Matematyczny umysł z artystyczną duszą. Matematyk z wykształcenia, aktualnie pracownik jednej z krakowskich korporacji, a z zamiłowania niespełniona pisarka i zakręcona książkoholiczka.

czwartek, 19 września 2013

"Przeklinam cię, ciało." - czy może jednak akceptuję?

Autor: Wanda Lachowicz
Tytuł książki: Przeklinam cię, ciało
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Ilość stron: 196
Ocena: 5/6
Zgodnie z obietnicą, którą to zawarłam w ostatnim poście, dzisiaj chciałabym napisać o książce przeczytanej już jakiś czas temu. Wiem, że znów minęło troszkę czasu, aż w końcu przysiadłam, aby naskrobać tutaj parę słów, za co przepraszam, ale stwierdziłam, że muszę przejrzeć chociażby pobieżnie wydarzenia będące opisane w tej książce, a trochę mi się to niestety przedłużyło, jak i wystąpiły także innego rodzaju obowiązki, czy po prostu zajęcia. Natomiast przechodząc już do głównego tematu, oczywiście na samym początku należałoby podać autora i tytuł. Tak więc, książka, o której chcę co nieco napisać, to zawarte już w tytule mojego artykułu "Przeklinam cię, ciało", autorstwa Wandy Lachowicz.
Muszę przyznać, że poleciła mi ją właściwie bibliotekarka, pamiętam to dokładnie, mówiąc, że sama czytała i że naprawdę warto po nią sięgnąć. Tak więc i ja zabrałam się za lekturę i muszę przyznać, że na pewno szybko się ją czyta ze względu na to, że występuje narracja 1-osobowa, najczęściej w prostych, ale mających w wielu przypadkach dość spore przesłanie, zdaniach, w dodatku na zasadzie pewnego rodzaju pamiętnika. Już sama autorka, we wstępie podkreśla, że są to zwierzenia studentki, która cierpiała na zaburzenia odżywiania, to jest: anoreksję i bulimię. Również od samego początku wiadomo, jak potoczyły się jej końcowe losy, więc nie będzie nic złego w tym, jak napiszę, że "pokonała chorobę, chociaż ciągle uważa się za anorektyczkę, bo wie, że koszmar tamtych lat w każdej chwili może powrócić." Jest to poniekąd powieść psychologiczna, mająca na celu skupienie się na psychice tej młodej dziewczyny, a także na próbie znalezienia motywów takiego jej postępowania. Jeśli chodzi o samą główną bohaterkę, może się wydawać w niektórych momentach postacią nieco irytującą. Walkę ze swoim ciałem rozpoczyna wtedy, kiedy związek jej rodziców się rozpada, a jej ukochany tata postanawia się wyprowadzić. Chcąc go zatrzymać, głośno wymiotuje, jednak i to nie powstrzymuje jej rodziciela przed zrealizowaniem swojej decyzji. Od tego momentu, dziewczyna załamuje się i robi wszystko, żeby zniszczyć samą siebie, mając nadzieję, że w końcu przez to umrze. Dodatkowo, jest zafascynowana postacią Marilyn Monroe, z którą łączy wiele swoich cech, widząc w jej osobie kogoś, kto został skrzywdzony przez ludzi. Również jej relacje z matką nie są najlepsze, gdyż uważa swoją rodzicielkę za wyjątkowo słabą, skoro pozwoliła odejść ojcu, czy też nie może znieść jej ciągłego płaczu i błagań, by w końcu bohaterka zaczęła o siebie dbać. Tak naprawdę mogłabym bardzo dużo pisać, żeby naprawdę streścić tą książkę, jednak oprócz tego chcę się także skupić na problemie dotyczącym chorób wyżej wymienionych. Tak więc, co dzieje się dalej? Nie tylko anoreksja i bulimia towarzyszą dziewczynie, ale także ma ona problem z narkotykami, sama staje się przez pewien czas dealerem... Jednak głównie dzięki  matce (której sama mówi, że nienawidzi), leczy się w szpitalach psychiatrycznych, choć usilnie broni się przed tym, żeby wyjść na prostą, oskarżając wszystkich o to, że chcą ją umieścić w jak to mówi: miejscu dla wariatów. Jednym słowem, jest to nieco wstrząsająca historia dziewczyny, która od dzieciństwa, poprzez rozwód rodziców, jest wyśmiewana przez innych, załamuje się i tym samym postanawia walczyć ze swoim ciałem, niszcząc sobie życie. Cały czas kreuje na silną, twardą osobę, lecz w głębi duszy kryje się poniekąd mała, zagubiona dziewczynka... Jej losy są momentami drastyczne, czasami wzruszające, a innym razem sprawiające, że czytelnik ma ochotę, nieładnie mówiąc "przywalić" jej, żeby w końcu się ogarnęła i zaczęła doceniać też pozytywne chwile swojego życia, a także ogromny wysiłek matki. Jednemu ta historia może się spodobać, dla kogoś innego nie będzie ona stanowiła żadnej rewelacji. Ale na pewno może dać wiele do myślenia osobom, a przede wszystkim nastolatkom/młodym kobietom, które nie potrafią zaakceptować siebie... I w tym momencie przechodzę do sprawy anoreksji i bulimii. Encyklopedycznie by rzec, pierwsza to zaburzenie odżywiania polegające na celowej utracie wagi, czemu towarzyszy między innymi dysmorfofobia. Druga choroba, jest w pewien sposób powiązana, to także zaburzenie odżywiania, lecz często objawia się najpierw napadami objadania, które później prowadzą do zachowań kompensacyjnych, jak najczęściej stosowane wymioty, ale i używanie środków przeczyszczających, czy głodówki, choć i na nie należy zwrócić uwagę mówiąc o anoreksji. Jednak co sama chciałabym tutaj zawrzeć, to nie przeprowadzenie jakiejś lekcji na temat tych chorób, ale zwrócenie uwagi na główny powód ich powstawania: brak wiary w siebie, niemożność zaakceptowania własnego wyglądu, choć i czynników jest mnóstwo, bo może to być odrzucenie przez osobę płci przeciwną, problemy w domu, szkole... Mimo wszystko, nie jestem w stanie zrozumieć, jak można tak bardzo niszczyć własne ciało, ale przede wszystkim własną duszę i psychikę. Bo to nie są choroby fizyczne, tylko psychiczne, a one niestety wiążą się z głębokimi ranami w głowie, których nie da się tak łatwo wyleczyć. Taka dziewczyna, wyglądając jak skóra i kości, stojąc przed lustrem, widzi coś innego: za duże uda, za pulchną twarz, mało płaski brzuch... Tutaj problem leży w tym, jak te osoby postrzegają siebie. Nie docierają do nich słowa innych ludzi, że są szczupłe, ba, wręcz okropnie chude. Wszelkie wykłady o tym, że powinny się leczyć, odrzucają i bardzo często lądują w szpitalu wtedy, kiedy jest już naprawdę źle. A w wielu wypadkach, to ich nadmiernie odchudzanie prowadzi do śmierci. To jak jeden z rodzajów samobójstwa, może początkowo nieświadomy, bo celem tych osób jest doprowadzenie swojego wyglądu do perfekcji (która to według ich pojęcia jest inna niż u większości ludzi), ale z czasem tak się zapędzają, że mimowolnie znajdują się w stanie już krytycznym. Najciężej jest, by osoba zdała sobie sprawę z tego, iż jest chora. Przyznała przed samą sobą, że nie radzi sobie z tym problemem i postanowi dobrowolnie oddać się na leczenie... ale głównie swoich myśli i duszy, a przy okazji również ciała. Jednak zdecydowanie mniej jest takich przypadków, niestety. Wiecie, przyznam, że sama nie należę do jakiś szczupłych osób, choć i tak źle ze mną nie jest ;), ale przyznam, jest może za dużo tu, czy tam i zdaję sobie sprawę, że powinnam to zmienić choć w jakimś stopniu i staram się to robić, mimo że czasami ciężko idzie, ale zaakceptowałam samą siebie i chociaż czasem nachodzą różne myśli, staram się je od siebie odpędzać. Bo wszyscy jesteśmy piękni, jeśli tylko sami tak o sobie uważamy, więc może to nie taki zły pomysł, by czasami stanąć przed lustrem i głośno powiedzieć samemu sobie: "Jesteś pięknym człowiekiem, mimo niektórych wad, ale przecież nikt nie jest idealny, lecz każdy na swój sposób wyjątkowy." Jednak wiem, że takie choroby są i istnieć będą jeszcze długo, bo nie każdy ma na tyle mocną psychikę, żeby zachować dystans do samego siebie, a przede wszystkim, by siebie zaakceptować. Jeśli jednak występuje pierwszy warunek, to już pół sukcesu do normalnego ukształtowania siebie i własnego życia, bez konieczności "poprawy", która w przypadku zaburzeń odżywiania niestety jest czymś całkowicie destrukcyjnym. Kończąc, mam nadzieję, że zachęciłam do samodzielnego przeczytania książki, choć wiem, że sporo z niej zdradziłam. Natomiast chcę też powiedzieć, byście nigdy nie tracili wiary w siebie, a przede wszystkim zaakceptowali własny wygląd, charakter, który mimo wad (bo przecież każdy z nas je posiada) ma także ogrom zalet i to je powinniśmy wysuwać na pierwszy plan. Chciałabym jeszcze zamieścić parę cytatów, które na pewno zagoszczą w moim notatniku, takie, jakie szczególnie zapadają w pamięci, tak więc:
  • "To twój film, w którym sama grasz główną rolę. I nie da się tego zmienić. Ten film nazywa się życie i możesz je wygrać albo przegrać."
  • "Przez chwilę wydaje mi się, że słyszę śmiech. To życie ze mnie drwi."
  • "Jestem tchórzem, nie potrafię żyć, nie umiem się zabić, będę zdychać powoli w męczarniach, aż zjedzą mnie robaki i w ten sposób spełni się mój sen."
  • "Odkąd zabrałeś słowo "kocham" nic już nie jest ważne."
  • "Czuję się w jakiś sposób naznaczona przez chorobę, czasami moje ciało krzyczy z bólu. Przeklinam je wtedy i nienawidzę. Nie potrafiłam go pokochać. I chyba już nigdy nie będzie inaczej. Chociaż istnieje i takie powiedzenie: nigdy nie mów - nigdy. Jeśli za jakąś przyczyna tak się kiedyś stanie, dopiero wtedy powiem - wygrałam!"
Nawiązując do ostatniego cytatu, chciałabym jeszcze raz podkreślić, byśmy spróbowali zaakceptować samych siebie, a wtedy wszystko będzie lepsze. Mam nadzieję, że niedługo znów tutaj coś napiszę. Trzymajcie się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz, czy to pochwała czy też uzasadniona krytyka, niezwykle motywuje mnie do dalszego działania, stąd dziękuję za wszystkie pozostawione przez Was słowa! :)

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *