"I wanna cry and I wanna love,
But all my tears have been used up..."
But all my tears have been used up..."
Ostatnimi czasy czuję się zmęczona w jakiś sposób życiem, tym wszystkim wokół co mnie otacza. Chorymi ambicjami, a brakiem motywacji, tym, że nie zawsze jest dokładnie tak, jak chciałabym, żeby się układało, czy też mimo starań, one nie przynoszą ostatecznie żadnych efektów... Straconymi nadziejami, jakie pomimo pewnych blokad wewnętrznych i tak się pojawiały niosąc później ze sobą tłum rozczarowań, rozwianymi niepewnościami, które chociaż w końcu stały się "pewnościami" pokazującymi mi, na czym stoję, nie sprawiły, że mam się lepiej. Pojawił się spokój ducha, ale wewnątrz pozostał jakiś ułamek żalu...
To jedne z przyczyn przez które w jakiś sposób zaniedbałam blog. Inne powody to m.in brak czasu. Jest tak bardzo ulotny, że odnoszę wrażenie jakbym dosłownie wczoraj rozpoczęła nowy etap w swoim życiu, a tutaj minęły ponad dwa miesiące, nastał zresztą grudzień, czyli kolejny rok dobiega końca czekając na swojego następcę w którym to ludzie najczęściej chcą wprowadzić w swoim życiu zmiany, kończące się głównie na planowaniu. Pewnie w moim przypadku lepiej nie będzie... Jestem chodzącym kłębkiem emocji, zmieniających się wraz z każdym kolejnym dniem. Potrafię wybuchać śmiechem, jak i złością. Promieniować radością wśród znajomych i płakać w swojej samotności. Nie wiem co się ze mną dzieje, że reaguję raz tak, raz inaczej. Chyba to poczucie zmęczenia tym co mnie otacza wywołuje takie skrajne zachowania. Jednak mówię jak jakaś starsza kobieta po szeregu przejść, a jestem w rzeczywistości młodą osobą, zdającą sobie sprawę z tego, że powinnam mieć mnóstwo powodów ku radości, bo żyje, jestem zdrowa, mam tych, którym na mnie zależy i wzajemnie, więc... co jest ze mną nie tak? Nie wiem... Nie lubię narzekać, a w tym momencie właśnie to robię. No cóż, widocznie każdy ma czasami gorszy czas i nie potrafi już wszystkiego w sobie dusić, a pisanie mi pomaga. Mogę wtedy wyrzucić z siebie te cholerne uczucia, spróbować oczyścić swój umysł od nadmiaru tych chorych myśli... Lecz nie, one tam nadal będą, bo niektórych wylać tutaj nie mogę. Nie chcę, by może nieodpowiednia osoba je poznała choć... mogłoby to niektórym otworzyć oczy w pewnych kwestiach. Nie, nieważne. Wiem, że jestem tylko człowiekiem, a każdy z nas popełnia błędy lecz ja nie umiem sobie wybaczyć co niektórych, wyrzucając sobie później, że mogłam bardziej się starać bądź w końcu przestać ślepo wierzyć w każde słowo, szukać czegoś w każdej sytuacji... Poza tym mam wrażenie, że naprawdę wiek nie ma nic do rzeczy jeśli chodzi o dojrzałość, dorosłość. Nadal czuję się czasami jak mała, zagubiona dziewczynka, choć na ogół twardo stąpam po ziemi, a przynajmniej tak mi się wydaje. Muszę w końcu przestać miewać te chwile słabości, choć wiem, że bez nich pewnie nie jest się do końca sobą... Gubię się już w tym co myślę, co wiem, co czuję, w tym, czy zmierzam dobrą drogą, w tym czego chcę, a czego nie, co potrzebuję, a bez czego mogę się obejść... Nie wiem, już niczego nie wiem...
Tak czy siak przepraszam za to, że zaniedbywałam ten blog i nie wierzę, że dzisiejszy post jest tak bardzo o mnie samej, moich uczuciach, lękach czy czymkolwiek co tutaj jeszcze zawarłam. Jednocześnie przepraszam tych, którzy być może będą czytać ten post, za mój dziwny momentami charakter, za to, że bywam tak zmienna, może czasami powiem coś, o czym tak naprawdę nie myślałam, naprawdę przepraszam. Postaram się już unormować to wszystko i być po prostu tą "mną" która już nie jest tak pełna sprzecznych emocji, a jest silna. Po prostu. Taka jaka powinna być, bo musi dać sobie radę z tym wszystkim co ją przytłacza. Niedługo też postaram się dodać bardziej pozytywny, czy też "normalny" post. Kończąc, chciałabym jeszcze wstawić utwór, który jest cudowny, w jakiś sposób tworzył tło dla tych rozważań. Myślę, że moje łzy zostały zużyte i to nie tylko w kontekście "innej miłości", a wielu sprzecznych sytuacji. Teraz musi być już tylko lepiej. Nie ma innego wyjścia, musi... Trzymajcie się!
To jedne z przyczyn przez które w jakiś sposób zaniedbałam blog. Inne powody to m.in brak czasu. Jest tak bardzo ulotny, że odnoszę wrażenie jakbym dosłownie wczoraj rozpoczęła nowy etap w swoim życiu, a tutaj minęły ponad dwa miesiące, nastał zresztą grudzień, czyli kolejny rok dobiega końca czekając na swojego następcę w którym to ludzie najczęściej chcą wprowadzić w swoim życiu zmiany, kończące się głównie na planowaniu. Pewnie w moim przypadku lepiej nie będzie... Jestem chodzącym kłębkiem emocji, zmieniających się wraz z każdym kolejnym dniem. Potrafię wybuchać śmiechem, jak i złością. Promieniować radością wśród znajomych i płakać w swojej samotności. Nie wiem co się ze mną dzieje, że reaguję raz tak, raz inaczej. Chyba to poczucie zmęczenia tym co mnie otacza wywołuje takie skrajne zachowania. Jednak mówię jak jakaś starsza kobieta po szeregu przejść, a jestem w rzeczywistości młodą osobą, zdającą sobie sprawę z tego, że powinnam mieć mnóstwo powodów ku radości, bo żyje, jestem zdrowa, mam tych, którym na mnie zależy i wzajemnie, więc... co jest ze mną nie tak? Nie wiem... Nie lubię narzekać, a w tym momencie właśnie to robię. No cóż, widocznie każdy ma czasami gorszy czas i nie potrafi już wszystkiego w sobie dusić, a pisanie mi pomaga. Mogę wtedy wyrzucić z siebie te cholerne uczucia, spróbować oczyścić swój umysł od nadmiaru tych chorych myśli... Lecz nie, one tam nadal będą, bo niektórych wylać tutaj nie mogę. Nie chcę, by może nieodpowiednia osoba je poznała choć... mogłoby to niektórym otworzyć oczy w pewnych kwestiach. Nie, nieważne. Wiem, że jestem tylko człowiekiem, a każdy z nas popełnia błędy lecz ja nie umiem sobie wybaczyć co niektórych, wyrzucając sobie później, że mogłam bardziej się starać bądź w końcu przestać ślepo wierzyć w każde słowo, szukać czegoś w każdej sytuacji... Poza tym mam wrażenie, że naprawdę wiek nie ma nic do rzeczy jeśli chodzi o dojrzałość, dorosłość. Nadal czuję się czasami jak mała, zagubiona dziewczynka, choć na ogół twardo stąpam po ziemi, a przynajmniej tak mi się wydaje. Muszę w końcu przestać miewać te chwile słabości, choć wiem, że bez nich pewnie nie jest się do końca sobą... Gubię się już w tym co myślę, co wiem, co czuję, w tym, czy zmierzam dobrą drogą, w tym czego chcę, a czego nie, co potrzebuję, a bez czego mogę się obejść... Nie wiem, już niczego nie wiem...
Tak czy siak przepraszam za to, że zaniedbywałam ten blog i nie wierzę, że dzisiejszy post jest tak bardzo o mnie samej, moich uczuciach, lękach czy czymkolwiek co tutaj jeszcze zawarłam. Jednocześnie przepraszam tych, którzy być może będą czytać ten post, za mój dziwny momentami charakter, za to, że bywam tak zmienna, może czasami powiem coś, o czym tak naprawdę nie myślałam, naprawdę przepraszam. Postaram się już unormować to wszystko i być po prostu tą "mną" która już nie jest tak pełna sprzecznych emocji, a jest silna. Po prostu. Taka jaka powinna być, bo musi dać sobie radę z tym wszystkim co ją przytłacza. Niedługo też postaram się dodać bardziej pozytywny, czy też "normalny" post. Kończąc, chciałabym jeszcze wstawić utwór, który jest cudowny, w jakiś sposób tworzył tło dla tych rozważań. Myślę, że moje łzy zostały zużyte i to nie tylko w kontekście "innej miłości", a wielu sprzecznych sytuacji. Teraz musi być już tylko lepiej. Nie ma innego wyjścia, musi... Trzymajcie się!
Nie ma sensu wyrzucać sobie błędów z przeszłości... Są okrutnie autodestrukcyjne. Każdy wschód słońca to szansa na szczęście, nigdy o tym nie możemy zapomnieć. :)
OdpowiedzUsuńTak, pewnie masz rację, w sumie sama nie wiem gdzie zgubiłam swoje myślenie typu, że i tak każdy dzień to szansa na coś szczęśliwego, oby szybko do mnie powróciło. ; )
UsuńPięknie piszesz A. do tego słuchasz cudownej muzyki... Wzruszył mnie ten post bo sam czuje się podobnie, a Ty pięknie układasz w słowa emocje, których sam nie potrafiłbym wypowiedzieć. Smutne to i ohydne, że młodzi ludzie czują się jak starcy i są znudzeni życiem, zarazem pociesza mnie myśl, że chyba w każdym z nas siedzi pragnienie dobra/szczęścia, i chociaż mamy odmienne ich wyobrażenia, wzmacnia to we mnie wiarę, że wszczepił je nam sam Bóg.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, K.
Dziękuję Ci za te słowa, miło mi naprawdę, że tak uważasz. A co do reszty - zgadzam się, zdecydowanie.
UsuńRównież pozdrawiam,
A.