata, a klimat, jaki mi towarzyszy jest tak pełen dziwnej tajemnicy i momentami wręcz niepokoju, że aż czuję dreszcze na własnym ciele. Kiedy tylko zagłębiałam się w historii przedstawionej na kartach "Gry Anioła", w myślach znajdowałam się w tej Barcelonie, pełnej mnóstwo niesamowitych, ale też momentami przyprawiającymi o ciarki, miejsc. Wraz z bohaterem odkrywałam wszelkie zagadki, jakie pojawiły się na jego drodze i z niezwykłym zaangażowaniem śledziłam jego własne decyzje i poczynania. Właściwie zanim zaczęłam czytać tę powieść, miałam ogromną nadzieję, że podobnie jak w przypadku "Cienia wiatru" dostanę w szczególności ten niezwykły klimat, już nawet nie wspominając o świetnie wykreowanych bohaterach i tym, że tak naprawdę nie wiem, do jakiej kategorii powinnam zaliczyć tę książkę. Najlepsze jest właśnie to, że się nie zawiodłam, a wręcz wszelkie moje oczekiwania zostały całkowicie zaspokojone. Tak dobrze skonstruowaną fabułę, jaka kolejnymi wydarzeniami tylko bardziej wprowadza czytelnika w dezorientację, by ostatecznie uświadomić, że wszystko było oczywiste, mógł stworzyć tylko Zafon. Dla mnie to geniusz, jeden z lepszych pisarzy i tym samym moich ulubionych.
Tak naprawdę, jak już wspomniałam, nie do końca jestem pewna, do jakiej kategorii powinnam wrzucić tę książkę. Na pewno jest to w pewnym sensie powieść sensacyjna, pełna kryminalnych zagadek, mnóstwa drastycznych wydarzeń, a w tym zagadkowych morderstw, ale jednocześnie to opowieść posiadająca jak dla mnie jakiś element fantastyki. Do tego wpleciony wątek miłosny sprawia, że całość to swego rodzaju misz - masz, ale taki, od którego nie jest się w stanie oderwać. Oczywiście ponownie pojawia się motyw Cmentarza Zapomnianych Książek. Co ciekawsze, jeżeli do tej pory nie mieliście styczności z tą serią, polecam Wam zacząć właśnie od "Gry Anioła", bo tak naprawdę to jest dla mnie tom pierwszy, a nie tak jak to zazwyczaj się czyta gdzieś na portalach czytelniczych, że jest on tomem drugim. Chociaż co prawda nie ma to znaczenia, w jakiej kolejności sięga się po te książki (o czym zapewniają już słowa wstępu), to właśnie w tej następuje wzmianka o Daniele Sempere, który jest z kolei głównym bohaterem "Cienia wiatru". Co więcej, ponownie ta książka uświadamia człowiekowi wiele faktów. Pokazuje, jak wspaniałe jest czytanie i że każda, nawet ta zapomniana lektura, w odpowiednim czasie odnajdzie swojego czytelnika. To także historia o tym, jak łatwo można zagubić się we własnym życiu, a mimo to nawet jeżeli momentami traci się sens istnienia, to w głowie wciąż pozostaje myśl, że warto żyć. To jednocześnie opowieść o sile prawdziwej przyjaźni, jak również miłości - często tej bolesnej i niespełnionej. Wszystko to okute z kolei tajemnicą sprawia, że "Gra Anioła" to po prostu genialna lektura.
Bohaterowie zostali wykreowani niezwykle ciekawie, ale Zafon ma to do siebie, że jego postaci po prostu mają specyficzne cechy i często niezły charakterek. Sam David to bardzo intrygujących pisarz, chociaż momentami zagubiony, to jednocześnie pełen sarkazmu względem świata i ludzi. Myślę, że bez wątpienia znaleźlibyśmy wspólny język. Bardzo polubiłam także Isabellę - przyjaciółkę Davida - która potrafiła dążyć do własnych celów i pełna lojalności troszczyła się o swoich przyjaciół. Sam Andreas Corelli budził natomiast od samego początku sprzeczne uczucia, wśród których przeważała jego niepokojąca tajemniczość. Pojawia się tutaj też księgarz Sempere - jednak to nie ten sam, co w "Cieniu wiatru", a do czynienia mamy w zasadzie z dziadkiem Daniela. Dlatego też wspomniałam, że "Gra Anioła" pełni tutaj tak naprawdę rolę pierwszego tomu. Krótko mówiąc, autor ponownie stworzył niebanalnych bohaterów, z jakimi można było się zżyć.
Podsumowując, "Gra Anioła" to lektura godna uwagi. Myślę, że ktokolwiek do tej pory miał możliwość zapoznać się z piórem Zafona, wie, że nie pożałuje sięgając po inne jego książki. Mnie samej natomiast pozostało teraz zapoznać się z ostatnią już historią z cyklu Cmentarza Zapomnianych Książek.
Niedługo znów pojawią się nowe teksty - być może jeszcze chociaż jedna recenzja. Dziwnym trafem niepokoi mnie fakt, że w tym miesiącu wszystkie książki są przeze mnie wręcz wychwalane... Ale cóż, widocznie trafiam na same dobre, wartościowe lektury. Póki co - trzymajcie się!
"Woda jest biała, gdy jest wzburzona. Niebieska, gdy jest spokojna. Czerwona, gdy zachodzi słońce i czarna o północy. I przejrzysta, gdy spada. Przejrzysta, gdy przelewa się przez głowę i wylewa z palców. Woda jest przejrzysta i zmywa wszystkie kolory oraz wypłukuje wszystkie obrazy."
Autor: Amy Harmon Tytuł: Prawo Mojżesza Wydawnictwo: Editio Red Liczba stron: 360 Ocena: 6+/6 Premiera: 31 sierpnia 2016r.
Do tej pory myślałam, że jedyne książki z kategorii New Adult, jakie są w stanie doprowadzić mnie do łez wzruszenia to te, które wychodzą spod pióra Colleen Hoover. W ciągu zaledwie kilku dni okazało się, że istnieje autorka, jaka swoją historią sprawiła, że nie mogłam powstrzymać łez spływających z moich oczu podczas czytania niektórych fragmentów. Naprawdę próbowałam się nie rozklejać, ale nie byłam w stanie zatrzymać tego procesu, bo książka "Prawo Mojżesza" autorstwa Amy Harmon to genialna i tak wzruszająca opowieść, jakiej dawno nie miałam w swoich rękach. Początkowo pozornie zwykła i banalna, ostatecznie okazała się być całkowitym wyciskaczem łez, rozwalając mnie na tysiąc kawałków, chyba jeszcze bardziej niż jakakolwiek inna przeczytana przeze mnie do tej pory książka. Cudowna.
Historia tytułowego bohatera zaczęła się w momencie, gdy znaleziono go w koszu na pranie, kiedy mając zaledwie kilka godzin, był bliski śmierci. Porzucony przez matkę narkomankę, został okrzyknięty dzieckiem cracku. Wychowywany przez różnych członków rodziny, tak naprawdę Mojżesz od najmłodszych lat przejawiał pewien dar, który każdy brał jedynie za dodatkowe problemy i o jakim w pełni wiedziała oraz akceptowała go tylko prababka Gi. Któregoś lata, chłopak zjawił się na farmie rodziców siedemnastoletniej Georgii, mając pomagać w codziennych pracach. Milczący, egzotyczny i tajemniczy, jednocześnie w równym stopniu przerażający i fascynujący sprawił, że dziewczyna nie była w stanie przejść obok niego obojętnie. Ostrzegana przez innych, postanowiła zaryzykować i zbliżyć się do Mojżesza. Nie wiedziała jedynie, że wraz z tym wszystko się zmieni... Jak zatem potoczą się losy bohaterów? Czy między nimi pojawi się uczucie, a może jedynie doznają oni obustronnego rozczarowania? Jaki dar skrywa Mojżesz? Odpowiedzi na te, jak i wiele innych pytań znajdziecie sięgając po książkę Amy Harmon.
Przyznam się Wam od razu, że po odłożeniu tej książki, nie mogłam zebrać słów. Nadal próbuję ubrać je w takie zdania, dzięki którym ukażę Wam wspaniałość tej historii. Wydawać by się mogło, że kategoria New Adult ma to do siebie, iż często rozczarowuje. Dlatego za każdym razem podchodzę do takich książek z dystansem. Podobnie było i w tym przypadku, jednak już praktycznie od pierwszych stron wiedziałam, że ta historia będzie po prostu dobra, a bohaterowie od razu mnie do siebie przekonali, co było akurat niezwykle ważne głównie ze względu na fakt, że narracja jest pierwszoosobowa. Naprzemiennie rolę narratora pełni Georgia oraz Mojżesz. Uwielbiam taki zabieg w książkach, gdyż dzięki niemu mogłam spojrzeć na wydarzenia z dwóch różnych perspektyw, ale także lepiej poznać każdego z bohaterów skupiając się na ich myślach czy emocjach. Co więcej, styl, jakim posługuje się autorka jest niezwykle lekki w odbiorze, dlatego też przekładanie kolejnych kartek było czystą przyjemnością. Chociaż czytałam ją jakieś dwa dni, a pewnie mogłabym zrobić to w jeden, to nie wynikało to z jakiś wad, a jedynie z faktu, że chciałam jak najdłuższej być z tymi bohaterami, przeżywając wraz z nimi te wszystkie wydarzenia. Nie byłam w stanie skończyć jej tak szybko, bo pragnęłam napawać się każdym zdaniem powoli, analizując ukazane przez autorkę problemy i przeżywając ogrom emocji.
Jeżeli już natomiast mowa o uczuciach, jest ich w tej książce tak wiele, że całość to wręcz emocjonalny wulkan, jaki przenosi się na czytelnika i sprawia, że przeżywa się momentami zarówno radość, gniew, jak i właśnie ogromne wzruszenie, o którym to wspomniałam na samym początku. Wszystko za sprawą tego, że to nie jest typowa historia miłosna, jak mogłoby się wydawać. Owszem, miłość wiedzie tutaj prym, ale tak naprawdę jest to również opowieść o życiu samym w sobie, lecz także o śmierci bliskich nam ludzi, która często niespodziewana, rozrywa ludzkie serce na pół sprawiając, że nic nie jest już takie samo jak wcześniej. Jednocześnie jest to opowieść o tym, jak radzić sobie ze stratą i tym, że gdzieś tam istnieje to życie wieczne. To historia, która uświadamia, że nie zawsze wszystko idzie dokładnie tak, jakbyśmy chcieli, a niektóre obietnice zbyt łatwo mogą zostać złamane. Dodatkowo, to opowieść o przebaczaniu oraz drugich szansach, a co się z tym wiąże - ryzykiem, jakie czasami niosą ze sobą nasze decyzje. Wspaniała książka, która rozkrusza serce. Pełna bólu, cierpienia i łez, a jednocześnie niosąca nadzieję na lepsze jutro, na lepsze życie - tu na ziemi, bądź gdzieś tam, w niebie.
Książkę można odebrać w różny sposób. W pewnym sensie może to stanowić paranormal, z drugiej strony wpleciony został tutaj nawet drobny wątek kryminalny. Nie zmienia to jednak faktu, że dla mnie jest to przede wszystkim opowieść o życiu i śmierci - o wszelkich zaletach i wadach naszego istnienia oraz o tym, co kończy naszą ludzką wędrówkę tu, na ziemi. Nie jestem chyba w stanie znaleźć żadnych większych minusów tej historii, bo porwała mnie ona bez reszty. Początkowo, przeczytawszy informację na okładce, że "zatracisz się bez reszty, czytając o trudnej miłości, pozbawionej spełnienia", nie zdawałam sobie sprawy, że tak własnie będzie. Bo zatraciłam się w tej historii całkowicie... I chyba nadal jeszcze w niej jestem.
Bohaterowie z kolei zostali wykreowani bardzo dobrze i od samego początku się z nimi zżyłam. Georgia to dziewczyna niezwykle uparta, zawsze chodząca własnymi ścieżkami i próbująca znaleźć wyjście z każdej sytuacji. Jednocześnie przez to sama momentami dobrowolnie pozwala sobie zatonąć w nadmiarze bólu, jakie pojawia się w jej życiu... Lecz mimo wszystko była osobą niezwykle silną psychicznie i momentami zastanawiałam się jak ona to robi, bo mając do czynienia z takimi wydarzeniami, jakie ją dotknęły, sama pewnie nie potrafiłabym w ogóle się podnieść. Mojżesz z kolei był dokładnie taki, jak opisałam nieco wyżej - tajemniczy, milczący, a przez to niezwykle fascynujący. Z jednej strony nosił maskę obojętności, gdy z drugiej był niezwykle uczuciowy i wrażliwy. Oprócz nich, pojawili się też bohaterowie "drugoplanowi", wśród których najbardziej przypadła mi do gustu postać przyjaciela Mojżesza. Tag - bo tak się nazywał - był niezwykle charyzmatycznym młodzieńcem, którego nie sposób było nie polubić. Stąd też uważam, że autorka stworzyła bardzo ciekawe postacie.
Podsumowując, "Prawo Mojżesza" to piękna, wzruszająca opowieść, w której nie wszystko okazuje się mieć tylko szczęśliwe zakończenia. Jest tutaj sporo bólu, który zaczyna być odczuwalny przez samego czytelnika, sprawiając, że łzy same płyną z oczu. Swoją drogą, muszę jeszcze napisać, że dawno żadna okładka nie urzekła mnie tak, jak właśnie ta. Jest taka banalna, prawda? Raptem dwie barwy - krem i niebieski królują na tej oprawie graficznej, co więcej ten drugi kolor wygląda jakby został muśnięty niedbale pędzlem przez jakiegoś artystę. Jednak ta okładka idealnie odzwierciedla środek, w tym przede wszystkim Mojżesza i jego talent. Myślę, że Amy Harmon dołącza do listy moich ulubionych autorów i już teraz czekam na kolejną jej książkę, bo - uwaga - "Prawo Mojżesza" otwiera pewien cykl. Dlatego nie mogę się doczekać, aż pojawi się na rynku druga część zatytułowana "Pieśń Dawida". Natomiast Wam polecam nie przegapić datę premiery i jak najszybciej udać się wtedy do księgarni, bo uwierzcie mi, nie pożałujecie.
Niebawem znów postaram się coś tutaj napisać - na pewno szykuję jeszcze jedną, a może nawet i dwie recenzje, a oprócz nich pewnie coś jeszcze się pojawi. Póki co - trzymajcie się!
Nie tak dawno mieliście okazję przeczytać wpis, w którym zachęcałam Was do wzięcia udziału w wydarzeniu #czytamcopolskie, organizowanym przez Isabelle West - autorkę blogaHeavy Books. Zauważyłam, że wielu z Was z ogromną przyjemnością postanowiło dołączyć do tego przedsięwzięcia, co na pewno cieszy organizatorkę, ale też mnie samą - mam bowiem coraz częściej możliwość zapoznać się z Waszymi wpisami dotyczącymi polskich autorów. Dzięki nim odkrywam mnóstwo nazwisk, jakie do tej pory były dla mnie tak naprawdę obce. Dlatego też uważam, że sama akcja jest zdecydowanie świetna i cieszę się, że biorę w niej udział.
Przyszedł zatem czas na to, bym podzieliła się z Wami nazwiskami tych autorów, których książki do mnie trafiły. Od razu muszę przyznać się Wam, że nie sięgam po historie naszych pisarzy bardzo często i do tej pory były to pojedyncze tytuły. Jednak kilkakrotnie zostałam pozytywnie zaskoczona, przez co wiem, że jeszcze nie raz powrócę do dzieł tych autorów - tych, jakich jeszcze nie miałam okazji przeczytać bądź także takich, które być może nie pojawiły się póki co, gdyż dana książka była debiutem.
Zastanawiałam się bardzo długo czy powinnam wybrać tylko jednego autora, jakąś jedną, szczególną powieść, która zapadła mi w pamięci w ostatnim czasie, ale stwierdziłam, że nie potrafię ograniczyć się tylko do jednego tytułu. Postanowiłam zatem podzielić się z Wami kilkoma nazwiskami, które w jakiś sposób mnie do siebie przekonały. Stąd też zapraszam Was serdecznie do przeczytania poniższych punktów.
1. Patrycja Gryciuk - czyli porywający "Plan" i troszkę słabsze, ale wciąż świetne "450 stron"
Muszę przyznać, że rozważałam czy powinnam pisać o tej autorce, ale ostatecznie stwierdziłam, że to jednak dobry pomysł. Patrycja Gryciuk urodzona w Legnicy, obecnie mieszka we Francji i od dziecka marzyła o tym, by zostać pisarką. Te plany się urzeczywistniły, najpierw gdy wydała swój debiut - "Plan", a później nakładem Wydawnictwa Czwarta Strona ukazała się jej druga książka - "450 stron". Przyznam się, że od czasu do czasu śledzę fanpage autorki i wiem, że jej najnowsza powieść to kwestia raptem kilku miesięcy pojawienia się na rynku.
Patrycja Gryciuk - Plan, 450 stron
PLAN
"-Skoczyłabyś ze mną? Tu i teraz? - zapytał nagle patrząc przed siebie. Popatrzyłam na niego zdziwiona i zamknęłam oczy. Sama się zdziwiłam z jaką łatwością odpowiedziałam: -Tak. Przynajmniej nie musiałabym dalej tak żyć i wybierać między tobą a nim. -I nie puściłabyś mojej ręki - dodał za chwilę z lekkim uśmiechem. -Nie puściłabym. A ty? Skoczyłbyś ze mną, gdybym cię pociągnęła za sobą?
-Pewnie, bez zastanowienia..."
Tak naprawdę natknęłam się na książkę "Plan" całkowicie przypadkowo - natrafiając wcześniej na stronę internetową autorki. Dzięki uprzejmości pani Gryciuk miałam możliwość zapoznać się więc z jej debiutem. Przyznam się Wam szczerze, że podeszłam do niej z dystansem, lecz to co otrzymałam przeszło jakiekolwiek moje oczekiwania. Na tych prawie sześciuset stronach rozgrywała się akcja, jaka sprawiała, że ogrom emocji brał górę. Pamiętam, że ta historia wywołała we mnie burzę uczuć - było zarówno rozluźnienie, jak także niedowierzanie wobec niektórych sytuacji, aż po ogromne wzruszenie. Była to książka, jaka swoim wątkiem miłosnym rozbiła mnie na kawałki, a pozostałymi aspektami wprawiała w lekkie osłupienie. Chociaż pojawił się tutaj trójkąt miłosny, jakich na ogół nie cierpię, to ten ani trochę mi nie wadził - ba! Wręcz nie mogłam się przez długi czas zdecydować, której parze powinnam kibicować. Widać było, że Patrycja Gryciuk włożyła ogrom pracy w stworzenie swojej powieści i dlatego też uważam, że był to jeden z lepszych debiutów, jakie przyszło mi czytać. Całość mojej opinii możecie znaleźć oczywiście w recenzji, klikając: TUTAJ.
450 STRON
"Słowa przychodzą i odchodzą. Ratują albo dręczą. Bywają pasjonujące. Słowa opisują to, co niekontrolowanie pojawia się i znika w życiu. Słowa są ważne."
Druga książka tej autorki niestety, ale wywołała we mnie już nieco mieszane uczucia. Tak naprawdę nie była zła - bo gdyby tak się stało, to nie polecałabym Wam teraz twórczości tej autorki. Chodzi bardziej o fakt, że nie wszystko w niej pasowało mi tak, jak w "Planie". Otóż tutaj nastąpiło połączenie wątku kryminalnego wraz z tym miłosnym. Jeżeli chodzi o pierwszy to bardzo mi się podobał, był nieco mroczny, pełen zawiłych zagadek i prowadzący do zaskakującego finału. Dlatego pod tym względem zostałam usatysfakcjonowana. Natomiast wątek miłosny w tej książce akurat nie przekonał mnie do siebie, tylko dlatego, że bohaterowie zachowywali się całkowicie nieadekwatnie do swojego wieku. Nie mam na myśli tego, że dzieliła ich różnica 10 lat, gdzie kobieta była starsza od mężczyzny. Chodzi mi raczej o to, że ona zachowywała się jak rozkapryszona 25-latka, a on jawił się jako dojrzały mężczyzna, chociaż pewnie powinno być odwrotnie. Mimo wszystko, całość i tak pochłonęłam w mgnieniu oka i wiedziałam, że mimo małego niedosytu, na pewno nie raz sięgnę jeszcze po książki tej autorki, bo ma ona zdecydowanie lekkie pióro. Całość mojej opinii o tej historii możecie znaleźć oczywiście w recenzji, klikając: TUTAJ.
Dlatego też, nie wahajcie się i śmiało sięgajcie po twórczość tej autorki, bo warto. Wiadomo - gusta są różne, ale myślę, że nie zawiedziecie się tym, w jaki sposób Patrycja Gryciuk potrafi pisać, bo jej styl jest naprawdę dobry. Sama natomiast z niecierpliwością czekam na jej kolejną powieść.
Więcej informacji o autorce możecie znaleźć na jej fanpage'u, klikając: TUTAJ.
2. Anna Bedarska - czyli opowieść o tych trudnych mężczyznach
To nazwisko nic Wam nie mówi? Cóż, nic dziwnego, bo mnie samej pewnie jakiś czas temu też by nic nie mówiło, gdyby nie fakt, że miałam możliwość zapoznać się z książką tej autorki zatytułowaną "Trudny mężczyzna". Podeszłam do niej z lekka sceptycznie, bo mimo że w tamtym momencie już częściej przełamywałam się do polskich autorów, to bałam się, że debiut autorki okaże się nie taki, jaki chciałabym by był. Jednak mogę Wam śmiało powiedzieć, że wszelkie obawy zostały rozwiane, a ja sama mam nadzieję, że jeszcze coś wyjdzie spod pióra pani Anny.
Anna Bednarska - Trudny mężczyzna
TRUDNY MĘŻCZYZNA
Chociaż tytuł, jak i opis może mylić czytelnika dając wizję typowego romansu, to nic bardziej mylnego. Oczywiście, w tej książce sporo jest wątków miłosnych, ale jest to tak naprawdę opowieść o związkach - szczególnie tych niełatwych, nieco skomplikowanych i takich, jakich często nie do końca jesteśmy w stanie zrozumieć. Początkowo tę książkę czytało mi się topornie, nie mogłam wgryźć się w jej tematykę. Lecz z każdą kolejną stroną stwierdzałam, że całość po prostu mnie urzeka. Wiecie czym najbardziej? Autentycznością. Ta opowieść nic nie ubarwia, a pokazuje życie dokładnie takim, jakie jest, ze wszystkimi jego zaletami oraz wadami. To historia więc nie tylko o miłości, ale też o zdradzie, przyjaźni i chociaż pokazuje wiele negatywnych aspektów związków, to daje nadzieję na to, że istnieją te właściwe. Uświadamia, że nawet jeśli wydaje nam się, że coś idzie nie tak, to niebawem znów wyjdzie słońce. Bardzo spodobała mi się ta książka, co zresztą możecie przeczytać w recenzji, klikając: TUTAJ.
Stąd też, polecam Wam książkę tej autorki i mam nadzieję, że spodoba Wam się w równie dużym stopniu jak mi, przez co będziecie czekać na kolejne historie stworzone przez tę autorkę.
Więcej informacji o Annie Bednarskiej znajdziecie na jej fanpage'u, klikając: TUTAJ.
3. Tomasz Mazur - czyli zbiór niezwykłych esejów
Pewnie do tej pory nie wiedziałabym nic o tym autorze, gdyby nie fakt, że któregoś dnia do mojej skrzynki mailowej dotarło zaproszenie od autora na spotkanie organizowane w Krakowie. Niestety nie dałam rady wziąć w nim udziału, czego trochę żałowałam, szczególnie, że dzięki uprzejmości pana Tomasza udało mi się przeczytać jego zbiór esejów. Jak na ogół rzadko sięgam po taką formę, tak tutaj przepadłam, totalnie. Chociaż wiele z nich może nie było dla mnie do końca zrozumiałych, to sam język, jakim posługuje się autor jest bardzo przyjemny dla oka. Wiem także, że oprócz "Anatomii istnienia", wydał on wcześniej inną książkę zatytułowaną "Mozaika indyjska". Póki co się z nią nie zapoznałam, ale być może któregoś dnia to zrobię.
Tomasz Mazur - Anatomia istnienia
ANATOMIA ISTNIENIA
"Tak, jestem mową. Jestem językiem - pisanym poruszeniami, mówionym prze czyny. (...) Ty też jesteś mową. I on. I ona. A także oni. Dlatego największą pogardą dla drugiego człowieka jest odmowa dialogu."
Tak jak już wspomniałam, całość to zbiór esejów, które dotyczą najróżniejszych rzeczy. Wszystkie z kolei pisane są dłonią dojrzałego mężczyzny. Znajduje się tu sporo rozważań odnośnie całego życia - dorastania, prawdy, miłości czy wolności. Co więcej, mam wrażenie, że ta pozornie cieniutka książka, bo raptem jakieś 160 stron, kryje w sobie coś uniwersalnego - trafi do wielu osób, a nawet sprawi, że po jakimś czasie będzie się chciało do niej powrócić, by dany tekst odebrać wtedy już całkowicie inaczej. Nie jest to pewnie lektura dla każdego, ale wiem, że warto zaryzykować i zagłębić się w te kilkadziesiąt stron rozważań, a wtedy ani się spostrzeżecie, jak wiele zdań do Was trafia, skłaniając do jeszcze głębszych przemyśleń. Całość recenzji możecie przeczytać: TUTAJ.
Stąd też, polecam Wam sięgnięcie po "Anatomię istnienia", jeżeli nie macie nic przeciwko esejom, bo uwierzcie mi, warto.
Więcej informacji o autorze można szukać: TUTAJ.
Przechodząc już powoli do końca tego wpisu, chciałabym dodać jeszcze tyle, że mamy wielu wspaniałych pisarzy. Miałam sporo dylematów, o których powinnam napisać, bo przecież chociażby jeszcze Magdalena Witkiewicz urzekła mnie historią "Po prostu bądź", ale wiecie co? Postawiłam ostatecznie na te nazwiska, jakie naprawdę nie są jeszcze aż tak bardzo znane, a zasługują na to, by o nich usłyszano.
Niebawem pojawi się recenzja książki "Prawo Mojżesza", którą pochłaniam w mgnieniu oka, jak również też zrecenzuję w końcu "Grę Anioła". Póki co - trzymajcie się!
Kiedy pisałam o Rise Against, postanowiłam sobie, że o wiele częściej będę Wam polecać utwory, które mają to mocniejsze zabarwienie. Oczywiście nie zabraknie też tych całkowicie melancholijnych, bo od czasu do czasu mam ochotę właśnie na takie spokojne kawałki. Jednak dzisiaj chciałabym zachęcić Was do zapoznania się z zespołem Apocalyptica, jeżeli jeszcze nie mieliście styczności z ich twórczością. To fińska grupa, która gra tak naprawdę swego rodzaju metal symfoniczny. Przechodziła kilka różnych kombinacji jeżeli chodzi o jej skład, lecz ostatecznie tworzy ją trzech wiolonczelistów oraz perkusista. Większość ich kawałków stanowi po prostu linia melodyczna, jednak nagrali też utwory z różnymi wokalistami. Dlatego też dzisiaj chciałabym przedstawić Wam trzy, które szczególnie lubię i do jakich zawsze chętnie wracam.
1. "I don't care"
"If you were dead or still alive I don't care, I don't care."
Uwielbiam ten kawałek z kilku powodów. Przede wszystkim połączenie mocniejszego brzmienia z dźwiękami wiolonczeli oraz głosem wokalisty jednego z moich ulubionych zespołów sprawia, że całość staje się dla mnie magiczna i mogłabym tego słuchać bez końca, mimo że sam tekst jest w pewnym sensie bolesny. Adam Gontier ze swoim mocnym wokalem idealnie pasuje do linii melodycznej, stąd też osobiście rozpływam się gdy tego słucham.
Wspomniałam jednak o tekście - cóż, trzeba przyznać, że wyczuwam się w nim nie tylko wspomniany ból, ale też pewnego rodzaju ogrom frustracji. Podmiot tekstu wszystkie słowa kieruje "do kogoś". Pewne jest, że właśnie ta osoba była niezwykle ważna, a jednak sprawiła, że obecnie jedyne, czego podmiot tekstu pragnie, to by odeszła. Podkreśla dodatkowo kilkakrotnie, że bez względu na to, czy jest martwa czy nadal żywa - jego już to nie obchodzi. Można tutaj nawet pokusić się o interpretację, że kiedyś łączyła go z tą osobą miłość, która obecnie przerodziła się nawet nie tyle w nienawiść, co czystą obojętność...
Stąd też, polecam Wam przesłuchanie poniższego linku, bo to jest naprawdę dobre. Osobiście mam ciarki , gdy tego słucham i muszę przyznać, ze ten utwór trafia do mnie, ilekroć w moim życiu coś się sypie. Pozwala mi on wtedy wyrzucić z siebie wszelkie negatywne emocje i jedyne co pozostaje wówczas, to spokój.
2. "Not strong enough"
"I'm so confused, so hard to choose Between the pleasure and the pain."
Pamiętam, że w ogóle swoją przygodę z grupą Apocalyptica zaczęłam właśnie od tego utworu. Bardzo spodobała mi się linia melodyczna, a do tego akurat tekst śpiewany przez Brenta Smitha jest po prostu genialny. Od tego właśnie momentu zaczęło się w ogóle moje bliższe przyjrzenie się temu zespołowi. Do dzisiaj chętnie wracam właśnie do "Not strong enough", tekst znając już praktycznie na pamięć i za każdym razem go sobie podśpiewując.
Wspominając więc tradycyjnie o tym, w jaki sposób trafia do mnie właśnie tekst tego utworu to cóż - sprawa wygląda niby prosto. Myślę, że w jakiś sposób można to interpretować w ten sposób, iż podmiot tekstu jest po prostu uzależniony od przebywania w towarzystwie jakiejś osoby. Z jednej strony ta cała relacja jest bolesna, lecz z drugiej przynosi mu też dawkę przyjemności. Przez to rozdarcie nie jest w stanie logicznie myśleć i chociaż wie, że to go zabija, to nie jest na tyle silny, by po prostu raz na zawsze odejść. To wszystko ciągle się zapętla i sprawia, że ta bezsilność jest jeszcze większa.
Polecam Wam przesłuchanie tego kawałka z całego serca, bo osobiście go uwielbiam. Jest taki... prawdziwy i myślę, że chociaż raz w życiu każdy z nas w jakiejś relacji czuł to wewnętrzne rozdarcie.
3. "Hole in my soul"
"Yesterday feels like life time ago The memories are fading, my dreams are all changing."
Ostatni już utwór, który chciałabym Wam zaproponować do przesłuchania pochodzi z najnowszej płyty Apocalypticy wydanej w roku 2015. Jest zdecydowanie najspokojniejszy z wszystkich trzech, jakie zawarłam w dzisiejszym wpisie i wręcz wprawia słuchacza w nieco melancholijny nastrój.
Piękna jest tutaj ta linia melodyczna, która idealnie pasuje do tekstu, ale też głosu wokalisty wykonującego ten kawałek, a jest nim Franky Perez. Opowiada on tak naprawdę o pustce, jaka została w sercu po utracie kogoś bardzo bliskiego. Tym razem to nie ta druga strona jest obwiniana, a właśnie podmiot tekstu uważa, że ponosi całą odpowiedzialność za to, że wszystko się zmieniło i ktoś niezwykle ważny postanowił go opuścić. Jednocześnie ma jakąś iskrę nadziei, że gdyby jednak ta osoba mu wybaczyła, to miejsce w sercu wypełni się na nowo.
Bardzo rozczula mnie ten utwór i trafia w tę wrażliwą stronę mojej osobowości. Myślę, że może spodobać się wielu osobom, ponieważ jest naprawdę spokojny, a jednocześnie tak piękny. Stąd posłuchajcie, warto.
Przechodząc powoli do końca tego wpisu, mam nadzieję, że udało mi się zachęcić Was do zapoznania się z twórczością grupy Apocalyptica. Tak naprawdę mają wiele świetnych kawałków - w tym wiele z nich sprawia, że można przez chwilę się zatrzymać i przemyśleć wiele spraw.
Niedługo natomiast napiszę dla Was coś nowego - póki jeszcze jakoś mam czas, staram się tworzyć jak najwięcej artykułów. Stąd też na pewno pojawi się wpis związany z akcją #czytamcopolskie oraz recenzje kolejnych książek, bo sporo ich ostatnio do mnie przychodzi. Póki co - trzymajcie się!
"Gdyby wszyscy przyznali się do rzeczy nazywanych potocznie "nienormalnymi", okazałoby się, że nie ma już prawie ludzi normalnych. A ci normalni są śmiertelnie nudni i nienormalni swoją normalnością..."
Autor: Tomasz Jasturn Tytuł: Rzeka podziemna Wydawnictwo: Czarna Owca Liczba stron: 240 Ocena: 5/6
Jest na tym świecie wiele chorób. Większość z nich dotyka ludzkiego ciała, niejednokrotnie sprawiając, że rozpada się ono na kawałki i zmierza powolnymi krokami ku autodestrukcji. Jest jednak też taka choroba, jaka dotyka ludzkiej duszy, zatruwając ją z każdym dniem coraz bardziej i stając się największym przekleństwem przemijającego życia. Książka "Rzeka podziemna" Tomasza Jasturna nazywa ją "Godziną D". Tak - tą chorobą jest depresja, często kontrowersyjna, a jednak istniejąca naprawdę. Nie przypominam sobie, bym do tej pory sięgnęła po historię, która ogromem emocji - szczególnie tych negatywnych - tak bardzo przytłacza czytelnika, a jednocześnie skłania do refleksji. Wyłączając kilka minusów, to zdecydowanie dobra, przemyślana opowieść o człowieku, dla którego każdy kolejny dzień traci sens, a mimo to przez długi czas próbuje walczyć.
Głównym bohaterem jest 50 - letni mężczyzna, o którym z każdą kolejną stroną czytelnik dowiaduje się coraz więcej. Okazuje się zatem, że ma on dwójkę dzieci - każde z inną kobietą, do tego jedna z nich nadal formalnie pozostaje jego żoną, chociaż praktycznie się nie widują. Co więcej, mężczyzna ma wiele swoich romansów i to właśnie seks stanowi dla niego swego rodzaju terapię, gdy nie potrafi radzić sobie z otaczającym go światem. Jest to bowiem były opozycjonista, który nie jest w stanie dostosować swojego trybu życia i postrzegania świata do tej już wolnej Polski. Każdy kolejny dzień przytłacza go, a niezrozumienie tak wielu pozornie prostych spraw tylko bardziej stacza go na samo dno. W dodatku jego dzieciństwo również wpłynęło na dotychczasowe życie, a matka - chora psychicznie - sprawia, że mężczyzna jeszcze bardziej zmierza ku zagładzie. Wie, że dotknęła go choroba duszy i usilnie próbuje z nią walczyć - jednak czy skutecznie? Jak bohater odczuwa wszystkie emocje? Czy ta "Godzina D" może zostać przez niego pokonana czy ostatecznie doprowadzi go do autodestrukcji? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie oczywiście sięgając po książkę Tomasza Jasturna.
Gdy tylko zaczęłam czytać tę lekturę, wiedziałam, że klimat, w jakim będzie utrzymana zdecydowanie pełen będzie goryczy, swego rodzaju jadu wobec otaczającej rzeczywistości, jak także ogromnej ilości bólu i rozpaczy bijącej od głównego bohatera. Dlatego też przekładając kolejne kartki, miałam wrażenie, że jeszcze chwila i sama pochłonięta zostanę przez depresję. Oczywiście tak się nie stało, lecz przyznaję, że ta historia zdecydowanie skłania do przemyśleń, jednocześnie uświadamiając, że ta choroba duszy jest momentami o wiele gorsza od niektórych chorób dotykających ludzkiego ciała. Kiedy cierpi coś wewnątrz człowieka, wszystko staje się nagle całkowicie bez wyrazu. Jakiekolwiek przejawy radości uciekają gdzieś daleko, a wszelki uśmiech najczęściej przypomina jedynie grymas twarzy bez większego znaczenia. To, co pozostaje, przybiera kształt rozpaczy, która wyżera duszę od środka sprawiając, że coraz więcej zła się w niej wypala, by wkrótce nawet te negatywne, ale jednak jakikolwiek, emocje miały ustąpić miejsca całkowitej bezsilności i obojętności. To, co początkowo dawało ukojenie - nawet to zaczyna uciekać, a człowiek pogrąża się wówczas w jeszcze większej otchłani. Historia głównego bohatera pokazuje właśnie to wszystko, o czym wspomniałam i sprawia, że po lekturze tej książki zaczyna doceniać się fakt, iż Godzina D nie dotknęła właśnie nas, bo chociaż bohater usilnie stara się z nią walczyć, ma wrażenie, że jest to jak syzyfowa praca, która nigdy nie ma końca i z jakiej nie da się wyjść zwycięsko. Nie spotkałam się zatem do tej pory z książką, która w taki sposób opisywałaby depresję, że jawi się ona aż nazbyt autentycznie i jednocześnie przerażająco.
To, co również sprawia, że jest to naprawdę kawał dobrej literatury, to fakt, że autor skupia się na wielu problemach współczesnego świata. Często to właśnie one doprowadzają człowieka do stanu, gdy zaczyna chorować dusza. Niejednokrotnie wiąże się to już z czasem dzieciństwa. Brak prawidłowej miłości ze strony rodziców czy też większego zainteresowania w tym okresie zaczyna pisać scenariusz na kolejne lata. Dodatkowo przeszłość często wywiera piętno na osobowości człowieka, a w połączeniu z ciągłymi zmianami - rozwojem technologii, jaka wypiera piękno rozmowy na wirtualne listy czy też fakt, że rozmowa telefoniczna często ma zamienić pogawędkę przy dobrej kawie tylko pogłębia poczucie bezsensu. Właśnie to wszystko, co dzieje się w obecnej cywilizacji sprawia, że główny bohater popada w depresję, z którą mimo usilnych prób, nie zawsze radzi sobie tak, jakby tego oczekiwał. Jego zachowanie pokazuje, że chorując na duszę, przeżycie każdego dnia staje się wyzwaniem, któremu ciężko podołać.
Jedyne zastrzeżenie, jakie mam w pewnym sensie do całej historii, to fakt, że bohater często szuka pociechy dla samego siebie uciekając w cielesną rozkosz. Czytelnik dostaje zatem bardzo wiele opisów jego romansów, w tym oczywiście scen seksu. Nie znaczy to, że całość jest nagle zła - bo poniekąd dzięki temu zabiegowi czytelnik ma okazję jeszcze bardziej zagłębić się w stan psychiczny głównego bohatera. Dzięki nim widzi, że mężczyzna mając ze sobą problem, nadal szuka jakiegoś ratunku - w tym przypadku - w ramionach pięknych kobiet. Zastrzeżenie jedynie mam do tego, że tych scen było może ciut za wiele, przez co ktoś mógłby stwierdzić, że w pewnym sensie przyćmią istotę problemu całej książki, czyniąc z niej opis przygód erotomana. Jednak osobiście mimo wszystko skupiłam się przede wszystkim na problemie depresji, niektóre poboczne sceny traktując z przymrużeniem oka.
Nie sposób nie wspomnieć jeszcze krótko o głównym bohaterze. Jego zachowanie budziło we mnie momentami ogromną irytację i wręcz chciałam potrząsnąć nim mówiąc: człowieku, weź się w garść, bo swoim zachowaniem sam doprowadzasz się do tego stanu. Jednak z drugiej strony to, że znalazł się w takim, a nie innym punkcie, sprawiało, że czułam wobec niego swego rodzaju współczucie. Miałam wrażenie, że nawet jeżeli przyczynił się do stanu depresji - bo ona nie bierze się znikąd - to jednak to nie ja, a właśnie on musiał zmagać się z tym, co ogarnęło jego duszę. Dlatego też jest to postać może nieco kontrowersyjna, ale przepełniona jednak tak wielką dozą rozpaczy, że mimowolnie moja empatia brała tutaj górę.
Podsumowując, "Rzeka podziemna" to gorzka historia człowieka cierpiącego na depresję, lecz jednocześnie powieść opisująca ciemniejsze strony obecnej cywilizacji. To jednocześnie niezwykle emocjonalna lektura, jaka skłania do głębszych przemyśleń. Dlatego też, jeżeli klimaty poniekąd psychologiczne, nie są dla Was obce, to sięgnięcie po książkę Tomasza Jasturna będzie strzałem w dziesiątkę. Ze swojej strony zdecydowanie polecam.
Niebawem na blogu pojawią się nowe wpisy - kolejna dawka moich wierszy, muzyczny wpis oraz zapowiadany już kiedy felieton. Póki co - trzymajcie się!
Za każdym razem obiecuję sobie, że to już ostatnie LBA - zresztą myślę wtedy, że przecież aż tak znana w tej blogosferze nie jestem, by ciągle dostawać nominacje. A jednak po raz kolejny zostało zaproponowane mi odpowiedzenie na pytania w tej słynnej serii, dzięki której swoją drogą blogerzy promują siebie nawzajem. Dlatego też nie mogłam zignorować nominacji od Autorki bloga Zamknięta w pozytywce, która stwierdziła, że lubię kreatywne pytania. No cóż, miała rację, stąd tym bardziej postanowiłam odpowiedzieć na to, co wymyśliła Araxara. :) Poza tym zauważyłam kilkakrotnie, że te wpisy są jednymi z Waszych ulubionych, no więc cóż - czego nie robi się dla swoich Czytelników, prawda?
Dlatego też wysiliłam nieco własną wyobraźnię i postarałam się udzielić w miarę kreatywnych odpowiedzi na wszystkie pytania. Mam nadzieję, że mi się to udało. Stąd, by już nie przedłużać, zapraszam Was do przeczytania poniższych punktów.
1. Siedzisz sama w swoim pokoju, czytasz sobie książkę przy filiżance herbaty/kawy. Wiesz, że jesteś teraz sama w domu, więc masz sporo czasu dla siebie. Ciszę przerywa ci pukanie do drzwi. Gdy pytasz "Kto tam?" głos zza drzwi odpowiada ci "To ja, twój ulubiony bohater książkowy! Otwórz!". Jak myślisz, kto to? I czego może od ciebie chcieć?
Racjonalna strona mojej osobowości właśnie obwieszcza mi, że zapewne byłby to ktoś z moich znajomych, kto uwielbia płatać mi figla. Pewnie stwierdził, że będzie zabawnie udając mojego bohatera książkowego...:D No ale dobra - obudźmy wodze fantazji! Problem w tym, że nie potrafię wybrać jednej, ulubionej postaci jaka to mogłaby pukać do moich drzwi. Mimo to uznajmy, że z powodu mojej słabości do dobrej muzyki, byłby to Ridge z "Maybe someday". Być może chciał zagrać mi swoją najnowszą kompozycję, a ja rozpływałabym się przy dźwiękach gitary i stworzyła dla niego jakiś świetny tekst...
2. Czy czytałaś książkę, która zrobiła na tobie takie wrażenie, że potem nie mogłaś znaleźć tak samo dobrych pozycji? Jak tak, to jaka? I dlaczego?
Wiele książek zrobiło na mnie takie wrażenie, że później faktycznie ciężko było mi znaleźć lekturę, jaka znowu usatysfakcjonowałaby mnie w równym stopniu. Na pewno był to "Cień wiatru" Zafona - genialna książka, po przeczytaniu której przez długi czas nie mogłam zapomnieć o tych wszystkich wydarzeniach. To było tak dobre, pełne jakiegoś mroku i przenoszące w myślach do Barcelony, że pozostawiało po sobie wręcz niedosyt. Aż dziwię się sobie, dlaczego dopiero niedawno postanowiłam powrócić do Cmentarza Zapomnianych Książek zapoznając się z "Grą Anioła" (ale na marginesie powiem Wam, że mega wciąga i odłożyłam ją na bok póki co tylko ze względu na pewien egzemplarz recenzencki). Z kolei historią stricte miłosną, po której inne tego typu książki nie do końca były w stanie mnie usatysfakcjonować było oczywiście "Maybe someday" Colleen Hoover, z powodu swojej emocjonalności. Kryminały natomiast zdeklasował dla mnie Jo Nesbo poprzez historie zawarte w książce "Syn" oraz "Wybawiciel" i wiem, że wkrótce znów muszę sięgnąć po jakąś jego lekturę, bo potrzebuję znów zawiłej fabuły i tego mrocznego Oslo.
3. Czy masz ulubiony cytat z książki/filmu? Jak tak to jaki? I dlaczego?
W poprzednim LBA pisałam już, że ogólnie uwielbiam zapisywać sobie jakieś inspirujące cytaty. Wtedy też podałam fragment pochodzący z książki "Jeden dzień" Davida Nichollsa. Jednak tym razem posłużę się z innym, niezwykle dobrym cytatem, który pochodzi z książki Tomasza Mazura - "Anatomia istnienia"
"Jeśli liczysz na ratunek z zewnątrz - krzycz.
Krzyk o ratunek jest końcem milczenia.
Jeśli poszukujesz rozwiązania
- słuchaj ciszy wnętrza."
Nie jestem w stanie do końca powiedzieć Wam, dlaczego właśnie ten cytat również zapadł mi w pamięci. Może jedynie w pewnym sensie z tego powodu, że wspaniale zostały tutaj ujęte pojęcia ciszy oraz milczenia - bo dla mnie nie zawsze znaczą to samo...
4. Odwieczne pytania nurtujące czytelników w każdym wieku: tradycja vs. technologia - książka papierowa czy ebook? Po której stronie sporu staniesz?
Zarówno jedna, jak i druga strona mają swoje plusy i minusy. E-booki są wygodne - nie trzeba taszczyć w torbie chociażby pięćset stronicowej książki, bo zamknięta jest ona w małym czytniku. Z drugiej strony osobiście nie czuję tego samego, kiedy czytam e-book - tej przyjemności płynącej z przekładania kolejnych kartek. Poza tym do tej pory nie zaopatrzyłam się w czytnik, a niestety czytanie chociażby na smartfonie bardzo źle działa na moje oczy. Książki papierowe natomiast są jak właśnie taka tradycja - coś, co powinno być niezmienne i niezastąpione. Trzymając w dłoniach jakąś powieść, bardziej się w nią zagłębia. Z drugiej strony jak już napisałam, taszczenie ze sobą mnóstwa książek może być uciążliwe. Jednak mimo wszytko i tak póki co zawsze wybiorę tę papierową wersję.
5. Dowiadujesz się, że z jakiegoś powodu musisz się przeprowadzić bardzo daleko od domu. Nie możesz zabrać ze sobą w podróż wszystkich swoich rzeczy i musisz wybrać tylko 3 książki, które zabierzesz ze sobą do nowego miejsca. Które zabierzesz? Dlaczego?
Hmm... A to dobre pytanie! Ciężko byłoby mi zabrać tylko trzy książki. Myślę jednak, że wzięłabym ze sobą nie te, które już przeczytałam, a takie tytuły, jakie wciąż czekają w mojej biblioteczce na swoją kolej. Znalazłoby się tam więc "Wyznaję" Jaume Cabre - książka "cegła", za którą nie byłam w stanie się zabrać do tej pory, chociaż próbowałam już kilkakrotnie. Kolejną byłaby "Marina" - Zafona - zakupiona jakiś czas czas temu i czekająca na swoją kolej, a myślę, że spędziłabym przy tej książce miło czas, znając pióro tego autora. Trzecią byłoby... "Mistrz i Małgorzata" autorstwa Bułhakowa, jaką czytałam bardzo dawno, bo w liceum i do której chcę niebawem znowu powrócić.
6. Otwórz leżącą najbliżej Ciebie książkę na 64 stronie i przepisz 4 zdanie z tej strony. Jaka to książka?
Książka, po którą sięgnęłam to "Rzeka podziemna" Tomasza Jasturna, jaką zresztą aktualnie czytam, tak więc leżała sobie zaraz obok laptopa na biurku. Czwarte zdanie z 64 strony brzmi tutaj następująco:
"Chmury płyną też w nocy, czego nie widzimy, ale ich kształty rzeźbią nasze sny."
Muszę przyznać, że sama jestem dopiero na stronie 60, ale ten fragment bardzo przypadł mi do gustu - widocznie miałam szczęście trafiając na tak piękne i inspirujące zdanie. Sama książka z kolei jest póki co bardzo specyficzna i cóż - dzisiaj mam nadzieję, że dotrę do końca, by niebawem podzielić się z Wami wrażeniami po lekturze.
7. Mamy akurat noce pełne pięknych perseidów przemierzających niebo. Jakie życzenie wypowiesz widząc spadającą gwiazdę?
Może zabrzmi to zabawnie, ale gdzieś tam kiedyś słyszałam, że życzeń nie wypowiada się na głos, bo się nie spełnią. Stąd też nie zdradzę Wam tego, o co bym poprosiła. Niech pozostanie to owiane słodką nutą tajemnicy, zalegającą gdzieś na dnie mojego umysłu i wołającą o to, by życzenie kiedyś się urzeczywistniło.
8. Czy masz książkę, na której się bardzo mocno zawiodłaś? Jak tak, to jaką? I dlaczego?
Zawiodłam się i to bardzo na książce "Chłopak, który zakradał się do mnie przez okno" - Kirsty Moseley. Wiedziałam, że jest to powieść młodzieżowa i może powinnam była lepiej przemyśleć swoją decyzję co do wyboru jej akurat wtedy z propozycji recenzenckich, ale opis brzmiał tak ciekawie i krótki fragment również miał coś w sobie, że postanowiłam dać jej szansę. Niestety, ale takiego dna chyba nie czytałam nigdy. Co prawda styl autorki był fajny, lekki i przyjemny w odbiorze, a sam pomysł na fabułę był ciekawy, ale to jego wykonanie było jedną wielką tragedią pełną absurdalnych wydarzeń i kiepskich bohaterów (począwszy od głównej bohaterki, jaka miała chyba rozdwojenie jaźni i była okropnie irytująca). Nigdy więcej tej autorki.
9. Jak nazywałby się twój blog, jeśli to twoje dokładne przeciwieństwo by go założyło?
Hahaha, aż musiałam się sama roześmiać na to, co akurat przyszło mi do głowy. Myślę że gdyby przeciwieństwo mnie założyło blog, to byłoby to coś w stylu "Cukierkowe kreacje i inne outfity na każdą okazję". Artykuły oczywiście byłyby tam bardzo krótkie, a wypełniałyby je głównie zdjęcia w tych słynnych "outfitach" (czy jak to się tam zwie, nie znam się). Nie zabrakłoby kolorowych kreacji, tudzież sama w końcu preferuję ciemne i stonowane kolory w mojej szafie, no więc jak przeciwieństwo to jasne, że i cętki, paski czy inne wzory by się znalazły, a co! Dobra, ale żarty żartami. Nie, żebym miała coś oczywiście do blogów modowych - każdy w końcu ma swoją pasję, dla kogoś jest to właśnie moda. Przyznam się nawet, że parę razy zerknęłam na takie strony i wiele z nich jest naprawdę dobrych, z ciekawymi zestawieniami i chociaż nie znam się na powszechnych trendach, to niektóre mi się podobały. Jedynie śmieszą mnie blogi tego typu zakładane przez mało doświadczone, młode dziewczynki, robiące zdjęcie swoich outfitów na tle jakiś płotów, oczywiście z jakością taką, że powala na ziemię... :D Jako, że sama nie wyobrażam sobie, że byłabym w stanie prowadzić taki blog, to dlatego wodze fantazji stworzyły go dla mojego totalnego przeciwieństwa.
10. A teraz muzycznie! Piosenka idealnie oddająca twój humor teraz to...?
Hmm... Uznałam ostatnio, że jest taki zespół, który oddaje mój humor zawsze bez względu na to, jaki dokładnie jest. Tę grupę muzyczną stanowi Rise Against, których uwielbiam i aktualnie od kilku dni znowu włączam replay na wielu ich kawałkach. Akurat obecnie najbardziej przemawia do mnie i mojego nastroju - trochę takiego podburzonego - "Torches".
11. Na jeden dzień możesz wcielić się w skórę dowolnej postaci literackiej. Kogo wybierzesz i dlaczego?
Wybrałabym Emmę Morley - główną bohaterkę książki "Jeden dzień" Davida Nichollsa, chociażby dlatego, że była kobietą, która potrafiła zawalczyć o swoje marzenie, by zostać pisarką. Udało jej się to - dlatego chciałabym nauczyć się tej jakiejś motywacji, by w końcu przysiąść porządnie i napisać tę swoją historię, która od dawna siedzi w mojej głowie.
Teraz natomiast przyszedł czas na moje pytania i ponowne rozdanie nominacji. Moje pytania to mix tych, które były ostatnim razem wraz z kilkoma zmienionymi. Nominuję natomiast osoby, których do tej pory nie wybierałam do tego LBA - mam nadzieję, że zechcecie wykonać je u siebie. ;)
1. Co najbardziej lubisz w blogowaniu?
2. Jakie są Twoje ulubione miejsca do czytania?
3. Czy kiedykolwiek zarwałaś/eś noc dla jakiejś książki?
4. Czy jesteś uzależniona/y od kupowania własnych egzemplarzy czy wolisz wypożyczać książki z biblioteki?
5. Jakie cechy książkowych bohaterów cenisz, a jakie z kolei Cię irytują?
6. Twoja ulubiona "książka z dzieciństwa"?
7. Czy często oglądasz ekranizacje książek czy raczej nie lubisz książkowych historii przenoszonych na ekran?
8. Co najbardziej cenisz w swoim życiu?
9. Jaki jest Twój gust muzyczny, a do jakich utworów z kolei nigdy się nie przekonasz?
10. Czy kiedykolwiek przeczytałaś/eś jakąś książkę dwukrotnie?
11. Jak wyobrażasz sobie swoje życie za kilka lat?
Niedługo pojawi się na blogu recenzja książki, o jakiej tu już wspomniałam czyli "Rzeka podziemna", jak również kolejny muzyczny wpis i pewien felieton, który postanowiłam napisać nieco pół - żartem, pół - serio. Póki co - trzymajcie się!
Autor: Helen Bryan Tytuł: Oblubienice wojny Wydawnictwo: Editio (Helion) Liczba stron: 408 Ocena: 5/6
Zapewne każdy z nas, chociażby na lekcjach historii w szkole, dowiedział się o II wojnie światowej i tym jaki miała ona wpływ na losy naszego kraju, ale też wielu innych państw. Jednak to, o czym mówi się na lekcjach stanowi często jedynie suche fakty - szereg dat, mnóstwo nazwisk i pojedyncze ważniejsze bitwy czy też sojusze. Być może dziadkowie, którzy pamiętali ten straszny okres, opowiadali Wam niejednokrotnie jak wyglądało życie w czasie wojny, a może też sami dowiedzieliście się o tym z innych źródeł. Sama dzięki historii zapisanej przez Helen Bryan na kartach książki "Oblubienice wojny" miałam okazję spojrzeć na to, jak wyglądało życie w Anglii w czasie II wojny światowej, lecz co najbardziej istotne - ta lektura pokazuje głównie jak kobiety, jakie często zostawały w domu i czekały z niepokojem na mężów walczących w różnych oddziałach, musiały radzić sobie z wieloma sytuacjami. Świetna, poruszająca i jednocześnie pouczająca lektura.
Historia stworzona przez autorkę skupia swoją uwagę głównie na pięciu kobietach, które z powodu różnego zrządzenia losu znalazły się w tej samej, małej wiosce o nazwie Crowmarsh Priors. Alice, córka pastora i jedynaczka, od zawsze mieszkała w tym miejscu. Evangeline musiała uciekać z Ameryki i wziąwszy szybki ślub z angielskim oficerem - Richardem, zamieszkała w Anglii. Frances została wysłana do wioski przez ojca, który wstydził się kontrowersyjnych zachowań córki. Elsie - najmłodsza z wszystkich pełni rolę służącej u Lady Marchmont. Natomiast Tanni - Żydówka, która dopiero co urodziła synka, została przeniesiona z Londynu z polecenia rządu troszczącego się o wszystkie dzieci narażone na niemieckie bombardowanie. Wszystkie pięć kobiet - całkowicie różnych i nie od początku pałających do siebie sympatią, dzielnie stawia czoła codziennym przeciwnościom. Niosą ludziom pomoc, radzą sobie z codzienną pracą i coraz bardziej angażują się we wszelkie działania okołowojenne. Każda z nich przeżywa też własne miłości, lęki czy frustracje. Lecz to, co je łączy to spotkanie po pięćdziesięciu latach, gdy cztery z nich postanawiają pomścić niewinną śmierć... Jak zatem wyglądało życie każdej z kobiet w czasie wojny? Jakie przeżywały trudności i w jaki sposób udało im się zachować lojalność i przyjaźń, która nie wygasła nawet po tylu latach? I jaką śmierć chciały pomścić? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie oczywiście sięgając po książkę napisaną przez Helen Bryan.
Muszę się Wam przyznać, że poświęciłam sporo czasu tej książce. Nie dlatego, że czytało się ją źle, ale z tego powodu, iż chciałam jak najdokładniej wsiąknąć w te wszystkie opisywane wydarzenia. Początkowo bałam się, że będzie to stricte powieść historyczna, a przyznam się szczerze, że pomimo iż akurat okres II wojny światowej zawsze mnie interesował, to i tak pałam lekką awersją do tego typu literatury. Okazało się jednak, że "Oblubienice wojny" to przede wszystkim zapis tak naprawdę życia małej społeczności Crowmarsh Priors, które zapewne było podobne do wielu innych miejsc w Anglii i nie tylko w tym kraju. Nie jest to zatem typowa powieść wojenna, a wszelkie fakty z nią związane - obozy koncentracyjne, działania polityczne i wiele, wiele innych rzeczy stanowi jedynie tło wydarzeń i krótkie wzmianki. Jest to więc bardziej powieść obyczajowa z nutą historii w tle, pokazująca, w jaki sposób głównie kobiety radziły sobie w tym strasznym czasie, jakim była II wojna światowa. Książka ukazuje tak naprawdę głównie pięć różnych historii, bo tyle też było głównych bohaterek, jakie to w pewien sposób łączą się ze sobą i kreują wszelkie inne wydarzenia.
Co najistotniejsze, całość odbywa się na dwóch płaszczyznach czasowych - prolog ma miejsce pięćdziesiąt lat później, po nim z kolei następuje powrót do czasów wojny, który to zajmuje największą część całej książki, by na końcu znowu przenieść się do dnia, w którym przyjaciółki spotykają się po wielu latach chcąc ostatecznie zamknąć sprawę, jaka przez długi czas była dla nich nierozwiązana. Jest to w pewnym sensie zarówno zaleta, jak i lekka wada całości - z jednej strony ten zabieg jest o tyle ciekawy, iż dzięki niemu czytelnik już po przeczytaniu prologu jest zaintrygowany tym, co też takiego się stało, że przyjaciółki postanowiły się spotkać, lecz jednocześnie wprowadza pewien zamęt i sprawia, że całość momentami wydaje się nieco zawiła i chaotyczna. Mimo to udało mi się poukładać w głowie wszystkie wydarzenia. Samo zakończenie natomiast jest w pewnym sensie zaskakujące i skłania do refleksji, co działa na plus całej historii. Tak naprawdę jest to przede wszystkim opowieść o prawdziwej przyjaźni i lojalności - która nie wygasa nawet po wielu latach. Uświadamia, że więzi, jakie tworzą się w obliczu zagrożenia, nie rozrywają się też w chwilach pokoju i determinują do wspólnego działania oraz szukania odpowiedzi na często nierozwiązane jeszcze zagadki. To także powieść, która pokazuje, że wojna swoją brutalnością rozdzielała często rodziny wbrew ich woli i sprawiała, że już nigdy nic nie było takie samo. Polecam Wam tę historię, bo jest naprawdę wartościowa i pouczająca.
Bohaterowie zostali wykreowani bardzo ciekawie. Każda z pięciu kobiet była inna, a mimo to wspólnie potrafiły działać, jeżeli tylko zaszła taka potrzeba. Nie do wszystkich jednak od początku zapałałam sympatią, lecz ostatecznie każda mnie do siebie przekonała. Bardzo podobała mi się postać Elsie, która mimo młodego wieku niejednokrotnie wykazywała się odwagą i potrafiła poradzić sobie w każdej sytuacji. Frances - niezwykle charyzmatyczna - była z kolei taką postacią, jakiej również nie dało się nie polubić. Pozostałe kobiety także miały swoje specyficzne, wyjątkowe cechy charakteru. Poza nimi wiele było innych, intrygujących postaci, jak chociażby Oliver czy Bernie. Stąd też uważam, że Helen Bryan stworzyła naprawdę ciekawe kreacje.
Podsumowując, polecam tę książkę osobom, które lubią powieści obyczajowe z historią w tle. Jest to lektura, jaka pisana przyjemnym językiem sprawia, że czyta się ją z zaciekawieniem i chce się z jak największą dokładnością wsiąknąć we wszystkie opisywane wydarzenia. Jeżeli więc nie macie pod ręką aktualnie żadnej lektury, nie wahajcie się i sięgajcie po niezwykle ciekawe i wciągające "Oblubienice wojny".
Niedługo z kolei pojawi się na blogu recenzja książki, która swoim opisem bardzo mnie zaintrygowała na tyle, że jak najszybciej zabieram się za jej czytanie. Póki co - trzymajcie się!
Kolejny raz postanowiłam podzielić się z Wami krótkimi fragmentami, jakie od czasu do czasu udaje mi się stworzyć. Część z nich wykorzystuję przy wplataniu ich do historii, jakie skrupulatnie sobie tworzę - być może gdy w końcu powstanie coś dłuższego, to również się tym z Wami podzielę. Dzisiaj natomiast przyszedł moment na kolejną porcję krótkich, że tak to ujmę, cytatów. Mam nadzieję, że w jakimś stopniu przypadną Wam do gustu. Postaram się, tak jak zwykle to robię, do każdego z tych fragmentów coś dopisać bądź wyjaśnić dlaczego dany tekst powstał tak, a nie inaczej. Stąd by już nie przedłużać, zapraszam Was serdecznie do przeczytania poniższych punktów.
1. Kilka słów o nadziei
"Często mówi się, że "nadzieja umiera ostatnia". Ale czym ona tak naprawdę jest? Z jednej strony sprawia, że pomimo wielu upadków, człowiek nadal potrafi jakoś utrzymać się w garści. Cokolwiek by się nie stało, pozostaje to poczucie, że wkrótce życie na pewno znowu nabierze blasku. Trzymamy się jej mocno, jakby była naszą ostatnią deską ratunku. Czymś, dzięki czemu ponownie wyjdzie upragnione słońce i raz na zawsze przegoni burzowe chmury. Nadzieja potrafi budować i przywracać chęci do życia. Ale z drugiej strony może stać się jednym z najbardziej przykrych elementów ludzkiej egzystencji. Kiedy nastąpi moment, w którym stworzy się jakaś iskierka nadziei, lecz równie szybko zostanie odebrana, coś kruszy się w człowieku. To uczucie, że coś się uda, nagle zaczyna blaknąć, a jego miejsce zastępuje cholerne rozczarowanie. Wtedy ta złudna nadzieja sprawia, że kawałek, po kawałeczku dusza ludzka zaczyna się rozsypywać, a wraz z tym procesem, nie ma już niczego. Zostaje tylko paradoksalnie głęboka pustka."
Często używamy pojęcia nadziei do opisywania różnych sytuacji. Faktycznie jest to niezwykła wartość, którą każdy mimowolnie przywołuje w swoim życiu podczas danych wydarzeń. Kiedy chcemy, by coś się udało, mówimy, że "mamy nadzieję, iż to, co chcemy pójdzie zgodnie z planem". W momencie, gdy nasz świat zaczyna się sypać, również często pozostaje nadzieja na to, że będzie lepiej. Ale często zdarza się także, że ktoś nasyca nas nadzieją - wszystko jedno na co - po czym okazuje się, że jednak wkrótce ona wyparowuje. Ot, nagle znika, pozostawiając po sobie jedynie gorycz rozczarowania. Mimo wszystko - kiedyś znowu wraca, bo w końcu pewnie nie bez powodu to słynne powiedzenie, że "nadzieja umiera ostatnia".
2. Trzask serca
"Przychodzi czasami w Twoim życiu taki moment, kiedy pęka Ci serce. Masz wrażenie, że wręcz słyszysz ten głuchy trzask i przez kilka sekund nie czujesz już niczego. Przez krótką chwilę zastanawiasz się jedynie czy uda Ci się na nowo zaczerpnąć tchu. Kiedy to nastanie, dopiero wtedy do świadomości dochodzą wszelkie informacje wywołujące nagle ogrom emocji. Tym samym, chociaż próbujesz być silnym człowiekiem, mimowolnie rozpadasz się na kawałki i nie jesteś w stanie powstrzymać drżenia dłoni bądź łez powoli spływających z Twoich oczu. Czujesz w klatce piersiowej coraz większy ucisk tak, że masz ochotę wyć... Ale usta pozostają bezgłośne, mimo że rozpacz przybiera swój ogromny kształt. Staje się Twoim demonem, który na ogół zaszyty gdzieś w podświadomości, nagle ma szansę wyjść ze swojej klatki i doprowadzić Cię do jeszcze większej ruiny. Łykasz więc słodko - gorzkie łzy wywołane tymi samymi kłamstwami czy niedopowiedzeniami i przeklinasz siebie za to, że uczyniono Cię bardziej emocjonalnym od przeciętnej osoby. Jednak po pewnym czasie emocje stopniowo się unormują, lecz Ty pozostajesz wciąż z sercem w kawałkach, którego długo nie potrafisz posklejać. Właśnie wtedy czujesz się tak bezsilny, jak nigdy dotąd."
Ten tekst napisałam nie tak dawno, bo jakoś w czerwcu, o ile dobrze pamiętam. Stworzyłam w nim adresata - każdy z Was, Drodzy Czytelnicy, mógłby nim być. Tak samo, jak mogłabym być nim ja sama. Kieruję te słowa "do kogoś", opisując wszelkie emocje, jakie towarzyszą momentowi, gdy ktoś łamie czyjeś serce. Zawsze powiedzenie o tym złamanym sercu wydawało mi się takie przereklamowane czy też nawet zbyt dosadne. Jednak do pewnego momentu. Właśnie do tej chwili, kiedy coś skłoniło mnie do napisania tego krótkiego tekstu.
3. Mniejsze i większe wydarzenia
"Życie to pasmo różnych sytuacji. Zarówno tych całkowicie błahych, jak wsypanie łyżeczki cukru do kawy o godzinie szóstej trzydzieści, gdy w tle rozbrzmiewa śpiew ptaków zza otwartego oka, jak również tych całkowicie istotnych pokroju rozmowy o pracę. Nieważne, czego dotyczą dane wydarzenia, każde bez wyjątku ma znaczenie, nadając naszemu istnieniu taki, a nie inny kształt. To, co je różni, to stopień, w jakim na nas wpływają. Gdy jedne po prostu przeminą, a my nawet nie zwrócimy na nie uwagi, tak inne sprawią, że przez długi czas nie będziemy w stanie o nich zapomnieć. To właśnie te sytuacje, podczas których emocje często biorą górę formują się w naszej głowie w postaci wspomnień. Zdenerwowanie przed ważnym egzaminem sprawi, że będąc już po nim i tak przez kilka kolejnych dni będziemy w pamięci przywoływać obraz tamtego momentu. Dobra impreza w towarzystwie najlepszych przyjaciół długo będzie siedzieć w naszej głowie i ilekroć sobie o niej przypomnimy, na twarz wypełznie ogromny uśmiech Smutek wywołany rozstaniem zasieje wspomnieniem pełne rozpaczy, do którego wolelibyśmy nie wracać, lecz mimo to czasami otwieramy właśnie tę furtkę w naszej głowie, jaka przypomina o tym bolesnym wydarzeniu. Dlatego nieważne ile czasu minie, niektórych sytuacji nie potrafimy tak łatwo zepchnąć na dno swojego umysłu. Nawet jeżeli były tylko chwilą słabości, której poddaliśmy się pod wpływem emocji, wyryją w nas piętno, które sprawi, że czasami nawet po kilku dniach, albo i tygodniach, myśląc o nich, poczujemy jakieś ukłucie w sercu..."
Powyższy, ostatni już fragment, jest dosyć banalny, a przynajmniej czytając go teraz, z perspektywy czasu, mam wrażenie, że napisałam coś totalnie oczywistego. Ale często nie zwracamy uwagi na fakt, że to właśnie różnorodne sytuacje kreują nasze życie dokładnie takim, jakim jest w danej chwili. Na niektóre kompletnie nie zwracamy uwagi, a inne z kolei potrafią wywrócić cały nasz świat do góry nogami, co więcej - pozostawiając po sobie szereg wspomnień.
To już wszystko odnośnie dzisiejszego wpisu. Jak widzicie, czasami skrobnę coś swojego, chociaż nie zawsze idzie mi to dokładnie tak, jakbym chciała. Mimo wszystko nadal piszę - czasami tylko do szuflady, a czasami też dzieląc się tym z Wami.
Niebawem odezwę się z nowymi tekstami - zapewne pojawi się recenzja kolejnej książki, ale też jakiś muzyczny wpis. Póki co - trzymajcie się!
Zastanówcie się przez chwilę - czy często sięgacie po książki rodzimych autorów? Myślę, że wielu z Was odpowiedziałoby w sposób przeczący. Być może dzieje się tak dlatego, że raz trafiwszy na kiepską lekturę, nagle zaczynamy pałać awersją do wszelkich innych, polskich autorów. Sama rzadko sięgałam po to, co polskie do czasu, gdy nie trafiłam na kilka naprawdę wartościowych lektur. Dzięki nim coraz częściej do mojej biblioteczki dołączają tytuły, jakie wyszły spod pióra naszych, rodzimych pisarzy.
Dlaczego jednak o tym wszystkim piszę, zapytacie. Otóż sprawa jest prosta. Zostałam zaproszona do wzięcia udziału w wydarzeniu, które ma na celu promowanie polskiej, dobrej literatury. Otóż autorka bloga Heavy Books (na który serdecznie Was zapraszam - klikajcie w link i przenieście się do świata kreowanego przez Isabelle West - uwierzcie mi, nie pożałujecie!) stworzyła bardzo ciekawą akcję o nazwie: #czytamcopolskie.
Nie zastanawiałam się zbyt długo nad dołączeniem, bo przede wszystkim uważam, że każda literatura, jeżeli tylko jest wartościowa, powinna być promowana. Co więcej, skoro sama jestem Polką, dlaczego miałabym negować rodzimych pisarzy - zresztą jak już wspomniałam - wśród których sporo jest naprawdę utalentowanych osób? Poza tym nie ukrywam, próbując swoich sił w tworzeniu własnych tekstów myślę sobie - co, jeżeli któregoś dnia będę chciała wydać książkę i nawet jeśli mi się to uda, to nikt nie będzie chciał nawet po to sięgnąć, bo przecież "to polskie, nie to, co zagraniczne".
Sama akcja ma na celu zrzeszenie blogerów oraz booktuberów do rekomendacji polskich książek. Do dnia 15 sierpnia możecie zgłosić swój udział Organizatorce, czyli Isabelle West. Następnie, w dniach od 15 sierpnia do 28 sierpnia na swoim blogu bądź kanale youtube opowiadacie o swoim ulubionych, polskich autorze i/lub jego powieściach. To oczywiście pokrótce, wszystkie szczegóły dostępne są na stronie samego wydarzenia, którego link wrzucam poniżej.
Celem całego przedsięwzięcia jest oczywiście promowanie polskiej literatury wśród grona przede wszystkim młodzieży. Pokażmy, że nie tylko zagraniczni autorzy potrafią pisać poruszające historie, a również nasi, rodzimi pisarze robią to znakomicie! Oprócz promowania literatury, cała akcja ma być przede wszystkim świetną, wspólną zabawą. A kto wie - być może zyskując rozgłos, pojawią się też jakieś konkursy? To wszystko już jednak w rękach Organizatorki, ale też nas - w końcu od nas, każdego blogera, zależy, czy coraz większe grono osób będzie sięgać po to, co polskie, po to, co nasze! :)
No... To ja już jestem, a Wy? Wchodzicie w to?
Często na fanpage'u mojego bloga wrzucam teksty własnego autorstwa - czy też jakieś krótkie cytaty, jakie być może wykorzystam w swoich opowiadaniach, czy też fragmenty tej prozy, jaka gdzieś tam się tworzy, czy też wiersze. Te ostatnie pojawiają się najrzadziej, ponieważ nigdy nie czułam, że potrafię pisać piękną poezję. Ale wiecie, tak naprawdę kiedy zaczęłam pisać, to od tych krótkich, kilkuwersowych tekstów wszystko się zaczynało. Najpierw była próba pisania poezji, a dopiero później zaczęłam tworzyć dłuższe teksty, tym samym stwierdzając, że jednak bliżej mi do prozy. Mimo to, od czasu do czasu, otwieram swój notatnik, biorę w dłoń ołówek i skrobię sobie parę wersów, układając je w całość, która może nie zawsze brzmi logicznie, ale sama dokładnie wiem, co "podmiot liryczny miał na myśli". ;)
Dlatego też, z racji, że nie każdy, kto obserwuje mój blog, wpada też na fanapage, bądź też może z tego powodu, że wiersze, jakie tam wrzucam, wkrótce nikną w stosie innych postów, postanowiłam, że od czasu do czasu podzielę się z Wami twórczością własną. Każdy wpis tego typu będzie zawierał dwa wiersze. Wszystkie natomiast powstały stosunkowo niedawno i ciągle powstają nowe. Ten powrót do poezji nastąpił bodajże gdzieś w maju. Możliwe, że krótko dopowiem coś do każdego bądź też zostawię je dla Waszej interpretacji - wszystko będzie zależeć od danego tekstu.
Niedopowiedzenia
Szczątki zdań wirują
Wokół rozsypanych słów
Pełne cukru kłamstwa
Przeplatają się pomiędzy
Goryczą pojedynczych prawd
By następnie tak bezwładnie
Opaść na samo dno
Duszy, pełnej pytajników
Atakując ją krzykiem
Niedopowiedzeń.
Nigdy nie byłam zbyt dobra w robieniu tytułów, dlatego najczęściej są one ściśle związane z tekstem, krótkie i na temat. Pamiętam, że ten tekst powstał , gdy któregoś wieczora wracałam do Krakowa. Pojechałam wtedy ostatnim autobusem, stąd też wokół panowała ciemność, światło wiadomo - nie było go za bardzo, więc czytanie odpadło. Została muzyka i poniekąd pod jej wpływem, ale też z powodu innych myśli, jakie plątały mi się w głowie powstał powyższy tekst. Zapoczątkował tak naprawdę powrót do pisania wierszy.
Dym
Pozornie delikatny obłok
W rzeczywistości strzępek dymu
Od malinowych ust płynący
By wcześniej zatruwając płuca
Móc unieść się ku niebu
Dając jedynie chwilowy
Moment zapomnienia
Powyższy tekst powstał na pewno pod wpływem impulsu, jak większość tych właśnie krótszych form. Nie będę chyba nic więcej do niego dopowiadać, bo w zasadzie nie wiem, co tak naprawdę skłoniło mnie do napisania właśnie takich słów. Ale z racji, że zgrały się w miarę w całość, dodałam je do mojego magicznego notesu.
To już zatem wszystko, jeśli chodzi o dzisiejszy, krótki wpis. Dzielę się z Wami częścią moich myśli, które sama przeniosłam na papier, a jakie to powstały zainspirowane być może jakąś sytuacją, jakimiś ludźmi czy też czymkolwiek innym. Mam nadzieję, że przypadły Wam do gustu, a może pokusicie się właśnie o jakąś interpretację - kto wie? ;)
Niebawem pojawią się kolejne teksty, a te, z cyklu twórczości własnej również jeszcze nie raz tutaj zawitają. Póki co - trzymajcie się!
Matematyczny umysł z artystyczną duszą. Matematyk z wykształcenia, aktualnie pracownik jednej z krakowskich korporacji, a z zamiłowania niespełniona pisarka i zakręcona książkoholiczka.
Wszystkie zamieszczane na blogu treści są mojego autorstwa. Zabraniam kopiowania ich bez mojej zgody (na podstawie Dz.U.1994 nr 24 poz.83, ustawy z dnia 4.02.1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych).