Dlaczego tak bardzo boimy się mówić o czymś, co dusi nas w środku? Dlaczego zamiast jasno określić to, co czujemy, myślimy, chcemy, używamy słów, które ktoś potem musi interpretować na własny sposób? Utrudniamy sobie tak bardzo życie przez setki niedopowiedzeń. Nie zważamy na to, że coś może zostać odebrane nie tak, jak chcieliśmy to przekazać, ale wtedy jest to tylko i wyłącznie nasza wina. Brak odwagi, bądź szczerości do powiedzenia danej rzeczy doprowadza właśnie do tak sprzecznych sytuacji. Mogą być one wtedy bardzo raniące, zarówno dla drugiej osoby, jak i nas samych. Człowiek potrafi analizować jedno, mogłoby się wydawać, że mało istotne zdanie, godzinami, nadal nie potrafiąc odgadnąć co też ktoś miał rzeczywiście na myśli. Zwłaszcza jeśli ma się charakter, który sprawia, że analizowanie i rozważanie różnych słów bądź sytuacji stanowi nieodłączny element życia.
Osobiście należę niestety (albo i wręcz przeciwnie?) do takiej grupy "analityków". Kiedy coś jest dla mnie nie do końca jasne, interpretuję to, zastanawiając się o co komuś mogło tak naprawdę chodzić... Przez co marnuję kolejne chwile swojego życia, dodatkowo niejednokrotnie wprowadzając się w niezbyt wesoły nastrój. Zdaję sobie jednocześnie sprawę z tego, że sama czasami mówiłam, bądź pewnie nadal mówię "o czymś" w sposób nie do końca bezpośredni, jaki pokazałby wszystko czarne na białym. Tyle, że coraz rzadziej mi się to zdarza. Szczerość to jedna z cech charakteru, która towarzyszy mi w życiu, choć jeśli chodzi o uczucia, nie zawsze potrafiłam ot tak powiedzieć komuś, że np. bardzo mi na nim zależy czy czuję coś więcej niż jedynie przyjaźń albo wręcz przeciwnie - rozwiać czyjeś wątpliwości przez powiedzenie, że to się jednak nie uda. Tyle, iż pewnego razu się przełamałam (co zresztą nie zmieniło wiele w pewnej relacji, ale to nieważne) i poczułam swego rodzaju ulgę. Naprawdę. Wszystko było jasne. Chociaż później i w sumie obecnie chyba trochę też, nadal duszę się z pewną sprawą jaka to niszczy mnie od środka, bo jestem swego rodzaju na rozstaju dróg, nie wiedząc co zrobić... Tyle, że nawet i to, momentami, chciałabym postawić w końcu jasno, ale jednostronne chęci to trochę mało. Okej, tak czy siak, koniec o mnie, chociaż musiałam to z siebie gdzieś wyrzucić, a w końcu wiąże się to poniekąd z tym, co dzisiaj chcę tutaj napisać (i własnie to robię od początku artykułu). Wracając do głównego tematu, życie byłoby zdecydowanie prostsze gdybyśmy potrafili jasno mówić o tym, co myślimy, czujemy... Gdybyśmy potrafili rozwiązywać dane sytuacje naprawdę raz, a porządnie, wtedy mniej byłoby rozczarowań, które powstają z tych naszych ludzkich niedopowiedzeń bądź błędnych interpretacji danych rzeczy... Wtedy może szczerość byłaby raniąca, ale zagoiłoby się to szybciej niż kiedy żyjemy w ciągłej niepewności, by potem coś spadło na nas ze zdwojoną siłą, sprawiając, że ten ból byłby tylko większy. Naprawdę - nie bójmy się otworzyć, bo ja dobrze wiem jak to jest, ale jeśli raz spróbujemy, zobaczymy, że to nie jest tak trudne jak mogłoby się przez cały czas wydawać, a naprawdę przyniesie (a przynajmniej powinno) ulgę nam jak i drugiemu człowiekowi. Tak, wiem, wiem - i tak powiecie, że łatwo mi mówić, ale nikt nie obiecywał, że cokolwiek w naszym życiu będzie łatwe, a wszystkiemu trzeba stawić w końcu czoła. Dlatego przezwyciężmy własne lęki i jasno określajmy dane sytuacje, a to pomoże, poważnie. Mam dość zastanawiania się co "poeta" miał na myśli, zwłaszcza jeśli ta skomplikowana relacja ciągnie się za mną kolejne miesiące. A jakieś jedno zdanie nadal kołacze w mojej głowie, sprawiając, że mimowolnie o tym myślę, a nie wiem już naprawdę jak mam je interpretować. Dobrze, nieważne, bo znowu wtrącenie o mnie. Ale ważne jest to, żeby było mniej tych cholernych niedopowiedzeń, które wprowadzają nas tak często w błąd. Nawet jeśli prawda bywa szokująca, to lepiej ją poznać. Bądź też - jeśli to my mamy coś do przekazania, powiedzieć bezpośrednio o co chodzi, niż stwarzać innym dodatkowy mętlik w głowie przez jakieś metaforyczne zwroty. Oczywiście nic do nich nie mam, bo chociażby w poezji są wręcz konieczne, ale poezja poezją, a życie życiem, prosto mówiąc. Może ten artykuł nie będzie za długi, ale nie chodzi o ilość a o to, co chcę przekazać. Więc po prostu podsumowując... Starajmy się być bardziej szczerzy i precyzować swoje słowa dotyczące ważnych spraw, a wtedy inni też będą to robić względem nas. Ułatwimy sobie życie, pozbędziemy się niepotrzebnego chaosu w myślach, będziemy wiedzieć na czym stoimy zamiast robić sobie złudne nadzieje, czy dobijać się czarnymi scenariuszami nie wiedząc czy rzeczywiście będzie aż tak źle. Odnajdźmy w sobie odwagę do rozwiązywania porządnie istotnych sytuacji, a będzie lepiej, na pewno. Mam nadzieję, że to, co napisałam, chociaż w małym stopniu Was przekonuje. Niedługo znów postaram się coś tutaj naskrobać... A póki co - trzymajcie się!
Osobiście należę niestety (albo i wręcz przeciwnie?) do takiej grupy "analityków". Kiedy coś jest dla mnie nie do końca jasne, interpretuję to, zastanawiając się o co komuś mogło tak naprawdę chodzić... Przez co marnuję kolejne chwile swojego życia, dodatkowo niejednokrotnie wprowadzając się w niezbyt wesoły nastrój. Zdaję sobie jednocześnie sprawę z tego, że sama czasami mówiłam, bądź pewnie nadal mówię "o czymś" w sposób nie do końca bezpośredni, jaki pokazałby wszystko czarne na białym. Tyle, że coraz rzadziej mi się to zdarza. Szczerość to jedna z cech charakteru, która towarzyszy mi w życiu, choć jeśli chodzi o uczucia, nie zawsze potrafiłam ot tak powiedzieć komuś, że np. bardzo mi na nim zależy czy czuję coś więcej niż jedynie przyjaźń albo wręcz przeciwnie - rozwiać czyjeś wątpliwości przez powiedzenie, że to się jednak nie uda. Tyle, iż pewnego razu się przełamałam (co zresztą nie zmieniło wiele w pewnej relacji, ale to nieważne) i poczułam swego rodzaju ulgę. Naprawdę. Wszystko było jasne. Chociaż później i w sumie obecnie chyba trochę też, nadal duszę się z pewną sprawą jaka to niszczy mnie od środka, bo jestem swego rodzaju na rozstaju dróg, nie wiedząc co zrobić... Tyle, że nawet i to, momentami, chciałabym postawić w końcu jasno, ale jednostronne chęci to trochę mało. Okej, tak czy siak, koniec o mnie, chociaż musiałam to z siebie gdzieś wyrzucić, a w końcu wiąże się to poniekąd z tym, co dzisiaj chcę tutaj napisać (i własnie to robię od początku artykułu). Wracając do głównego tematu, życie byłoby zdecydowanie prostsze gdybyśmy potrafili jasno mówić o tym, co myślimy, czujemy... Gdybyśmy potrafili rozwiązywać dane sytuacje naprawdę raz, a porządnie, wtedy mniej byłoby rozczarowań, które powstają z tych naszych ludzkich niedopowiedzeń bądź błędnych interpretacji danych rzeczy... Wtedy może szczerość byłaby raniąca, ale zagoiłoby się to szybciej niż kiedy żyjemy w ciągłej niepewności, by potem coś spadło na nas ze zdwojoną siłą, sprawiając, że ten ból byłby tylko większy. Naprawdę - nie bójmy się otworzyć, bo ja dobrze wiem jak to jest, ale jeśli raz spróbujemy, zobaczymy, że to nie jest tak trudne jak mogłoby się przez cały czas wydawać, a naprawdę przyniesie (a przynajmniej powinno) ulgę nam jak i drugiemu człowiekowi. Tak, wiem, wiem - i tak powiecie, że łatwo mi mówić, ale nikt nie obiecywał, że cokolwiek w naszym życiu będzie łatwe, a wszystkiemu trzeba stawić w końcu czoła. Dlatego przezwyciężmy własne lęki i jasno określajmy dane sytuacje, a to pomoże, poważnie. Mam dość zastanawiania się co "poeta" miał na myśli, zwłaszcza jeśli ta skomplikowana relacja ciągnie się za mną kolejne miesiące. A jakieś jedno zdanie nadal kołacze w mojej głowie, sprawiając, że mimowolnie o tym myślę, a nie wiem już naprawdę jak mam je interpretować. Dobrze, nieważne, bo znowu wtrącenie o mnie. Ale ważne jest to, żeby było mniej tych cholernych niedopowiedzeń, które wprowadzają nas tak często w błąd. Nawet jeśli prawda bywa szokująca, to lepiej ją poznać. Bądź też - jeśli to my mamy coś do przekazania, powiedzieć bezpośrednio o co chodzi, niż stwarzać innym dodatkowy mętlik w głowie przez jakieś metaforyczne zwroty. Oczywiście nic do nich nie mam, bo chociażby w poezji są wręcz konieczne, ale poezja poezją, a życie życiem, prosto mówiąc. Może ten artykuł nie będzie za długi, ale nie chodzi o ilość a o to, co chcę przekazać. Więc po prostu podsumowując... Starajmy się być bardziej szczerzy i precyzować swoje słowa dotyczące ważnych spraw, a wtedy inni też będą to robić względem nas. Ułatwimy sobie życie, pozbędziemy się niepotrzebnego chaosu w myślach, będziemy wiedzieć na czym stoimy zamiast robić sobie złudne nadzieje, czy dobijać się czarnymi scenariuszami nie wiedząc czy rzeczywiście będzie aż tak źle. Odnajdźmy w sobie odwagę do rozwiązywania porządnie istotnych sytuacji, a będzie lepiej, na pewno. Mam nadzieję, że to, co napisałam, chociaż w małym stopniu Was przekonuje. Niedługo znów postaram się coś tutaj naskrobać... A póki co - trzymajcie się!
piękna notatka, trzymaj się :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy przykład, który rzeczywiście poniekąd pokazuje, że jak piszesz, szczerość nie idzie w parze z interpretacją danej sytuacji przez obie strony. Oczywiście, skoro przyjaźń, to i szczera odpowiedź przykładowego Piotra, którą Kasia powinna była zaakceptować, w końcu przyjaciel nie okłamałby ważnej dla niego osoby, prawda? Jednak problem zaczyna się wtedy gdy to "nie mam czasu" staje się na porządku dziennym i nic dziwnego, że za tym zaczynają kryć się pewne niedopowiedzenia... A osobiście jestem na to troszkę wyczulona z wyniku ciągłego"braku czasu" pewnej osoby, który to trwał około 9 miesięcy... Wtedy już szczerość odchodzi gdzieś daleko, pozostaje jedynie własna interpretacja: "straciłam na znaczeniu." ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
A.