Ostatnim razem interpretowałam na swój własny sposób pewien cudowny utwór. Zastanawiałam się na jaki temat mogłabym napisać kolejny artykuł, przechodząc przez różnego rodzaju pomysły. Nawet pewnego dnia, będąc pełną złości na samą siebie, chciałam ją gdzieś wyrzucić w postaci rozważań jak to jest, że im bardziej się staramy tym gorsze są efekty, co sprawia, iż po raz kolejny spotykamy się z rozczarowaniem. Jednak złe emocje minęły, bo prawda jest taka, że zawiodłam samą siebie, chociaż tak bardzo się starałam, ale nie cofnę czasu i nie odkręcę tego, a dobijając się nic nie osiągnę poza złym samopoczuciem. Ogólnie nie wiem co jeszcze wyniknie z tego mojego artykułu, może będzie to całkowity misz-masz? Czemu nie, skoro chaos myśli do czegoś w końcu zobowiązuje (i żeby to pierwszy raz).
Ktoś mi kiedyś powiedział, że za bardzo przejmuję się tym, co pomyślą inni jeśli zrobię to czy tamto, zamiast działać jeśli na czymś, bądź kimś mi zależy... Wtedy stwierdziłam, że to nie do końca prawda, lecz wiecie co? Myślę, że jednak ta osoba ma rację. Przez pewne wydarzenia, a właściwie uczucia, jakie się we mnie zrodziły i nie chciały odejść, a może nawet teraz jakaś mała ich część tli się w moim nie do końca poukładanym sercu, jakie rozsypało się na milion kawałków przez brak tego impulsu by coś zrobić, stałam się bardziej ponura, melancholijna... Co prawda zawsze taka byłam i pewnie pozostanę wrażliwą osobą, jednak umiałam się śmiać ze zwykłych rzeczy, myśleć bardziej pozytywnie, a wraz z upływającym czasem, nowymi doświadczeniami i zmianami jakich nie mogłam ominąć, coraz bardziej znikało moje pozytywne myślenie. Na tym blogu również tak często wszelkie rzeczy jakie piszę, są tak poważne... I nie, że to źle, bo sama staram się jak najlepiej dobierać słowa, zmieniając poszczególne zdania i tak dalej, jednak może to błąd? Gdzie wewnętrzna spontaniczność, radość, która ma napełniać mnie do działania nawet wtedy gdy wena opuszcza? No właśnie - pora ją przywrócić. Czas przestać przejmować się tym, że komuś nie spodoba się to, co robię, to co piszę, co mówię, o kogo się staram, bo to moje życie i jeśli przegram je przez własne blokady czy niepewności, to już go nie przywrócę. Obecnie studiuję, kierunek, który mogłoby się wydawać jest sprzeczny, co do moich zainteresowań, gdzie jednym z nich jest chociażby pisanie, a jednak może sęk w tym, że uwielbiam te wszelkie sprzeczności? O czym mowa? Matematyce. Byłam niepewna idąc na takie studia, choć szła mi ona od zawsze dobrze, to jednak bałam się i przyznaję szczerze, że bywają chwile kryzysu, jeden większy miał miejsce prawie na samym początku, ale przezwyciężam je i czuję, że z każdym dniem, miesiącem, coraz bardziej mi się to podoba. Nie jest łatwo, ale nikt nie mówił, że tak będzie. Jest właśnie tak, że spędzam mnóstwo czasu ucząc się czegoś, co potem nie do końca przynosi zamierzony efekt, ale potem muszę po prostu nadal walczyć, bo nie chcę się poddać i tego nie zrobię. Polubiłam ten kierunek, bo wbrew temu, że bywa ciężko, jest naprawdę ciekawy. Sama jestem w szoku że odkryłam w sobie entuzjazm wobec czegoś, co napawało mnie strachem. Ale teraz nie zamieniłabym chyba matematyki na nic innego, choć nie wiem jak będzie dalej, bo wizja kolejnej sesji jak na razie nie jest w jasnych barwach to będę próbować, bo chcę. Dodatkowo ludzie, których poznałam, sprawili, że nie mogłabym nagle powiedzieć, że rezygnuję, bo to przekracza moje siły. Nie! Znajomi, jakich teraz mam przywrócili mi właśnie ten optymizm, jaki swego czasu zgubiłam, dzięki nim potrafię śmiać się cały czas, nawet jeśli bywają gorsze chwile... Cieszę się, że ich mam i może ktoś z nich to przeczyta, więc dziękuję Wam, naprawdę. Nie wiem dlaczego wzięło mnie dziś właśnie na takie przemyślenia, ale może tego potrzebowałam? Haha, a miałam w planie interpretację kolejnego, nieco smętnego, ale pięknego utworu. Może jednak innym razem, będę już miała przynajmniej gotowy pomysł, a jedynie do realizacji, o co się postaram. Ale sami widzicie, że nie tak łatwo znaleźć czas by często coś pisać, skoro codziennie czekają na mnie różnego rodzaju zadania, a większość z nich wymaga poświęcenia dłuższej chwili. Mimo wszystko nadal tutaj jestem, piszę, kiedy tylko mogę, bo to akurat kocham, nawet jeśli również i to nie każdemu się podoba. A wracając do tego, o czym zaczęłam mówić - nie chcę już ograniczać siebie przez przejmowanie się, co pomyślą ludzie, jeśli zrobię to czy tamto, bo to moje decyzje, a nawet jeśli nie będą do końca dobre, pozostaną moimi błędami, na których może więcej się nauczę. Dlatego czas zacząć robić to, co sprawi, że w końcu będę szczęśliwa, ciesząc się z najmniejszych rzeczy, uśmiechać się każdego dnia do ludzi, wierząc, że wszystko pójdzie dobrze, a nawet jeśli znowu się załamię, to nie na długo, bo... nie warto. Właściwie znów poświęciłam artykuł na samą siebie, ale przecież to od autorki zależy, co pojawia się na blogu, w takim razie, to chyba nic złego. Natomiast skoro zbliżają się święta Wielkanocne, chciałabym jeszcze złożyć Wam wszystkim, którzy czytają te moje przemyślenia (o ile oczywiście ktokolwiek tutaj zagląda), życzenia. Niech te Święta będą po prostu radosne, spędzone w gronie rodziny, byście witali każdy dzień z uśmiechem na twarzy, a także najzwyczajniej w świecie odpoczęli od tego całego szumu, jaki spotyka nas każdego dnia. Niedługo znów postaram się tutaj napisać, ciekawe, czy dobry nastrój mi się utrzyma, czy powróci melancholijna ja... Choć nie, ona jest, gdzieś w środku zawsze będzie, bo taka jestem - pełna sprzeczności i chaosu myśli. ;) Trzymajcie się, a na zakończenie wstawiam jeszcze piękny utwór. Miłego słuchania!
Ktoś mi kiedyś powiedział, że za bardzo przejmuję się tym, co pomyślą inni jeśli zrobię to czy tamto, zamiast działać jeśli na czymś, bądź kimś mi zależy... Wtedy stwierdziłam, że to nie do końca prawda, lecz wiecie co? Myślę, że jednak ta osoba ma rację. Przez pewne wydarzenia, a właściwie uczucia, jakie się we mnie zrodziły i nie chciały odejść, a może nawet teraz jakaś mała ich część tli się w moim nie do końca poukładanym sercu, jakie rozsypało się na milion kawałków przez brak tego impulsu by coś zrobić, stałam się bardziej ponura, melancholijna... Co prawda zawsze taka byłam i pewnie pozostanę wrażliwą osobą, jednak umiałam się śmiać ze zwykłych rzeczy, myśleć bardziej pozytywnie, a wraz z upływającym czasem, nowymi doświadczeniami i zmianami jakich nie mogłam ominąć, coraz bardziej znikało moje pozytywne myślenie. Na tym blogu również tak często wszelkie rzeczy jakie piszę, są tak poważne... I nie, że to źle, bo sama staram się jak najlepiej dobierać słowa, zmieniając poszczególne zdania i tak dalej, jednak może to błąd? Gdzie wewnętrzna spontaniczność, radość, która ma napełniać mnie do działania nawet wtedy gdy wena opuszcza? No właśnie - pora ją przywrócić. Czas przestać przejmować się tym, że komuś nie spodoba się to, co robię, to co piszę, co mówię, o kogo się staram, bo to moje życie i jeśli przegram je przez własne blokady czy niepewności, to już go nie przywrócę. Obecnie studiuję, kierunek, który mogłoby się wydawać jest sprzeczny, co do moich zainteresowań, gdzie jednym z nich jest chociażby pisanie, a jednak może sęk w tym, że uwielbiam te wszelkie sprzeczności? O czym mowa? Matematyce. Byłam niepewna idąc na takie studia, choć szła mi ona od zawsze dobrze, to jednak bałam się i przyznaję szczerze, że bywają chwile kryzysu, jeden większy miał miejsce prawie na samym początku, ale przezwyciężam je i czuję, że z każdym dniem, miesiącem, coraz bardziej mi się to podoba. Nie jest łatwo, ale nikt nie mówił, że tak będzie. Jest właśnie tak, że spędzam mnóstwo czasu ucząc się czegoś, co potem nie do końca przynosi zamierzony efekt, ale potem muszę po prostu nadal walczyć, bo nie chcę się poddać i tego nie zrobię. Polubiłam ten kierunek, bo wbrew temu, że bywa ciężko, jest naprawdę ciekawy. Sama jestem w szoku że odkryłam w sobie entuzjazm wobec czegoś, co napawało mnie strachem. Ale teraz nie zamieniłabym chyba matematyki na nic innego, choć nie wiem jak będzie dalej, bo wizja kolejnej sesji jak na razie nie jest w jasnych barwach to będę próbować, bo chcę. Dodatkowo ludzie, których poznałam, sprawili, że nie mogłabym nagle powiedzieć, że rezygnuję, bo to przekracza moje siły. Nie! Znajomi, jakich teraz mam przywrócili mi właśnie ten optymizm, jaki swego czasu zgubiłam, dzięki nim potrafię śmiać się cały czas, nawet jeśli bywają gorsze chwile... Cieszę się, że ich mam i może ktoś z nich to przeczyta, więc dziękuję Wam, naprawdę. Nie wiem dlaczego wzięło mnie dziś właśnie na takie przemyślenia, ale może tego potrzebowałam? Haha, a miałam w planie interpretację kolejnego, nieco smętnego, ale pięknego utworu. Może jednak innym razem, będę już miała przynajmniej gotowy pomysł, a jedynie do realizacji, o co się postaram. Ale sami widzicie, że nie tak łatwo znaleźć czas by często coś pisać, skoro codziennie czekają na mnie różnego rodzaju zadania, a większość z nich wymaga poświęcenia dłuższej chwili. Mimo wszystko nadal tutaj jestem, piszę, kiedy tylko mogę, bo to akurat kocham, nawet jeśli również i to nie każdemu się podoba. A wracając do tego, o czym zaczęłam mówić - nie chcę już ograniczać siebie przez przejmowanie się, co pomyślą ludzie, jeśli zrobię to czy tamto, bo to moje decyzje, a nawet jeśli nie będą do końca dobre, pozostaną moimi błędami, na których może więcej się nauczę. Dlatego czas zacząć robić to, co sprawi, że w końcu będę szczęśliwa, ciesząc się z najmniejszych rzeczy, uśmiechać się każdego dnia do ludzi, wierząc, że wszystko pójdzie dobrze, a nawet jeśli znowu się załamię, to nie na długo, bo... nie warto. Właściwie znów poświęciłam artykuł na samą siebie, ale przecież to od autorki zależy, co pojawia się na blogu, w takim razie, to chyba nic złego. Natomiast skoro zbliżają się święta Wielkanocne, chciałabym jeszcze złożyć Wam wszystkim, którzy czytają te moje przemyślenia (o ile oczywiście ktokolwiek tutaj zagląda), życzenia. Niech te Święta będą po prostu radosne, spędzone w gronie rodziny, byście witali każdy dzień z uśmiechem na twarzy, a także najzwyczajniej w świecie odpoczęli od tego całego szumu, jaki spotyka nas każdego dnia. Niedługo znów postaram się tutaj napisać, ciekawe, czy dobry nastrój mi się utrzyma, czy powróci melancholijna ja... Choć nie, ona jest, gdzieś w środku zawsze będzie, bo taka jestem - pełna sprzeczności i chaosu myśli. ;) Trzymajcie się, a na zakończenie wstawiam jeszcze piękny utwór. Miłego słuchania!
Zawsze sądziłam, że ludzie rozkochani w matematyce uwielbiają ten przedmiot dlatego, że pozwala im uwierzyć w istnienie rzeczy pewnych, niezaprzeczalnych. Liczba jest piękna i idealna, nie dziw się więc, że mimo iż twoim zainteresowaniem jest pisanie, bywasz melancholijna i snujesz własne przemyślenia- czytaj, jesteś typem humanisty, to zdecydowałaś się na matematykę ;) Ja również ją kocham, ale bez wzajemności :D
OdpowiedzUsuńRównież życzę ci pogodnych i radosnych świąt i aby twój dobry humor utrzymał się jak najdłużej.
Ja zawsze byłam typem pesymisty melancholika i nie sądzę, że to się kiedyś zmieni i nawet już nie szukam optymizmu XD
Pozdrawiam.
Cóż, może i masz częściowo rację, co do tego, że matematyka pozwala uwierzyć w istnienie rzeczy pewnych, ale... w sumie czasami odnoszę wrażenie, że do końca nie jest aż tak oczywista jak czasami mogłoby się wydawać, w dodatku pełna zawiłości, jednak tak - jeśli się je rozwiąże, jest idealnie! ;)
UsuńDziękuję Ci bardzo i mam nadzieję, że jednak odnajdziesz ten optymizm, właśnie go nie szukając, bo chyba dopiero jeśli na czymś nie skupiamy swojej uwagi, to samo nagle przychodzi, co nie znaczy, że typ melancholika jest zły - wręcz przeciwnie, mi jest również bardzo bliski.
Pozdrawiam! :)