"-Chciałabym być teraz gdzieś indziej - oznajmiła w pewnej chwili Bridie.
-Gdzie, mamo?
-Tam, dokąd chodzi Jeremy.
-Czyli gdzie? Dokąd chodzi Jeremy? - Na ułamek sekundy w sercu Maisie pojawiła się nadzieja. Może Jeremy powiedział babci o czymś, co zataił przed resztą rodziny?
-Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu..."
-Gdzie, mamo?
-Tam, dokąd chodzi Jeremy.
-Czyli gdzie? Dokąd chodzi Jeremy? - Na ułamek sekundy w sercu Maisie pojawiła się nadzieja. Może Jeremy powiedział babci o czymś, co zataił przed resztą rodziny?
-Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu..."
Autor: Anna McPartlin Tytuł: Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu Wydawnictwo: HarperCollins Polska Liczba stron: 400 Ocena: 6/6 |
Powieści obyczajowe mają do siebie to, że zazwyczaj poruszają naprawdę istotne problemy, o jakich powinno mówić się głośno i częściej, niż to bywa w praktyce. Podobnie więc w przypadku książki "Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu" autorstwa Anny McPartlin, zostały poruszone tematy trudne, być może też nieco kontrowersyjne, lecz jednocześnie niezwykle istotne. To opowieść o toksycznym małżeństwie, z mężem - katem na czele, o ogromnym poczuciu straty, jaka następuje po śmierci ukochanej osoby, ale również o poczuciu inności, a co się z tym łączy - miłości do osoby tej samej płci Za dużo jak na jedną historię? Być może. Jednak wierzcie mi lub nie, ale wszystkie te kawałki dopełniają się idealnie, tworząc poruszającą do głębi i wzruszającą opowieść.
Już po samym opisie, czytelnik dobrze wie, co się wydarzy, a prolog tylko utwierdza w tym przekonaniu. Maisie Bean po dwudziestu latach od śmierci syna, Jeremy'ego, postanawia opowiedzieć o nim innym, jak także opisać to wszystko, co przyczyniło się do jego odejścia, jednocześnie podkreślając, że mimo, iż umarł 1 stycznia 1995 roku, w wieku zaledwie szesnastu lat, to stanowił światło jej życia. Całość to więc powrót do kilku dni, w ciągu których rozgrywały się wszystkie wydarzenia - zaginięcie chłopca, usilne poszukiwanie go przez rodzinę, aż moment, w którym wszystko okazało się jasne... Jak więc z tym wszystkim poradziła sobie Maisie? Co tak naprawdę przydarzyło się tego dnia chłopcu? I w jaki sposób wszyscy, których w jakikolwiek sposób dotknęła ta tragedia, próbowali sobie z nią poradzić? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie oczywiście w książce "Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu".
Chociaż zaczęłam czytać tę powieść kilka dni wcześniej, to wiele spraw uniemożliwiło mi ostatecznie zagłębienie się w lekturę aż do dnia dzisiejszego. Kiedy więc po nią sięgnęłam, przeczytałam ją w raptem kilka godzin, podziwiając przede wszystkim już sam styl autorki. Było to moje pierwsze zetknięcie się z twórczością Anny McPartlin, lecz od razu zdałam sobie sprawę, jak jej pióro jest niezwykle przyjemne i lekkie w odbiorze, dzięki czemu całość pochłania się w mgnieniu oka i nawet nie spostrzega się, że przez palce przewinęło się już tak wiele stron. Jednocześnie język, jakim posługuje się autorka nie jest zbyt banalny, a chociaż, jak już wspomniałam, lekki, to zawiera też fragmenty skłaniające do przemyśleń. Najbardziej urzekające w tym wszystkim jest to, że całość ma w sobie mnóstwo emocji, a wszystkie, ze względu na samą tematykę książki, oscylują wokół poczucia smutku, straty, lecz w pewnym sensie też nadziei na to, że życie mimo tak bolesnych momentów, może jeszcze jakoś się ułożyć. Jestem pozytywnie zaskoczona tą książką i już teraz wiem, że nie będzie to ostatnia lektura tej autorki, po jaką sięgnę.
Tak, jak wspomniałam we wstępie, książka porusza niezwykle trudne tematy. Pierwszym z nich jest tkwienie w związku z mężem - katem. Główna bohaterka, chociaż ostatecznie uwolniła się od okrutnego człowieka, z którym dzieliła mnóstwo lat życia, to przez długi czas znosiła jedynie ból, upokorzenie i co gorsza - ogromną przemoc: zarówno tą fizyczną, jaka często kończyła się pobytem w szpitalu, lecz także psychiczną, przez jaką to Maisie straciła poczucie własnej wartości. Myślę, że jest to temat, o jakim zdecydowanie powinno się mówić głośno. Kolejnym tematem poruszonym przez autorkę książki jest homoseksualizm, a co się z nim wiąże - fakt, że ludzie, którzy kochają osoby tej samej płci, bardzo często stają się obiektem kpin innych ludzi. Być może obecnie wygląda to całkowicie inaczej, lecz większość akcji toczy się w 1995 roku, a tym samym zapewne akceptacja tego typu "inności" była dla ogółu o wiele trudniejsza. Chociaż sama co prawda nie rozumiem takiego rodzaju miłości, to wiem jednak, że on istnieje i bez względu na to, czy jest się hetero- czy też homoseksualistą, to każdy z nas jest człowiekiem i zasługuje na szacunek w równym stopniu. Dlatego też podziwiam autorkę za to, że skupiła się na tematach, które śmiało swego czasu można by nazwać tematami tabu i daję tej historii ogromnego plusa.
Jednak mimo tego całego ciężaru trudnych tematów, jaki niesie ze sobą ta opowieść, jest to w szczególności historia o tym, jak życie może zmienić się w jednej, krótkiej chwili, sprawiając, że nic nie będzie już takie samo. To historia pokazująca, że często to wypadki są w stanie przyczynić się do tragedii, która pozostawia po sobie pustkę w sercach ludzi, jacy zostają. Począwszy od rodziny, poprzez przyjaciół, aż skończywszy na tych, którzy w jakikolwiek sposób byli związani z daną osobą. Każdy bowiem z bohaterów przeżywał zaginięcie Jeremy'ego na swój własny sposób i do samego końca, momentu, w którym wszystko okazało się jasne, wielu z nich próbowało jakoś się trzymać, bo wiedzieli, że jeżeli na krótki moment pozwolą się sobie rozsypać, to nie będą w stanie już przestać... Jest to jednocześnie historia jaka pokazuje, że śmierć współistnieje z życiem. Często w momencie, gdy umiera jedna osoba, inna zostaje poczęta i po wielu miesiącach przychodzi na świat. To naprawdę piękna, wzruszająca opowieść, jaka porusza poważne problemy i sprawia, że podczas czytania nie można wyzbyć się tych wszystkich emocji. Sama przeżywałam wraz z bohaterami chwile niepokoju, czekając na moment, w którym wyjaśnione zostanie, co stało się z chłopcem. Towarzyszył mi strach, czasami niedowierzanie, a ostatnie strony sprawiły, że jeszcze po odłożeniu tej książki na półkę, z moich oczu spływała ostatnia łza, którą delikatnie ocierałam, próbując poukładać w głowie chaos, jaki wywołała ta historia.
Bohaterowie z kolei zostali wykreowani naprawdę ciekawie. Chociaż Maisie była dla mnie postacią, jakiej z jednej strony nie mogłam zrozumieć - bo dlaczego tak długo tkwiła w małżeństwie z mężem - katem? Jednak z drugiej strony podziwiałam ją za tę ogromną siłę, bo miała jej w sobie aż za wiele. Nie wiem, czy będąc na jej miejscu byłabym w stanie podołać tak wielu kłodom, jakie los rzucał jej pod nogi. Valerie - córka Maisie była natomiast osobą, jaka nie budziła początkowo sympatii, ale z każdym kolejnym rozdziałem coraz bardziej przekonywała mnie do siebie. Sam Jeremy to skomplikowany chłopiec, który jednak od razu budził sympatię czytelnika. Oprócz tych postaci, jakie wymieniałam, pojawiło się też wiele innych, a każda została wykreowana niezwykle ciekawie, idealnie na swój własny sposób.
Podsumowując, muszę wspomnieć jeszcze o dwóch rzeczach, które działają na plus tej książki. Pierwszą z nich jest oprawa graficzna - tutaj gratulacje należą się wydawnictwu, ponieważ okładka jest przepiękna. Delikatna, idealnie pasuje do całej historii. Drugą natomiast jest fakt tytułowania rozdziałów. Autorka zrobiła coś wspaniałego. Otóż każdy z nich to tytuł piosenki z lat dziewięćdziesiątych, jaka idealna wpisuje się w klimat opisywanych w danym rozdziale wydarzeń. Co więcej, jak dla mnie są świetne, bo to całkowicie mój gust muzyczny. Znajdziecie tutaj więc utwór Metallicy, Nirvany, Pearl Jam'u, Radiohead, ale też wielu, wielu innych, głównie rockowych grup z tamtego okresu. Sama podczas czytania słuchałam sobie ich w tle, adekwatnie do danego rozdziału. Stąd też, osobiście polecam tę książkę każdemu, kto lubuje się w powieściach obyczajowych i szuka czegoś, co wyciśnie chociaż maleńką łzę z oka. Myślę, że sięgając po "Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu" na pewno się nie zawiedziecie.
Niedługo postaram się napisać coś nowego. Ostatnio nie miałam za dużo wolnego czasu, dlatego nastąpiła dłuższa przerwa pomiędzy jednym wpisem, a drugim, lecz teraz powinno być nieco lepiej. Póki co - trzymajcie się!
Za możliwość przeczytania dziękuję serdecznie:
Miałam się na nią decydować, ale jakoś tak wyszło, że jej nie wybrałam, aaaa! :(
OdpowiedzUsuńOstatnio często spotykam tę książkę na blogach. Czuję, że ma przesłanie, które może do mnie trafić.
OdpowiedzUsuńFakt, ta tematyka jest bardzo ważna, ale obawiam się, że chyba na razie nie mam humoru na historie o brutalnym mężu. ;/ Ale jeśli będę na siłach na jakieś poważniejsze, życiowe książki, to będę pamiętała o tym tytule.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Amanda Says
Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się dorwać książki tej autorki, bo naprawdę mnie intrygują! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
#Ivy z Bluszczowych Recenzji
Koniecznie muszę ją przeczytać. Ta autorka powaliła mnie swoją powieścią "Ostatnie dni królika". Nie mam wątpliwości, że ta jest równie dobra.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Ola z pomiedzy-ksiazkami.blogspot.com
Oo! Ja również właśnie zamieściłam recenzję tej książki na swoim blogu! *piona*
OdpowiedzUsuńNa początku trudno było mi się w nią wciągnąć, ale później poszło już z górki. Nigdy nie gustowałam w takiego typu lekturach, jednak ta powieść tak pozytywnie mnie zaskoczyła, że nie wiem co o niej powiedzieć. Teraz tylko muszę nadrobić "Ostatnie dni królika", ponieważ słyszę na temat tej książki wiele pozytywnych opinii :)
Pozdrawiam,
http://miedzypolkami-ksiazki.blogspot.com/2016/09/gdziestamwszczesliwymmiejscu.html
Oj tak - jedno wydarzenie, zwłaszcza przykre, potrafi bardzo wiele zmienić w życiu człowieka... Książka zapowiada się fantastycznie :) Wcześniej nie słyszałam o tym tytule, chyba popularniejsze tej autorki są "Ostatnie dni Królika", które, jak widzę, teraz czytasz. Ja sama nie miałam jeszcze przyjemności czytać tych książek, ale zrobię to na pewno. Uwielbiam tak dobre, emocjonalne powieści obyczajowe, które łapią za serce, skłaniają do przemyśleń, a jednocześnie są po prostu dobrze napisane. No i fakt, trzeba się zgodzić, że okładka jest przepiękna :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
rude-pioro.blogspot.com