Matematyczny umysł z artystyczną duszą. Matematyk z wykształcenia, aktualnie pracownik jednej z krakowskich korporacji, a z zamiłowania niespełniona pisarka i zakręcona książkoholiczka.

wtorek, 26 września 2017

     
Autor: Brigid Kemmerer
Tytuł: Listy do utraconej
Wydawnictwo: YA!
Liczba stron: 400
Ocena: 6/6
Premiera: 27 września 2017

   Dawno już nie sięgałam po książki z kategorii Young Adult, które poruszałyby pewne problemy, a nie były jedynie lekkimi opowiastkami o miłości. Dlatego też, gdy tylko zapoznałam się z opisem historii "Listy do utraconej", którą to napisała Brigid Kemmerer nie wahałam się ani chwili, by po nią sięgnąć. Jak się okazało, nie żałuję tej decyzji, bo nie pamiętam kiedy ostatnio przeczytałam cokolwiek w raptem jeden dzień. Ta książka całkowicie mnie urzekła, wywołując we mnie mieszaninę emocji i sprawiając, że nie mogłam i nie chciałam się od niej odrywać nawet na sekundę. 
     Główni bohaterowie tej książki to Juliet - wrażliwa nastolatka, której mama zginęła niedawno  w wypadku samochodowym. Dziewczyna nie może pogodzić się ze stratą, dlatego pisze listy, które następnie zostawia na grobie swojej mamy. Z kolei Declan to typowy, zbuntowany chłopak, jaki w ramach kary za pewne, małe wykroczenie, odbywa prace społeczne, w ramach których dba o czystość cmentarza. Któregoś dnia odnajduje list napisany przez Juliet i dotyka go on tak mocno, że postanawia jej odpowiedzieć. Gdy więc dziewczyna odnajduje dopisany fragment do swojego listu, początkowo pełna złości ma wrażenie, że ktoś naruszył jej prywatność. Jednak zaintrygowana odpowiedzią, postanawia napisać kolejny list - tym razem do tajemniczej osoby. Od tego momentu Juliet i Declan wymieniają wiadomości, chociaż żadne z nich nie wie, kim jest to drugie. Jak zatem rozwinie się ich relacja? Czy postanowią w końcu ukazać swoje prawdziwe tożsamości? A może dowiedzą się od siebie rzeczy, jakich woleliby nigdy nie poznać i przez to zrujnują całą, budującą się przyjaźń? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie sięgając po książkę "Listy do utraconej". 
    Pewnie po przeczytaniu drugiego akapitu rzuciło Wam się na usta jedno słowo: schematyczność. Być może mielibyście rację, że historia stworzona przez autorkę tak naprawdę wielokrotnie przewija się w literaturze - ona jest wrażliwą dziewczyną pokrzywdzoną przez los, podobnie jak on to z kolei buntownik, ale w środku skrywający inne oblicze. Chociaż zdałam sobie sprawę, że pewnie nie raz sięgałam już po podobne książki, to jednak ta opowieść miała w sobie coś, co przyciągnęło mnie do niej od samego początku. Przede wszystkim pomysł na fabułę sprawia, że czytelnik od razu wsiąka do świata stworzonego przez autorkę i nie chce go opuszczać. Mam tutaj na myśli listy, od których wszystko się zaczęło i jakie to wywróciły życie bohaterów do góry nogami. Kiedy tylko przeczytałam pierwszy rozdział, już wiedziałam, że od tej książki nie będę mogła się oderwać. Tak też się stało - w raptem jeden dzień poznałam historię Juliet oraz Declana i serce mi się kraje na myśl, że tak szybko to minęło, bo chętnie nie rozstawałabym się z tą książką. 
     Autorka ma bardzo dobry styl - jest lekki, jak na ten gatunek przystało, ale jednocześnie to nie jest banalna opowiastka, w której roiłoby się od absurdalnych sytuacji czy też dziecinnych dialogów. Wszystko jest tutaj przemyślane, a niektóre zdania skłaniają do przemyśleń. Jednocześnie od tej książki biją emocje - i chociaż co prawda łzy wzruszenia z moich oczu nie popłynęły, to gdzieś wewnątrz poczułam lekkie ukłucie smutku, jak także momentami uśmiechałam się sama do siebie. Autorka potrafi więc wplatać pomiędzy kolejne zdania multum emocji, co stanowi niezwykle mocny punkt tej książki. Czytelnik odczuwa więc to, co czują bohaterowie - często gniew i ogromną frustrację, które to emocje przeplatają się z kolei z lawiną bólu, by ostatecznie dawać też jakąś namiastkę nadziei, która jest w stanie ukoić czyjeś serce. 
     Jednak najbardziej istotne jest dostrzeżenie, o czym opowiada ta książka. Otóż w dużej mierze ukazuje ona, czym jest strata i jak sobie z nią radzić. Kreacje poszczególnych bohaterów - czy to Juliet, jej ojca czy też nawet Declana (który także musiał zmierzyć się z odejściem kogoś bliskiego) ukazują, że każdy człowiek przeżywa żałobę inaczej. Jedni stają się całkowicie bierni i jedynie egzystują, chociaż tak naprawdę stracili wszelkie barwy i aż trudno dostrzec ich w tłumie, gdy inni przelewają myśli na papier, by chociaż w taki sposób móc radzić sobie z emocjami, gdy jeszcze inni przywdziewają maskę agresji, mimo że w środku wszystko w nich pęka. Jednocześnie jest to także historia, jaka pokazuje, że czasami zwykła rozmowa może zdziałać cuda, a wystarczy się jedynie do niej przekonać. To także historia o sile prawdziwej przyjaźni ukazująca, że jeśli masz osobę, na której możesz polegać, niektóre sprawy stają się prostsze, jak także autorka pokazuje, czym jest powoli rozwijająca się miłość... I na koniec - jest to także w pewnym sensie opowieść o życiu samym w sobie i tym, że czasami nie zawsze to, co nam się wydaje, jest czymś prawdziwym. 
     Bohaterowie zostali wykreowani ciekawie. Muszę jednak przyznać, że początkowo bałam się, iż postać Juliet będzie mnie drażnić. Na szczęście szybko okazało się, że jest wręcz przeciwnie - polubiłam ją, podobnie jak od samego początku sympatią obdarzyłam Declana. Tak naprawdę tę dwójkę bohaterów mogłam świetnie poznać dzięki temu, że autorka postawiła na pisanie rozdziałów naprzemiennie opowiadanych z perspektywy Juliet, jak i Declana. Innymi postaciami, jakie wzbudziły moją sympatię był głównie Rev - najlepszy przyjaciel głównego bohatera, jak także Melonhead - mężczyzna, z którym Declan pracował na cmentarzu. Stąd też uważam, że i w tym aspekcie autorka świetnie sobie poradziła. 
    Podsumowując, osobiście całkowicie wsiąknęłam w książkę "Listy do utraconej". Przede wszystkim jednak dzięki tej lekturze zrozumiałam, że czytanie wciąż jest moją pasją i tak samo, jak w przypadku niedawno recenzowanej "Szczypty miłości", tak też przy historii stworzonej przez Brigid Kemmerer, miałam wrażenie, że mój zastój czytelniczy powoli mija. Osobiście z czystym sumieniem polecam Wam sięgnięcie po historię Juliet i Declana. 

Za możliwość przeczytania dziękuję serdecznie:
Wydawnictwu YA! oraz Grupie Wydawniczej Foksal 

sobota, 23 września 2017

"To jest właśnie życie, prawda? Przychodzimy na świat i umieramy, a pomiędzy dostaje nam się krótka chwila, którą trzeba najlepiej wykorzystać, bo nic więcej nie będzie... " 

Autor: Amanda Prowse
Tytuł: Szczypta miłości
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece
Liczba stron: 384
Ocena: 6/6

      Ostatnim czasem do moich rąk wpadały różne książki - czy to literatura faktu, czy też biografia Haruki Murakamiego, czy jakaś młodzieżówka... Aż nagle zapragnęłam sięgnąć po coś, co lubię najbardziej, czyli powieść obyczajową okraszoną historią miłosną i to nie taką, jak to czasami bywa w lekkich romansach, gdzie to uczucie jawi się jako zbyt banalne, a taką, która zapadnie w pamięci i pokaże, jak wygląda prawdziwa, dojrzała miłość. Dokładnie taką, a nie inną opowieść zaserwowała mi autorka książki "Szczypta miłości" - Amanda Prowse. Jestem absolutnie urzeczona tą książką i to właśnie ona sprawiła, że rosnąca we mnie od jakiegoś czasu nieuzasadniona niechęć do czytania, na jakiś moment po prostu zniknęła.
     Główna bohaterka tej książki - Pru Plum - to właścicielka słynnej piekarni Mayfair w Londynie. Wraz ze swoją kuzynką Milly od lat prowadzi biznes, jaki znany jest przez każdego mieszkańca tamtejszego miejsca, przyciągając klientów wspaniałymi wypiekami - chlebem, bułeczkami, ciasteczkami, tortami i wieloma innymi, kuszącymi pysznościami. Wszyscy postrzegają ją jako kobietę sukcesu i niemal nikt nie wie, że ta dama ma sześćdziesiąt sześć lat. Jednak sama Pru kryje w sobie mnóstwo sekretów, szczególnie tych, jakie dotyczą jej przeszłości. Kiedy więc przypadkiem poznaje Christophera, do którego serce zaczyna jej mocniej bić, postanawia, że zrobi wszystko, byle go nie stracić. Jak zatem potoczą się jej losy? Czy jej dawne życie wyjdzie na jaw? Jakich czynów się dopuściła? Czy jej relacja z Chrisem będzie miała szansę istnieć? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie sięgając po książkę "Szczypta miłości".  
     Tak, jak już wspomniałam, jestem całkowicie urzeczona historią zawartą na kartach tej książki. Kiedy po nią sięgałam, nie spodziewałam się, że tak bardzo mnie do siebie przyciągnie i sprawi, że nie będę mogła się od niej oderwać. Po pierwsze, już sam styl, jakim posługuje się autorka, jest niezwykle lekki w odbiorze, a jednocześnie dobiera ona słowa wprost idealnie - nie są to banalne zdania czy równie zbyt proste dialogi, a niejednokrotnie to fragmenty, które skłaniają do przemyśleń. Co więcej, autorka wspaniale tworzy wszelkie opisy - osób, miejsc czy też tych doskonałych wypieków, przez co podczas czytania czułam się tak, jakbym sama znajdowała się w tym niezwykłym miejscu pachnącym świeżo wypiekanym chlebem czy też aromatycznymi ciastami. Stąd też z przyjemnością śledziłam losy bohaterów i chociaż całość czytało mi się szybko, to wręcz nie chciałam rozstawać się z tą książką. 
     Przede wszystkim jednak spodobał mi się sam pomysł na historię, który pokazuje, że na prawdziwą miłość nigdy nie jest za późno. Bez względu na to, jak toczyło się nasze życie, nigdy nie wiadomo co nas spotka, a kiedy już to się wydarzy, może okazać się, że warto robić wszystko, by dana relacja się nie rozsypała. Autorka ukazuje, że czasami ludzie, których życie niejednokrotnie doświadczało, gdy nagle spotykają miłość, traktują ją już dojrzalej i bardziej delikatnie wiedząc, że tak naprawdę to od nich samych zależy czy resztę życia spędzą w samotności czy pozwolą sobie na to, by ponownie poczuć się młodym i zakochanym. Stąd też uczucie, jakie stopniowo odkrywali w sobie bohaterowie, było wręcz rozczulające i pokazywało, że na prawdziwą miłość nigdy nie jest za późno, a wiek to jedynie bariera, jaką sami tworzymy sobie w głowie. 
     Co więcej, ta książka dotyka też kilku innych, ciekawych problemów. Przede wszystkim pokazuje, że życie często daje w kość i nie zawsze to, co widzimy, jest takim, jakim wydaje się być. Ukazuje, że ludzie, których kochamy, też są w stanie kłamać i nas oszukiwać, chociaż czasami ciężko jest nam pojąć dlaczego tak się dzieje. Ta książka uświadamia także, że w dobie gorszych chwil, ludzie dokonują czasami wyborów, jakich żałują i jakie często chcieliby zmienić, chociaż wiedzą, że to niemożliwe. To także historia o sile miłości i o tym, że musi ona niejednokrotnie stawiać czoła ciężkim sytuacjom i dopiero wtedy okazuje się, czy była na tyle silna, by je przezwyciężyć. 
     Dlatego też ta książka sprawiła, że niezwykle miło spędziłam przy niej czas i chociaż od dłuższego okresu momentami czytanie napawa mnie nieuzasadnioną niechęcią, tak tym razem powróciła mi wiara w to, że jednak wciąż czytam, bo po prostu lubię to robić i jest to moją pasją. Ta książka na chwilę oderwała mnie od szarej rzeczywistości i przeniosła do całkowicie innego świata zakłócając to poczucie "czytelniczej niechęci". 
      Bohaterowie natomiast zostali wykreowani niezwykle ciekawie. Każda kreacja została stworzona z rozmysłem i widać, że autorka naprawdę postarała się przy tworzeniu każdej postaci. W zasadzie do żadnej nie byłam w stanie nie pałać sympatią, bo polubiłam zarówno Pru, jak także jej kuzynkę Milly i niejednokrotnie wybuchałam śmiechem czytając niektóre ich rozmowy. Również Chris zdobył moją sympatię, podobnie jak mnóstwo innych bohaterów, którzy pojawili się w tej książce. Stąd też uważam, że również co do postaci, wprost nie ma się do czego przyczepić. 
     Podsumowując, książka "Szczypta miłości" to niezwykle przyjemna historia, która ukazuje, że na miłość i prawo do własnego szczęścia nigdy nie jest za późno. Osobiście jestem nią zauroczona i polecam każdemu, kto lubi powieści obyczajowe, która obracają się też wokół miłości. 

Za możliwość przeczytania dziękuję serdecznie:
Wydawnictwu Kobiecemu 

piątek, 22 września 2017

     
Autor: Sophie Manolas
Tytuł: Superfood, czyli jak leczyć się jedzeniem
Wydawnictwo: Buchmann
Liczba stron: 200
Ocena: 5.5/6

     Kiedy recenzowałam dla Was niedawno "Bowllove", czyli zbiór świetnych przepisów, pewnie nie spodziewaliście się, że niebawem znowu będziecie mieli szansę poczytać co nieco o książce, w której góruje jedzenie... I to nie byle jakie, bo przede wszystkim zdrowe. Zaintrygowana tytułem "Superfood, czyli jak leczyć się jedzeniem", którą to książkę stworzyła Sophie Manolas, postanowiłam zobaczyć, jakie też zdrowe przepisy mogę w niej znaleźć. Okazało się, że całość jest po prostu świetna - zawiera ponad 60 przepisów, natomiast zdjęcia tych wszystkich pyszności jeszcze bardziej przyciągają i kuszą. 
    Sophie Manolas to dietetyk, która prowadzi swój własny gabinet i należy do pasjonatów jedzenia - uwielbia gotować zdrowe posiłki i pokazuje, że wcale nie muszą one być nudne. Książkę rozpoczyna więc od kilku słów wstępu, by pokrótce opisać ideę "Superfood" - czyli takich produktów, jakie śmiało powinniśmy stosować w codziennej diecie, a następnie "atakuje" nas ona masą informacji oraz dopasowanych do nich przepisów.

"Superfood, czyli jak leczyć się jedzeniem"

    Książka bowiem składa się z kilku rozdziałów, w których autorka przedstawia powszechnie znane warzywa, owoce, zioła i tym podobne, płynące z natury, produkty. Przy każdym z nich, opisuje ona bowiem, jakie plusy niesie ze sobą jedzenie takiego, a nie innego warzywa, owocu itp. Ukazuje, dzięki czemu zapobiegamy spożywając konkretne produkty czy też jakich wartości odżywczych nam dostarczają. Po każdym takim opisie znajduje się jeden przepis dotyczący danego produktu, a każdy z nich ma być przede wszystkim zdrowy dla naszego organizmu.
     Muszę przyznać, że książka posiada mnóstwo plusów i całkowicie mnie urzekła. Po pierwsze - biorąc pod uwagę sam pomysł, myślę, że autorka stworzyła coś niezwykle ciekawego. Nawet jeżeli przedstawianie tych zdrowych produktów nie jest już innowacyjnym pomysłem i ktoś może wpadł na to wcześniej, to mimo wszystko autorka zrobiła to na swój sposób sprawiając, że z przyjemnością będę wypróbowywać każdy z podanych przez nią przepisów. A skoro o nich mowa, to chociaż niektóre z nich zawierają produkty, o jakich może nawet nie miałam do tej pory pojęcia, to jednak wszystkie wydają się być naprawdę proste w wykonaniu i nawet osoba, jaka nie jest mistrzem kuchni, bez wątpienia sobie z nimi poradzi.

"Superfood, czyli jak leczyć się jedzeniem"

     Znajdziemy w tej książce zarówno propozycje na dobry, pożywny i zdrowy obiad, jak także na smakowite śniadanie bądź kolację, aż na deserach kończąc! Stąd też zarówno fani wytrawnych, jak także słodkich posiłków, znajdą w tej książce coś dla siebie i co lepsze - nawet, jeżeli będzie to deser, to kto powiedział, że od czasu do czasu nie można sobie na niego pozwolić, szczególnie, że będzie on w zdrowszej wersji? Dlatego też przepisy całkowicie do mnie trafiły i w najbliższym czasie z pewnością kilka z nich wypróbuję.
      Tym, co także działa na korzyść tej książki jest, o czym pokrótce już wspomniałam, cała oprawa graficzna. Te wszystkie rozdziały, opisy warzyw czy owoców, jak także przepisy, nie tylko dobrze się czyta, ale też cudownie się na nie patrzy. Ta książka ma tak wiele pięknych, pełnych kolorów zdjęć, że od samego spojrzenia na niektóre z nich ślinka napływa do ust, a w brzuchu zaczyna burczeć. Stąd też oprawa graficzna mnie urzekła, szczególnie, że  uwielbiam patrzeć, jak ktoś potrafi w piękny sposób uchwycić przyrządzone przez siebie danie, jak także sama staram się od czasu do czasu uwieczniać stworzone samodzielnie posiłki.
      Podsumowując, jeżeli macie ochotę sięgnąć po jakieś inspiracje kulinarne, które kręcą się wokół zdrowego odżywiania i ukazują, że tak naprawdę to, co często mamy w swojej kuchni, może zostać wykorzystane w świetny sposób jako pożywny, zdrowy obiad czy też smaczny, a jednocześnie niskokaloryczny, deser. Osobiście polecam i nie mogę się doczekać, aż zasypię Was na instagramie zdjęciami własnoręcznie przyrządzonych dań na podstawie przepisów z tej książki!

Za możliwość przeczytania dziękuję serdecznie:
Wydawnictwu Buchmann oraz Grupie Wydawniczej Foksal 

niedziela, 17 września 2017

Autor: Joe Carter
Tytuł: Tajniak. Prawdziwa historia.
Wydawnictwo: Edipresse książki
Liczba stron: 287
Ocena: 4.5/6

      Rzadko sięgam po literaturę faktu, ale tym razem postanowiłam zaryzykować i zabrać się za książkę "Tajniak. Prawdziwa historia.", którą napisał Joe Carter. Poniekąd zachęcił mnie do tego opis, chociaż początkowo myślałam, że jest to tak naprawdę thriller, jaki będzie trzymał w napięciu. Dopiero w momencie, gdy wzięłam już książkę w ręce i przekładałam kolejne jej strony, zrozumiałam, że mam do czynienia raczej właśnie z literaturą faktu, chociaż całość sama w sobie nie raz skłania do przemyśleń i mrozi lekko krew w żyłach. 
      Główny bohater tej książki to mężczyzna, który przez dwadzieścia lat dbał o to, by londyńskie ulice były bezpieczne. Stąd też całość to tak naprawdę historia opowiadana przez Joe, który swoją karierę rozpoczynał w policji, by z każdym, kolejnym rokiem iść coraz dalej i dalej, aż do momentu, gdy zostaje tajniakiem. Musi wtapiać się w tłum i budzić zaufanie przestępców, by każda jego misja osiągała sukces. Jednocześnie stara się chociaż w niewielkim stopniu być dostępnym dla swojej rodziny - która chcąc czy nie chcąc cierpi z powodu tego, że tak rzadko go widuje. Jak zatem toczą się losy tajniaka? Z jakimi przestępcami ma do czynienia? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie sięgając po "Tajniak. Prawdziwa historia."
      Muszę przyznać, że tę książkę przeczytałam w jeden dzień - częściowo dlatego, że tak naprawdę nie miałam wreszcie nic takiego do robienia i mogłam skupić się na nadrabianiu zaległości książkowych, a częściowo z powodu tego, że styl, jakim posługuje się autor jest przyjemny w odbiorze. Mimo że opowiada on tak naprawdę o niejednokrotnie ciężkich sprawach, to czytelnik nie ma problemu z szybkim przekładaniem kolejnych stron i szybko wciąga się do tego tajnego świata. Może jedynie momentami niektóre opisy sytuacji lekko mnie nużyły, bo chyba jednak tajne służby to nie moja bajka, ale bez wątpienia każdy, kogo interesuje taka tematyka, chętnie będzie śledził losy głównego bohatera. 
     To, co mi się podobało w tej książce to fakt, że porusza dosyć ciężką tematykę - bo siłą rzeczy być może każdy z nas zdawał sobie sprawę, że istnieją tajni gliniarze, ale wydaje nam się, że są oni tak naprawdę bardzo odlegli od nas. Tutaj natomiast być może jest nim ktoś w tłumie, w którym aktualnie się znajdujemy, a może nawet to ktoś z naszej rodziny pełni taką rolę? Autor porusza tutaj ciekawy problem - tajni gliniarze nie mogą się ujawniać i niejednokrotnie nawet ich najbliżsi nie wiedzą, jaką dokładnie pełnią rolę. Być może zdają sobie sprawę, że pracują w policji, ale nawet oni często nie mają świadomości, że być może dobry mąż czy też ojciec, tak naprawdę na co dzień boryka się z łapaniem najróżniejszych przestępców - począwszy od dilerów narkotyków po skorumpowanej mafii kończąc. 
     Co więcej, autor ukazuje, że praca tajniaka jest ciężka - musi on stworzyć swoją "drugą twarz", jaka pozwoli mu pozyskać zaufanie przestępców aż do momentu ich aresztowania. Jednocześnie ukazuje też, że praca jako tajny gliniarz to zaniedbywanie swoich bliskich i swego rodzaju niszczenie więzi, jaka ich łączy. Ta książka uświadamia bowiem, że taka praca, nie dość, że często jest niebezpieczna, to także sprawia, że ludzie zaczynają się od siebie oddalać. Jedyne, czego trochę mi zabrakło w tej książce to jakiś bardziej spektakularnych sytuacji. Co prawda niektóre lekko mogły mrozić krew w żyłach, ale jednak było ich niewiele i gdyby autor pokazał nieco więcej, nazwijmy to - grozy - całość stałaby się jeszcze bardziej atrakcyjna. 
     Bohaterowie zostali natomiast wykreowani ciekawie, chociaż głównie wszystko obraca się wokół głównej postaci - tajniaka Joe. Jednak oprócz niego czytelnik pozna też Emmę czy Dave, jak także wielu przestępców (jednocześnie może zastanawiać się nad motywami ich postępowania) takich, jak chociażby Ray. Każda postać wnosi coś do całej książki, stąd też uważam, że w tej kwestii autor bardzo się postarał. 
    Podsumowując, książka "Tajniak. Prawdziwa historia" to może nie jest arcydzieło, ale na pewno jest to godna uwagi historia, jaka skłania do przemyśleń i jednocześnie pokazuje, jak wygląda życie - zarówno zawodowe, jak także prywatne, tajnego policjanta. 

Za możliwość przeczytania dziękuję serdecznie:
Wydawnictwu Edipresse Książki oraz Pani Agacie 

sobota, 16 września 2017

Autor: Haruki Murakami
Tytuł: Zawód: powieściopisarz
Wydawnictwo: Muza SA
Liczba stron: 288
Ocena: 5/6

    Haruki Murakami - czyli nazwisko, które znane jest na całym świecie przez miliony osób, jakie to miały do czynienia z książkami tego autora. Dlatego być może aż wstyd się przyznać, że sama, do momentu otrzymania egzemplarza recenzenckiego "Zawód: powieściopisarz", nie sięgnęłam po żadną powieść pisarza japońskiego pochodzenia. 
    Zanim jednak mnie zlinczujecie, wyjaśniam, że kilkakrotnie miałam w dłoniach jakąś jego książkę, ale ostatecznie lądowała z powrotem na księgarnianej półce, gdy przypomniałam sobie, że wciąż nie wyrabiam z egzemplarzami recenzenckimi i lekturami z domowej biblioteczki - odkładałam tak więc Murakamiego wciąż "na później". Jednak postanowiłam zapoznać się z jego najnowszą książką, by może dzięki tej, swego rodzaju autobiografii, poznać w ogóle, jak wygląda warsztat pisarski tego autora i w końcu zmotywować się do sięgnięcia po jego powieści. I wiecie co? Jak tylko wygrzebię się ze stosu egzemplarzy recenzenckich, biorę się za powieści Murakamiego. 
     Książka "Zawód: powieściopisarz" to tak naprawdę zbiór esejów, w których to autor opisuje, co jest według niego ważne, by móc zostać pisarzem. Tak naprawdę każdy tekst jest czysto subiektywny i kilkakrotnie Haruki Murakami podkreśla, że wszelkie rady, jakie daje czy też ukazywane przykłady takich, a nie innych zachowań mogących prowadzić do zostania pisarzem, są ściśle związane z jego osobą, postrzeganiem przez niego świata i to, że działają w przypadku jego twórczości, nie zawsze będą działać, gdy weźmie się za pisanie ktoś inny. Jednak mimo to, każdy znajdzie tutaj sporo przydatnych rad, które zdecydowanie motywują do tworzenia własnych historii, jeżeli tylko ma się taki cel. Jednocześnie cała książka to swego rodzaju autobiografia - opowieść o tym, jak autorowi udało się zostać pisarzem, stąd też dla fanów twórczości Murakamiego, ta pozycja to wręcz "must read". 
     Muszę przyznać, że od samego początku spodobał mi się styl, jakim posługuje się autor - jest taki lekki w odbiorze, a jednocześnie widać, że bije od niego pasja. Od pierwszych stron tej książki poczułam istną sympatię do pisarza i już wtedy zrozumiałam, że popełniałam wielki błąd, do tej pory nie zapoznawszy się z żadną jego powieścią. Można by wręcz powiedzieć, że ogarnął mnie nawet lekki wstyd, bowiem Haruki Murakami jawi się jako człowiek niezwykle skromny i spokojny, a jednocześnie od razu czytelnik wyczuwa w nim kogoś wybitnego, kto znalazł pomysł na siebie (nawet, jeżeli stało się to przypadkiem, o czym sam autor wspomina) i nie bał się go zrealizować. Dlatego też całość czyta się w mgnieniu oka i ani się spostrzeże, jak dociera się do końcowej strony. 
      Całość otwierają rozważania o tym "Czy pisarze są z natury tolerancyjni?", po czym czytelnik przechodzi poprzez kolejne eseje, opowiadające m.in.  o tym, jak to w ogóle się stało, że Haruki Murakami został pisarzem, jakie nagrody otrzymały (a które z kolei przeszły mu koło nosa), o tym, co zrobić, by stać się oryginalnym czy też jak stworzyć dobre postacie. To, co wymieniłam, to oczywiście nie wszystkie tematy, których autor podejmuje się w swojej książce, a każdy z nich wciąga czytelnika coraz bardziej sprawiając, że nagle sam zaczyna wierzyć, że jeżeli tylko lubi pisać i odpowiednio się zmotywuje do działania, to wszystko jest możliwe. Dlatego też całość czyta się niezwykle przyjemnie. 
      Jak już wspomniałam, to nie tylko historia tego, w jaki sposób Haruki Murakami został pisarzem, ale do tej całej historii wplatają się przeróżne rady dotyczące samego pisania powieści. Autor, co prawda w sposób subiektywny, ale wymienia, co jest najbardziej istotne, by móc stworzyć coś własnego. Z przyjemnością śledziłam więc każdą radę i nawet nie wiedzieć kiedy, zdałam sobie sprawę z faktu, że ta książka stała się dla mnie ogromną motywacją do działania i wzięcia się wreszcie w garść, by stworzyć coś swojego. Te niepozorne prawie trzysta stron sprawiły, że poczułam, iż jeżeli tylko bardzo będę chciała, to także ja mogę zostać pisarką. Nie zawsze musi być to łatwe, czasami wymaga działania przeznaczenia, ale zawsze można dążyć do tego, by napisać własną powieść, a potem kto wie - może też kolejną i kolejną... 
     Stąd też, podsumowując, uważam, że książka "Zawód: powieściopisarz" to po pierwsze - lektura, jaką polecam wszystkim fanom autora, bo na pewno z przyjemnością poznają opowieść o tym, w jaki sposób udało mu się zostać pisarzem, a po drugie - jest to także idealna książka dla osób marzących o pisaniu własnych powieści, bowiem w historii życia i pisania autora, wplecione zostały liczne porady, których aż żal nie wykorzystać. Dlatego też osobiście jestem szczęśliwa, że sięgnęłam po tę książkę, a teraz z większą motywacją na pewno przeczytam przynajmniej kilka powieści Haruki Murakamiego. Polecam serdecznie. 

Za możliwość przeczytania dziękuję serdecznie: 

piątek, 15 września 2017

Autor: David Bez
Tytuł: Bowllove. Zdrowe i odżywcze miski pełne smaku.
Wydawnictwo: Buchmann
Liczba stron: 185
Ocena: 5/6

      Jak dobrze wiecie - czytam praktycznie wszystko, co tylko mnie zaciekawi, nie zważając na to, do jakiego gatunku należy: czy jest to thriller, powieść obyczajowa, romans czy też fantastyka - jeśli tylko książka czymś mnie zaciekawi, postanawiam po nią sięgnąć. Jednak wydawać by się mogło, że pomysł zrecenzowania książki tak naprawdę kucharskiej jest nieco... nietypowy. Mimo to, gdy tylko zobaczyłam egzemplarz "Bowllove", którą to książkę napisał David Bez, nie wahałam się ani chwili. Być może o tym nie wiecie, ale lubię (i chyba całkiem dobrze mi to wychodzi) gotować. Gdybym tylko miała więcej czasu wolnego, to nie raz eksperymentowałabym z różnymi smakami. Dlatego też ta pozycja od razu mnie zaciekawiła i już teraz mogę przyznać, że na pewno wiele połączeń smakowych przedstawionych w tej książce będę chciała wypróbować.
      Książka rozpoczyna się krótkim opisem kafejki należącej do autora - dosłownie na raptem dwóch stronach opisuje on, jak udało mu się zrealizować swoje marzenie o posiadaniu miejsca, w którym podawałby smaczne i jednocześnie zdrowe jedzenie. Tuż po tym krótkim wstępie, czytelnik zostaje powoli przeniesiony do świata niezwykłych smaków... Ale wszystko małymi kroczkami. Najpierw więc mamy szansę dowiedzieć się w ogóle co to takiego "bowl food" oraz poznać dwie, zaproponowane przez Davida Beza, wersje, czyli bowl food na mokro oraz na sucho. Ta, tak zwana "anatomia" bowl food w jednej, jak i drugiej wersji, została dokładnie opisana: począwszy od tego, co stanowi bazę danej potrawy, poprzez jej poszczególne składniki aż skończywszy na tym, co jest "uwieńczeniem" całości.

Bowllove - zdrowe i odżywcze miski pełne smaku
      Kiedy już więc czytelnik zaspokoi bazową wiedzę odnośnie bowl food, może przejść do tego, co najlepsze - przepisów na poszczególne kompozycje. Najpierw zaproponowane jest mnóstwo wspaniałych misek smaków na mokro, gdzie bazę stanowi wywar bądź krem, z kolei dodatki mogą być różnorodne - tak naprawdę, co też dusza zapragnie. Następnie mamy z kolei mnóstwo propozycji na miski smaków, gdzie bazę stanowi tym razem "suchy" składnik - najczęściej jest to kasza, ryż bądź makaron, a jednak w przypadku bowl food na sucho najistotniejsze jest przygotowanie dobrego dressingu, który nadaje całemu daniu wyjątkowy smak. Co więcej, przy każdym przepisie znajdziemy komentarz, komu najbardziej taka miska pyszności przypadnie do gustu (mięsożercom, wegetarianom itp.), jak także dodatkowo przy niektórych przepisach autor dodaje też kilka słów z dodatkową opcją - np. dla wegan.
     Jednak najlepsze jest w tej książce to, że przepisy są dziecinne proste. Jedyne, co wystarczy zrobić to zaopatrzyć się w poszczególne składniki, a potem całość idzie jak z płatka. W końcu przygotowanie kremu bądź wywaru (w opcji na mokro) czy też ugotowanie kaszy/ryżu (w wersji na sucho) zajmuje niewiele czasu i nie wymaga specjalnych umiejętności (no, chyba, że jest się fenomenem, który potrafi spalić wodę :D). Plusem jest też fakt, że tak naprawdę "Bowllove" to zbiór różnych opcji obiadowych dla osób, które nie zawsze mają czas na urozmaicone gotowanie. Dzięki pomysłom zawartym w książce gwarantujemy sobie smaczny, zdrowy i nie wymagający dużego wysiłku ani czasu - posiłek.

Bowllove - zdrowe i odżywcze miski pełne smaku

    Podsumowując, polecam sięgnięcie po tę książkę każdemu, kto lubi gotować - na pewno znajdziecie tutaj wiele ciekawych inspiracji (nie zapominając o samych zdjęciach, od których ślinka cieknie!) Jednocześnie te przepisy trafią też do osób, które niekoniecznie są mistrzami gotowania bądź też należą do pracoholików - być może znajdziecie coś dla siebie, dzięki czemu nieco urozmaicicie swój obiad tak naprawdę jednomiskowym daniem. Serdecznie polecam i sama na pewno nie raz wypróbuję przepisy zaproponowane przez autora.

Za możliwość przeczytania dziękuję serdecznie: 
Wydawnictwu Buchmann i Grupie Wydawniczej Foksal 

środa, 13 września 2017

     Raptem dwa dni temu pisałam dla Was recenzję kalendarza, który stworzony został z myślą o nas, kobietach (link do recenzji: tutaj). Wtedy też wspomniałam, że tak naprawdę CzaroMarownik 2018 wiąże się z pewną, ciekawą akcją... Stąd też dzisiaj czym prędzej wyjaśniam, o co chodzi. 

CzaroMarownik - Magiczny Kalendarz na 2018 rok!

     Oprócz recenzji, moim zadaniem było wytypowanie blogerki, do której powędruje egzemplarz kalendarza. Wydawać by się mogło, że to coś prostego, jednak istniały dwie trudności. Pierwsza z nich to znalezienie takiego bloga, na którym akcja się nie odbywa, czyli przekopanie się nieco przez blogosferę w celu znalezienia tych stronek, gdzie nie pojawiła się recenzja CzaroMarownika. Kiedy już wypełniłam pierwszy punkt swojego świetnego planu, drugą trudnością był wybór tylko jednej blogerki, do jakiej to ma zawędrować kalendarz. Postanowiłam jednak rozważyć wszelkie możliwości i chociaż często trudno jest mi dokonywać takich wyborów, w końcu zdecydowałam, którą z Was, Moje Drogie, chcę wytypować na posiadaczkę własnego egzemplarza CzaroMarownika. 
     Dlatego też, nie przedłużając tych emocji (no co, staram się budować napięcie!), powinnam przejść do konkretów, czyli wskazania konkretnej blogerki. Mam więc przyjemność ogłosić, że postanowiłam wytypować do otrzymania kalendarza dziewczynę, która niezwykle dba o swój blog, pisze regularnie, wrzuca świetne recenzje, różnego rodzaju zapowiedzi książkowe, ale także realizuje się w pisaniu własnych historii, no i w dodatku zna się na grafice, sama przerabiając różne szablony, które z każdym kolejnym są coraz wspanialsze. To właśnie do Ciebie... 

...Kochana Majko z bloga Zaczytana Majka powędruje egzemplarz CzaroMarownika 2018! 

      Mam nadzieję, że ten kalendarz będzie służył Ci pomocą w planowaniu różnego rodzaju zajęć (w tym zapewne mnóstwa wpisów na blogu!) i sprawdzi się jako naprawdę fajny i jednocześnie użyteczny dodatek. Jednocześnie proszę Cię o wiadomość prywatną z adresem do wysyłki kalendarza - zostanie on przekazany do Wydawnictwa Kobiecego i wysyłka nastąpi po premierze, czyli najprawdopodobniej po 13 października 2017 roku. :) Jeżeli jednak okazałoby się, że ktoś wcześniej Cię wytypował (czyli jeszcze przed godziną mojej publikacji) - również proszę o kontakt, bym mogła znaleźć inną blogerkę.
      Tym oto akcentem wyjaśniam tę "tajemniczą akcję", jaka związana jest z CzaroMarownikiem, natomiast niebawem odezwę się do Was z nowymi recenzjami. Póki co - trzymajcie się!

wtorek, 12 września 2017

Autor: Sarah Morgan
Tytuł: Zachód słońca w Central Parku
Wydawnictwo: HarperCollins Polska
Liczba stron: 336
Ocena: 4/6

     Nie ukrywam, że uwielbiam sięgać po książki o miłości. Być może dlatego, że sama jestem swego rodzaju romantyczką i kiedy kocham, to całkowicie, całą sobą. Dlatego też postanowiłam sięgnąć po "Zachód słońca w Central Parku" autorstwa Sarah Morgan. Po przeczytaniu opisu domyśliłam się, że będzie to dosyć lekka historia i faktycznie taką mi zaserwowano. Miałam jednocześnie nadzieję, że całkowicie wciągnie mnie do swojego świata, a jednak koniec końców ta lektura pozostawiła we mnie nieco mieszane uczucia. 
     Główna bohaterka książki - Frankie - to dziewczyna, która panicznie boi się związków. Chowa się więc ona za wielkimi okularami, by odstraszać potencjalnych kandydatów na chłopaka, większość dni poświęca swoim roślinom, a czas wolny najchętniej spędza wraz z dobrą książką. Jednak jej lęk przed miłością wcale nie jest bezpodstawny, gdyż jako czternastolatka była świadkiem rozbicia się własnej rodziny. Ojciec odszedł do młodszej kobiety, przez co mama Frankie całkowicie się załamała i postanowiła leczyć kompleksy poprzez ciągłe, krótkie (często tak naprawdę na jedną noc) romanse. Frankie boi się więc zaangażowania, ale dobrze wie, że nie może nosić maski obojętności w nieskończoność, szczególnie, gdy stopniowo uświadamia sobie, jak wiele znaczy dla niej Matt - brat jej najlepszej przyjaciółki. Co więcej i ona nie jest mu obojętna, jednak mężczyzna nie wie, co zrobić, by Frankie mu zaufała. Jak zatem potoczą się losy tej dwójki? Czy kobieta w końcu uwierzy w istnienie prawdziwej miłości? A może jednak Mattowi nie uda się przekonać do siebie Frankie? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie sięgając po książkę "Zachód słońca w Central parku".
      To moje pierwsze spotkanie z historią stworzoną przez tę autorkę, dlatego też nie byłam pewna, czego mogę się spodziewać. Jeżeli chodzi o styl, którym się posługuje, to na pewno trzeba podkreślić, że jest on niezwykle lekki w odbiorze, przez co książkę czyta się w mgnieniu oka. Nie ma tutaj rozwleczonych zdań czy zbędnych opisów, a język jest dosyć przyjemny i prosty. Pod tym względem nie mam książce nic do zarzucenia. Co więcej, każdy rozdział rozpoczyna się krótkim zdaniem, jakie w pewien sposób stanowi "zabawne motto" czy też wprowadza w wydarzenia, które mają nastąpić. Ten zabieg przypadł mi do gustu i uważam, że urozmaicił całą historię. 
     Gdyby zastanowić się, o czym jest ta opowieść, to z pewnością można doszukać się tutaj kilku poruszonych przez autorkę problemów. Pierwszym z nich jest skierowanie uwagi na fakt, że pewne wydarzenia z dzieciństwa są w stanie wpłynąć na osobowość człowieka i jego dalsze życie. Rany, jakie powstały we Frankie, gdy była młodszą dziewczynką sprawiły, że bała się sięgnąć po prawdziwe szczęście. Jednak jej postawa pokazuje także to, iż czasami dobrowolnie wmawiamy sobie coś tylko dlatego, bo próba zmiany kosztowałaby nas o wiele więcej wysiłku aniżeli ciągłe chowanie się we własnej skorupie. Drugą rzeczą, na jakiej skupia się ta opowieść to pokazanie, jak ważna jest prawdziwa przyjaźń - ta, która łączyła Frankie z jej najlepszymi przyjaciółkami: Paige oraz Evą była nierozerwalna i wszystkie dbały o tę relację. Trzecią natomiast jest pokazanie, że czasami podstawą prawdziwej miłości może być przyjaźń i tylko od nas zależy, czy podejmiemy ryzyko, by przemienić ją w coś głębszego. 
      Jednak tak, jak wspomniałam na samym początku, ta książka wywołała we mnie bardzo mieszane uczucia. Niestety, ale oprócz tych pozytywnych aspektów, o jakich wspomniałam, jest też kilka drobnych minusów. Po pierwsze, ta historia jest aż do bólu przewidywalna. W zasadzie z każdą kolejną stroną wiedziałam, do jakiego końca zmierzam i mało co byłoby w stanie mnie tutaj zaskoczyć. Po drugie natomiast, sporo jest w tej książce... nadmiernej bezpośredniości. Już wyjaśniam o co chodzi. A no o to, że odniosłam wrażenie, jakby dla bohaterów tej książki głównym wyznacznikiem życia uczuciowego był jedynie seks i nic więcej. Poniekąd autorka chciała ukazać, że fundamenty związku buduje się na przyjaźni, ale miałam wrażenie, że w pewnym sensie według niej, zanim wyzna się sobie uczucia, to lepiej jest się ze sobą przespać - ot, tak po prostu przejście z fazy przyjaźni do romansu, a dopiero potem ewentualnie można myśleć o związku. Oczywiście nie mam nic przeciwko wszelkim opisom uniesień czy też ogólnie wplataniu seksu do książek, ale jeżeli, w co drugim rozdziale, jedna czy druga bohaterka rozpacza, jakie to ma "fatalne życie łóżkowe", to trochę robi się to już nudne. 
      Bohaterowie z kolei zostali wykreowani dosyć ciekawie, ale także miałabym do niektórych z nich kilka małych zastrzeżeń. Polubiłam dosyć kreację Frankie, chociaż w pewnym momencie miałam ochotę nią potrząsnąć i powiedzieć: dziewczyno, masz tyle lat, że wzięłabyś się w końcu w garść i nie uważała, że każdy związek musi skończyć się porażką! Polubiłam natomiast Paige, bo była taką "trzeźwo myślącą" postacią, a także Matta, jaki to akurat bardzo przypasował mi do roli głównego, męskiego bohatera. Nie sposób zapomnieć także o charyzmatycznej i momentami zabawnej Evie. Oprócz tych bohaterów pojawili się też inni, poboczni, przy czym spośród nich najbardziej polubiłam jedną z współpracownic Matta - Roxie, która była kobietą pełną siły i wiedzącą, jakie powinna podejmować decyzje. 
      Podsumowując, książka "Zachód słońca w Central Parku" to lekka lektura, idealna na jakiś jeden wieczór, która porusza kilka ciekawych i może nawet w pewnym sensie trudnych tematów (jak chociażby rozwód rodziców), a jednocześnie momentami razi swoją nadmierną przewidywalnością. Mimo to nie żałuję, że po nią sięgnęłam, ale być może jestem już trochę za stara na takie aż przesłodzone i zbyt przewidywalne historie. Niemniej myślę, że młodszym osobom, przede wszystkim raczej czytelniczkom, ta książka może przypaść do gustu. 

Za możliwość przeczytania dziękuję serdecznie: 

poniedziałek, 11 września 2017

CzaroMarownik - Magiczny Kalendarz na 2018 rok!

Premiera: 13.10.2017 r.
     Drogie Czytelniczki - bo to właśnie szczególnie do tej żeńskiej części mojej skromnej "publiczności" skierowany będzie dzisiejszy wpis - pewnie żadna z Was nie jest w stanie żyć bez prostej rzeczy, jaką jest kalendarz. W końcu pozwala nam on często zorganizować czas, stanowi miejsce dla notatek własnych czy też niejednokrotnie jest w stanie uraczyć nas czymś więcej - różnego rodzaju poradami, horoskopami bądź też złotymi myślami... I chociaż ten rok jeszcze się nie skończył, to właśnie już teraz chciałabym Wam opowiedzieć co nieco o wspaniałym pomyśle Wydawnictwa Kobiecego, dzięki któremu możecie magicznie rozpocząć 2018 rok! 
     Tak naprawdę, już od kilku lat, nakładem wyżej wspomnianego wydawnictwa, pojawia się kalendarz tworzony przez kobiety dla innych kobiet. Jednak kolejna, bo już szósta edycja tworzenia CzaroMarownika - zgodnie ze słowami, jakie redakcja kieruje do swoich czytelniczek - została nieco zmieniona i urozmaicona. Dlatego też, gdy tylko otrzymałam możliwość zrecenzowania tego kalendarza, nie wahałam się ani chwili. Cieszę się, że mogłam poznać jego wnętrze w formie elektronicznej, by móc podzielić się z Wami swoimi wrażeniami i jak najbardziej zachęcić Was, kochane kobietki, do zaopatrzenia się w to cudeńko - bo uwierzcie mi, że warto! 

CzaroMarownik - Magiczny Kalendarz na 2018 rok!

     Nie sposób nie poświęcić przynajmniej chwili samej oprawie graficznej okładki CzaroMarownika. Osobiście już jeden rzut oka na kolorystykę sprawił, że jestem jak najbardziej na TAK dla tego niepozornego kalendarzyka. Uwielbiam takie stonowane, głębokie barwy, a dodatkowo sama czcionka czy też umieszczone symbole dodają mu nieco magii. Jednak jak dobrze wiemy - nie ocenia się książki (w tym przypadku kalendarza) po okładce, dlatego też z przyjemnością zajrzałam głębiej.
     Jak to najczęściej w kalendarzach bywa, pierwsza strona to miejsce dla nas - wypełniamy tam więc poszczególne pola dotyczące naszego imienia, adresu, znaku zodiaku, czy też żywiołu bądź magicznego motto. Następnie otrzymujemy kilka ciepłych słów od redakcji, by już następnie przenieść się do tego, co nie ukrywajmy - każda z nas mimo wszystko lubi, czyli horoskopu. Chociaż wiele z nas na ogół śmieje się z tego, co rzekomo sugerują nam gwiazdy, to mimo wszystko często fajnie jest po prostu poczytać horoskopy - oczywiście z przymrużeniem oka. 
         Kiedy już przejdziemy przez ten wstęp, czeka na nas nic innego, jak po prostu... kalendarz. Tutaj mogłoby się wyrwać co niektórej z nas pytanie - no i co tutaj można więcej mówić na temat kartek ukazujących kolejne dni roku? Otóż zaskoczę Was - można mówić i to sporo! Po pierwsze, to, co od razu przypadło mi do gustu w tym kalendarzu to fakt, że każdy dzień opatrzony jest krótkim zdaniem, można by powiedzieć, że czymś w rodzaju małego motto, takiej "myśli dnia". Co więcej, każde z nich, nawet jeśli czasami na pozór wydaje się być banalne, niesie krótkie przesłanie, jakie skłania do myślenia, ale przede wszystkim - motywuje. Bowiem te zdania nie mają na celu zniweczyć nam dnia, a wręcz przeciwnie - dodać energii do działania i tego, by każdy z nich móc spędzić jak najlepiej. 

CzaroMarownik - Magiczny Kalendarz na 2018 rok!

CzaroMarownik - Magiczny Kalendarz na 2018 rok!


          Kolejnym plusem tego kalendarza jest fakt, że dokładnie na początku każdego tygodnia (czyli tuż po niedzielnym dniu) pojawia się jakiś krótki tekst. Część z tych wpisów to porady dotyczące urody, mody, zdrowia czy też odżywiania. Znajdziemy tutaj bowiem informacje chociażby o tym, co koniecznie powinno znaleźć się w każdej, kobiecej szafie, jak i nie zabraknie dla nas prostych przepisów, dzięki którym poczujemy się lepiej. Kolejna część dotyczy natomiast różnego rodzaju ciekawostek (moją ulubioną stała się ta, która mówi o "mocy czekolady" - no bo, Moje Drogie, która z nas jej nie lubi, co?), jak także w niektórych tekstach możemy dowiedzieć się, co ulubiony kolor mówi o naszej osobowości czy też jakie znaki zodiaku najlepiej się dogadują. Stąd też, te  krótkie tekściki świetnie uzupełniają cały kalendarz.

CzaroMarownik - Magiczny Kalendarz na 2018 rok!
    Co więcej, osobiście szczególną wagę przywiązuję także do faktu, czy mam gdzie planować swoje dni - na ogół wyznaję zasadę, że kalendarz ma służyć mi pomocą do zapisywania różnego rodzaju spotkań, celów czy też po prostu krótkich myśli, jakie pojawią się w ciągu mojego dnia. Również ten aspekt spełnia CzaroMarownik, bo jak widzicie na jednym z powyższych zdjęć wnętrza kalendarza - każdy dzień daje nam sporo miejsca na to, by moc zapisać ważne dla nas spotkania czy też po prostu stworzyć sobie jakieś krótkie notatki. 
    Podsumowując, jeżeli macie ochotę zaopatrzyć się już niebawem w kalendarz na nadchodzący, 2018 rok, to CzaroMarownik stworzony został głównie z myślą o nas, kobietach i ma za zadanie być jednocześnie funkcjonalny (dzięki niemu możemy planować wszelkie ważne dla nas sprawy i nie pogubić się w codziennych obowiązkach), ale także przyjemny (to właśnie tutaj możemy poznać różnego rodzaju porady czy też ciekawostki). Dlatego też osobiście serdecznie polecam Wam zaopatrzenie się w egzemplarz CzaroMarownika - sama z przyjemnością to zrobię. 

CzaroMarownik - Magiczny Kalendarz na 2018 rok!


     Tym oto akcentem przechodzę powoli do końca tej nietypowej recenzji (w końcu na ogół piszę opinie książek). Zanim jednak to nastąpi, zdradzę Wam pewien sekret. Otóż CzaroMarownik bierze udział w swego rodzaju świetnej akcji. To właśnie my - blogerki, które zdecydowały się na zrecenzowanie póki co elektronicznej formy kalendarza - miałyśmy za zadanie nie tylko zapoznać się z formą kalendarza i napisać własną, szczerą opinię, ale także... czeka nas drugie zadanie, o wiele trudniejsze i ciekawsze. Jednak o co w nim chodzi? A no, cóż - przede wszystkim to Wy, inne blogerki, powinnyście mieć się teraz na baczności, bo przez najbliższe dwa dni będę miała Was na uwadze... A po co - zdradzę już niebawem, bo 13 września! :)
     Stąd też, jeżeli jesteście ciekawi, co też takiego nastąpi za raptem dwa dni, śledźcie mój Chaos myśli. Natomiast oprócz tych tajemniczych wpisów, na pewno wkrótce pojawi się kolejna recenzja. Póki co - trzymajcie się!

Zdjęcie kalendarza udostępnione zostały przez Wydawnictwo Kobiece.

czwartek, 7 września 2017

Autor: Delia Ephron
Tytuł: Siracusa
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 320
Ocena: 4/6

     Ostatnio staram się wreszcie nadrabiać egzemplarze, jakie docierają do mnie co jakiś czas. Na kolejny rzut poszła więc książka "Siracusa", którą napisała Delia Ephron. Szczerze powiedziawszy nie miałam pojęcia, czego się spodziewać i jeżeli już, to nastawiałam się na swego rodzaju powieść obyczajową, a nie, jak to zostało zaznaczone na jednym z portalów czytelniczych gatunkiem "thriller". Gdyby tak się zastanowić, to faktycznie pojawił się w tej książce wątek, który trzymał w napięciu. Jednak koniec końców cała książka pozostawiła we mnie mieszane odczucia.
      Dwa małżeństwa, które pozornie są zaprzyjaźnione, postanawiają wspólnie wyjechać na wakacje. Mają zwiedzić chociażby Rzym, lecz przede wszystkim Siracusę - miejsce szczególnie ważne dla jednej z kobiet. Jednak każde z tych małżeństw przeżywa swoje własne kryzysy. Finna oraz Taylor nie łączy ze sobą praktycznie nic: on - wspomina swój dawny romans z Lizzie, gdy jego żona skupiona jest tylko na córce Snow, dziewczynce dziwnie milczącej i nieco przerażającej swoim zachowaniem. Z kolei w drugim małżeństwie Lizzie nie ma pojęcia, że jej mąż Michael od dawna ma romans. Żadne z małżeństw nie spodziewa się, że te wakacje całkowicie mogą odmienić ich życie... Co też takiego wydarzy się na Sriacusie? Czy okaże się, że kłamstwo ma krótkie nogi? Jakie udział w poszczególnych wydarzeniach będą mieć bohaterowie? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie sięgając po książkę Delii Ephron. 
     Zacznę od stylu, jakim posługuje się autorka. Muszę przyznać, że akurat tutaj nie mam wiele do zarzucenia, ponieważ pisze ona całkiem lekko i w taki sposób, że książkę czyta się w mgnieniu oka. Tak naprawdę sama przeczytałam ją raptem w dwa dni (gdybym czytała ciągiem pewnie zajęłoby mi to jedną dobę) i być może głównie dlatego, że język tej książki jest bardzo przystępny dla czytelnika. Co do natomiast konstrukcji całości - każdy rozdział zatytułowany jest imieniem danego bohatera i to właśnie ta osoba pełni wówczas rolę narratora. Z jednej strony ten zabieg działał na plus, bo cała opowieść ciągle się uzupełniała, lecz z drugiej strony momentami wprowadzało to niepotrzebny zamęt. Stąd też być może gdyby autorka postawiła jednak na inny rodzaj narracji, chociażby trzecioosobową, całość wypadłaby o wiele lepiej.
      Sam pomysł na fabułę był dosyć... dziwny. Poniekąd książka ta ma swoje plusy, bo pokazuje, że czasami niektóre małżeństwa tylko pozornie wydają się być szczęśliwe, a tak naprawdę opierają się przede wszystkim na kłamstwach. Autorka poprzez swoją powieść świetnie ukazuje, do czego prowadzi zatajanie prawdy nawet, jeżeli początkowo wydaje się to być błahostką. Jednocześnie uświadamia, że ludzkie relacje bywają niezwykle skomplikowane - czasami podejmujemy decyzje, których potem żałujemy, ale nie jesteśmy w stanie ich odwrócić. Jednak najbardziej istotny jest fakt, jak ta książka świetnie pokazuje, że czasami jesteśmy postawieni przed wyborami, które są niezwykle trudne i to, co zdecydujemy może pokazać, jakimi ludźmi tak naprawdę jesteśmy i jak wiele znaczy dla nas człowieczeństwo.
     Jednak pojawiło się w tej książce też parę rzeczy, które nie do końca do mnie przemówiły. Przede wszystkim niby mały wątek trzymający w napięciu tak naprawdę, moim zdaniem, był nieco przewidywalny. Spodziewałam się, że wydarzy się coś tego typu, zastanawiałam się jedynie, jak autorka postanowi ostatecznie zakończyć książkę - oczywiście tego Wam nie zdradzę, musicie sami się przekonać, jeżeli zechcecie sięgnąć po tę lekturę. Co więcej, z jednej strony napisałam, że autorka ukazuje, iż czasami nie każde małżeństwo jest doskonałe, chociaż stwarza takie pozory i to fajnie, iż książka porusza takie problemy. Ale z drugiej strony właśnie początkowo nie mogłam się przekonać do takiego pomysłu na fabułę, gdzie mamy dwa małżeństwa, z których każde jest, co tu dużo mówić - po prostu lekko (lub mniej lekko) spieprzone. Wydawało mi się to być zbyt dużą dramaturgią i też ukazaniem świata poprzez pryzmat tych związków, jakie się nie udają. Jednak być może po prostu wolę, gdy książki opowiadają o szczęśliwych sprawach. ;)
     Jeżeli chodzi o bohaterów, tutaj mam mieszane uczucia. Na pewno autorka stworzyła bardzo ciekawe i różnorodne postacie. Każdy z tej głównej czwórki, no, a w zasadzie piątki (licząc dziewczynkę Snow) bohaterów był całkowicie inny i pokazywał swoją postawą różnorodne podejście do życia. Nie każdego z nich polubiłam, a w zasadzie chyba najbardziej przypadła mi do gustu Lizzie, ale na pewno każdy z nich wnosił coś do całej historii i sprawił, że jeśli o postacie chodzi, nie były one zbyt schematyczne i to mi się podobało. Jednak mimo to niektórzy z nich doprowadzali mnie do szału - jak chociażby zachowujący się jak nastolatek, Finn, czy też zbyt poważna i próbująca być idealną - Taylor. Natomiast niezwykle ciekawie autorka wykreowała Snow i sprawiła, że jej kreacja lekko mroziła krew w żyłach.
     Podsumowując, książka "Siracusa" to historia, która ukazuje, że czasami w małżeństwie nie zawsze bywa kolorowo. Jednocześnie uświadamia, iż kłamstwo nie popłaca i może przynieść o wiele więcej złego szybciej, niż nam się to wydaje. Jednak nie jest to też książka arcydzieło, które zapamiętałabym na długo - jak najbardziej można po nią sięgnąć, bo niesie swego rodzaju przesłania, ale z drugiej strony momentami lekko rozczarowuje czy też irytuje niektórymi bohaterami. Stąd też wybór, czy po nią sięgnąć - zostawiam Wam samym.

Za możliwość przeczytania dziękuję serdecznie:
Wydawnictwu W.A.B. oraz Pani Agacie 

niedziela, 3 września 2017

     Jak dobrze wiecie, dla wielu z Was zakończył się już czas wakacji i od jutra rozpoczynacie kolejny rok pełen batalii z rożnego rodzaju przedmiotami. Koniec sierpnia to jednak także w przypadku mojego bloga czas na podsumowanie czytelnicze oraz zaplanowanie sobie lektur na kolejny miesiąc. Dzisiaj będzie krótko, zwięźle i na temat, bo dużo do podsumowywania to też nie mam, niestety. Zapraszam zatem do przeczytania poniższych punktów. 

1. Podsumowanie czytelnicze sierpnia 

SIERPIEŃ
W sierpniu udało mi się przeczytać raptem trzy książki. Jak zatem widzicie nie jest to imponujący wynik - jednak jako, że od miesiąca odrabiam staż w pewnej, myślę, że dosyć znanej, firmie, do tego wolne chwile staram się spędzać z moim ukochanym, tak też książki zeszły gdzieś na dalszy plan... I tak naprawdę jeśli mam być szczera, nie było mi z tym aż tak źle, bo teraz, widząc przed sobą stos egzemplarzy na wrzesień dopiero poczułam jak zatęskniłam za czytaniem. Dlatego też uważam, że od czasu do czasu warto zrobić sobie trochę przerwy od książek, bo inaczej zaczyna się je traktować jak przykry obowiązek, a nie przyjemność. Jeśli chodzi o przeczytane lektury, wygląda to następująco:
  • Anna Bichalska - "Wzgórze niezapominajek" - egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa HarperCollins Polska. Książka bardzo przyjemna, która przypadła mi do gustu i szczerze Wam polecam. 
  • Julian Hardy - "Jazda na rydwanie" - egzemplarz recenzencki od Autora. Ciekawy pomysł na fabułę, być może momentami nieco przytłaczająca historie, lecz mimo wszystko wciągnęła mnie do swojego świata 
  • J.P.Monninger - "Droga do ciebie" - egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Czarna Owca. Przepiękna historia o miłości i życiu samym w sobie: o wszelkich jego plusach i minusach. Pełna emocji opowieść, która wzrusza i lekko łamie serce - zdecydowanie polecam.
Tak też miesiąc nie obfitował w ilość, ale pod względem jakości jestem zadowolona. Chyba takim numerem jeden sierpnia jest jak dla mnie przepiękna historia zawarta na kartkach powieści "Droga do ciebie" - to właśnie ta książka przełamała ten mój zastój czytelniczy. 

2.  Plany czytelnicze na wrzesień 

Tradycyjnie - tylko kilka zdań. Wielkich planów nie robię, bo wiem, jak to z nimi bywa. Na pewno niebawem pojawi się recenzja książki "Siracusa", bo akurat ją skończyłam (chociaż zaczęłam czytać raptem wczoraj!). Do tego z pewnością sięgnę po kilka egzemplarzy recenzenckich, jakie do mnie dotarły, czyli "Tajniak", "Zachód słońca w Central Parku", "Zawód - powieściopisarz" czy tez "Bowl love. Zdrowe i odżywcze miski pełne smaku". Stąd też być może wrzesień przyniesie mi o wiele więcej przeczytanych książek. :) 

     To już wszystko, jeśli chodzi o dzisiejszy wpis. Jak u Was wyglądał sierpień pod względem czytelniczym? Jesteście zadowoleni z książek, po które sięgnęliście? Piszcie, chętnie poczytam! 
     Niebawem odezwę się do Was z nowymi wpisami - na pewno pojawi się kilka recenzji, jak także być może jakieś felietony. Póki co - trzymajcie się!

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *