Matematyczny umysł z artystyczną duszą. Matematyk z wykształcenia, aktualnie pracownik jednej z krakowskich korporacji, a z zamiłowania niespełniona pisarka i zakręcona książkoholiczka.

czwartek, 26 września 2013

"So many thoughts that I can't get out of my head..."

     Nadszedł taki wieczór, gdy znów chaos w moich myślach się pojawił i nie zniknie pewnie dopóki gdzieś go nie wyrzucę. Może źle to ujęłam, bo nie jest tak, że chcę się go pozbyć, więc dlatego tutaj piszę. Być może po prostu pragnę przenieść go na papier, by potem pamiętać o czym myślałam i co wywarło na mnie taki wpływ, by naskrobać tutaj choć parę słów. Od razu pragnę powiedzieć, że może się okazać, iż ten post wcale nie będzie taki twórczy, jaki chciałabym, żeby był, ale tyle emocji się we mnie kotłuje, tyle myśli tworzy się w mojej głowie, tyle różnych rzeczy wyrywa się, by zostać gdzieś napisanymi, że faktycznie chyba nastanie całkowity chaos. Jednak nazwa bloga w końcu do czegoś zobowiązuje, więc czasami mogę sobie pozwolić chyba na pisanie trochę od rzeczy, aniżeli na dogłębne analizowanie danego tematu.
     Zresztą pisać bardzo lubię, nieważne, czy ma to być felieton, recenzja, jakieś opowiadanie, czy nawet naskrobanie jakiegoś kulinarnego przepisu. Pewnie dlatego w końcu odważyłam się założyć blog, miejsce, gdzie będę mogła dzielić się własnymi spostrzeżeniami na temat świata, który nas otacza, różnego rodzaju rzeczy, tych pozytywnych czy też mniej wesołych. To chyba pewnego rodzaju pasja, długo szukana, by w końcu móc być odnalezioną. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że niedługo nie będę miała aż tyle czasu, żeby móc ją realizować, ale na pewno z niej nie zrezygnuję. Dokładniej - z tego bloga. W końcu ile to już razy miałam wrażenie, że wena mnie opuściła, a wszelkie inspiracje zniknęły, ale starałam się je nadal szukać, więc myślę, że uda mi się znaleźć chociażby tą godzinkę raz na jakiś czas by móc się tutaj podzielić z Wami (oczywiście mam nadzieję, że jakieś grono czytelników, chociażby niewielkie przez ten czas się utworzyło) tym, co akurat w jakiś sposób mnie powiedzmy "natchnie", ażeby stworzyć jakiś tekst, czy to lepszy, czy troszkę mniej. Choć z reguły jestem dla siebie krytyczna, więc po napisaniu analizuję wszystko jeszcze raz, poprawiam coś, by w końcu opublikować, a po pewnym czasie wiem, że zmieniłabym jeszcze mnóstwo. No, może troszkę przesadzam. Bywam też zadowolona ze swoich postów, a przede wszystkim z faktu, że po prostu nadal coś robię, piszę, na czymś skupiam swoją uwagę. To potrafi cieszyć, zwłaszcza, gdy ma się poczucie, że jednak nic nie wyjdzie, próbuje się coś pisać, po czym zmazuje się wszystko i zaczyna od początku, aż w końcu za którymś razem się udaje i okazuje się, że jest idealnie, tak, jak chciałam żeby było. Jednak zwykle kiedy już się za coś zabieram, to słowa same powstają na ekranie spod palców stukających delikatnie o klawiaturę, czy też tworzą się na papierze, gdy moja dłoń trzymająca długopis tak sobie pisze i pisze bez końca... Chociaż tak naprawdę do tego potrzebuję czasami jakiegoś impulsu, czy nagłego pomysłu, bądź też klimatu. I tak własnie mogłabym nadal mówić, jak bardzo lubię pisać, że, jak to raz pewna osoba mi powiedziała "pisanie to rodzaj terapii" i zdecydowanie się z nią zgodziłam, bo tak właśnie jest. Gdy jest źle, wystarczy sięgnąć po długopis i papier, rzecz jasna, żeby wylać z siebie wszystkie emocje, bez konieczności zwracania uwagi domowników na nasz stan. Kiedy piszemy, co nas dręczy, bądź sprawia, że pojawia się poczucie pustki, czy też ogromnego smutku, to z czasem wyparowuje, a te uczucia powoli wypełnia spokój ducha. Cóż, pewnie gdy jest się szczęśliwym również pragnie się te emocje gdzieś wyrzucić, przełożyć na papier, choć częściej na słowa mówione, kiedy to mamy ochotę ogłosić całemu światu co sprawiło, że nagle jest tak cudownie. Ale widzicie, nadal piszę o pisaniu, tak właśnie! Chociaż parę linijek wcześniej twierdziłam, że w mogłabym nadal o tym skrobać, wychwalać to, lecz chyba pora przystopować. Właściwie nie wiem, czy jest sens, by publikować ten artykuł, bo pokazuje on całkowity chaos myśli. No, może nie do końca, bo wbrew temu, co zakładałam na samym początku, skupiłam swoją uwagę na jednym temacie jakim było "pisanie", które jest moją pasją, jak i na pewno wielu innych osób (zresztą czytuję sobie te i owe blogi, mając swoje ulubione, dodane zresztą tu, na moim własnym, więc naprawdę polecam na nie zajrzeć). 
     Tak wiele myśli kotłuje się w mojej głowie... A chyba próbuję je obejść właśnie tym analizowaniem konkretnego tematu. Choć tak wiele pytań powstaje. Dlaczego nagle potrafi się wydostać z nas złość, często niewytłumaczona? Gdzie logika w tym, że czując się przez chwilę naprawdę szczęśliwi, potem nagle popadamy w dno rozterek, pustki i smutku? Czemu nie potrafimy mierzyć się ze swoimi słabościami, choć twierdzimy, że powinniśmy, to po prostu boimy się stanąć twarzą w twarz z tym co nas dręczy i dusi? Lęki. Każdy ma jakieś własne. I ja mam swoje, lecz o nich pisać chyba nie chcę... Zresztą w sumie są one dobrym tematem na kolejny post, żeby wgłębić się w to wszystko co sprawia, że boimy się czegoś zrobić i mimo że podcina nam to skrzydła, nie próbujemy, tylko nadal tkwimy w martwym punkcie, choć zapewne chcielibyśmy inaczej. Wiem, że jeśli się chce, to się da, nieważne jak wysoki wydaje się ten mur, to jednak sami musimy coś zrobić, by go przeskoczyć. Może ten chaos, jaki się pojawił, a jaki chciałam stłumić przez skupienie się na swojej pasji, po prostu dotyczy moich własnych rozterek, które nie do końca jestem w stanie zrozumieć, bo przecież lepiej żałować, że się spróbowało hm, zrobić to, co dawno chcieliśmy, aniżeli potem wyrzucać sobie, że jednak tego nie zrobiliśmy i myśleć "co by było gdyby", choć to jest bez sensu, bo czasu niestety nie da się cofnąć. Bo niby próbując nie mamy nic do stracenia. Tylko co wtedy, gdy jednak czujemy, że możemy stracić wiele, a nawet wszystko? Kiedy nie potrafimy tworzyć w swojej głowie pozytywnych scenariuszy, że jednak zyskamy, tylko mamy przed oczyma najbardziej pesymistyczne rozwiązanie danej sytuacji? Tego się właśnie obawiam... Jak i obawia na pewno każdy, kto w pewien sposób przeżywa rozterki wewnętrzne, nieważne czego one dotyczą. Czy to planowania przyszłości, bądź wprowadzenia jakiś zmian w swoje życie, czy też miłości, przyjaźni, czegokolwiek innego... Ale może jednak wśród tej serii czarnych scenariuszy, można wpleść choć jeden jasny, żeby dodać sobie odwagi? A nuż właśnie on się spełni, a my wtedy odetchniemy z ulgą, ciesząc się, że jednak zrobiliśmy krok naprzód. I niby o lękach miało być więcej kiedy indziej, ale jakoś pojawiło się sporo też tutaj. Choć w końcu ostrzegałam, że ten post może być chaotyczny, bo zbyt wiele teraz dzieje się w mej głowie. Czuję, że za chwilę mógłby pojawić się kolejny temat, również związany z moimi rozterkami, który pewnie zająłby następne parę linijek, być może odsłaniając zbyt wiele, czego jednak się obawiam, bo własne rozdarcie to jedno, ale mówienie o tym za dużo, to drugie i jednak zostawię inne myśli dla samej siebie i ewentualnie kartki papieru, dzięki której to, co w jakiś sposób dusi i przytłacza, choć na chwilę odejdzie.
     Natomiast teraz myślę, że zakończę już własne rozterki, przelewanie myśli na wirtualny papier i odetchnę pod ciepłą kołderką, ze słuchawkami w uszach, z których po raz setny tego wieczoru będzie brzmiał utwór, jaki towarzyszył mi podczas pisania tego wszystkiego (a nawet i jeden cytat z tekstu tego kawałka znalazł się w temacie) i towarzyszyć nadal będzie, przenosząc mnie w inny świat. Zapraszam do słuchania. Mam nadzieję, że niebawem pojawi się nowy post, już raczej bardziej konkretny, mniej chaotyczny.
Trzymajcie się! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz, czy to pochwała czy też uzasadniona krytyka, niezwykle motywuje mnie do dalszego działania, stąd dziękuję za wszystkie pozostawione przez Was słowa! :)

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *