Nadszedł 1 listopada, znany dla wielu osób jako Dzień Wszystkich Świętych. To czas niezwykle sentymentalny, wprowadzający w nasze serca pewnego rodzaju tęsknotę za ludźmi, którzy już odeszli, a byli ważną częścią naszego życia. Może nieść ze sobą dodatkowo smutek, bowiem zdajemy sobie sprawę, że nie da się odzyskać tych osób, które kiedyś zmarły, lecz z drugiej strony możemy rozjaśnić ten dzień poprzez wspominanie naszych bliskich. Zresztą życie biegnie dalej i nieważne kim jesteśmy, jak żyjemy, i tak wszyscy kiedyś umrzemy. Ważne, by nie zapominać o tych, którzy odeszli, a myśleć o nich nie tylko w to Święto, ale i w normalne dni. Natomiast zmierzając do sedna tego postu, w dniu dzisiejszym chciałabym dodać moje własne opowiadanie, napisane jakiś czas temu, jednak dopracowane, częściowo zmienione, ale mające jakiś związek właśnie z 1, bądź też 2 (w końcu to tzw. Zaduszki) listopada. Muszę przyznać, że naprawdę jestem zadowolona z tego, co podsunęła mi moja wyobraźnia, a nie często zdarza się, żeby autora w pełni satysfakcjonowało własne dzieło (jeśli w ogóle tak mogę nazwać własne bazgroły). Na pewno z biegiem czasu, znów coś bym w nim zmieniła, ale myślę, że tak czy siak, akurat to opowiadanie zdecydowanie zaliczyłabym do tych, jakie samej mi się podobają. Może dlatego, że jest emocjonalne, a sama taka jestem. Pełna różnych uczuć, które nie mogą wytrzymać stłumione we mnie, więc przenoszą się na papier. Zatem zapraszam Was do czytania, mam nadzieję, że się spodoba.
***
Smutne
łzy szczęśliwych wspomnień…
Kryształowe krople deszczu
spływają tak cicho. Wokół tylko szarość, nie widać niczego. Listopadowy wieczór
jest chłodny, ale to mi nie przeszkadza, bo wiem, że muszę z nimi porozmawiać,
bo wiem, że oni na mnie czekają. Idę przed siebie, powoli, na tyle, na ile
pozwala mi moje zmęczone życiem, stare ciało. Nie myślę o tym, że już tak
późno, że niedługo wybije dwudziesta druga, godzina niezwykle sentymentalna.
Godzina przypominająca mi osobę, która była całym moim światem. To wszystko
jest nieważne, bo moim oczom ukazują się małe, różnokolorowe światełka. Podchodzę
do pierwszej szarej mogiły, w której spoczywają jedne z najważniejszych osób w
moim życiu. Osoby, które sprawiły, że jestem na tym świecie, że jestem takim
człowiekiem, a nie innym…
Minęło tyle czasu od kiedy odeszliście. Lata mijają tak szybko,
niewyobrażalnie szybko. Mam wrażenie, że jeszcze kilka dni temu byłam małą
dziewczynką uwielbiającą spędzać czas na rozmowach ze swoją najlepszą
przyjaciółką – tak, Tobą, Mamo. Tą dziewczynką, która była również Twoim
oczkiem w głowie, Tato. Tak bardzo Was kochałam. Nadal kocham. Ale Was już nie
ma. Już od wielu, wielu lat. Ból jednak pozostaje zawsze. Wrażenie, że czegoś
się nie powiedziało, że coś można było zmienić, że wiele przykrych rzeczy mogło
się nie wydarzyć, a tych dobrych mogło być jeszcze więcej. Ale to nic, czasu
nie można cofnąć. Trzeba żyć dalej. Mam Wam tak wiele do
powiedzenia…
Czuję, jak po moim zmarszczonym
policzku powoli spływa łza. Delikatnie wycieram ją drżącą dłonią i nadal
skupiam się na swojej wewnętrznej rozmowie, na swojej modlitwie.
Przepraszam Was za to, że nieraz byłam zła. Za to, że się buntowałam.
Za to, że wielokrotnie Was zawiodłam. Za to, że nie zawsze korzystałam z
Waszych rad. Żałuję. Bo wiem, że mieliście rację, a ja niestety byłam głucha.
Myślałam, że życie jest tak łatwe, beztroskie, że wszystko się ułoży, że zawsze
„jakoś to będzie”. Nie zważałam na konsekwencje niektórych moich czynów, a Wy i
tak potrafiliście mi wybaczyć. Kochaliście mnie całym sercem, chociaż czasami
za mało to dostrzegałam. Wiem, że to był mój błąd. Ale przecież nikt nie jest
idealny i Wy o tym wiedzieliście. Byliście tacy wytrwali, zawsze pracowitością
i uczciwością dążący do celu. Wzory do naśladowania. Dziękuję za to, że wychowaliście mnie na takiego człowieka, jakim jestem. Za to, że
wpajaliście mi wszystkie wartości życia. Mimo tego buntu nie zapominałam o
nich. Z wiekiem przecież staje się mądrzejszym, czyż nie? I chyba ja taka
byłam, prawda? Nadal uczę się na błędach, zawsze pamiętając o Waszych radach.
By nigdy się nie poddawać i dążyć do celu – ale nie po trupach, a z
przekonaniem o tym, że jest się w czymś dobrym, że można osiągnąć coś wytrwałością.
Proszę, módlcie się za mnie. O to, żebym wytrwała w tej samotności, w jakiej
teraz jestem. Tak bardzo mi Was brakuje. Mimo że minęło już tyle lat,
codziennie o Was myślę. Wiem, że patrzycie na mnie każdego dnia, na to, jak
mija moje życie. Czuję to. Wierzę, że jesteście ze mną. Jednak wciąż tęsknię. Byliśmy zżyci ze sobą. Ale racja - nic nie trwa wiecznie. I na mnie kiedyś
nadejdzie czas…
Pierwszy znicz zapalony. Dla
osób, które były mi tak bliskie. Dla tych, którzy wychowali mnie na dobrego
człowieka. Dla tych, wobec których sama może niejednokrotnie byłam niewdzięczna.
Ale każdy był młody, każdy przeżywał okres buntu. Patrząc wstecz – nie byłam
chyba aż tak okropna. Nie upijałam się, nie paliłam, bo i po co się truć? Nie
imprezowałam całymi weekendami. Byłam dobrą uczennicą, pomagałam w domu,
uwielbiałam spędzać czas z rodziną. Próbowałam zawsze służyć radą i pomocą
innym. Starałam się nie poddawać, mimo licznych przeciwności losu.
Wy mnie tego nauczyliście. Chyba byłam dobrą córką…
Idę dalej. Pogoda coraz bardziej
się psuje, ale to nieważne. Ścieram pot z czoła, zatrzymuję się na chwilę. Z
wiekiem coraz trudniej mi się chodzi. Ale to nic. Muszę iść. Przecież czeka
mnie jeszcze rozmowa z dwiema osobami. One także liczą na moje odwiedziny, a i
ja chcę im wiele przekazać. O, już widzę w oddali kolejny krzyż.
Och, dlaczego Ty? Dlaczego Ty pierwsza? Pamiętasz, jak się poznałyśmy i
stałyśmy się nierozłączne? Tego nie da się zapomnieć. Przyjaciółki na całe
życie. I tak było. Nic tego nie rozerwało. Wspólne rozmowy o wszystkim i o
niczym, wspólne wygłupy - ileż wspomnień
ukrytych w sercu i w myślach. Te wszystkie wspomnienia pozostaną na zawsze.
Dziękuję Ci, za to, że byłaś. Za to, że zawsze mnie wspierałaś, że mogłam na Ciebie
liczyć chociażby nie wiem co się działo. Przepraszam, że czasami było źle, ale
przecież wiesz, że świat nie jest idealny, że nieraz bywają chwile kryzysu
nawet wtedy, kiedy wydaje nam się, że niemożliwym jest dopuszczenie do
sytuacji, w której mogłybyśmy się nie
zrozumieć. Ale tak czy siak, przecież nigdy nie potrafiłyśmy być na siebie złe
przez długi czas, a kłótnie? Tylko o błahostki, o ile w ogóle. W końcu
prawdziwy przyjaciel potrafi przebaczyć wiele. Zaufanie bardzo łatwo
nadszarpnąć, wiem o tym doskonale, ale chyba w naszym przypadku takich sytuacji
nie było, co niezmiernie mnie cieszy, a jednocześnie sprawia, że znowu czuję tą
melancholię – za tym, co było, a wiem, że już nie wróci. Wiem, że już nie
będziemy mogły usiąść przy filiżance herbaty z domowymi ciasteczkami w ręku… I
wiem też, że czasami mogłam poświęcać Ci więcej czasu. Czas. Ulotna chwila.
Dlaczego tak szybko mija? Dlaczego wydaje się, że jednego dnia się rodzimy, a
już kolejnego stajemy w obliczu śmierci? Zbyt szybko. O wiele za szybko płyną
lata. A kiedy są szczęśliwe, tym trudniej jest się z tym pogodzić. Ale niczego
nie da się zmienić. Nie da się powtórzyć tych wspólnie spędzonych chwil. Ale
przecież one nie znikają. Pozostają w myślach każdego człowieka. Ach,
wspomnienia. Nasze wspólne wspomnienia, przyjaciółko! Tęsknię…
I kolejny znicz pali się czerwoną
iskrą… A ja wiem, że zostało mi jeszcze jedno. Najważniejsze. Muszę z nim
porozmawiać. Muszę iść dalej, bo on na mnie czeka. Deszcz pada coraz mocniej,
wiatr – tak ulotny jak każda sekunda życia – wieje coraz bardziej, ale nic,
naprawdę nic nie jest w stanie mi teraz przeszkodzić. Tak – już widzę to, co
najważniejsze.
Mój ukochany… Pamiętasz jak się poznaliśmy? Nigdy nie przypuszczałabym,
że nasza znajomość przerodzi się w coś tak mocnego. Przeznaczenie? Wielokrotnie
zastanawiałam się, czy istnieje. Pytałam samą siebie, pytałam Boga: „Czy moje
przeznaczenie gdzieś jest? Jeśli tak, to dlaczego tak mnie omija? Dlaczego tak
długo muszę na nie czekać? Może jednak moim przeznaczeniem jest pustka,
samotność, ciągłe łzy. Może nie zasługuję po prostu na to, żeby być szczęśliwa.
Dlaczego?” Ale potem zjawiłeś się Ty. Wszystko się zmieniło. Wiem, że
niepotrzebnie wątpiłam. Choć przez tak długi czas nie mogłam nawet myśleć o
tym, że możliwe jest bycie z Tobą, nie byłam w stanie dopuszczać tego do
własnej świadomości, bo po prostu życie mi na to nie pozwalało, lecz przez
jedno wydarzenie nagle zrozumiałam, że zawsze Cię kochałam… A potem? Było już
tylko lepiej. Pamiętasz wspólne spacery, pierwsze nieśmiałe pocałunki? Gdy w
blasku księżyca szliśmy, trzymając się za ręce? Gdy nawet milczenie było
ukojeniem dla naszych dusz. Wystarczyło, że byliśmy razem. Tylko Ty. Tylko ja.
Nic więcej nie było nam do szczęścia potrzebne. Wtedy nie liczyło się nic
więcej. Ważne było to, że jesteśmy sami, we dwoje, że nasze dłonie są złączone,
a oczy posyłają sobie te pełne ciepła, niesamowite spojrzenia. Częściowo
zmieniłeś też moje patrzenie na świat. Zaczęłam dostrzegać również to, co ukryte. Każdy ma w sobie coś niesamowicie
tajemniczego. Coś, co sprawia, że chcemy wiedzieć więcej i więcej. A im
stopniowo to odkrywamy, tym lepiej później to rozumiemy. Ty byłeś jedną z tych
tajemnic, które tak ciężko jest zrozumieć. Mimo wielu przeciwności, różnic w
postrzeganiu niektórych rzeczy – my przetrwaliśmy. Nasz ślub, ach, cóż to było
za wydarzenie! Móc wypowiedzieć słowa przysięgi: „Ślubuję ci miłość, wierność i
uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Tak, właśnie – aż
do śmierci. Móc w lśniącej,
śnieżnobiałej, pięknej sukni tańczyć z Tobą do białego rana. Patrzeć w Twoje
oczy, a w uśmiechu czytać to, co niewidoczne było dla innych. Ludzie – tworzyli
tylko przestrzeń. Liczyła się wyłącznie ta chwila, kiedy tonąc w Twoich
ramionach czułam się tak bezpieczna. Wiedziałam, że przy Tobie nic nigdy mi nie
grozi. Byłeś moją pierwszą i jedyną miłością. Nadal nią jesteś. I zawsze
będziesz.
Próbuję złapać oddech, na tyle,
na ile pozwala mi ta rosnąca grudka w gardle. Próbuję powstrzymać słone
kropelki, które spływają po mojej twarzy. Spokojnie. Muszę się opanować, bo
wiem, że on nie chciałby widzieć moich czerwonych oczu, mojej twarzy pełnej
smutku. A mam mu przecież jeszcze tyle do powiedzenia. Wdech, i wydech. Już
dobrze…
Mam wrażenie, że to wszystko wydarzyło się wczoraj, że tak naprawdę ciągle jesteś ze mną…
Ach, to już drugi rok, gdy Ciebie nie ma! Nawet nie wiesz, jak mi Cię brakuje.
Modliłam się, ilekroć zasypiałam przytulając się do Ciebie, bym nie została sama. Bym
odeszła pierwsza, bo bez Ciebie sobie nie poradzę. Dlaczego to Ty mnie
opuściłeś? Widocznie tak musiało być. Tak musiało być… Zbyt wcześnie, o wiele
za wcześnie. Chociaż racja – kiedykolwiek by się to wydarzyło, dla mnie byłoby
to za szybko. Przez wiele miesięcy potrafiłam tylko wegetować. Wstawać rano, by
przez cały dzień wpatrywać się w okno, myśląc, że już za chwilę zobaczę Twoją
uśmiechniętą twarz, Twoje pełne ciepła spojrzenie, kiedy wracasz do domu po
pracy. Ale to już nigdy się nie powtórzyło. Odszedłeś przecież na zawsze.
Wiesz? Nasze dzieci żyją spokojnie, na pewno niedługo znów Cię odwiedzą. O
właśnie, przypomniałam sobie, że chciałam Ci coś powiedzieć! Julka, nasza kochana
wnuczka niedługo bierze ślub! Że też nie mogłeś tego doczekać… Że też odszedłeś
zbyt wcześnie. A ja – zostałam sama. Tak, są dzieci. Przecież wiem. Troszczą
się o mnie. Odwiedzają mnie. Po Twojej śmierci nie spuszczały mnie z oczu. Bały
się o mnie. Ale ja mówiłam: „Dajcie spokój, ze mną wszystko w porządku, idźcie,
idźcie, macie swoje życie, swoje problemy, swoje dzieci. One też Was
potrzebują.” Jednak nadal to robiły. Odwiedzały, rozmawiały. Bylebym nie
została za długo sama, bo wiedziały, że wtedy będę zbyt dużo myśleć, zbyt dużo
łez popłynie z moich oczu, zbyt dużo czasu spędzę na setnym oglądaniu naszych
wspólnych zdjęć i zastanawianiu się nad tym, dlaczego mi Cię odebrano. Widocznie
Bóg tak chciał. Ufam mu. W Nim znalazłam pocieszenie dla swojej duszy i w Nim
znajduję siłę, by każdego dnia móc znów wstać i walczyć z tą tęsknotą. Ale Ty też mnie odwiedzasz, prawda? Każdego
wieczoru czuję Twój oddech na policzku, słyszę Twój szept mówiący: „Jesteś dla
mnie wszystkim”, czuję ciepło Twoich ust. I chociaż Cię nie widzę, to wiem, że jesteś
gdzieś tutaj. Że troszczysz się o mnie tak, jak to robiłeś przez całe
czterdzieści pięć lat. Nasza miłość była piękna. Jest piękna. I będzie. Żegnaj kochanie… Niedługo znowu Cię odwiedzę. A może do zobaczenia wkrótce? Być
może niewiele czasu dzieli nasze dusze od złączenia się na zawsze?
Pora wracać. Ostatni znicz.
Zerknięcie na ostatnią szarą mogiłę. Mogiłę, w której spoczywa moje jedyne
szczęście, moja jedyna miłość… A ja idę znów przed siebie, chociaż późno, w
strugach kryształowego deszczu. Sama. I pocieram drżącymi rękoma swe łzy,
których nikt nie zauważy. I odgarniam swe siwe włosy z twarzy. I patrzę na
swoją złotą obrączkę, której nie zdjęłam od czterdziestu siedmiu lat. Po prostu
idę. Idę, wierząc, że już niedługo wszyscy się spotkamy, już niedługo…
***
Jeśli ktokolwiek dobrnął do końca tego, co prawda nie za długiego, ale też chyba nie tak bardzo krótkiego, opowiadania, to dziękuję za przeczytanie i mam nadzieję, że w jakimś stopniu się Wam spodobało, być może wzruszyło... Tak czy siak, jestem z Nim w jakiś sposób związana i chciałabym, by wena, jaka natchnie mnie do stworzenia kolejnego, sprawiła, że spod moich palców powstanie coś, co mnie samej przypadnie do gustu, lecz nic samo się nie zrobi, a to, czy nadal będę pisać zależy ode mnie, własnej motywacji, wytrwałości i poszukiwania kolejnych inspiracji. Mam nadzieję, że niebawem znów coś tutaj naskrobię, czy to recenzję, felieton, a może i jakiś inny własny tekst, wiersz, czy opowiadanie? Zobaczymy.
Póki co, trzymajcie się!
Póki co, trzymajcie się!
No, no, dobrze Ci idzie. :)
OdpowiedzUsuń