Matematyczny umysł z artystyczną duszą. Matematyk z wykształcenia, aktualnie pracownik jednej z krakowskich korporacji, a z zamiłowania niespełniona pisarka i zakręcona książkoholiczka.

sobota, 30 kwietnia 2016

"-Nigdy nie mieszkałaś w wynajmowanym mieszkaniu? - zapytała młodsza.
-Owszem, ale nie razem z właścicielem. To zmienia postać rzeczy. Właściwie to jest taki trochę hotel. Hotel Bankrut."

Autor: Magdalena Żelazowska
Tytuł: Hotel Bankrut
Wydawnictwo: HarperCollins Polska
Liczba stron: 272
Ocena: 5/6


     Są książki, których czasami nieco się obawia. Po przeczytaniu krótkiego opisu, ma się mieszane uczucia, czy dana historia przypadnie do gustu. Jednak najlepiej jest wtedy, gdy okazuje się, że wszelkie wątpliwości były niepotrzebne, bo tak bardzo zostaliśmy wciągnięci do książkowego świata. Tak było w przypadku "Hotel Bankrut" Magdaleny Żelazowskiej. Początkowo bałam się, że nie będę potrafiła wprowadzić się w całą historię głównie ze względu na dużą ilość bohaterów i tego, że ich losy są opowiadane naprzemiennie. Jednak kiedy zaczęłam przekładać kolejne i kolejne strony, wciągnęłam się w tę książkę bez reszty. To świetna lektura pokazująca tak naprawdę samo życie. Do bólu autentyczna i uświadamiająca człowiekowi, że w dobie kryzysu ekonomicznego, nic nie jest łatwe. Cieszę się, że mogłam sięgnąć po "Hotel Bankrut". 
      Tak, jak już wspomniałam, czytelnik spotyka się tutaj z historią kilku bohaterów. Początkowo odosobnieni, z czasem ich losy zaczynają się ze sobą łączyć. Jest zatem Leon - właściciel lombardu, który przed laty prowadził wraz z żoną osiedlowy sklep spożywczy, lecz w momencie pojawienia się supermarketów - zbankrutował. Weronika z kolei to bohaterka, której pozornie poukładane życie nagle rozsypuje się w momencie, gdy traci pracę. Jest także Kinga - pracująca na śmieciowej umowie i mająca marzenie o zostaniu projektantką mody oraz Łucja - emerytowana kobieta, zapomniana przez rodzinę, wiąże koniec z końcem... Ich losy splatają się, kiedy Leon postanawia wynająć pokoje w swoim mieszkaniu, w których zamieszkują oczywiście trzy wspomniane kobiety. Jak zatem potoczą się dalej ich losy? Jakie jeszcze przeciwności spotkają na swojej drodze? Czy uda im się wyjść z kryzysu i poukładać własne życie? Odpowiedzi na te, jak i wiele innych pytań znajdziecie w książce Magdaleny Żelazkowskiej. 
      Zacznę od tego, że po raz kolejny wydawnictwo zachwyciło mnie okładką. Jest świetna i zdecydowanie wpada w oko na tyle, że pewnie gdybym zobaczyła tę książkę na półce w księgarni, mimowolnie bym po nią sięgnęła. Jednak przechodząc do samej historii, muszę przyznać, że mi się podobała. Obawiałam się, że skupienie się na kryzysie ekonomicznym - w tym przypadku głównie na tym, co dzieje się w Łodzi, bo to właśnie to miasto stanowi tło dla wszystkich wydarzeń - sprawi, że ciężko będzie mi przebrnąć przez tę książkę. Nic bardziej mylnego. Historie bohaterów zostały świetnie zarysowane, a wszelkie opisy sytuacji mieszają się z wieloma fragmentami, które są niezwykle trafne w odniesieniu do ludzkiej egzystencji w dobie dzisiejszych czasów. To, jak już wspomniałam, bardzo autentyczna książka, pokazująca wszystko takim, jakie jest. Uświadamia, że chcąc założyć własną działalność, zawsze trzeba liczyć się z ryzykiem, że coś może pójść nie tak. Pokazuje, że życie młodych ludzi wcale nie jest tak kolorowe - każdy ma swoje ambicje i marzenia, lecz niewielu udaje się je spełnić, a większość zgadza się na "jakieś tam" życie. To także książka,w której widać jak często w dzisiejszych czasach zapomina się o swoich rodzicach - gdy się starzeją, zostają nagle sami, zapomniani przez resztę rodziny. To jednak też książka, która w jakimś sensie daje nadzieję na to, że mimo przeciwności losu, kiedyś w końcu wszystko się ułoży i nawet gdy jest źle, zawsze istnieją opcje, które trzeba łapać i wykorzystywać by było lepiej. Polecam zatem każdemu tę książkę, bo ma w sobie to, co najważniejsze - prawdę. 
      Jeśli chodzi o bohaterów, każdy z nich został wykreowany niezwykle ciekawie. Mają oni zarówno swoje zalety, jak i wady, a mimo to są w stanie wspólnie mieszkać. Szczególnie polubiłam Łucję. Ta starsza kobieta miała w sobie mnóstwo ciepła i empatii. Ciekawą postacią była też Kinga, mająca swoją pasję i marzenia, lecz mimo to w zderzeniu z rzeczywistością zdaje sobie sprawę, że nie jest łatwo spełnić swoje cele. Również Weronika i Leon posiadali pewne cechy charakteru, które dało się lubić, chociaż oni momentami lekko mnie irytowali. Oprócz tej czwórki bohaterów, ciekawą postacią jest jeszcze Damian - chociaż ten typ działał mi na nerwy i to bardzo. Tak czy siak, autorka świetnie wykreowała swoje postaci. 
      Podsumowując, polecam tę książkę każdemu, bo chociaż porusza trudne tematy, to zostały one przekazane w sposób przystępny czytelnikowi. Poza tym ta autentyczność sprawia, że całość czyta się w mgnieniu oka i kiedy już wsiąknie się w życie bohaterów, trudno jest z niego potem wyjść. Dlatego też jeżeli macie ochotę na kawał dobrej, polskiej literatury, z czystym sercem mogę polecić Wam książkę Magdaleny Żelazowskiej. 
       Niebawem znów postaram się tutaj napisać - na pewno na dniach pojawi się jeszcze jedna recenzja. A później - cóż... czytanie niestety odłożę na jakiś czas. Póki co - trzymajcie się! 

Za możliwość przeczytania dziękuję serdecznie:

środa, 27 kwietnia 2016

     Przyszedł czas, by ogłosić wyniki konkursu książkowego, w którym do wygrania była wspaniała opowieść "Wyprawa po klucz" autorstwa Małgorzaty Borkowskiej. Zanim jednak przejdę do konkretów, czyli wskazania zwycięzców, chciałabym serdecznie podziękować wszystkim, którzy wzięli udział w tym konkursie. Cieszę się, że Was zainteresował i poświęciliście tę krótką chwilę, by odpowiedzieć na pytanie, które wymagało od każdego z Was chwilę refleksji nad tym, jaki to klucz jest dla Was tym najważniejszym w życiu. 
    Przyznam się szczerze, że pomimo niedużej ilości zgłoszeń, każde było na tyle wyjątkowe, iż podjęcie decyzji o wyborze trójki zwycięzców, wcale nie było dla mnie łatwe. W każdej odpowiedzi kryły się czyjeś myśli i pragnienia... Dlatego też musiałam skupić się nad każdą wypowiedzią i wraz z pomocą obiektywnego głosu doradczego, wybrałam te osoby, które moim zdaniem udzieliły najbardziej kreatywnej i chwytającej za serce odpowiedzi. Kolejność, w której ogłaszam zwycięzców jest przypadkowa. Zatem - są to... 

1. Księgarnia Wspomnień


Ta odpowiedź chwyciła mnie za serce samym pomysłem rozbicia słowa "KLUCZ" na pięć wartości, jakich szczególnie poszukuje autorka tych słów. Co więcej, napisana pięknym językiem i mówiąca o tych rzeczach, jakie chyba mimowolnie każdy z nas poszukuje. 

2. Julia (pseudonim - Aivalar)


Samoakceptacja to niezwykłe ważna sprawa i ciągłe dążenie do niej to podstawa, jeżeli chce się osiągnąć wszelkie cele i uwierzyć, że "to właśnie ja mogę to zrobić!". Dlatego ta odpowiedź również chwyciła mnie za serce. 

3. Dagmara (pseudonim - Wiktoria Guziewicz)


Pięknie opisane marzenie - móc zrealizować to, co się pragnie i chociaż czasami przeciwności stają na naszej drodze bądź my sami musimy odetchnąć, to jednak grunt to się nie poddawać.

     Gratulacje dla zwycięzców! Proszę Was o sprawdzenie skrzynek mailowych i odpowiedź zwrotną z adresem do wysyłki książki. Dla uściślenia: po otrzymaniu wszystkich trzech adresów, przekażę je autorce i to ona zajmie się wysyłką, dlatego mam nadzieję, że niebawem każda z Was otrzyma swoje egzemplarze. :)
    Jeszcze raz dziękuję za wszystkie odpowiedzi - aż żałuję, że nie mogłam nagrodzić Was wszystkich! Jednak nie martwicie się - niebawem planuję kolejny konkurs, w którym do wygrania będą świetne książki, więc... śledźcie blog, bo jak tylko "stuknie" 50 tyś. wyświetleń, pojawi się konkurs! :) Póki co - trzymajcie się! 

sobota, 23 kwietnia 2016

    Zauważyłam u siebie ostatnio pewnego rodzaju muzyczny stan, polegający na tym, że odeszłam na jakiś czas od cięższych brzmień, skupiając swoją uwagę na tych bardziej melancholijnych kawałkach. Stąd też dzisiaj chciałabym przedstawić Wam, jak to mam w tradycji tych wpisów - dokładnie trzy - utwory zespołu, który odkryłam totalnie przez przypadek. 
   Czasami zadaję sobie pytanie, jak to jest, że we wszystkich tych komercyjnych stacjach radiowych, kanałach muzycznych w telewizji, ciągle powtarzają się jedne i te same piosenki, które często są o niczym, a brakuje naprawdę dobrej muzyki? W dodatku, kiedy jest ona polska, a ja dowiaduję się o niej przypadkowo, bo akurat przeglądam sobie słynny youtube w poszukiwaniu wartościowych kawałków, wtedy ogarnia mnie tego rodzaju refleksja. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego o niektórych zespołach tak mało słychać, gdy inne, nie mające wiele do przekazania, plasują się gdzieś na wyżynach. 
  Dlatego dzisiaj chciałabym przenieść Was do świata, jaki tworzy zespół Mikromusic. Głos wokalistki jest tak magnetyzujący, a teksty tak niby proste, a jednocześnie skłaniające do głębszych analiz, że przepadłam w ich utworach od razu. Stąd też, by już nie przedłużać, zapraszam Was serdecznie do przeczytania i przesłuchania poniższych punktów. 

1. "Lato 1996" 

"Z zimnej piwnicy kompot wiśniowy
W głowie się kręci po pierwszym łyku."

     Ten właśnie utwór znalazłam całkowicie przypadkowo, dowiadując się jednocześnie o istnieniu grupy Mikromusic. Co więcej, ta piosenka idealnie wręcz poprawiła mi wtedy nastrój, sprawiając, że na chwilę zapomniałam o tym, co spędza mi sen z powiek i jakoś tak zapragnęłam, by jak najszybciej nadeszło lato, tak pełne słońca i beztroski...
      Jak już wspomniałam, ten utwór kojarzy mi się właśnie z tytułowym latem - może nie tym w 1996 roku, bo wtedy akurat miałam raptem dwa latka i nie wiem czy cokolwiek pamiętam z tego okresu. Jednak ogólnie ta piosenka sprawia, że nagle pojawia się więcej słońca, nawet wtedy, gdy za oknem pogoda nie satysfakcjonuje, nie chcąc się poprawić i przybrać tej całkowicie wiosennej formy. Jednocześnie "Lato 1996" napawa mnie taką beztroską, gdzie nie muszę myśleć o mnóstwie obowiązków, jakie na mnie czekają, a w moich myślach pojawiają się same przyjemne wizje. 
      Dlatego też, zachęcam do przesłuchania poniższego linku. Jak zresztą wyczytałam, utwór był związany z projektem muzycznym marki Dilmah. Może i Was ten kawałek nastroi w sposób pozytywny.



2. "Bezwładnie"

"Bezwładnie, 
Czekam aż miłość
 Swoim impetem
Walnie o ziemię..."

   Ten utwór, który Mikromusic nagrali wraz ze Skubasem (którego też dzięki tej piosence przypadkiem odkryłam) jest tak piękny, że rozpływam się za każdym razem gdy go słucham. Tekst niby tak prosty, a jednocześnie głęboki sprawia, że ten utwór potrafi mnie niezmiernie wzruszyć. Uwielbiam i mogę słuchać cały czas. 
      Jak już napisałam, wzrusza mnie ta piosenka, bo gdy jej słucham, to czuję mnóstwo sprzecznych emocji. Jest w niej tak wiele oczekiwań - przede wszystkim na miłość i szczęście. Te proste zdania mają w sobie mnóstwo uczuć, pełnych z jednej strony jakiejś niewyobrażalnej tęsknoty, lecz z drugiej niosą jakieś ciepło. Szczególnie refren, który można w pewnym sensie przyrównać do odejścia - co napawa smutkiem, a z drugiej strony pokazuje, że często odchodzi jedynie ciało, lecz osoby nam bliskie są zawsze gdzieś obok nas... To jest niewyobrażalnie tak banalnie przepiękny utwór. 
     Jak przeczytałam, pochodzi on z filmu "Chemia", którego nie znam, lecz obejrzałam sobie od razu zwiastun i już teraz wiem, że jak tylko uda mi się go znaleźć gdzieś w czeluściach internetu, muszę go zobaczyć. Koniecznie. Stąd też, polecam Wam przesłuchać poniższy link, bo warto.




3. "Dom"


"Kocham Cię za to, że jesteś kim jesteś
Nie muszę lepsza być przy Tobie."

     Kolejny utwór pochodzący ze ścieżki dźwiękowej do filmu "Chemia". Dlatego podkreślam drugi raz, że koniecznie muszę go obejrzeć, bo czuję, że będzie to wyciskacz łez. Jeśli chodzi o piosenkę - to zaledwie dwie zwrotki - tak niby banalne, a piękne i wyrażają chyba więcej niż mnóstwo innych zdań.
     Miłość. Jedno słowo, a zmienia wszystko. Sprawia, że człowiek nie jest w stanie skupić się na niczym innym, bo jego myśli wciąż zaprząta ta jedna, konkretna osoba. Kiedy następuje dłuższa chwila rozłąki, tęsknota jest tak silna, że to aż boli. Miłość ogarnia wszystkie zmysły i... najważniejsze, jeśli to uczucie jest prawdziwe. Takie, gdy wiemy, że nie musimy się zmieniać, bo ta osoba akceptuje nas takimi jakimi jesteśmy - ze wszystkimi swoimi niedoskonałościami... Tak, właśnie takie przemyślenia wywołuje we mnie ten krótki, magiczny utwór.
     Dlatego też, polecam przesłuchać poniższy link - być może przypadnie Wam do gustu i skłoni do jakiś przemyśleń.


     To już wszystko jeśli chodzi o dzisiejszy wpis, a wraz z nim kolejne przeniesienie Was na chwilę do świata pełnego muzyki. Być może znaliście już ten zespół, a jeśli nie, to mieliście okazję dowiedzieć się, że istnieje w tej naszej polskiej muzyce coś tak wspaniałego. 
      Niedługo szykuję dla Was kolejne wpisy - chociaż wiem, że będą pojawiać się one coraz rzadziej, bo czasu niestety mam niewiele i ucieka mi w mgnieniu oka. Póki co - trzymajcie się!

Wszystkie utwory znalezione na: youtube

wtorek, 19 kwietnia 2016

"Los. To słowo często towarzyszyło mi, kiedy byłam dzieckiem. Szeptał do mnie z ciemnych kątów pokoju w czasie samotnych nocy. Był pieśnią ptaków na wiosnę i wołaniem wiatru w nagich gałęziach zimowego popołudnia. Los. Zarówno moja udręka, jak i pociecha. Mój towarzysz i moja klatka."

Autor: Leslye Walton
Tytuł: Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender
Wydawnictwo: SINE QUA NONE
Liczba stron: 300
Ocena: 6/6
     Zdarzają się takie książki, które wywołują w czytelniku tak wiele myśli i emocji, że nie sposób ich poukładać i jeszcze chwilę po odłożeniu danej lektury, ma się w głowie ten cały wykreowany przez autora świat. Ostatnio coś za często trafiam chyba na tego typu książki, ale zdecydowanie tego nie żałuję. Tym razem mętlik w głowie wywołała we mnie historia "Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender", którą napisała Leslye Walton. Przyznam się szczerze, że o tej książce było głośno zanim nastąpiła jej premiera. Gdy tylko po raz pierwszy zobaczyłam okładkę i pokrótce przeczytałam o czym będzie, już wtedy wiedziałam, że po nią sięgnę. Z kolei coraz więcej pojawiających się w sieci pozytywnych opinii jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że koniecznie muszę ją przeczytać. W końcu znalazłam chwilę czasu, którą poświęciłam historii Avy. I wiecie co? Przepadłam bez reszty w tej baśniowej, ale przepięknej opowieści.
      Można by rzec, że główną bohaterką książki jest tytułowa Ava. W zasadzie pełni ona również rolę narratora opowiadając całą historię swojego życia... I nie tylko swojego. Sens w tym, że tak naprawdę jest to typowa saga rodzinna, gdzie czytelnik dowiaduje się o tym, jak wyglądały losy trzech pokoleń. Babci Avy - Emilienne, jej mamy - Viviane oraz oczywiście samej Avy. Wydarzenia są tutaj opisywane krok po kroczku - począwszy właśnie od Emilienne, której postać towarzyszy czytelnikowi praktycznie cały czas, aż po kolejnych bohaterów, tudzież w końcu życie Avy, jak też jej brata bliźniaka - Henry'ego. Ava bowiem jest zwykłą dziewczyną, lecz z jedną, niezwykłą cechy. Posiada ona skrzydła... Coś, co stanowi zarówno jej piękno i wyjątkowość, lecz równie dobrze może zamienić się w nieustanną udrękę. Narratorka pięknie dobiera słowa nakreślając obraz wszelkich wydarzeń mających miejsce w życiu rodziny Lavenderów. Jak zatem toczyły się losy bohaterów? Czy w ich życiu więcej było tych dobrych chwil, czy może prześladował ich nieustanny pech oraz złamane serca? Jakie "osobliwe i cudowne przypadki" spotkały główną bohaterkę? Odpowiedzi na te wszystkie pytania znajdziecie, jeśli zechcecie sięgnąć po książke Leslye Walton. 
      Pokochałam styl tej książki. Język, jakim posługuje się autorka jest wręcz poetycki i niezmiernie radował moje oczy, ale też artystyczną duszę. Czytając kolejne zdania, wręcz rozkoszowałam się każdym słowem, a co jakiś czas w ruch szedł ołówek, którym zaznaczałam fragmenty, jakie szczególnie do mnie trafiły. Stąd też, język tej powieści działa na wielki plus i sprawia, że całość czyta się bardzo dobrze. Co więcej, sama historia jest zdecydowanie baśniowa. Wydarzenia, jakie miały miejsce w rodzinie Avy (począwszy od skrzydeł, jakie posiadała dziewczyna) były w większości przypadków nierealne, by mogły pojawić się w prawdziwym życiu, dlatego też wspomniałam o tej baśniowości. Jednak mimo wszystko świat, jaki wykreowała autorka jest niezwykle przyciągający. Z jednej strony pełen tych właśnie osobliwych i cudownych wydarzeń, lecz z drugiej pojawiają się też sytuacje, jakie wręcz mrożą krew w żyłach. 
    Na pewno nie jest to łatwa w odbiorze książka i w wielu osobach może wywołać mieszane uczucia. Osobiście się przyznam, że w pewnych momentach nie wiedziałam jak odczuwać te wszelkie wydarzenia i co powinnam o nich myśleć. Niektóre fragmenty były tak... dziwne, że ciężko było je pojąć. Lecz mimo to, im bardziej zagłębiałam się w tę historię, tym chciałam więcej i więcej. Przede wszystkim pragnęłam czytać kolejne zdania, szukając tych, jakie dogłębnie poruszą moje serce. Znalazłam je - właściwie to całkiem sporo. Jednak najbardziej istotnym plusem tej książki jest to, że pomimo całej tej magicznej otoczki, jest ona do bólu autentyczna. Pokazuje, jakie jest to ludzkie życie i najwięcej miejsca poświęca uczuciu miłości. Bo - cytując: "Miłość potrafi zrobić z nas głupców" i sprawia, że wszystko się zmienia. Ta książka pokazuje, że miłość potrafi ranić, nawet wtedy, kiedy wydawać by się mogło, że ta druga osoba zarzeka się, iż nigdy nas nie skrzywdzi. Historia zawarta na łamach tej lektury uświadamia jednak także, że czasami nie dostrzegamy tych właściwych osób, bo nasze serce ciągle nosi w sobie dawną miłość. Lecz najważniejsze to w końcu przejrzeć na oczy, prawda? To także książka, jaka pokazuje siłę matczynej miłości, która czasami może nie jest ukazywana zewnętrznie, lecz w najbardziej istotnych momentach ujawnia się ze zdwojoną siłą. Lecz to również opowieść o przyjaźni, o ludziach oraz ich upodobaniach i o tym, że nigdy nie wiadomo co nas czeka... 
      Nie jestem w stanie chyba do niczego się przyczepić, bo nie dostrzegłam praktycznie żadnych minusów tej książki. Osobiście przepadłam całkowicie w tej historii i jestem nią w stu procentach urzeczona. Co więcej, już o tym wspomniałam, ale powtórzę raz jeszcze: oprawa graficzna jest przepiękna i jeszcze bardziej dodawała klimatu samemu czytaniu... Ach! Stąd z czystym sercem mogę polecić Wam sięgnięcie po "Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender". Jeśli tylko lubicie sagi rodzinne z domieszką baśniowości, to ta powieść bez dwóch zdań jest dla Was. A jeżeli jeszcze się nie przekonaliście, zachęcam do przeczytania poniższych cytatów - czyli tych fragmentów, jakie najbardziej mnie urzekły. 
  • "Miłość jak powszechnie wiadomo, kieruje się własną logiką. za nic mając nasze plany czy zamiary."
  • "Nauczyła się o nas troszczyć. Ona, która zawsze uważała, że jedynym towarzyszem miłości jest smutek, przekonała się, że także troska idzie w parze z miłością."
  • "I to może być sedno problemu: wszyscy boimy się siebie nawzajem, bez względu na to, czy mamy skrzydła, czy nie."
  • "Znalezienie logiki w miłości mógłby porównać do szczepienia się na jakąś okropną chorobę: pomyślny efekt, ale początkowy etap bardzo nieprzyjemny. Zaczął zauważać, że życie bez miłości nie jest najgorszą rzeczą, jaka mogłaby go spotkać."
  • "To, że miłość nie wygląda tak, jakbyś tego chciała, nie znaczy, że jej wokół ciebie nie ma."
  • "Myślała o uroku takich chwil, podziwiając deszcz i szarzejące niebo w sposób, w jaki podziwia się obraz dobrze zapowiadającego się artysty."
  • "Zapisywałam wszystko w sercu: to, że miłość zjawia się w najmniej oczekiwanym momencie, a także to, że ktoś, kto twierdził, że nie chce cię zranić, w końcu to zrobi."
     Tym oto akcentem, pełnym prawdy bijącej szczególnie od tego ostatniego cytatu, kończę powoli swoją recenzję. Jeszcze raz polecam tę książkę, bo ma ona swój urok i zdecydowanie okazała się być tak "osobliwa i cudowna", jak miałam nadzieję, że będzie. 
     Niebawem znów postaram się coś tutaj napisać, chociaż nie obiecuję, że prędko to nastąpi - ciężkie czasy nadchodzą na uczelni, Moi Drodzy. Przypominam jednak o ciągle trwającym konkursie i gorąco zachęcam do wzięcia udziału - wygrywają AŻ trzy osoby. Szczegóły: TUTAJ. Póki co - trzymajcie się!

sobota, 16 kwietnia 2016

    Muzyka stanowi nieodłączny element mojego życia. Chociaż nie mam zdolności wokalnych, jak i do tej pory nie nauczyłam się na niczym grać, to jednak nie wyobrażam sobie by w moim życiu mogło zabraknąć muzyki. Kiedy tylko się budzę, od razu pierwsze co robię, to włączam jakąś playlistę - w zależności od nastroju, jaki mi akurat towarzyszy. W ciągu dnia, przemierzam drogę z jednego miejsca w drugie oczywiście ze słuchawkami w uszach. Gdy kładę się spać, muzyka nadal mi towarzyszy, często dając ukojenie po dniu pełnym obowiązków. 
    Dlatego dzisiaj ponownie piszę dla Was artykuł z serii tych muzycznych. Tym razem jednak chcę skupić się na jednej, konkretnej wokalistce, wspomnianej już zresztą w tytule tego wpisu. Melę Koteluk kojarzę od dawna i od czasu do czasu słuchałam jakiś jej utworów. Jednak od pewnego czasu towarzyszą mi one praktycznie nieustannie, a ja odkrywam coraz więcej tytułów, któjrych do tej pory nie słyszałam i cóż - zachwycam się głosem tej wokalistki. Lecz co więcej - najpiękniejsze są teksty jej piosenek, których większość nauczyłam się już chyba na pamięć. Stąd tego wieczoru, przedstawiam Wam trzy takie utwory, jakie szczególnie łapią mnie za serce. Jednak myślę, że do Meli powrócę jeszcze nie raz. 

1. "Melodia ulotna" 

"Przyglądam sama sobie 
Smaruję usta miodem 
Włosy upinam w kok..."

    Mam niezwykły sentyment do utworów danych twórców, które usłyszałam jako pierwsze. Wtedy też zawsze taka piosenka staje się moją ulubioną, bo gdyby nie ona, często nie miałabym pojęcia o kimś tak utalentowanym. W przypadku Meli Koteluk wszystko zaczęło się oczywiście od "Melodii ulotnej", którą pokochałam od razu. Ten utwór ma w sobie coś takiego, że mogę go słuchać kilkakrotnie i nigdy mi się nie znudzi.
     Teksty tej wokalistki są na tyle przemyślane, że nie potrafię pokuszać się o jakąkolwiek ich interpretację, bo nie chcę w jakiś sposób ich, że tak to ujmę, zniszczyć. Mogę jedynie napisać o tym, jakie emocje towarzyszą mi podczas słuchania takiego, a nie innego utworu. W przypadku melodii ulotnej, odczuwam pewnego rodzaju tęsknotę - za czymś, czego jeszcze nie ma, ale w głębi duszy czuję, że może się wydarzyć. Jednocześnie ta piosenka skłania mnie do przemyśleń związanych z przemijaniem - w końcu coś "ulatuje", gdzieś odchodzi i zostaje po tym jedynie wspomnienie. 
      Dlatego zachęcam Was do zapoznania się z poniższym linkiem, jeśli do tej pory nie mieliście w ogóle styczności z twórczością Meli Koteluk. Być może i Was urzeknie jej głos.



2. "Fastrygi" 

"I nie zatopi nas 
Pokusa ani strach."

     Ten utwór poznałam całkowicie przypadkowo, ale to jest tak... dobre, że nie umiem nawet wyrazić słowami zachwytu nad tymi prawie pięcioma minutami, podczas których po prostu się rozpływam. Zdecydowanie jedna z moich ulubionych piosenek tej wokalistki, którą mogę, podobnie jak "Melodię ulotną" słuchać bez końca. 
     Nie wiem, jak Mela to robi, ale teksty jej utworów są dla mnie w pewnym sensie wręcz poetyckie. Wydawać by się mogło, że to jakiś zlepek słów, ale mają one w sobie coś takiego, co sprawia, że człowiek (a przynajmniej ja) mimowolnie chce się nad nimi głębiej zastanowić. Osobiście ten utwór napawa mnie w pewnym sensie jakąś nadzieją. Na to, że czasami może być źle - naszemu istnieniu towarzyszy jakiś strach przed nieznanymi, a mimo to, my musimy się trzymać i nieważne, co będzie się działo, to "nie zatopi nas". Piękny utwór. 
     Jeśli "Melodia ulotna" chociaż trochę Was zachęciła, a liczę na to, że jednak ją przesłuchaliście, tak teraz zapraszam Was do kliknięcia w poniższy link i przeniesienia się na chwilę do innego świata. 


3. "Żurawie origami" 

"Pamiętam, że u ciebie tak 
Od zawsze jest bezpiecznie
U ciebie nie czuć
Żadnych żadnych żadnych
Ruchów tektonicznych."

     Można by pomyśleć, że skoro piszę o tym utworze na samym końcu, to jest on najmniej lubiany spośród tych trzech. Nic bardziej mylnego. Każdą piosenkę lubię w takim samym stopniu, chociaż... "Żurawie origami" chyba o mały procent lubię nawet bardziej. Już pominę fakt, jak często włączam sobie to w tle, robiąc tysiąc innych rzeczy i śpiewam pod nosem, jeśli tylko mam wolne mieszkanie i nikt nie musi słuchać mojego jazgotu. :D 
     Ten utwór wywołuje we mnie silnie, hm, że tak to ujmę, ciepłe wspomnienie. Chociaż tak naprawdę mówiąc "wspomnienie" często mamy wrażenie, że chodzi o coś, co już przeminęło i nie wróci. Okej, faktem jest, że żaden moment nie powtórzy się dokładnie w ten sam sposób, ale niektóre rzeczy trwają ciągle, a jedynie mają pewne, przerywniki czasowe, o. Jakkolwiek to tajemniczo brzmi, sens w tym, że ten utwór nastraja mnie nieco melancholijnie, ale w taki pozytywny sposób, wywołując nie tylko wspomnienia, ale też pewnego rodzaju pragnienie ponownego poczucia bezpieczeństwa. Dlatego jest mi tak bliski i uwielbiam go słuchać. Co więcej, opowiada poniekąd o zmęczeniu nadmiernymi obowiązkami i tym, że często chcielibyśmy na chwilę gdzieś zniknąć, rzucając wszystkim w kąt, bo często nie pamiętamy już, co to znaczy mieć w ogóle czas na cokolwiek innego niż rzeczy, jakie musimy zrobić. Stąd tekst jest taki prawdziwy. 
      Dlatego zachęcam Was z całego serca, byście kliknęli "odtwórz" w poniższym linku. Mam nadzieję, że nie pożałujecie i przepadniecie w tym utworze, jak ogólnie w głosie Meli na długo.


     To już wszystko, jeśli chodzi o dzisiejszy wpis. Oczywiście tak jak wspomniałam na początku, to jedynie trzy utwory, które szczególnie mnie zachwycają, jednak ta wokalistka ma mnóstwo pięknych, życiowych piosenek, jakie naprawdę Wam polecam. Co więcej, mam nadzieję, że niebawem wybiorę się na jej koncert... Ba! W zasadzie nie mogę opuścić takiej okazji, skoro 10 maja pojawi się w krakowskim klubie "Studio". :D 
     Niedługo znów postaram się coś napisać, natomiast teraz przypominam oczywiście o ciągle trwającym KONKURSIE i zachęcam Was serdecznie do wzięcia w nim udziało. Wystarczy kliknąć w ten LINK .

Wszystkie utwory znalezione na: youtube

czwartek, 14 kwietnia 2016

   
Autor: Paweł Hajduczenia
Tytuł: Mizantropia
Liczba stron: 97
Ocena: 5/6

"Jednostajność życia prowadzi do jego odrealnienia. Człowiek doprowadzony jest do stanu, w którym uczucia i przeżycia stają się odległe, sztuczne. Obserwuje siebie z zewnątrz, jakby otaczający go świat zmienił się w jakiś sposób. Zachowując trzeźwość, traci jednak spójność z otoczeniem. Ciało wykonuje rutynowe czynności, ale umysł znajduje się gdzie indziej." 

    Czasami trafiają się takie książki, które sprawiają, że po ich przeczytaniu, czytelnik nie jest w stanie zebrać myśli w spójną, logiczną całość. Jednocześnie, wrażenia - zarówno te pozytywne, jak i czasami negatywne, kumulują się w takiej ilości, że wydawać by się mogło, iż wybuchną. Taką właśnie książką, która sprawiła, że musiałam chwilę odetchnąć zanim ją zrecenzuję, jest "Mizantropia", którą napisał Paweł Hajduczenia. Nie została ona jeszcze wydana w wersji papierowej, lecz autor się o to stara poprzez pewien projekt, o którym wspomnę nieco dalej, jednak dzięki uprzejmości twórcy, mogłam zapoznać się z elektroniczną wersją tej książki. Mam mętlik myśli i uczuć i powiem szczerze, że brakuje mi słów, by określić tę historię. 
      Jest to powieść zdecydowanie psychologiczna, pełna mnóstwa przemyśleń odnośnie otaczającej rzeczywistości. Głównym bohaterem jest pewien pan X - tak po prostu, bezimienny. Podobnie jak pozostałe postacie nie są tutaj konkretnie uosobione. Mamy więc dziewczynę Y, jak i wiele innych osób które nazwane zostały prawdopodobnie od pierwszej litery imienia, pseudonimu czy nazwiska (przykładowo: P., N. i tym podobnie). To od razu sprawia, że historia staje się nadzwyczaj uniwersalna, bo przecież takim bohaterem X może być każdy, kto popiera przedstawiane przez niego poglądy. O czym więc opowiada ta książka? Można by rzec, że w te wszystkie przemyślenia, wpleciona została całkiem dobra, przemyślana fabuła oscylująca wokół uczucia zwanego miłością, a co często się z nią wiąże to pożądanie, zauroczenie, stopniowe docieranie się, a czasami też rozstanie. Co najlepsze, narrator jest tutaj pierwszoosobowy i jest nim właśnie mężczyzna imieniem X. Wszystko zaczyna się w teatrze, gdzie któregoś wieczoru główny bohater ma okazję oglądać sztukę, jaka całkowicie nie przypadła mu do gustu. Mówi o tym następnie reżyserowi, którego o dziwo, broni pewna, intrygująca kobieta... Od tamtej chwili, X mimowolnie wraca myślami do jasnowłosej dziewczyny, mając nadzieję, że uda mu się ją odnaleźć. Jak zatem potoczą się losy głównego bohatera? Jak w ogóle wygląda życie pana X? I jakimi poglądami kieruje się mężczyzna? Odpowiedzi na te, jak i wiele innych pytań znajdziecie w książce "Mizantropia" - jeśli tylko kiedyś będziecie mieli możliwość po nią sięgnąć. 
    Wiecie co? Autor, kiedy zaproponował mi przeczytanie tej książki, podkreślił od razu, że tę historię albo się kocha, albo nienawidzi. No cóż - pomiędzy jednym, a drugim jest dosyć cienka granica. Jednocześnie są to dwie, sprzeczne emocje. Będąc już po przeczytaniu jestem skłonna stwierdzić, że tę książkę można kochać, jednocześnie nienawidząc niektórych jej aspektów. Jak już wspomniałam we wstępie, musiałam nieco poukładać swoje myśli zanim postanowiłam przenieść opis wrażeń na ten wirtualny papier. Jednak najlepsze w tym wszystkim jest to, że pomimo swojej kontrowersji, ta książka jest dobra. Wręcz powiedziałabym, że cholernie dobra. Ukazuje świat taki, jakim jest. Autentyczność aż bije od tej historii, co sprawia, że ją pokochałam. Mimo paru rzeczy, a może lepiej to ująwszy - poglądów, z którymi nie do końca się zgadzam bądź też nie jestem w stanie zrozumieć niektórych ludzkich zachowań, ta książka skradła moje serce samym przekazem. Tym, że kiedy tak pochłania się kolejne strony, można pomyśleć: "kurcze, to jest akurat niezwykle trafne - myślę tak samo!". 
      Zdecydowanie widać ten aspekt psychologiczny. Ale osobiście bardzo lubię sięgać po tego typu historie, bo zawsze mają one swoje drugie dno. Tutaj nie mogło być inaczej. Mnóstwo rozważań głównego bohatera rysuje całość. Oprócz tego, jak wspomniałam, wszystko oscyluje poniekąd wokół uczucia zakochania, a co się z nim wiąże - sporo tutaj o pożądaniu i namiętności. Miłość, jaka została tutaj przedstawiona ma swój wymiar duchowy, jak i cielesny. Tak, w tej książce znajdziecie sporo seksu, ale opisy zbliżeń bohaterów są zrobione dobrze. Jak przy wielu typowych romansach, często sposób opisywania tego aktu totalnie mnie raził, tak tutaj język, jakim posługuje się autor jest dobrze wysublimowany. No bo właśnie - co ważne, autor ma dobry styl - lekki, przyjemny w odbiorze. Okej, może w pewnych momentach rażący wulgaryzmami taką osobę jak ja, czyli lubującą się w poetyckim języku. Jednak przyznaję, że akurat tej książki nie wyobrażam sobie bez tych wulgaryzmów, bo dodają one jedynie autentyczności. Cóż, ta historia ma naprawdę sporo plusów i zdecydowanie przypadła mi do gustu. Ostatnim pozytywem, o jakim muszę wspomnieć, to fakt, że już dawno czytając jakąkolwiek książkę, tak się nie uśmiałam z niektórych fragmentów, jak przy okazji "Mizantropii". Autorze wiedz, że kąciki moich ust aż za często unosiły się ku górze, a w głowie miałam myśl - "jak on świetnie dobiera słowa, które tworzą z kolei tak ironiczne zdania, jaie co lepsze - idealnie odzwierciedlają rzeczywistość". 
      Jednak żeby nie przesłodzić... Ta książka nie każdemu przypadnie do gustu. Jeśli ktoś nie jest fanem nadmiernych rozważań, to akurat tutaj może nie odnaleźć tego, co szuka, a te ciągłe wręcz rozkminy życiowe głównego bohatera momentami mogą nużyć. Fakt faktem osobiście lubię się zagłębiać w takie przemyślenia, ale nie każdemu przypadną one do gustu. Co więcej, jak wspomniałam, z wieloma kwestiami poruszanymi w tej książce się zgadzałam, ale były też takie, jakich po prostu nie akceptuję jako człowiek i tym samym ciężko było mi przez nie do końca polubić głównego bohatera. Bo cóż - dla mnie przypadkowy seks jest czymś, czego nigdy nie zrozumiem i nie wiem, dlaczego ludzi ku temu ciągnie. To do mnie nie przemawia, tak po prostu. Było też parę przemyśleń, z jakimi nie do końca bym się zgodziła i które niekoniecznie działały na korzyść tej książki. Na szczęście jednak przeważyły te, w moim odczuciu, bardzo trafne.        
     Podsumowując, osobiście większa część mojego serducha została uwiedziona tą historią. Co prawda, jest kontrowersyjna, ale to, co mi się podoba - autor na samym początku napisał, że "Nigdy nie twierdziłem, że to nie jest zwykła prowokacja...", a kończąc książkę dodał "...albo ironia", co sprawia, iż na tę historię mimo wszystko można spojrzeć z przymrużeniem oka. Dlatego mam nadzieję, że uda się ją wydać w papierowej wersji, bo wiecie czego nie rozumiem? Tego, że ktoś mający wielki potencjał i potrafiący na zaledwie ponad dziewięćdziesięciu stronach zawrzeć tak trafne przemyślenia często ma problem z wydaniem swojego dzieła, kiedy na rynku czytelniczym pojawiają się często słabe historie, ale ważne, by zgadzało się znane nazwisko. Cóż - paranoja. 
     Dlatego przy tej okazji, chciałabym wspomnieć Wam o projekcie. Otóż każdy z nas może przyczynić się do wydania "Mizantropii". Wystarczy wejść tutaj:


A następnie wesprzeć finansowo ten projekt. Uwierzcie mi, warto, bo myślę, że jeśli interesujecie się chociaż trochę psychologią, ta książka jest dla Was. A chyba fajnie byłoby mieć taki papierowy egzemplarz, czyż nie? ;)
      Niebawem znów postaram się coś tutaj napisać. Przypominam o konkursie i zachęcam do wzięcia udziału. Wystarczy kliknąć w ten LINK. Póki co - trzymajcie się! 

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję:

środa, 13 kwietnia 2016

    Wypełniam jak mogę zaległe tagi książkowe - szczególnie, że każdy z nich jest naprawdę wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju. Co więcej, często dzięki nim przywołuję sobie pozytywne wspomnienia związane z danymi historiami i przypominam pewne książki przeczytane spory czas temu, a do jakich kiedyś chętnie na nowo bym powróciła. 
      Dlatego też dzisiaj zapraszam Was do przeczytania Kwiatowego Tagu Książkowego, do wykonania którego nominowała mnie autorka bloga Zaczytana Majka, za co serdecznie dziękuję! Tak więc by już nie przedłużać, zapraszam do przeczytania poniższych punktów. 

1. BRATEK - czyli książka, o której zawsze pamiętasz i masz nadzieję, że główny bohater o Tobie pamięta

Co prawda główny bohater raczej o mnie nie pamięta - niestety, ale fikcyjne postaci nigdy nie staną się tymi realnymi, nie wiadomo jak bardzo byśmy chcieli. Jednak osobiście zawsze pamiętam o fenomenalnej książce "Maybe someday" Colleen Hoover, jak również o "Lawendowym pokoju" Niny George oraz historii stworzonej przez Zafona, czyli "Cień wiatru".

2. FREZJA - czyli książka, którą darzysz szacunkiem i uznaniem 

Nie jestem w stanie wymienić tutaj jednego, konkretnego tytułu. Mogę jednak przyznać, że darzę szacunkiem i uznaniem dosłownie każdą książkę, która ma w sobie coś takiego, co sprawia, iż po prostu czuję ogrom emocji bądź też mimowolnie skłania mnie ona do głębszych przemyśleń. Nieważne czy to świetna fabuła, czy może trzymanie czytelnika w napięciu lub też poetycki język - cokolwiek w danej książce jest w stanie wywołać we mnie burzę uczuć i myśli, trafia do tych książek, jakie darzę ogromnym uznaniem. 

3. CYKLAMEN - czyli książka, której szczerze nienawidzisz 

Nie ma takiej książki, jaką byłabym w stanie znienawidzić. Fakt, zdarzają się słabsze lektury, jakie często nudzą bądź wywołują we mnie ogromną frustrację, ale nie potrafię czuć do nich aż tak negatywnych uczuć i w nawet największej, że tak to ujmę, szmirze, staram się znaleźć chociaż małe przebłyski pozytywów, bo wiem, że ktoś mimo wszystko włożył w stworzenie swojego dzieła sporo pracy - i doceniam chęci, jak i wysiłek. 

4. HIACYNT - czyli książka, która sprawiła Ci przykrość przez głównego bohatera 

Zdecydowanie "Amber" Gail McHugh, ponieważ główna bohaterka doprowadzała mnie do lekkiego szału swoim zachowaniem. Dlatego tak trudno było mi się wbić w czytanie tej książki i ratowały ją momenty, w których pojawiała się postać Rydera. Podobnie miałam w przypadku "Chłopak, który zakradał się do mnie przez okno" Kirsty Moseley. Nie wiem, może z tym imieniem Amber jest coś nie tak, bo tutaj główna bohaterka właśnie tak się nazywa, ale również sprawiała mi przykrość swoim nieco egoistycznym zachowaniem.

5. ŻONKIL - czyli tak świetny fikcyjny świat, że aż wzbudza w Tobie zazdrość

Może nie chodzi nawet o fakt, że jakiś fikcyjny świat wzbudza we mnie zazdrość, ale zdecydowanie jest kilka takich właśnie książkowych miejsc, które są genialne. Oczywiście nie sposób tutaj nie wymienić całej serii o Harrym Potterze. Czasami marzyłam, by znaleźć się kiedyś w tym słynnym Hogwarcie, ach! Poza tym podobał mi się też świat wykreowany przez Małgorzatę Borkowską w książce "Wyprawa po klucz". 

6. KONWALIA - czyli książka z delikatną i nieśmiałą bohaterką 

Myślę, że pasuje mi tutaj sporo książek, gdzie bohaterka była właśnie taka delikatna, dziewczęca, czasami też nieśmiała. Na pewno Allyson z historii stworzonej przez Gayle Forman w "Ten jeden dzień", jak również Sydney z "Maybe someday" czy Anna z "W krainie kolibrów". Pewnie jeszcze sporo innych postaci mogłabym wymieniać.

7. CZERWONY TULIPAN - czyli książka, którą darzysz gorącą miłością 

Mnóstwo tytułów, naprawdę. Pewnie Was nie zaskoczę, jak wymienię tutaj cudowne "Maybe someday" Colleen Hoover. Ale gorącą miłością darzę też serię stworzoną przez Victorię Scott, czyli "Ogień i woda" oraz "Kamień i sól" - te książki są genialne! Podobnie jak "Czerwona królowa" oraz "Szklany miecz" autorstwa Victorii Aveyard - cudowne historie, które uwielbiam całym swoim serduchem! 

8. IRYS - czyli książka, którą czytałeś/aś tak dawno, że już nie pamiętasz co o niej myślałeś/aś

Hmm... na ogół mam całkiem dobrą pamięć do przeczytanych historii, nawet jeśli były dawno. Chociaż przyznam się szczerze, że mogłabym tutaj zaliczyć tytuły, po jakie sięgałam w okresie chociażby gimnazjum. Pamiętam, że czytałam coś z serii "Wampiry z Morganville" i w sumie nie pamiętam, czy mi się to podobało, czy nie.

9. FIOŁEK - czyli książka, którą masz zamiar przeczytać po raz kolejny 

Zdecydowanie (wymieniane po raz któryś, wiem :D) "Maybe someday", ale ta książka jest tak emocjonalna, że brak mi słów. Poza tym na pewno sięgnę kiedyś ponownie po "Anatomię istnienia" Tomasza Mazura. Ten zbiór felietonów poruszył mnie do głębi sprawiając, że miałam pewnego rodzaju kac książkowy. Dlatego kiedyś, po paru latach zamierzam do tej książki powrócić i zobaczyć, jakie wtedy będzie moje spojrzenie na rozważane przez autora tematy.

10. CHRYZANTEMA - czyli osoby, które nominujesz do wykonania tego tagu 

Jakoś nieszczególnie pozytywnie kojarzy mi się ten kwiatek... No ale skoro jest, to cóż. :D Niemniej, nie będę tutaj nominować konkretnie i podobnie, jak przy Unpopular Book Tag, nominuję każdego, komu spodobał się ten kwiatowy tag książkowy. Jeśli tylko macie ochotę, wykonajcie go u siebie! 

      To już wszystko, jeśli chodzi o dzisiejszy wpis, a wraz z nim wykonanie tego tagu. Mam nadzieję, że miło czytało Wam się moje odpowiedzi i cóż - ciekawe, czy byście się z nimi zgodzili, czy wręcz przeciwnie. 
      Niebawem znów coś dla Was napiszę - na pewno recenzję pewnej książki, która wywarła na mnie spore wrażenie (głównie pozytywne), jak również być może pojawi się muzyczny wpis. Póki co - trzymajcie się!

Jednocześnie przypominam o konkursie i zachęcam Was serdecznie do wzięcia w nim udziału - WARTO! :) Im więcej zgłoszeń, tym lepiej, więc nie wahajcie się i klikajcie TUTAJ!

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *