Autor: Kathryn Taylor Tytuł: Barwy miłości: zatracenie Wydawnictwo: Akurat Liczba stron: 366 Ocena: 5/6 Premiera: 15 lutego 2017r. |
Istnieje taki typ książek, po które rzadko sięgam z różnym względów. Wśród tego zestawienia znajdują się między innymi powieści erotyczne. Kilka razy próbowałam je czytać i zwykle wypadały po prostu słabo. Jednak tym razem postanowiłam zaryzykować. Urzekła mnie okładka, jak i pomyślałam - czemu by nie dać szansy temu tytułowi? Szczególnie, że chociaż to już trzecia część trylogii napisanej przez Kathryn Taylor, to "Barwy miłości: Zatracenie" nie wiąże się z poprzednimi tomami, mając całkowicie innych bohaterów. Dlatego też sięgnęłam po tę książkę i będąc już po jej przeczytaniu, śmiało mogę powiedzieć, że autorka podbudowała nieco moje myślenie o tego typu literaturze. Zdecydowanie to lekka i niezobowiązująca historia, ale napisana, o dziwo, z klasą.
Głowna bohaterka książki, tudzież narratorka, Sophie Conroy reprezentuje interesy rodzinnego domu aukcyjnego i zabiega o interesujący kontrakt w Rzymie. Podczas przyjęcia, zapatrzona w jeden z obrazów, przypadkiem omal nie spada ze schodów... Omal - bo z opresji ratuje ją przystojny profesor historii sztuki Matteo Bertani. Chociaż ich spotkanie nie przebiega wówczas bardzo pomyślnie, a Sophie nie szczędzi aroganckiemu mężczyźnie uszczypliwych uwag, to z czasem ich relacja zaczyna się rozwijać... Sophie daje powoli wciągać się w romans, który zmienia jej życie. Jednak Matteo to mężczyzna o dwóch twarzach - pociągający i odpychający zarazem. Czy Sophie uda się go zmienić? Jakie sekrety kryje tajemniczy Włoch? I jak ostatecznie potoczą się ich losy? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie sięgając po książkę "Barwy miłości: Zatracenie".
Muszę przyznać, że mimo moich wcześniejszych obaw, iż po raz kolejny dostanę tani romans, jestem pozytywnie zaskoczona. Samą historię przeczytałam dosłownie w jedną noc - nie mogłam się od niej oderwać, a styl jakim posługuje się autorka jest na tyle lekki i przyjemny w odbiorze, że tę historię się nie czyta, a pochłania. Co więcej, Kathryn Taylor buduje niby proste zdania, jednak momentami potrafi stworzyć takie fragmenty, które idealnie dopasowują się do myśli czytelnika. Jednocześnie wiele z nich naładowanych jest emocjami - nie tylko pożądaniem, ale też szczęściem, frustracją, miłością czy też ogromnym bólem i tęsknotą. Jednak tym, za co należą się również spore pochwały co do stylu są opisy fizycznej miłości. Nie jest to tani opis seksu, cechuje się on czasami delikatnością i subtelnością, gdy innym razem nasycony jest większą dawką namiętności. Tak czy siak czytelnik nie jest zniesmaczony, a wręcz przeciwnie - czuje, że te fragmenty idealnie oddają charakter całego romansu.
Tym, co jeszcze mi się spodobało, to fakt, że w tej książce wszystko idzie swoim rytmem, który na całe szczęście nie jest ekspresowy. Czasami zdarzało się, że sięgając po romans, bohaterowie już od pierwszych stron lądowali w łóżku. Tutaj tak nie jest. Chociaż oczywiście Sophie od pierwszej chwili jest zauroczona tajemniczym Włochem, a on sam lgnie do kobiety jak ćma do ognia, tak ich znajomość mimo wszystko rozwija się dosyć powoli, a na pierwsze chwile uniesienia, czytelnik trochę sobie czeka. Niezwykle spodobało mi się to, że dzięki takiemu, a nie innemu rytmowi, autorka stworzyła naprawdę dobry kawał romansu, a nie coś tandetnego, bo uwierzcie mi, że granica pomiędzy wyczuciem smaku, a po prostu kiczem, jest bardzo cienka. Autorce udało się stworzyć jednak niezwykle przyciągający, lekki romans, który czytałam z przyjemnością.
Co prawda, jest to powieść erotyczna, tym samym, jak już wspomniałam, jawi się jako lekka i niezobowiązująca historia, w której nie ma sensu doszukiwać się drugiego dna. Mimo to, autorka stworzyła "mężczyznę z przeszłością", tym samym sprawiając, że wątek dotyczący tego, co przydarzyło się Matteo, działa na plus tej historii, bo wplata coś pobocznego, dzięki czemu na chwilę można oderwać się jedynie od uczuć, które wybuchają pomiędzy głównymi bohaterami. Co więcej, podobało mi się tutaj skupienie uwagi na sztuce. Może nie mam też jej aż tak wiele, to jednak od samego początku do końca, przewija się pomiędzy bohaterami, a sztuka jest na tyle piękna, że jestem zachwycona, iż pojawiła się w tej książce.
Dlatego też, całość zaskoczyła mnie niezwykle pozytywnie sprawiając, że spędziłam dzięki tej lekturze przyjemny wieczór (i sporą część nocy), bo stanowiła idealną opcję na odstresowanie się i ubarwienie nieco zabieganego dotychczas czasu. Jedyny, mały minusik, o jakim muszę wspomnieć to fakt, że historia jest po prostu nieco schematyczna, jak na typowy romans przystało. Wiecie, coś w stylu: pociągający mężczyzna skrywające mroczne sekrety, kobieta, która zaczyna tracić dla niego głowę, ale jednocześnie boi się wplątać się w tę relację - dlatego też niewiele tutaj zaskakuje. Mimo to, jak najbardziej polecam Wam sięgnięcie po ten tytuł, jeżeli macie ochotę na chwilę relaksu przy książce i jakąś niezobowiązującą opowieść.
Bohaterowie z kolei zostali wykreowani całkiem ciekawie. Chociaż, jak już wspomniałam, towarzyszy im pewien schemat - on to przyciągający facet, którego ściga przeszłość, a ona z kolei niby spokojna i nieśmiała kobieta, to jednocześnie żądna przeżycia jakiejś przygody. Mimo to Sophie dała się spokojnie lubić i jej emocjonalność była niezwykle realna. Natomiast Matteo - mnie jako tako nie pociągał, ale uważam, że był typem faceta, który na całe szczęście nie zachowywał się jak całkowity buc, który jedynie szuka kolejnej kobiety do tego, by spełnić swoje fantazje. Stąd też uważam, że autorka dobrze wykreowała swoje postacie.
Podsumowując, "Barwy miłości: Zatracenie" to lektura, po jaką bałam się sięgnąć, lecz moje obawy okazały się całkowicie bezpodstawne. Lekka, przyjemna w odbiorze i będąca idealną opcją na odstresowanie, historia, przyciąga od pierwszych stron i sprawia, że czyta się ją niezwykle szybko. Co więcej nie jest przesycona jedynie seksem, a wręcz ukazuje wiele różnych emocji, dzięki czemu niezwykle pozytywnie mnie zaskoczyła. Jeżeli więc macie ochotę na niezobowiązującą lekturkę, to książka Kathryn Taylor na pewno przypadnie Wam do gustu.
Za możliwość przeczytania dziękuję serdecznie:
A ja niestety, ale do erotyków chyba się nigdy nie przekonam. Jakoś to nie mój typ literatury. ;/
OdpowiedzUsuńChociaż sama niezbyt chętnie sięgam po powieści erotyczne (aktualnie mam jedną za sobą, która zaciekawiła mnie swoim nietypowym schematem), ale po Twojej recenzji jestem ciekawa tej książki. Nie tak bardzo, żeby iść okraść księgarnię z tego tytułu, ale jak nadarzy się okazja przeczytania jej - zrobię to.
OdpowiedzUsuńPowodzenia dzisiaj! Trzymam kciuki!
BLUSZCZOWE RECENZJE
Fakt, pachnie tutaj schematem, ale wydaje mi się, że to już domena literatury erotycznej :) Ja zmieniłam zdanie o tym gatunku po lekturze "Uwikłanych" Laureling Paige, bo choć pierwszy tom nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia, potem było znacznie lepiej. Przy dobrym stylu i odpowiedniej dawce emocji romanse/erotyki potrafią być naprawdę przyjemne w odbiorze. "Barwy miłości: Zatracenie" Właśnie w ten sposób się zapowiadają. Tło historii całkiem fajne, dlatego z chęcią kiedyś po tę książkę sięgnę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
rude-pioro.blogspot.com