Wiecie, co mnie najbardziej w samej sobie irytuje? Gdy chcę zrobić wszystko naraz i ostatecznie parę rzeczy i tak musi iść na dalszy plan. Tak stało się z blogiem, gdyż trochę czasu minęło i mimo że naprawdę chciałam coś tutaj napisać, nie miałam po prostu kiedy. Nawał obowiązków jaki się naskładał nadal jest, więc myślę, że wpisy będą pojawiać się jeszcze co najmniej do połowy lutego dość sporadycznie. Jednak naprawdę będę się starać, by nie świeciły tutaj jednak takie pustki jakie to były na początku tamtego roku... Oczywiście również wiązały się one z sesją. Teraz - nie zapowiada się lepiej, ale może dlatego, że już jestem trochę obyta w studiowaniu liczę na to, że znajdę trochę czasu na to, by napisać jakiś post. ;)
Stąd - co dzisiaj chciałabym zawrzeć w tych kilkunastu czy też kilkudziesięciu zdaniach? Co prawda recenzji żadnej, kolejnej książki z listy jeszcze nie mam skończonej, chociaż jedna z nich jest przeczytana do połowy więc jeśli tylko dobrze się postaram to może w weekend bądź na początku przyszłego tygodnia coś się pojawi... Interpretacja to niestety nie jest wymarzona rzecz, jeśli czas goni z innymi rzeczami do zrobienia, bo analizie tekstu naprawdę trzeba poświęcić troszkę więcej czasu. Dlatego też po dość krótkich rozważaniach dochodzę do wniosku, że... już jakiś czas temu pojawiło się coś podobnego do "still love", ale tamtym razem było o tym, co mnie irytuje. Tak więc i dzisiaj może powróćmy na chwilę do podobnej tematyki? W końcu w ciągu tego czasu, uzbierało się parę innych rzeczy, jakie to doprowadzają mnie do szału bądź też za którymi szczególnie nie przepadam. Myślę, że ten wpis będzie dość krótki i na temat, zatem zapraszam do czytania.
1. Brak zaufania
Nie lubię kiedy ludzie nie potrafią mi zaufać. Z drugiej strony sama mam z tym lekki problem, dlatego i w sobie ta rzecz momentami mnie irytuje... To po prostu strach, że jeśli powierzę komuś swoje myśli czy lęki, zrobię źle, bo ta osoba wykorzysta to później przeciwko mnie. Jednak wiem, że kiedy już z kimś się przyjaźnię i tej osobie naprawdę na mnie zależy, nie waham się - w końcu na zaufaniu opierają się wszelkie relacje międzyludzkie. Stąd gdy ktoś, mimo że spędzam z tą osobą mnóstwo czasu, naprawdę ją lubię i uważam za kogoś ważnego, nie potrafi mi zaufać bądź chociaż trochę się przede mną otworzyć to naprawdę mnie to lekko irytuje. Co gorsza, już nawet ta faza frustracji przechodzi poniekąd w poczucie smutku, że... staram się dla kogoś, ale ta osoba nie potrafi tego docenić i nadal jest całkowicie zamknięta w sobie.
Rozumiem, że czasami nosi się w sobie zbyt wiele tajemnic, które lepiej by nie ujrzały światła dziennego czy też ma się w sercu tak głęboką ranę zadaną przez kogoś w przeszłości, że nie widzi się sensu na nowo w otwieraniu się przed kimś innym. Ale z drugiej strony - czy wtedy taka relacja ma w ogóle sens, jeśli jedna strona nie wie nic o drugiej, a sama stara się nakreślić mniej więcej siebie i swoje, mniejsze czy większe, sekrety? Nie mam pojęcia... Po prostu momentami to naprawdę męczące gdy chce się dowiedzieć o kimś czegoś nowego, a ta osoba milczy. To przytłaczające, kiedy próbuje się pomóc człowiekowi, który jest dla nas przyjacielem, gdy nie chce on mówić o swoich problemach... Tak, jakby traktował nas jak jedynie mało znaczący epizod w życiu, który przychodzi i odchodzi - tylko że może nie wie, iż chcemy zostać?
No cóż... Nie mam chyba nic więcej do dodania. Naprawdę czasami denerwuje mnie ten całkowity brak zaufania, wykręcanie się z odpowiedziami... I tak, wiem, wiem - sama bywam zamknięta w sobie, mam własne tajemnice: mniejsze czy większe, bywam typem samotnika (przez co niektórzy niepotrzebnie nakreślają mnie jako "ofochaną A.", a tak naprawdę po prostu mam ochotę czasami się odciąć i przenieść gdzieś z własnymi myślami).,, Ale jednak jeśli już wiem, że mogę komuś zaufać - robię to, bo inaczej nie zyskam prawdziwych przyjaciół.
Rozumiem, że czasami nosi się w sobie zbyt wiele tajemnic, które lepiej by nie ujrzały światła dziennego czy też ma się w sercu tak głęboką ranę zadaną przez kogoś w przeszłości, że nie widzi się sensu na nowo w otwieraniu się przed kimś innym. Ale z drugiej strony - czy wtedy taka relacja ma w ogóle sens, jeśli jedna strona nie wie nic o drugiej, a sama stara się nakreślić mniej więcej siebie i swoje, mniejsze czy większe, sekrety? Nie mam pojęcia... Po prostu momentami to naprawdę męczące gdy chce się dowiedzieć o kimś czegoś nowego, a ta osoba milczy. To przytłaczające, kiedy próbuje się pomóc człowiekowi, który jest dla nas przyjacielem, gdy nie chce on mówić o swoich problemach... Tak, jakby traktował nas jak jedynie mało znaczący epizod w życiu, który przychodzi i odchodzi - tylko że może nie wie, iż chcemy zostać?
No cóż... Nie mam chyba nic więcej do dodania. Naprawdę czasami denerwuje mnie ten całkowity brak zaufania, wykręcanie się z odpowiedziami... I tak, wiem, wiem - sama bywam zamknięta w sobie, mam własne tajemnice: mniejsze czy większe, bywam typem samotnika (przez co niektórzy niepotrzebnie nakreślają mnie jako "ofochaną A.", a tak naprawdę po prostu mam ochotę czasami się odciąć i przenieść gdzieś z własnymi myślami).,, Ale jednak jeśli już wiem, że mogę komuś zaufać - robię to, bo inaczej nie zyskam prawdziwych przyjaciół.
2. Zostawianie wszystkiego na ostatnią chwilę
Ach, jak ja tego nie ogarniam, a jednocześnie co gorsza - sama to robię. O tak, bardzo irytuje mnie samą swoje zostawianie wszystkiego na ostatnia chwilę. Kolokwium? Spokojnie, mam jeszcze czas. Wieczór przed - dlaczego nie zaczęłam wcześniej?! Och, to naprawdę okropne, a mimo wszystko nadal mam ten zły nawyk, że i tak odciągam rzeczy do zrobienia na tę "ostatnią chwilę". Potem rzecz jasna jest lekkie załamanie, po czym albo się udaje, albo... udaje się mniej. Są rzeczy, którymi naprawdę nie muszę się aż tak przejmować i wtedy nie wpadam w fazę paniki, gdy następnego dnia mam chociażby kolokwium czy cokolwiek innego, bo wiem, że np. z tym sobie poradzę. Są jednak i takie rzeczy, gdy jeśli uzbiera mi się sporo materiału bądź po prostu obowiązków - och, wtedy lepiej zejść mi z drogi... Co lepsze, dlatego, że będąc zła na samą siebie, jestem zdołowana i tym samym nawet najdrobniejsze słowo w jakiś sposób mnie raniące, może wywołać furię. Tak, nie lubię tego, ani w sobie, ani... w innych ludziach.
Wyobraźmy sobie, że postanawiam zorganizować coś wspólnie z grupą innych osób, gdzie w danym gronie jest parę ludzi mających tendencję do zostawiania wszystkiego na ostatnią chwilę (podobnie jak ja, chociaż od razu uprzedzam - nie zawsze, coraz częściej zresztą bywam zorganizowana). Okazuje się, że najczęściej to, co chcieliśmy zrobić w końcu nie wypala, dlaczego? No właśnie - brak konkretnego planu, a jedynie myśl: "przecież zdążymy ze wszystkim, chillout" sprawia, że jednak... to się nie udaje, a plany pozostają nadal jedynie planami. Jeszcze pół biedy, jeśli to nie było nic ważnego, ale kiedy zabieramy się za coś co wymaga większego skupienia swojej uwagi, a na ostatnią chwilę biegamy za wszystkim i panikujemy - wtedy robi się nieciekawie, nerwowo i... no cóż, wychodzi totalna klapa.
Co jednak zrobić by jakoś sprawić, żeby ten irytujący czynnik sobie uciekł? Chyba po prostu nauczyć się porządnie planować, bo prawda jest taka, że zostawiamy wszystko na ostatnią chwilę, gdyż nie umiemy efektywnie wykorzystać dni. Zamiast zrobić po kolei jedną, drugą i tak dalej, rzecz, to plątamy się od kąta do kąta - zaczniemy jedno, przejdziemy do czegoś innego, a poważne plany nadal zostaną zostawione na ostatnią chwilę. Dlatego staram się wprowadzać do swojego życia tworzenie "planów dnia" czyli co zrobię, po czym jeśli mi się to udaje, przy każdym punkcie stawiam plusik i pod koniec dnia widzę, że przynajmniej nie został on zmarnowany i te rzeczy, jakie najpewniej zostałyby na "przed" danym terminem, są przynajmniej ruszone. Polecam ten sposób, serio. Chociażby dzisiaj z zaplanowanych 11 punktów, udało mi się wypełnić 7, więc - nie jest to wszystko, ale na pewno jakiś postęp.
3. Brak umiejętności czytania ze zrozumieniem - czyli często spotykany syndrom bloggerów
Każdemu zdarzają się błędy, to fakt, ale jeśli ktoś naprawdę nie rozumie, co czyta, to krew mnie zalewa... Skąd ten punkt? Otóż znowu inspiracją stają się dla mnie wszelkie grupy na facebook'u związane z wypromowaniem bloga. Powiedzmy, że wrzucam sobie link do siebie, z zaproszeniem na nowy wpis, nie prosząc o żadne linki, bo akurat tym razem nie mam czasu ani ochoty na czytanie czegoś nowego - a mimo to pojawia się powszechny spam. Zastanawiam się wtedy: czy naprawdę Ci ludzie nie nauczyli się czegoś takiego, jak czytanie ze zrozumieniem? No cóż - najpewniej nawet tego nie przeczytali, no ale to już swoją drogą... Inny przykład - proszę o te linki, bo faktycznie mam chęć by znaleźć jakieś nowe blogi, a czasami udaje się pośród tego wszechobecnego spamu wychwycić prawdziwe perełki. Wtedy najczęściej precyzuję swoje hm, że tak to ujmę: wymagania. Stąd wiadomo - najlepiej by były to recenzje: nieważne czy książek czy filmów, jakieś przemyślenia, ale życiowe i dłuższe niż parę krótkich zdań, opowiadania - jednym słowem tematyka zbliżona do mojej. I tak przeglądając sobie te blogi, co jakiś czas natrafiam na modowe, związane z kosmetykami, bądź te, gdzie zamiast treści znajduje się milion zdjęć nic nie wnoszących do tematu. Och God, ludzie - co jest z Wami nie tak? No cóż - wtedy nie pozostaje mi nic innego jak kliknąć "krzyżyk", ale niesmak pozostaje, że albo ktoś po prostu nie czyta, albo nie potrafi tego robić ze zrozumieniem...
No dobrze - wiem, że i ja przekręcę sobie jakieś słowo w danym zdaniu, bo ogólnie często robię coś na szybko, ale zaraz później oprzytomniam się, że jednak nie o to chodziło i tłumaczę danej osobie na nowo, to co chciałam powiedzieć. Jeśli z kolei widzę na tych grupach powiedzmy, wszelkie prośby o linki, to czytam, czego dana osoba oczekuje i jeśli pasuje to do mojego "Chaosu Myśli", to dopiero wtedy wklejam adres. Ech, po prostu zbyt często się na to napotykam ostatnimi czasy i wiem, że to moje gadanie niczego nie zmieni, ale przynajmniej gdzieś wyrzucę te swoje frustracje.
Ludzie, to naprawdę nie zajmuje zbyt wiele czasu, by przeczytać kilka zdań, bo może autora irytuje, kiedy nie rozumiecie, co się do Was pisze. Pomyślcie o tym zanim kolejnym razem wkleicie link do siebie, chociaż ktoś o to nie prosi bądź pyta o coś mającego całkowicie odmienną tematykę. Czytanie nie boli, tym bardziej ze zrozumieniem... Myślę, że każdy powinien posiąść tę umiejętność już chyba w szkole podstawowej. ;)
To już wszystko jeśli chodzi o dzisiejszy wpis. Nie wiem czy jest udany, bo szczerze powiedziawszy nie mam aż takiej weny, jestem lekko zmęczona, ale postanowiłam, że uda mi się wstawić coś nowego na przełomie środy/czwartku, tak więc i jest. Mam nadzieję, że jednak w miarę przyjemnie się Wam to czytało... Chociaż temat niby do pozytywnych nie należy, bo w końcu irytacje zbyt dobre nie są. Może jednak i Was denerwują podobne rzeczy? Chętnie poczytam o tych w komentarzach.
Niedługo znów coś tutaj napiszę, może będzie to recenzja kolejnej książki z mojej listy czytelniczej na ten rok, a jeśli nie, to na pewno coś innego, tym razem może bardziej pozytywnego. Póki co - trzymajcie się!
Wyobraźmy sobie, że postanawiam zorganizować coś wspólnie z grupą innych osób, gdzie w danym gronie jest parę ludzi mających tendencję do zostawiania wszystkiego na ostatnią chwilę (podobnie jak ja, chociaż od razu uprzedzam - nie zawsze, coraz częściej zresztą bywam zorganizowana). Okazuje się, że najczęściej to, co chcieliśmy zrobić w końcu nie wypala, dlaczego? No właśnie - brak konkretnego planu, a jedynie myśl: "przecież zdążymy ze wszystkim, chillout" sprawia, że jednak... to się nie udaje, a plany pozostają nadal jedynie planami. Jeszcze pół biedy, jeśli to nie było nic ważnego, ale kiedy zabieramy się za coś co wymaga większego skupienia swojej uwagi, a na ostatnią chwilę biegamy za wszystkim i panikujemy - wtedy robi się nieciekawie, nerwowo i... no cóż, wychodzi totalna klapa.
Co jednak zrobić by jakoś sprawić, żeby ten irytujący czynnik sobie uciekł? Chyba po prostu nauczyć się porządnie planować, bo prawda jest taka, że zostawiamy wszystko na ostatnią chwilę, gdyż nie umiemy efektywnie wykorzystać dni. Zamiast zrobić po kolei jedną, drugą i tak dalej, rzecz, to plątamy się od kąta do kąta - zaczniemy jedno, przejdziemy do czegoś innego, a poważne plany nadal zostaną zostawione na ostatnią chwilę. Dlatego staram się wprowadzać do swojego życia tworzenie "planów dnia" czyli co zrobię, po czym jeśli mi się to udaje, przy każdym punkcie stawiam plusik i pod koniec dnia widzę, że przynajmniej nie został on zmarnowany i te rzeczy, jakie najpewniej zostałyby na "przed" danym terminem, są przynajmniej ruszone. Polecam ten sposób, serio. Chociażby dzisiaj z zaplanowanych 11 punktów, udało mi się wypełnić 7, więc - nie jest to wszystko, ale na pewno jakiś postęp.
3. Brak umiejętności czytania ze zrozumieniem - czyli często spotykany syndrom bloggerów
Każdemu zdarzają się błędy, to fakt, ale jeśli ktoś naprawdę nie rozumie, co czyta, to krew mnie zalewa... Skąd ten punkt? Otóż znowu inspiracją stają się dla mnie wszelkie grupy na facebook'u związane z wypromowaniem bloga. Powiedzmy, że wrzucam sobie link do siebie, z zaproszeniem na nowy wpis, nie prosząc o żadne linki, bo akurat tym razem nie mam czasu ani ochoty na czytanie czegoś nowego - a mimo to pojawia się powszechny spam. Zastanawiam się wtedy: czy naprawdę Ci ludzie nie nauczyli się czegoś takiego, jak czytanie ze zrozumieniem? No cóż - najpewniej nawet tego nie przeczytali, no ale to już swoją drogą... Inny przykład - proszę o te linki, bo faktycznie mam chęć by znaleźć jakieś nowe blogi, a czasami udaje się pośród tego wszechobecnego spamu wychwycić prawdziwe perełki. Wtedy najczęściej precyzuję swoje hm, że tak to ujmę: wymagania. Stąd wiadomo - najlepiej by były to recenzje: nieważne czy książek czy filmów, jakieś przemyślenia, ale życiowe i dłuższe niż parę krótkich zdań, opowiadania - jednym słowem tematyka zbliżona do mojej. I tak przeglądając sobie te blogi, co jakiś czas natrafiam na modowe, związane z kosmetykami, bądź te, gdzie zamiast treści znajduje się milion zdjęć nic nie wnoszących do tematu. Och God, ludzie - co jest z Wami nie tak? No cóż - wtedy nie pozostaje mi nic innego jak kliknąć "krzyżyk", ale niesmak pozostaje, że albo ktoś po prostu nie czyta, albo nie potrafi tego robić ze zrozumieniem...
No dobrze - wiem, że i ja przekręcę sobie jakieś słowo w danym zdaniu, bo ogólnie często robię coś na szybko, ale zaraz później oprzytomniam się, że jednak nie o to chodziło i tłumaczę danej osobie na nowo, to co chciałam powiedzieć. Jeśli z kolei widzę na tych grupach powiedzmy, wszelkie prośby o linki, to czytam, czego dana osoba oczekuje i jeśli pasuje to do mojego "Chaosu Myśli", to dopiero wtedy wklejam adres. Ech, po prostu zbyt często się na to napotykam ostatnimi czasy i wiem, że to moje gadanie niczego nie zmieni, ale przynajmniej gdzieś wyrzucę te swoje frustracje.
Ludzie, to naprawdę nie zajmuje zbyt wiele czasu, by przeczytać kilka zdań, bo może autora irytuje, kiedy nie rozumiecie, co się do Was pisze. Pomyślcie o tym zanim kolejnym razem wkleicie link do siebie, chociaż ktoś o to nie prosi bądź pyta o coś mającego całkowicie odmienną tematykę. Czytanie nie boli, tym bardziej ze zrozumieniem... Myślę, że każdy powinien posiąść tę umiejętność już chyba w szkole podstawowej. ;)
To już wszystko jeśli chodzi o dzisiejszy wpis. Nie wiem czy jest udany, bo szczerze powiedziawszy nie mam aż takiej weny, jestem lekko zmęczona, ale postanowiłam, że uda mi się wstawić coś nowego na przełomie środy/czwartku, tak więc i jest. Mam nadzieję, że jednak w miarę przyjemnie się Wam to czytało... Chociaż temat niby do pozytywnych nie należy, bo w końcu irytacje zbyt dobre nie są. Może jednak i Was denerwują podobne rzeczy? Chętnie poczytam o tych w komentarzach.
Niedługo znów coś tutaj napiszę, może będzie to recenzja kolejnej książki z mojej listy czytelniczej na ten rok, a jeśli nie, to na pewno coś innego, tym razem może bardziej pozytywnego. Póki co - trzymajcie się!
Cudowny wpis, o realiach .. o marzeniach ... o szukaniu spełnienia. Brawo A. - oby tak dalej !
OdpowiedzUsuńŻe niby gdzie ?! Tekst bez sensu, każdy kolejny wpis gorszy od poprzedniego
UsuńSzkoda że "Anonimowy" nie może się utożsamić - zwłaszcza że pisze bełkot...
UsuńWpis na życzenie ?
Anonimowy jeden, dwa, trzy... albo jeden i ten sam - nie ogarniam tej dyskusji, aczkolwiek tak czy siak dziękuję za każdą opinię. ;)
UsuńPozdrawiam!
Taka Fochnięta Ancia :P
OdpowiedzUsuńŚmiechłam, Panie zamknięty w sobie. :P
UsuńBardzo fajnie napisane :-) chetnie wpadne tutaj jeszcze
OdpowiedzUsuńobserwuje i licze na to samo, buziaki:
http://nataliazarzycka.blogspot.com/
Popieram tytuł :)
OdpowiedzUsuńJulajulia.blogspot.com.
Też nie wiem, czy moje są udane, sam wielu rzeczy nie wiem. Ale wiem, że ten post jest udany!
OdpowiedzUsuńMyślę, że możesz być w dużej części z siebie zadowolona. Ja jestem tylko maturzystą, a czasami nie ogarniam tego, by wyjść o odpowiedniej porze na autobus i pójść na pierwszą lekcję. Ja po prostu nie ogarniam. Zbyt często odsypiam popołudniami, leżę, próbuję się zmotywować do czegokolwiek. Jest w tym dużo marnowania czasu, ale walka przeciwko temu jest chyba jeszcze gorsza. Po prostu należy zrozumieć siebie i swoje wyzwania, które są przed nami stawiane. Zawsze się starać, ale należy pamiętać o porażce.
Ja zacząłem coś robić i mam bloga. Od jesieni mówiłem sobie o zmianach. Było wiele przeszkód. Dopiero miesiąc temu udało mi się ruszyć, a teraz jest już nowy rok. I jestem. Zaczynam na nowo, staram i piszę więcej. Mam nadzieję na jeszcze, na nowe pomysły i wyrażanie siebie. Na większe (swoje) otwarcie się, większą energię i zadowolenie!
W pierwszym punkcie poruszyłaś bardzo ważną dla mnie kwestię. Ostatnio trochę przez to cierpiałem. Sam nie wiem, czy to przez to, że jestem (nie wiem jakim, ale niepozytywnym) człowiekiem, czy to wina ludzi i świata. Chodzi oto, że samemu się otwierasz, zmieniasz, pracujesz nad sobą, a jednak spotykasz się z odepchnięciem, niezauważeniem, biernością ... no i właśnie... z brakiem zaufania!
Nie rozumiem. (Teraz opis relacji z tą osobą). Znamy się od dłuższego czasu. Kiedyś byłem nieco inny. Od samego początku czułem (i bylo to widać), że ta druga osoba jest oryginalna, trochę mądra... trochę dziwna (jak ja), specyficzna, indywidualista... itp... Nie było nawet tak źle. Nadeszła jednak pewna przerwa, wyciszenie. Albo tylko takie minimalne podtrzymanie relacji. Nic złego się nigdy nie wydarzyło. Niestety... pomimo starań, podobieństwa pomiędzy nami, wspólnych zainteresowań, sposobu bycia, poglądów na świat... nie potrafi się otworzyć, zaufać... Wiem, ludzie ranią, ludzie zranili... Nie da się już nic zmienić? Gdy ktoś tak mocno obierze inny kierunek - własny... już nic innego go nie obchodzi.
Dziękuję za ten post :))
A ja dziękuję Ci za tak piękny, rozbudowany komentarz! :) Kiedy widzę, że ktoś naprawdę czyta to, co piszę i wyraża własne zdanie na dany temat, dorzuca coś od siebie, to naprawdę sprawia, że chce się pisać więcej i więcej.
UsuńCóż - co do tej relacji o jakiej napisałeś, trochę przypomina mi moją własną z jedną osobą, trochę jeszcze inną... "Nadeszła jednak przerwa, wyciszenie. Albo tylko takie minimalne podtrzymanie relacji. Nic złego się nigdy nie wydarzyło." - no właśnie, myślę, że to coś, co sprawia, że nie potrafimy zrozumieć dlaczego tak jest, skoro nic się przecież nie wydarzyło, nagle następuje coraz większe oddalanie się od siebie w danej relacji... Sama chyba tego nigdy do końca nie zrozumiem, ale zaakceptowałam fakt, że życie zbyt szybko ulega zmianom, a tym bardziej ulegają im ludzie.
Pozdrawiam i zapraszam do dalszego czytania! :)