Matematyczny umysł z artystyczną duszą. Matematyk z wykształcenia, aktualnie pracownik jednej z krakowskich korporacji, a z zamiłowania niespełniona pisarka i zakręcona książkoholiczka.

niedziela, 8 września 2013

Książka, czyli wierny towarzysz.

Wyobraź sobie sytuację, że masz czas tylko dla siebie i możesz przez chwilę oderwać się od rzeczywistości. Do wyboru oczywiście pojawia się oglądnięcie jakiegoś filmu, spędzenie kolejnych godzin w internecie, które to mijają szybko i właściwie o niczym, czy też po prostu tak zwane nicnierobienie, no, może ze słuchawkami w uszach, co oczywiście nie jest niczym zły, bo muzyka, która do nas przemawia, jakakolwiek by to była, jest piękna. A co, gdyby jednak zrobić coś, co wymaga może większego skupienia, ale przenosi nas w całkowicie inny świat?
Wiem, że to zabrzmi banalnie, ale zamiast ślęczeć przed ekranem, weźmy do ręki jakąś dobrą książkę i kolejne godziny spędźmy na próbie obudzenia naszej wyobraźni, wczuwając się w daną historię? Oczywiście wiele osób, które kocha czytać, na pewno wymieniłyby ten plan jako pierwszy, jednak wiem, że mimo wszystko, znajdzie się mnóstwo ludzi, którzy nie pałają do książek zbyt wielką sympatią. Kojarzą się one jedynie z lekturami, jakimi to zamęczają nas nauczyciele. Dodatkowo, wielu z nas jest po prostu typem leni, którym nie chce się wysilać, bo i po co? Rozumiem, rzecz jasna, że nie da się kogoś do niczego zmusić, ale uwierzcie mi, że książki naprawdę potrafią przenosić w inną rzeczywistość. Jeśli tylko im pozwolimy, pobudzimy własną wyobraźnię, te kilka godzin może sprawić, że nasze emocje będą się ciągle zmieniać, a wraz z kolejnymi przeczytanymi zdaniami, nie będziemy się mogli oderwać, chcąc jak najszybciej poznać koniec danej historii. Osobiście, uwielbiam czytać i właściwie sama nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego tak mało przez ten wolny czas, poświęciłam książkom. Dopiero ostatnio zaczęłam nadrabiać pewnego rodzaju hm, zaległości i parę przeczytanych historii na długo zapadnie mi w pamięci. Właściwie muszę przyznać, że nie stanowi dla mnie problemu czytanie zarówno powieści psychologicznych, typowych historii miłosnych, jak i kryminałów, czy fantasy. Rzecz w tym, żeby dany autor był w stanie mnie zaciekawić i sprawić, że będę chciała więcej i więcej, a sam koniec historii wzbudzi we mnie zachwyt i sprawi, że długo jeszcze po przeczytaniu, będę miała w myślach daną fabułę. Tym postem chciałabym poniekąd zachęcić niektórych, by nie bali się sięgnąć po coś, co przekracza sto stron, bo uwierzcie, że w jeden dzień byłam w stanie przeczytać ponad trzysta stronicową książkę, tym razem z gatunku fantasy. Co więcej, wiem, że są teraz e-booki i tak dalej, ale nic tak naprawdę nie zastąpi uczucia, kiedy siedząc sobie we własnym kącie, z książką na kolanach, nieważne, czy za oknem pada deszcz, czy też słońce przedziera się przez lekkie chmury, które tworzą się na błękitnym niebie (choć wtedy dla wielu trudno jest siedzieć w domu i to całkowicie zrozumiałe), możemy przenieść się w świat, jaki stworzył dla nas autor, a wyobraźnia podsuwa nam obrazy, byśmy mogli poczuć się jak jeden z bohaterów. 
Właściwie to chciałabym także w tym poście poświęcić parę zdań jednej, z ostatnio przeczytanych powieści, mianowicie jest to "Na ratunek" Nicholasa Sparksa. Co prawda, ten amerykański pisarz większość swoich książek opiera na miłosnych historiach, które według wielu mogą podobać się głównie nastolatkom, które to marzą o wielkim uczuciu. Osobiście uważam, że zarówno młodzież, jak i dorośli mogliby śmiało sięgnąć po większość stworzonych przez niego historii, bo to nie tylko ciągły opis powiedzmy, relacji między zakochanymi, ale bardzo często także skupienie się na innych wartościach, jak rodzina, wiara, nadzieja czy też zwrócenie uwagi na psychikę bohaterów i to, jaka wytworzyła się przez dane wydarzenia, które miały miejsce w przeszłości tych postaci.
"Na ratunek" moim zdaniem jest opowieścią, która sprawia, że przez całe czytanie jej, zagłębianie się w opisane wydarzenia, przechodzi się przez kolejne emocje: od napięcia, pewnego rodzaju strachu, poprzez poczucie jakiejś wewnętrznej radości, której towarzyszy pojawienie się na twarzy uśmiechu, by nagle znów te uczucia zamieniły się na smutek, sprawiający że nawet łza z oczu zaczyna spływać, by na końcu nasze usta uniosły się górę, a z oczu może i popłynęła kolejna kropelka, tym razem wzruszenia.
Historia opowiada o Denise, kobiecie, która zmaga się z wieloma trudnościami, a jedną z nich jest ciągła praca z synkiem nad jego wymową. Mimo że Kyle ma prawie pięć lat, towarzyszą mu trudności z dobieraniem słów, rozumieniem tego, o co pytają inni. Jednak Denise, chociaż wychowuje chłopca sama, gdyż ojciec nie chciał go znać, nie poddaje się przeciwnościom losu. Właściwie wszystko zaczyna się od momentu, gdy kobieta wracając z synkiem do domu podczas strasznej burzy, doznaje wypadku. Samochód uderza w drzewo, a Denise odnajduje strażak Taylor. Jednak co gorsze, znika Kyle. Wszyscy policjanci, strażacy i inni ochotnicy z małego miasteczka Edenton próbują odnaleźć chłopca. Udaje się to Taylorowi, dzięki czemu zyskuje już wtedy pewnego rodzaju sympatię ze strony samotnej matki. Ich relacje pogłębiają się z czasem, jednak nie wszystko wydaje się być zbyt kolorowe... Taylor nie może pogodzić się z wydarzeniami, jakie miały miejsce w przeszłości, co sprawia, że zaczyna oddalać się od kobiety. Jednak jak ostatecznie potoczą się ich losy i czy mężczyzna w końcu wybaczy sobie to, co uważał za własną winę? Czy Denise będzie w stanie na nowo mu zaufać? I jaki udział w tym wszystkim będzie mieć matka Taylora i jego przyjaciele, a w szczególności Mitch? Tego musicie się dowiedzieć sami, jeśli tylko zechcecie pochłonąć tę powieść, właściwie jednym tchem. Naprawdę ją polecam, bo jak już pisałam wyżej, towarzyszą czytaniu tej książki, emocje, które stale się zmieniają, a osobiście muszę przyznać, że sprawidziły się wszystkie, łącznie z chwilą, kiedy naprawdę mocno się popłakałam nad losem jednego z bohaterów. (Cóż, taki już wrażliwiec ze mnie i nic na to nie poradzę, choć i nie przeszkadza mi to aż tak, bo wiem, że kiedy muszę być silna, to jestem! A chyba prawie każdy ma czasami i chwile słabości, bądź wzruszenia, kiedy pozwala łzom płynąć).
Kończąc, mam nadzieję, że wpis był ciekawy, mimo tego, że ta wena nadal nie jest taka, jaką chciałabym, żeby była, choć nie jestem w stanie stwierdzić, co na nią wpływa, a także, że w pewien sposób zachęciłam Was do sięgnięcia po książkę, którą wyżej króciutko opisałam. Postaram się niedługo znów tutaj coś nabazgrać, że tak to ujmę. Trzymajcie się i nie bójcie się przenieść w świat jaką oferują nam różnorodne historie, czy te bardziej realne, czy całkowicie fantastyczne! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz, czy to pochwała czy też uzasadniona krytyka, niezwykle motywuje mnie do dalszego działania, stąd dziękuję za wszystkie pozostawione przez Was słowa! :)

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *