Autor: Nicholas Sparks Tytuł: Prawdziwy cud Wydawnictwo: Albatros Liczba stron: 382 Ocena: -4/6 |
Kiedy zaczynałam swoją przygodę z historiami miłosnymi, to właśnie romanse Nicholasa Sparksa najczęściej mi towarzyszyły. Wiele z nich sprawiało, że rozczulałam się nad losami bohaterów, śledząc je z ogromnym zaangażowaniem. Wśród jego historii zdarzały się te szczęśliwe, ale także takie, które wyciskały z moich oczu łzy, łamiącym serce zakończeniem. Dlatego też, kiedy w bibliotece zobaczył tytuł "Prawdziwy cud", jakiego do tej pory nie miałam okazji przeczytać, nie wahałam się ani chwili, by go wypożyczyć. Jednak nie wiem, czy to mój gust nieco się zmienił, czy ta lektura nie była po prostu specjalnie wybitna, ale niestety nieco się rozczarowałam, a momentami wręcz stwierdziłam, że ten autor nie uwodzi mnie swoimi powieściami tak, jak dawniej.
Jeremy Marsh to wschodząca gwiazda mediów. Jako dziennikarz, specjalizuje się w pisaniu artykułów, w których demaskuje "rzeczy niemożliwe" - zjawiska nadprzyrodzone czy oszustwa wielkich jasnowidzów i uzdrowicieli. Kiedy więc któregoś dnia otrzymuje list od mieszkanki Boone Creek, która prosi go, by zbadał pojawiające się na miejscowym cmentarzu światła, według niektórych będące oznaką duchów, Jeremy nie waha się ani chwili i udaje się do tego małego miasteczka. Nie wie jednak, że na swojej drodze spotka niezwykłą kobietę - młodą bibliotekarkę imieniem Lexie. Między nimi powoli zacznie budzić się uczucie, lecz czy uda im się stworzyć prawdziwą relację? Jak potoczą się zatem ich losy? I czy Jeremy - dotychczas sceptyczny w stosunku do cudów - doświadczy go w końcu na samym sobie? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie oczywiście w książce Nicholasa Sparksa.
Zacznę od tego, że autor ma całkiem dobry i przyjemny styl. Zauważyłam to już niejednokrotnie, bo naprawdę potrafił zachwycić mnie swoimi historiami. Świetnie posługuje się słowem, tworząc lekkie zdania, które jednak czasami przeplata bardziej twórczymi fragmentami skłaniającymi do przemyśleń. Co więcej, nie ma problemu z opisywaniem emocji - robi to naprawdę dobrze, o czym również przekonałam się już wiele razy. Stąd też, autor miał pomysł na fabułę, który zrealizował w porządku, tworząc historię, jaka sama w sobie jest dosyć ciekawa, przeplatana fragmentami lekko chwytającymi czytelnika za serce, ale jednocześnie całość nie stanowi czegoś, co odmienia życie bądź sprawi, że pozostanie w pamięci na bardzo długo. Jest to więc idealna lektura na taki wakacyjny okres, ale bez większych rewelacji - sama czytałam ją jeszcze w sierpniu, stąd stanowiła pewnego rodzaju umilacz letniego czasu.
Ten akapit może zawierać małe spoilery. Jednak tym razem, chyba po raz pierwszy odkąd sięgam po Sparksa, zauważyłam wiele rzeczy, jakie mnie rozczarowały, ale też sprawiły, że pomyślałam sobie: kurczę, czy ja serio do tej pory tak się zachwycałam tanimi romansami? Otóż przede wszystkim raziła mnie tu swego rodzaju absurdalność w ukazaniu miłości. Okej, wiem, wiem, że istnieje rzekomo coś takiego, jak miłość od pierwszego wejrzenia, ale być może jestem nieco sceptycznie do niej nastawiona, jednak nie do końca wierzę w to, że można zakochać się w kimś tak szybko. Oczywiście jak to na Sparksa przystało, Jeremy i Lexie po raptem dwóch dniach znajomości mają wrażenie, że łączy ich wspaniałe uczucie, które jest wręcz nie do rozerwania. Rzecz jasna - musi być też trochę dramaturgii - dlatego wizja nieuchronnego powrotu mężczyzny do swojego świata w wielkim Nowym Jorku napawa kobietę rozpaczą i sprawia, że zaczyna powoli wątpić w to, że ich uczucie przetrwa. Może faktycznie coś ze mną było nie tak przy czytaniu tej książki, ale to mnie tak bardzo... bawiło. Bo w zasadzie nawet nie irytowało, a wywoływało śmiech. Co więcej, kolejną rzeczą, którą zauważyłam jest pewna schematyczność. Już chyba kilkakrotnie w książkach Sparksa wiele głównych scen to takich, gdzie bohaterowie spędzają czas w jakimś tajemniczym miejscu, gdzie oczywiście często znajdują się całkowicie przypadkowo, ale nawet jeżeli nie przebywali tam od nie wiadomo jak dawna, to w kuchni mają wszystko, co potrzeba, by przygotować kolację, a do tego na pewno zawsze znajdzie się butelka wina bądź piwo. Tak, właśnie tego typu scena stanowiła mój kolejny wybuch śmiechu i pomyślenia sobie: serio? gdzie tu logika, hę? Jednak tego, czego mi zabrakło, to jakiegoś uczucia, że historia mnie wciąga i sprawia, że nie mogę się od niej oderwać, a moje emocje wręcz szaleją. Tego nie było. Być może spowodowane zostało to poprzez fakt, że odkąd ostatni raz sięgałam po jakiś romans Sparksa, przez moje ręce przewinęło się tyle cudownych tytułów, które rozwaliły mnie doszczętnie, że tutaj nie poczułam po prostu niczego szczególnego.
Żeby jednak nie było tak gorzko, muszę przyznać, że książka ma kilka swoich plusów. Oprócz wspomnianego stylu autora, jest to między innymi pewnego rodzaju klimat. Samo miasteczko Boone Creak zostało wykreowane w sposób, jaki sprawiał, że czułam się, jakbym tam była, wśród tych wszystkich życzliwych mieszkańców. Co więcej, tajemnicze światła, które pojawiały się na cmentarzu dodawały całości nieco tajemniczy klimat. Dlatego też pod względem klimatu, książka zdecydowanie ma go w sobie i sprawia, że można na chwilę przenieść się w myślach do innego miejsca. Dodatkowo, spodobało mi się w tej książce jej przesłanie. Jest to bowiem opowieść o tym, że czasami to, co wydaje się całkowicie nierealne, może zaistnieć w czyimś życiu. Nawet jeżeli nie wierzy się we wszelkiego rodzaju cuda, to być może któregoś dnia sami doświadczymy czegoś, o czym będziemy w stanie powiedzieć, że jest naszym prywatnym, wspaniałym cudem. Stąd też właśnie ten motyw, a tym samym zakończenie całej książki, przypadło mi do gustu i nieco podreperowało moje wcześniejsze odczucia.
Bohaterowie z kolei również działają na plus tej historii, chociaż nie wszyscy. Sam Jeremy jest dość ciekawą postacią. Wydawać by się mogło, że to pracoholik, jednocześnie pełen wdzięku i charyzmy, lecz w głębi siebie skrywa pewną tajemnicę oraz wspomnienia wydarzeń, które nieco odbiły się na jego życiu. Z kolei Lexie momentami lekko mnie irytowała swoim niezdecydowaniem bądź też tym, że mówiła jedno, a tak naprawdę czuła całkowicie coś innego. Mimo to, ostatecznie nieco się wybroniła. Najbardziej jednak z bohaterów przypadła mi do gustu postać Doris - babci Lexi. Ta kobieta była po prostu nie dość, że zabawna i towarzyska, to jeszcze troskliwa i służąca każdemu dobrą radą. Stąd też postaci zostały wykreowane całkiem ciekawie.
Podsumowując, "Prawdziwy cud" to lekka opowieść, która charakteryzuje się typową dla romansów fabułą, w której dwoje ludzi koniecznie musi się w sobie zakochać - najlepiej w bardzo krótkim czasie. Wadziła mi nieco brakiem realności i tym, że nie poczułam zbyt wielu emocji podczas czytania, lecz broniła się całkiem dobrymi postaciami i samym przesłaniem. Stąd też, jeżeli macie ochotę na niezobowiązującą lekturę na jakiś wieczór - to myślę, że jak najbardziej ta książka jest dla Was. Natomiast jeśli przejadły Wam się już te wszelkie "love story", to raczej darujcie sobie ten tytuł.
Niedługo postaram się napisać coś nowego, jednak wrzesień jawi się jako miesiąc, w którym nie będę mieć aż tyle czasu na nowe wpisy. Mimo to od czasu do czasu coś tutaj wrzucę. Póki co - trzymajcie się!
Zacznę od tego, że autor ma całkiem dobry i przyjemny styl. Zauważyłam to już niejednokrotnie, bo naprawdę potrafił zachwycić mnie swoimi historiami. Świetnie posługuje się słowem, tworząc lekkie zdania, które jednak czasami przeplata bardziej twórczymi fragmentami skłaniającymi do przemyśleń. Co więcej, nie ma problemu z opisywaniem emocji - robi to naprawdę dobrze, o czym również przekonałam się już wiele razy. Stąd też, autor miał pomysł na fabułę, który zrealizował w porządku, tworząc historię, jaka sama w sobie jest dosyć ciekawa, przeplatana fragmentami lekko chwytającymi czytelnika za serce, ale jednocześnie całość nie stanowi czegoś, co odmienia życie bądź sprawi, że pozostanie w pamięci na bardzo długo. Jest to więc idealna lektura na taki wakacyjny okres, ale bez większych rewelacji - sama czytałam ją jeszcze w sierpniu, stąd stanowiła pewnego rodzaju umilacz letniego czasu.
Ten akapit może zawierać małe spoilery. Jednak tym razem, chyba po raz pierwszy odkąd sięgam po Sparksa, zauważyłam wiele rzeczy, jakie mnie rozczarowały, ale też sprawiły, że pomyślałam sobie: kurczę, czy ja serio do tej pory tak się zachwycałam tanimi romansami? Otóż przede wszystkim raziła mnie tu swego rodzaju absurdalność w ukazaniu miłości. Okej, wiem, wiem, że istnieje rzekomo coś takiego, jak miłość od pierwszego wejrzenia, ale być może jestem nieco sceptycznie do niej nastawiona, jednak nie do końca wierzę w to, że można zakochać się w kimś tak szybko. Oczywiście jak to na Sparksa przystało, Jeremy i Lexie po raptem dwóch dniach znajomości mają wrażenie, że łączy ich wspaniałe uczucie, które jest wręcz nie do rozerwania. Rzecz jasna - musi być też trochę dramaturgii - dlatego wizja nieuchronnego powrotu mężczyzny do swojego świata w wielkim Nowym Jorku napawa kobietę rozpaczą i sprawia, że zaczyna powoli wątpić w to, że ich uczucie przetrwa. Może faktycznie coś ze mną było nie tak przy czytaniu tej książki, ale to mnie tak bardzo... bawiło. Bo w zasadzie nawet nie irytowało, a wywoływało śmiech. Co więcej, kolejną rzeczą, którą zauważyłam jest pewna schematyczność. Już chyba kilkakrotnie w książkach Sparksa wiele głównych scen to takich, gdzie bohaterowie spędzają czas w jakimś tajemniczym miejscu, gdzie oczywiście często znajdują się całkowicie przypadkowo, ale nawet jeżeli nie przebywali tam od nie wiadomo jak dawna, to w kuchni mają wszystko, co potrzeba, by przygotować kolację, a do tego na pewno zawsze znajdzie się butelka wina bądź piwo. Tak, właśnie tego typu scena stanowiła mój kolejny wybuch śmiechu i pomyślenia sobie: serio? gdzie tu logika, hę? Jednak tego, czego mi zabrakło, to jakiegoś uczucia, że historia mnie wciąga i sprawia, że nie mogę się od niej oderwać, a moje emocje wręcz szaleją. Tego nie było. Być może spowodowane zostało to poprzez fakt, że odkąd ostatni raz sięgałam po jakiś romans Sparksa, przez moje ręce przewinęło się tyle cudownych tytułów, które rozwaliły mnie doszczętnie, że tutaj nie poczułam po prostu niczego szczególnego.
Żeby jednak nie było tak gorzko, muszę przyznać, że książka ma kilka swoich plusów. Oprócz wspomnianego stylu autora, jest to między innymi pewnego rodzaju klimat. Samo miasteczko Boone Creak zostało wykreowane w sposób, jaki sprawiał, że czułam się, jakbym tam była, wśród tych wszystkich życzliwych mieszkańców. Co więcej, tajemnicze światła, które pojawiały się na cmentarzu dodawały całości nieco tajemniczy klimat. Dlatego też pod względem klimatu, książka zdecydowanie ma go w sobie i sprawia, że można na chwilę przenieść się w myślach do innego miejsca. Dodatkowo, spodobało mi się w tej książce jej przesłanie. Jest to bowiem opowieść o tym, że czasami to, co wydaje się całkowicie nierealne, może zaistnieć w czyimś życiu. Nawet jeżeli nie wierzy się we wszelkiego rodzaju cuda, to być może któregoś dnia sami doświadczymy czegoś, o czym będziemy w stanie powiedzieć, że jest naszym prywatnym, wspaniałym cudem. Stąd też właśnie ten motyw, a tym samym zakończenie całej książki, przypadło mi do gustu i nieco podreperowało moje wcześniejsze odczucia.
Bohaterowie z kolei również działają na plus tej historii, chociaż nie wszyscy. Sam Jeremy jest dość ciekawą postacią. Wydawać by się mogło, że to pracoholik, jednocześnie pełen wdzięku i charyzmy, lecz w głębi siebie skrywa pewną tajemnicę oraz wspomnienia wydarzeń, które nieco odbiły się na jego życiu. Z kolei Lexie momentami lekko mnie irytowała swoim niezdecydowaniem bądź też tym, że mówiła jedno, a tak naprawdę czuła całkowicie coś innego. Mimo to, ostatecznie nieco się wybroniła. Najbardziej jednak z bohaterów przypadła mi do gustu postać Doris - babci Lexi. Ta kobieta była po prostu nie dość, że zabawna i towarzyska, to jeszcze troskliwa i służąca każdemu dobrą radą. Stąd też postaci zostały wykreowane całkiem ciekawie.
Podsumowując, "Prawdziwy cud" to lekka opowieść, która charakteryzuje się typową dla romansów fabułą, w której dwoje ludzi koniecznie musi się w sobie zakochać - najlepiej w bardzo krótkim czasie. Wadziła mi nieco brakiem realności i tym, że nie poczułam zbyt wielu emocji podczas czytania, lecz broniła się całkiem dobrymi postaciami i samym przesłaniem. Stąd też, jeżeli macie ochotę na niezobowiązującą lekturę na jakiś wieczór - to myślę, że jak najbardziej ta książka jest dla Was. Natomiast jeśli przejadły Wam się już te wszelkie "love story", to raczej darujcie sobie ten tytuł.
Niedługo postaram się napisać coś nowego, jednak wrzesień jawi się jako miesiąc, w którym nie będę mieć aż tyle czasu na nowe wpisy. Mimo to od czasu do czasu coś tutaj wrzucę. Póki co - trzymajcie się!
Nie miałam jeszcze styczności z twórczością pana Sparksa (a miałam możliwość przeczytania jego dzieł), jednak zamierzam kiedyś co nieco od niego przeczytać. Zacznę jednak od tych książek, co widziałam ich ekranizację, bo grzechem by było nie znać ich pierwowzoru. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
#Ivy z Bluszczowych Recenzji
Nie czytałam jeszcze żadnej książki Sparksa, widziałam jedynie niektóre ekranizacje, ale do samych książek jakoś mnie nie ciągnie. Bo jak romanse na ekranie aż tak mi nie przeszkadzają, zwłaszcza jeśli okraszą je fajną obsadą i piękną muzyką, to w książkach typowe romanse zaczynają mi przeszkadzać, wolę jeśli wątek romantyczny jest tylko jednym z wielu, jakie pojawiają się w powieści. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Amanda Says
Nie miałam okazji czytać żadnej książki Sparksa, nie widziałam żadnych ekranizacji, ale czuję, że muszę to wreszcie nadrobić :D
OdpowiedzUsuńMuszę przeczytać! Bo akurat Sparksa uwielbiam <3
OdpowiedzUsuńJakoś mnie akurat do tej historii Sparksa nie ciągnie... Ale nie skreślam go. Jak narazie planuję złapać Wybór. ;)
OdpowiedzUsuńCzytałam dwie książki Sparksa i podobały mi się, więc tej również na 100% dam szansę :)
OdpowiedzUsuńO tak, jak ja uwielbiam miłość od pierwszego wejrzenia i nierozłączność aż do śmierci po paru godzinach znajomości. Nie wiem, co te bohaterki mają w głowach, ale chyba są odurzone zakochaniem xd.
OdpowiedzUsuńSłyszałam, że książki Sparksa ogólnie są do siebie podobne i powtarzalne :/.
Uwielbiam klimatyczne książki <3.
Cóż, od Sparksa jeszcze nic nie czytałam, do romansów niespecjalnie mnie ciągnie, ale chciałabym przeczytać jakąś jego powieść w któreś leniwe popołudnie. Tak z czystej ciekawości ;).
City of Dreaming Books
Słynny Sparks cały czas przede mną, choć wiele jego historii miałam okazję poznać podczas oglądania filmów na ich podstawie. Mam nadzieję, że styl autora spodoba się także mi. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńCzytałam tą książkę niestety nie zachwyciła mnie ani trochę przeczytałam 100 stron i stwierdziłam że to nie dla mnie. Sparks nie jest autorem dla mnie chociaż filmy na podstawie jego książek są ciekawe, ale widać książki mi nie podchodzą. Świetny blog. Pozdrawiam i zapraszam do siebie http://wswiecieksiazeek.blogspot.com
OdpowiedzUsuń