Matematyczny umysł z artystyczną duszą. Matematyk z wykształcenia, aktualnie pracownik jednej z krakowskich korporacji, a z zamiłowania niespełniona pisarka i zakręcona książkoholiczka.

wtorek, 20 stycznia 2015

"Ludzie na walizkach. Nowe historie." - czyli pora na kolejną recenzję.

   
Autor: Szymon Hołownia
Tytuł: Ludzie na walizkach. Nowe historie
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 136
Ocena: 5/6
    Nie tak dawno, bo w piątek zostałam pozytywnie zaskoczona, gdyż w końcu dotarła do mnie książka "Jeszcze raz, Nataszo" autorstwa Karoliny Wilczyńskiej, którą udało mi się wygrać w jednym z konkursów organizowanych przez portal: Książka zamiast Kwiatka (fanpage na facebook'u - zachęcam do polubienia: zarówno nowości ze świata literatury, szczególnie polskiej, a także często pojawiające się konkursy). Stąd - nie mogłam zrobić inaczej, jak dodać ją do mojej listy czytelniczej na ten rok, tym samym z 52 książek robiąc sobie już 53... Ale spokojnie, myślę, że jeszcze parę innych w między czasie tam się doda, obym tylko mogła złapać chwilkę wolności i zagłębiać się w tych wszystkich lekturach. A skoro już mowa o moim wyzwaniu, dzisiaj przychodzę do Was z recenzją kolejnej książki, nie jest to opisana wyżej  (chociaż jestem też w trakcie jej czytania), ale również została napisana przez polskiego autora, Myślę, że jest on dość znany, zwłaszcza jako dziennikarz. Stąd - przechodząc do konkretów, zapraszam do recenzji książki "Ludzie na walizkach. Nowe historie", którą napisał Szymon Hołownia. 
     Na samym początku trzeba zwrócić uwagę na to, że książka powstała na podstawie programu "Ludzie na walizkach", z tego co udało mi się wyczytać, emitowanego na kanale Religia.tv. Prowadzony oczywiście przez znanego dziennikarza, skupia swoją uwagę na rozmowach z ludźmi, których dotknęło w życiu cierpienie, strata bliskiej osoby czy też wiele innych rzeczy, jakie znacznie wpływają na nas, ludzi i zmieniają niejednokrotnie nasze nastawienie do otaczającego świata. Pierwsza z takich książek to "Ludzie na walizkach", której jednak nie miałam jeszcze okazji przeczytać, a że w domu mam swój własny egzemplarz tych nowszych historii, stwierdziłam - dlaczego do tej pory po nią nie sięgnęłam? A nuż te rozmowy wniosą coś do mojego życia? Stąd postanowiłam dodać ją do swojej listy czytelniczej i oto jestem już po lekturze tej książki.
     Tak jak napisałam - to zbiór rozmów, można by rzec, że wywiadów, z ludźmi dotkniętymi boleśnie przez życie. Znajdziemy tam zarówno dyskusje z osobami znanymi nam ze świata tzw. "show - biznesu", ale także ludzi, których może na co dzień spotykamy gdzieś w tłumie, nie zdając sobie sprawy z tego, jakie są ich historie... Wszystkich rozmów jest dwadzieścia, a każda mimo że łączy je jedno: wydarzenie, jakie odmieniło życie danej osoby, to jednak dotyczą one mnóstwa tematów. Część tych ludzi doświadczyła straty bliskiej osoby z powodu śmierci: czy to nagłej, spowodowanej jakimś wypadkiem komunikacyjnym, czy też związanej z poważną chorobą... Inni z kolei sami zmagają się z codziennym cierpieniem, a jeszcze część z nich to lekarze czy księża mówiący o tym, co czują w swojej pracy, co myślą, kiedy dana osoba: pacjent/ parafian, umiera. Naprawdę mnóstwo rozmów, które skłaniają często do refleksji, zastanowienia się nad kruchością życia. Szymon Hołownia sporo swojej uwagi poświęca też Bogu, niejednokrotnie prowokując swoich rozmówców do wypowiadania się na pytania takie jak chociażby: "Nie myślałaś wtedy gdzie jest Bóg? Dlaczego Tobie to uczynił?" I o dziwo, większość tych ludzi tak naprawdę nie ma żadnego żalu do Stwórcy, a wierzy, że Ci, którzy odeszli, nadal nad nimi czuwają i są nawet bliżej niż za życia. Tak naprawdę nie da się tutaj opisać tej książki więcej, niż tyle, co już zawarłam, bo każda z tych rozmów jest indywidualna i wymaga innego rodzaju skupienia na niej swojej uwagi.
        Jeśli miałabym powiedzieć, że każdą czytało mi się tak samo, hm, szybko, to niestety bym skłamała. Były takie, które w jakiś sposób mnie irytowały, myślałam wtedy: co ten człowiek w ogóle wygaduje? Nie rozumiem go kompletnie. Potem jednak zastanawiałam się głębiej nad sensem tych słów... Z kolei część tych wywiadów naprawdę wciągała, tak, że mogłabym je czytać jeszcze dłużej. Muszę przyznać, że szczególnie jedna rozmowa dała mi sporo do myślenia. Związana była ona z samobójstwem młodej dziewczyny, a opowiadała o niej matka - Anna Malarowska. Wiecie dlaczego tak bardzo zapadło mi to w pamięci? Nie uznaję czynu niepotrzebnej śmierci, że tak to ujmę. Kiedy słyszę o samobójstwie, myślę całkowicie inaczej niż spora część ludzi uważająca, iż trudno jest się zabić i trzeba mieć do tego sporą... odwagę. Otóż nie - o wiele trudniej jest żyć, stawiając czoła przeciwnościom losu, które każdego dnia mogą nas zaskakiwać. Często przecież spotykają nas niepowodzenia, bo nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale grunt to znaleźć rozwiązanie tych wszystkich problemów i patrzeć na świat nie tylko przez pryzmat samego zła. Ale to my sami musimy chcieć dążyć do zmian, sami budujemy własne szczęście. Więc śmierć może być prostą drogą do spokoju, ale w takim razie, jaki jest sens w ogóle tego, że się pojawiamy? No cóż... tak jak napisałam - jestem przeciwniczką samobójstwa, do tej pory naprawdę nie rozumiałam, jak można dobrowolnie odebrać sobie życie, które jest tak cennym darem... A jednak historia Magdy pokazała mi, że istnieją pewne uzasadnienia. Dziewczyna była po prostu chora - jej psychika nie działała tak, jak należy, a od dzieciństwa nawiedzał ją "potwór", który sprawiał, że odcinała się od świata. Jej rodzina walczyła z tą chorobą, a Magda chodziła zarówno na rozmaite terapie, jak i brała przez długi czas leki... A mimo wszystko nie udało jej się przezwyciężyć tego, co siedział gdzieś w jej środku, co męczyło ją, sprawiało, że życie było męką - nie dlatego, iż np. coś w szkole nie poszło, bądź pokłóciła się z kimś bliskim, a dlatego, że po prostu się bała się żyć... Więc to, że postanowiła odejść - nie wiem dlaczego, ale w pewnym sensie staram się to zrozumieć. Może po prostu ten "potwór" był zbyt silny, a skoro już nic jej nie pomogło, to nie wiem czy byłaby w stanie dłużej egzystować, gdy cierpienie o podłożu psychicznym miałoby towarzyszyć jej całe życie.
        Więcej tych rozmów znajdziecie oczywiście w "Ludziach na walizkach", o ile zechcecie sięgnąć po tę książkę. Jak już napisałam parę razy - skłania do refleksji, zastanowienia się, co my byśmy zrobili w tak trudnych sytuacjach w jakich znajdują się te osoby. Często myślimy, że jesteśmy niezniszczalni bądź - jeśli dany problem nie dotyka nas bezpośrednio, to tak jakby w ogóle nie istniał w tym świecie. A jednak nigdy nie wiadomo co nas czeka... Oczywiście to nie ma być rodzaj jakiejś przestrogi czy apelu typu: o tak, muszę teraz ciągle myśleć o tym, że przecież i mnie śmierć nie ominie. To nie działa na tej zasadzie, a bardziej na tym, by pomyśleć, iż tak naprawdę nikt z nas nie jest wieczny, dlatego powinniśmy szanować bliskich nam ludzi, samych siebie i własne zdrowie, a także musimy czerpać z życia jak najwięcej tych pozytywnych chwil, bo czas mija bardzo szybko, dlatego czasami nie zastanawiajmy się czy coś zrobić, a po prostu to zróbmy. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie wrzuciła jeszcze paru cytatów, jakie szczególnie zwróciły moją uwagę:

  • "Miłość jest po to, żebyśmy byli szczęśliwi. Ta miłość powinna uszczęśliwić przede wszystkim tego, który kocha."
  • "To, że czasem wydarzają się w moim życiu rzeczy, które są trudne, to nie znaczy, że nie mogę być szczęśliwa. Człowiek swoje szczęście tak naprawdę buduje sam."
  • "Przyszedł jednak w końcu taki moment, gdy przestałem rozpamiętywać tamto życie, i nie to, że zapragnąłem żyć od nowa, ja postanowiłem po prostu zawalczyć."
  • "Gdybym się załamał, nie byłbym człowiekiem, jakim mówisz, że jestem. Nie osiągnąłbym tego, co osiągnąłem do tej pory. Najważniejsze to starać się żyć tak, żeby nikt ci nie współczuł, bo jak ktoś ci współczuję, to sam zaczynasz sobie współczuć, wyobcowujesz się, tracisz kontakt z tym, co się dzieje naokoło."
  • "Często modlę się, żeby łzy nigdy mi nie wyschły..."
  • "To, że jestem pogodzona, nie znaczy, że nie cierpię. Nie znaczy, że nie tęsknię. Że nie przychodzą momenty, kiedy strasznie płaczę. Tylko że to jest też moje tu i teraz."
  • "Jeśli miałam żal, to nie do niej, ale nad nią. I nad sobą. Bo to, że ona sobie nie poradziła, oznacza, że ja nie dałam rady. Czego nie zrobiłam? Może wystarczyłoby, gdybym ją przytuliła, jak wtedy, kiedy była dzieckiem, gdybym przyszła do niej w nocy i położyła się koło niej? Dlaczego ten świat nie umiał być dla niej wystarczająco dobry?"
     To już wszystko jeśli chodzi o dzisiejszy wpis. Mam nadzieję, że dobrze Wam się go czytało. Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że wpisy pojawiają się teraz troszkę rzadziej, ale w nadmiarze obowiązków - i tak staram się tutaj wracać kiedy tylko mam chwilkę czasu. Stąd niebawem znów postaram się coś tutaj napisać, może jakiś felieton bądź interpretację... albo nawet kolejną recenzję książki z mojej listy czytelniczej? Zobaczymy. Póki co - trzymajcie się!

Zdjęcie okładki znalezione: tutaj.

6 komentarzy:

  1. Przepiękne cytaty i z ich powodu sięgnę po książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta historia Magdy...
    Różni ludzie różnie patrzą na świat. Jeden może być kierowcą autobusu i on np. musi jeździć codziennie tymi samymi ulicami, za bardzo się nie odzywając, będąc za tą kierownicą. Ja bym w życiu tak nie potrafił. Chodzi trochę o skupienie, myśli... o to, że czułbym stratę czasu. Ale myslę, że tacy ludzie, jak oni, mają po prostu inny umysł, że tak się wyrażę. Im to raczej nie przeszkadza, po prostu uznają to za swoją robotę i koniec. Mają inny system wartości, aspiracje, myśli. A przeciwieństwo takich ludzi potrzebuje np. przeżywania, refleksji, poznawania/tworzenia. Jest garstka takich ludzi. Bywają nierozumiani, a my tak dużo czujemy...Ale najważniejsze, by każdy nawzajem się rozumiał. I uwaga. Są ludzie stabilniejsi, zdrowsi... albo bardziej zagubieni, ale jeszcze nie chorzy... albo właśnie, z przykrością należy stwierdzić, że są też tacy, którzy są chory i to jest problem.
    Ich świat, pomimo, że są chorzy, że działa na nich destrukcyjnie, to ich świat. Każdy ma swój świat. Dobrze by było wyleczyć każdą taką osobę. Ale niestety. Tak jak budowlaniec może nie zrozumieć idei sztuki, tak tym bardziej osoba poszkodowana może mieć problem z tym, by zrozumieć wartość życia. No nie musi być tak, że powiedzieć należy: aaa głupia. Po prostu, to jest smutne i tyle. Nawet takie osoby niekoniecznie muszą być złe w stosunku do innych. Często są dobre, ale nie umieją sobie poradzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie - ludzie różnie patrzą na świat, wszystko zależy od ich osobowości, ambicji, od tego, co wymagają od życia... Bardzo podoba mi się to zdanie: "Bywają nierozumiani, a my tak dużo czujemy...", myślę, że jest po prostu prawdziwe.
      A co do drugiej części komentarza - dobrze byłoby im pomóc, to racja, tylko czasami ta pomoc już niestety nie przynosi efektów.
      Pozdrawiam! :)

      Usuń
  3. Hm.. a co Cię irytowało ??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Były po prostu takie rozmowy, że nie rozumiałam postawy niektórych ludzi. Chociażby pewnej kobiety, która straciła swojego syna. Strata dziecka to ogromny ból dla matki, zdaję sobie z tego sprawę, jednak ona uważała, że się z tym pogodziła, jednak sposób, w jakim mówiła o całej tej sytuacji sprawiał, że miałam wrażenie, iż przeczy sama sobie. Twierdziła, że czuje go cały czas obok siebie, tak, jakby wcale nie odszedł - i dobrze, tak może jest, że Ci, których kochamy nadal są gdzieś blisko nas, nawet jeśli niecieleśnie, jednak ona dodatkowo jakby czekała na moment, kiedy się z nim spotka, tak, jakby... chciała odejść do niego. Trochę ciężko było mi to zrozumie, po prostu. Stąd - jedne rozmowy naprawdę głęboko zapadły mi w pamięci, z kolei inne nie do końca do mnie przemawiały. :)

      Usuń

Każdy komentarz, czy to pochwała czy też uzasadniona krytyka, niezwykle motywuje mnie do dalszego działania, stąd dziękuję za wszystkie pozostawione przez Was słowa! :)

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *