Matematyczny umysł z artystyczną duszą. Matematyk z wykształcenia, aktualnie pracownik jednej z krakowskich korporacji, a z zamiłowania niespełniona pisarka i zakręcona książkoholiczka.

sobota, 31 grudnia 2016

     "Ważne są tylko te dni, który jeszcze nie znamy
Ważnych jest kilka tych chwil, tych, na które czekamy..."

     Dzisiaj ostatni dzień grudnia, co dla bloga powinno znaczyć może i dwa inne wpisy niż ten, jaki mam zamiar zrobić. Jeden to topka cytatów miesiąca, drugi to podsumowanie czytelnicze grudnia. Ale spokojnie - nie zapomniałam o nich i pojawią się, ale już w Nowym Roku. Wszystko dlatego, że dzisiaj chciałabym jednak podsumować, ale cały 2016 rok. Zarówno pod względem czytelniczym, blogowym, jak także swoim własnym, osobistym, jednak tutaj nie będę wchodzić w jakieś szczegóły, a opiszę to "z grubsza". 
     Rozpoczęłam ten wpis słowami pochodzącymi z utworu "Dni, których nie znamy" Marka Grechuty (tak, Marka Grechuty, nie Bednarka - bo ja tutaj nic do tego wykonawcy nie mam, ale kiedy ktoś mi mówi, że ten utwór jest Bednarka to mi żyłka pęka). Wiecie dlaczego? Bo właśnie w takie dni, jak ten, zdaję sobie sprawę z ogromnej prawdziwości słów płynących z tego utworu. Wszystko przemija - każdy kolejny rok niedługo stanie się tym poprzednim. Codziennie przeżywamy takie, a nie inne sytuacje. Ale każda z nich już się nie powtórzy, nieważne czy była szczęśliwa czy co gorsza - przynosząca smutek. Wtedy nie warto aż tyle o nich rozmyślać, bo przecież są jeszcze ważniejsze dni - dokładnie te, jakich nie znamy, a które to dopiero na nas czekają, być może niosąc nam mnóstwo cudownych chwil... 
     Jednak nie przedłużając już tego wstępu, zapraszam Was serdecznie do przeczytania tych kilku poniższych punktów. Znajdziecie tutaj podsumowanie czytelnicze, podsumowanie mojej działalności na blogu, jak i kilka słów o tym, co mnie samej udało się osiągnąć w tym roku. 

1. Podsumowanie czytelnicze - wyzwanie "52 książki 2016"

    Jak co roku, również i w tym, postanowiłam wziąć udział w wyzwaniu "52 książki 2016". W roku poprzednim, o ile dobrze pamiętam, udało mi się przeczytać 54 ksiąki. Jak wyglądało to natomiast w 2016 roku? Otóż - udało mi się pochłonąć aż 68 książek, z czego jestem niezmiernie zadowolona! No okej - powiem szczerze, że chciałam dobić do 70, ale grudzień był dla mnie jednak miesiącem nie do końca łaskawym, jeżeli chodzi o sprawy uczelniane. Tak czy siak, jestem zadowolona, że mimo wszystko jakoś udaje mi się znajdować czas na czytanie. Szczególnie, gdy książki, które pochłaniam, na ogół są niezwykle interesujące i często skłaniające do przemyśleń. Wiadomo - pojawiały się lektury lepsze i gorsze (podsumowanie najlepszych i najbardziej rozczarowujących książek już w styczniu!). Ostatecznie jednak myślę, że więcej było tych dobrych historii, co niezwykle mnie cieszy. Jeżeli chcielibyście zobaczyć, jakie książki udało mi się przeczytać w tym roku, zapraszam do kliknięcia w ten link: 


    Już teraz wiem natomiast, że w 2017 roku ponownie wezmę udział w tym wyzwaniu, mając nadzieję, że uda mi się je wypełnić, a najlepiej, podobnie jak w tym roku, przekroczyć. 

2. Podsumowanie działalności na blogu w 2016 roku 

     Każdy kolejny rok staje się coraz lepszy dla bloga. Odnoszę wrażenie, że sama się rozkręcam z tym swoim pisaniem, bardziej staram się urozmaicać teksty, dzięki czemu zyskuję nowych czytelników, czy też współprace recenzenckie. Łącznie, z dzisiejszym wpisem, udało mi się umieścić na blogu 146 postów. Uważam ten wynik za udany, jak na mój "wieczny brak czasu". Były oczywiście miesiące lepsze, jak chociażby lipiec, gdy pojawiło się aż 18 wpisów, jak też te gorsze, np. czerwiec i styczeń, gdy tych wpisów było po 9. Mimo to, jestem zadowolona, zdecydowanie. Podsumowując, o czym pisałam, wygląda to następująco:
  • Recenzje książek - łącznie tyle, ile przeczytałam, czyli 68
  • Muzyczne wpisy - czyli te, w których polecam Wam utwory godne, według mnie, przesłuchania
  • Luźne przemyślenia - szczególnie w ostatnim czasie trochę ich się pojawiło i od kolejnego roku mam w planie pisać ich o wiele więcej 
  • Tagi i LBA - coś, co zawsze się pojawia, bo co rusz otrzymuję jakąś nominację, a nie sposób mi z niej nie skorzystać 
  • Podsumowania czytelnicze - praktykuję dzielnie tę serię wpisów
  • Top 7 cytatów - czyli coś nowego, co się pojawiło i zamierzam to kontynuować
  • Konkursy - w końcu na blogu zaczęły się one pojawiać i myślę, że wraz z rokiem 2017, będzie ich tylko więcej 
  • Własna twórczość - pojawiło się kilka wpisów z moimi krótkimi tekstami czy wierszami (o ile można tak je nazwać)
  • Inne, poboczne wpisy 
    Stąd też, jak widzicie, rozkręcam się. Co istotne, udało mi się też zawiązać nowe współprace recenzenckie, z których póki co jestem bardzo zadowolona. Jednak najbardziej ucieszyła mnie możliwość objęcia patronatu medialnego nad książką Małgorzaty Borkowskiej - "Wyprawa po klucz" - pierwszy raz miałam taką możliwość i cieszę się, że tego doświadczyłam. Mam jedynie nadzieję, że wraz z nadejściem nowego roku, mój blog jeszcze bardziej się rozwinie. 

3. Lekka prywata - jaki rok 2016 był dla mnie samej?

    Podsumowując co ważniejsze wydarzenia, jakie miały miejsce, śmiało mogę powiedzieć, że ten rok był całkiem dobry. Po pierwsze - pod względem studiów akurat świetny, bo mogę zwać się już licencjatem matematyki. Co więcej, udało mi się mimo przeciwności, obronić w czerwcu, a tym samym zapewniłam sobie wolne wakacje. To również w tym roku postanowiłam kontynuować swoją edukację nadal w zakresie matematyki na tej samej uczelni - póki co jestem lekko załamana, ale może jednak wszystko jakoś się ułoży - pragnę w to wierzyć i zrobić wszystko, by tak właśnie było.
    Ten rok to także sporo zmian innego rodzaju. Między innymi w relacjach. Niektóre z moich znajomości czy nawet można by rzec, że przyjaźni, się rozpadły i może nieco było mi przykro z tego powodu, ale wraz z upływającym czasem, dostrzegłam, że nie było sensu ciągnąć czegoś, co i tak zmierzało do destrukcji. Jak dobrze wiecie - wszystko się zmienia, w tym ludzkie cechy. A ja sama... cóż, dostrzegłam, że w niektórych z relacji nie pasuję bądź nie będę w stanie wiecznie sama iść na ustępstwa. Skoro druga strona tego nie potrafi, ileż może ciągnąć to jedna? No właśnie. Mimo tych rozpadów, pojawiło się też wiele innych, wspaniałych relacji. Poznałam ciekawych ludzi, zawiązałam nowe znajomości. Oczywiście niezmienna pozostaje moja przyjaźń z Natką, z którą obecnie mieszkam, o czym też już pisałam. Mam nadzieję, że ta relacja będzie trwać jak najdłużej - ba! Najlepiej całe życie. 
      Co więcej, ten rok to dla mnie wiele wspomnień. Chociaż na myśl o niektórych, kraje mi się serce, że już się nie powtórzą, to nie żałuję żadnej z tych chwil. Nie jestem w stanie żałować też swoich uczuć, które niejednokrotnie w tym roku dawały o sobie znać. Jakkolwiek czasami spotykałoby mnie rozczarowanie czy nawet pękło serce, to nie żałuję, że miałam w ogóle możliwość doświadczyć tego, czego doświadczyłam i poznać tych ludzi, których poznałam. A rozpady uczą na przyszłość, uodporniają i pokazują, że widocznie czeka na mnie coś jeszcze wspanialszego. :) 
      Stąd też, ten rok był dobry. Usłany wieloma wspomnieniami: tymi lepszymi, jak i czasami mniej wesołymi, ale mimo wszystko każde z nich było wyjątkowe na swój sposób. Mogę mieć jedynie nadzieję, że rok 2017 będzie dla mnie - przepraszam za wyrażenie - cholernie dobry i spełnię w nim wiele swoich planów, których nie zdążyłam urzeczywistnić w 2016 roku. 

      Podsumowując, rok 2016 przeminął jak każdy - zbyt szybko, ale oceniam go pozytywnie. Mam jednocześnie nadzieję, że będę mogła wejść w nowy rok z wolnymi myślami, że ostatecznie w dniu dzisiejszym "rozliczę się" z przeszłością i od tej chwili będę czekać na te wspaniałe chwile, których jeszcze nie znam, a jakie na pewno na mnie czekają. 

Jednocześnie z tego miejsca, chcę od razu życzyć Wam, Kochani, by dzisiejszy, sylwestrowy wieczór był dla Was udany. Jakkolwiek go spędzicie - czy to na hucznym balu, w gronie znajomych na domówce (jak ja :D) czy nawet w zaciszu swoich czterech ścian - oby minął Wam on po prostu dobrze. Co więcej, życzę Wam, by Nowy Rok przyniósł Wam same cudowne chwile. Nie życzę Wam pustego "Szczęśliwego Nowego Roku", bo na szczęście składa się wiele czynników: niech zatem one się spełnią sprawiając, że uśmiech nie będzie schodzić z Waszych twarzy. Abyście spełnili wszelkie swoje plany i znaleźli cel swoich działań. Najlepszego, Kochani!

     Tak więc cóż - do napisania w Nowym Roku, Moi Drodzy - wyczekujcie wpisów, bo mam mnóstwo nowych pomysłów. Póki co - trzymajcie się i przesłuchamy wspólnie wspaniałego utworu Marka Grechuty! 


Utwór znaleziony na: youtube.

piątek, 30 grudnia 2016

     Moi Drodzy, koniec roku za pasem, tym samym chciałabym uszczęśliwić kogoś już w tym Nowym Roku egzemplarzem świetnej książki. Tym samym ponownie zapraszam Was do wzięcia udziału w konkursie, w którym do wygrania, jak zresztą głosi tytuł wpisu, jest książka "Serce z popiołu". To trzeci tom trylogii Katrin Lange, stąd stanowi przede wszystkim świetną gratkę dla osób, które czytały poprzednie części, a nie miały jeszcze możliwości sięgnąć po kolejną, ale też dla tych, którzy być może dopiero zamierzają sięgnąć po tę trylogię i powoli chcą kompletować sobie swój własny zbiór! Co trzeba zrobić, by wygrać? Klasycznie - odpowiedzieć na pytanie konkursowe!

KONKURS

REGULAMIN KONKURSU
  • Organizatorem konkursu jest autorka bloga Chaos Myśli.
  • Sponsorem nagrody jest Wydawnictwo MUZA SA za pośrednictwem Business & Culture.
  • Nagrodą w konkursie jest egzemplarz książki "Serce z popiołu".
  • Konkurs trwa od  30 grudnia 2016 roku do 13 stycznia 2017 roku do godziny 23:59.
  • Aby wziąć udział w konkursie, należy udzielić odpowiedzi na poniższe pytanie konkursowe oraz podać swoje imię i adres mailowy.
  • Zwycięzca będzie jeden i zostanie wyłoniony spośród osób, której wypowiedź będzie najbardziej kreatywna.
  • Wyniki konkursu pojawią się na blogu w ciągu 3 dni od jego zakończenia, a osoba, która otrzyma nagrodę, zostanie dodatkowo poinformowana drogą mailową. 
  • Jeżeli w ciągu 5 dni od ogłoszenia wyników, osoba nie zgłosi się po wygraną, wybrana zostanie kolejna odpowiedź. 
  • W konkursie może wziąć udział każdy odwiedzający bloga (nie jest koniecznie posiadanie własnego bloga), wystarczy, że poda swoje imię i adres mailowy oraz udzieli odpowiedzi na pytanie konkursowe. 
  • Konkurs organizowany jest jedynie dla osób zamieszkałych na terenie Polski. 
  • Organizator zastrzega sobie możliwość wprowadzania zmian w regulaminie w trakcie trwania konkursu.
  • Będzie mi miło, jeżeli zamieścicie baner konkursowy na swoim blogu i/lub fanpage'u (o ile go posiadacie), jednak nie jest to warunek konieczny. 
PYTANIE KONKURSOWE

Każdy z nas ma inną motywację, by sięgnąć po daną książkę. Dla jednego będzie to chęć poznania dalszych losów bohaterów, dla innych - możliwość powolnego zbierania danej serii...

Napisz, dlaczego to właśnie do Ciebie powinna trafić ta książka. Czy chcesz poznać dalsze losy Juli, a może dopiero teraz zaintrygowała Cię ta historia i pragniesz tworzyć swoją kolekcję od trzeciego tomu? A może jest jeszcze inny powód, dla którego to właśnie Ty musisz koniecznie zdobyć tę książkę? Cokolwiek Tobą kieruje - przenieś to na wirtualny papier, niech poniesie Cię kreatywność!

Nie zapomnij oprócz odpowiedzi, podać swojego imienia oraz adresu mailowego!

     Stąd też, Moi Drodzy, powodzenia! Jeżeli wahacie się, czy warto zawalczyć o tę książkę, pragnę rozwiać Wasze wątpliwości - łapcie RECENZJĘ. Mam nadzieję, że znowu zaserwujecie mi tutaj mnóstwo wspaniałych odpowiedzi. Czekam na nie z niecierpliwością! :) 

czwartek, 29 grudnia 2016

Autor: Zebrała Stephanie Perkins
Tytuł: Podaruj mi miłość. 12 świątecznych opowiadań.
Wydawnictwo: Otwarte (Moondrive)
Liczba stron: 432
Ocena: -5/6

    Święta, święta i po świętach... Chociaż ten czas przeminął, to sama jeszcze przez kilka dni pochłaniałam opowiadania znajdujące się w książce "Podaruj mi miłość". Marzyłam o niej już tamtego roku, ale ostatecznie nie udało mi się po nią sięgnąć. Kiedy więc w końcu ją dorwałam, wiedziałam, że chętnie przeniosę się do świata wykreowanego przez tak wielu wspaniałych autorów. Ta recenzja będzie jednak nieco inna, niż zwykle, bo przecież ciężko jest oceniać tę książkę jako całość, a też nie sposób rozbijać jej na dwanaście pojedynczych opinii. Dlatego też pokrótce opiszę Wam, o czym są te opowiadania i które z nich najbardziej chwyciły mnie za serce. 
       Każde opowiadanie niesie ze sobą coś innego. Wszystkie jednak skupiają się oczywiście wokół miłości oraz świąt - chociaż to drugie było dla mnie nieco mało zarysowane, a szkoda. Mamy więc uroczą historię o parze przyjaciół, którzy co roku spędzają Sylwestra w tym samym miejscu, historię ze szczyptą magii o mężczyźnie pojawiającym się tylko w Boże Narodzenie, kiedy na zewnątrz sypie śnieg, opowieść o tym, jak jedna choinka może zmienić życie czy też historię o dziewczynie Nie - Huldzie, która w końcu zrozumiała co oznacza pojęcie prawdziwej rodziny. Nie sposób wymienić tutaj każdego z tych opowiadań, jednak wszystko mają w sobie szczyptę magii - jedne mniejszą, która sprawia, że szybko się o nich zapomina, gdy inne z kolei większą, dzięki której opowiadania na długo zostaje w pamięci. 
       Jeżeli chodzi o całokształt - tak jak wspomniałam - nie sposób tego dokładnie ocenić, jednak mimo wszystko uważam, że to całkiem dobry zbiór opowiadań. Pojawiły się zarówno takie, które miło się czytało i to wszystko - nie poczułam się nimi jakoś szczególnie urzeczona czy też nie odmieniły w jakikolwiek sposób mojego życia, jak i takie, dzięki którym moje serducho nieco się rozkruszyło i jeszcze teraz bez wahania mogłabym przytoczyć o czym opowiadała dana historia. Osobiście wybrałam cztery, które najbardziej mi się spodobały i o jakich chciałabym nieco więcej Wam opowiedzieć.
       Pierwszym opowiadaniem, które mnie urzekło jest "Dama i lis" autorstwa Kelly Link. To historia ze szczyptą magii, bowiem opowiada o dziewczynie, która spędzając święta u cioci, w Boże Narodzenie zauważa na zewnątrz jakiegoś człowieka w płaszczu z przyszytym lisem. Ma on na imię Fenny i jak szybko się pojawia, tak szybko znika. Miranda ma jednak nadzieję, że zobaczy go w następnym roku i jeszcze następnym... Kim jednak tak naprawdę jest mężczyzna i co wniesie do życia Mirandy? Tego Wam nie zdradzę. Jednak to opowiadanie jest niezwykle urocze, magiczne i bardzo rozczulające.
       Kolejnym opowiadaniem, jakie chwyciło mnie za serducho i wywołało uśmiech na twarzy jest "Cud Charliego Browna" Stephanie Perkins. Pokrótce opowiada ono o dziewczynie, która chce poprosić o drobną przysługę... sprzedawcę choinek! Ostatecznie wychodzi z tego niezwykle zabawna historia, która finalnie rozkrusza serducho i sprawia, że sama chciałabym mieć takiego Northa. ;)
    Trzecim opowiadaniem, które bardzo mi się spodobało jest "Jezus malusieńki leży wśród wojenki", które napisała Myra Mcentire. Opowiada ono o młodym chłopcu, który w swoim życiu popełnił sporo błędów, chociaż w głębi duszy nie był złym człowiekiem. Pokazuje jednocześnie, że każdy może się zmienić, jeżeli tylko chce, ale także uświadamia, że czasami robienie katastrofy może wyjść na dobre i uratować niespodziewane sytuacje.
     Ostatnim już opowiadaniem, o którym chciałabym powiedzieć kilka słów jest "Witamy w Christmas w Kalifornii" autorstwa Kiersten White. To opowieść, jaka pokazuje, że czasami nie warto oceniać nikogo po pozorach. Pokazuje, że często ludzie poświęcają dla nas naprawdę wiele, a my tego po prostu nie doceniamy. Jednocześnie uświadamia, że sporo czasu zajmuje człowiekowi zrozumienie, gdzie jest jego prawdziwy dom, lecz kiedy to nastanie, wszystko staje się lepsze. 
       Podsumowując, "Podaruj mi miłość", czyli zbiór 12 świątecznych opowiadań to przyjemna lektura, jaka umila czas. Osobiście od zawsze lubiłam czytać krótkie formy, stąd też całość pochłonęłam w mgnieniu oka. Może zabrakło mi nieco tego świątecznego klimatu, bo mimo wszystko w niektórych opowiadaniach nie był aż tak wyczuwalny, ale oprócz tego defektu i tak uważam, ze książka jest bardzo przyjemna. Jeżeli więc macie ochotę na niezobowiązującą, uroczą lekturę, sięgnijcie po ten zbiór opowiadań. Wiadomo, że najlepiej czyta się go właśnie teraz - w święta lub jeszcze przed Sylwestrem, kiedy czuć wciąż ten świąteczny klimat, ale myślę, że śmiało możecie sięgnąć po niego w dowolnej chwili. 
       Niebawem pojawi się tutaj dla Was... kolejny konkurs, więc bądźcie czujni! ;) Poza tym na pewno opublikuję też krótkie podsumowanie całego roku. Póki co - trzymajcie się! 

środa, 28 grudnia 2016

     Jakiś czas temu wylewałam tutaj poniekąd swoje frustracje w felietonie - "Jak to jest z tym studiowaniem? - czyli cienie życia studenta". Swoją drogą, zebrał on naprawdę sporą liczbę Waszych wyświetleń, tym samym pokazując, że powinnam częściej pisać tutaj swoje przemyślenia. Przyszedł zatem czas na drugą stronę medalu zwanego studiowaniem. W końcu nic nigdy nie jest ani czarne, ani białe, dlatego też w dzisiejszym wpisie postanowiłam przedstawić Wam kilka punktów opisujących, moim zdaniem, blaski, jakie wiążą się ze studiami. 

Jak to jest z tym studiowaniem?


1. Ciągła potrzeba rozwijania samego siebie 

     Odkąd pamiętam, może nie tyle lubiłam się uczyć, co jednak czułam potrzebę przyswajania wiedzy. No dobrze - zawsze byłam ambitna, tym samym nie wyobrażałam sobie, bym mogła przyjść do szkoły nieprzygotowana bądź też z nieodrobioną pracą domową. Wiadomo, że pojawiały się przedmioty zarówno łatwiejsze, jak i te trudniejsze, ale z każdym z nich sobie radziłam, chociaż zawsze potrafiłam także znaleźć takie, które interesowały mnie najbardziej. Być może byłam po prostu zdolna, że przyswajanie nawet sporej dawki wiedzy przychodziło mi dosyć łatwo. Stąd też wiedziałam, że nie poprzestanę na liceum, a będę chciała iść dalej, wciąż rozwijając samą siebie. Padło na matematykę i chociaż czasami się na nią irytowałam, to ostatecznie nie żałuję swojego wyboru.
     Nie piszę jednak tego wszystkiego po to, by może w jakiś sposób się tutaj chwalić. Chcę jedynie pokazać, że studiowanie daje możliwość ciągłego pogłębiania swojej wiedzy w danej, wybranej przez nas dziedzinie, ale też w wielu innych, a tym samym rozwijania samego siebie. Bo wiecie, to nie tak, że student uczy się jedynie przedmiotów niezbędnych do zaliczenia. Czasami czuje wewnętrzną potrzebę, by robić coś więcej, a studia mogą mu to umożliwić, otwierając nowe opcje. Sama uczęszczałam na kurs pedagogiczny, a pewnie nie zrobiłabym tego, gdybym nie poszła na studia i nie spotkała się z informacją, że istnieje możliwość odbycia takiego kursu. Poza tym studiowanie otwiera też inne możliwości - pamiętam, że na pierwszym roku udało mi się brać udział w darmowych konwersacjach z języka hiszpańskiego. Co więcej, każdy zawsze może znaleźć coś dla siebie. Nawet, gdy studiuje coś całkowicie innego, to przecież co stoi na przeszkodzie, by poznać coś innego? Zupełnie nic.
    Stąd też, jak widzicie, studiowanie pozwala wciąż się rozwijać. Zarówno w obrębie danego kierunku, ale też w innych dziedzinach, o ile nas zaciekawią i będziemy chcieli poświęcić dla nich swój czas. Dzięki studiowaniu, ciągle odnajdujemy w sobie nowe pasje i zainteresowania. 

2. Nawiązywanie kontaktów - czyli nowe znajomości czy przyjaźnie 

      Studia bardzo często wiążą się ze zmianą miejsca zamieszkania. Wybierając dany kierunek, na ogół patrzymy na uczelnie w większych miastach. Tym samym, opuszczając swoje rodzinne strony i przeprowadzając się gdzieś indziej, chcąc nie chcąc nawiązujemy nowe kontakty. Poznajemy nowych ludzi, z którymi zaczynamy spędzać coraz więcej czasu i często tworzą się między nami prawdziwe przyjaźnie. 
     Wybierając kierunek, jak również uczelnię, od razu stawiałam na Kraków. Między innymi wynikało to z faktu, że pochodząc z Małopolski to miasto jawiło się jako najlepsza opcja. Nic zresztą dziwnego. Po pierwsze  - całkiem blisko, a po drugie - no ludzie, w końcu to Kraków, typowo studenckie miasto, więc czego chcieć więcej? Początkowo jednak obawiałam się, że będę swego rodzaju samotnikiem. No wiecie, niby jestem taka wygadana, ale jak przyjdzie co do czego, to czasami nieśmiałość bierze górę. Szybko jednak okazało się, że poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi, zawiązując świetne znajomości, jak również - przyjaźnie. To właśnie na studiach poznałam swoją obecną, najlepszą przyjaciółkę, z którą teraz, na magisterce, wspólnie wynajmuję pokój. Rozumiemy się niemalże bez słów i chociaż widujemy się w tygodniu praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę, to i tak w weekendy lub nawet w krótkich chwilach, kiedy się nie widzimy, musimy ze sobą rozmawiać. Gdybym nie poszła akurat na te studia, na tę uczelnię, to pewnie nigdy byśmy się nie poznały. Poza tym, obecnie śmiało mogę powiedzieć, że najlepsze, co przydarzyło mi się dzięki studiowaniu, to poznanie tak wielu fantastycznych ludzi. 
       Chociaż czasami różnie bywa z tymi znajomościami - te początkowo dosyć trwałe, z czasem zaczynają się kruszyć, bo dostrzega się rzeczy, jakie irytują, to pozostają też te prawdziwe, wspaniałe. Studiowanie daje więc możliwość poznania podobnych osobowości, z którymi można świetnie spędzać czas i mieć dzięki temu szereg cudownych wspomnień.

3. Zniżki, wszędzie zniżki... Ach, to studenckie życie! 

     Mówi się często, że student to ten wiecznie głodny, który wiąże koniec z końcem. A jednak prawda jest taka, że status studenta i ważna legitymacja dają naprawdę dużo. Począwszy od komunikacji, poprzez punkty gastronomiczne, aż po te bardziej "kulturowe" miejsca. Wówczas, jeżeli tylko rozsądnie zarządza się swoimi finansami, portfel często może być nam wdzięczny.
       Tak, jak napisałam, dzięki legitymacji studenckiej, można zyskać naprawdę sporo. Już nawet patrząc na komunikację miejską, w moim przypadku akurat w Krakowie - bilet semestralny to naprawdę fajna opcja, w dobrej cenie, dzięki której przez pięć miesięcy można jeździć praktycznie z jednego na drugi koniec miasta. Poza tym, oczywiście zniżka obowiązuje też na wszelkie inne bilety, dzięki czemu już powrót do domu czy wypad do innego miasta wychodzi o wiele taniej. Oprócz takich zniżek, naprawdę sporo znajdziemy ich na jedzenie, kawy czy chociażby bilety do np. kina. Niby takie nic, a jednak grosik do grosika i... się uzbiera, a co! Stąd też zniżki to naprawdę fajna sprawa i może tutaj patrzę nieco z materialnego punktu widzenia, no ale skoro jest się już tym studentem, jakoś się utrzymuje w obcy mieście, to fajnie mieć też z tego jakąś korzyść - a no możliwość stopniowego oszczędzania. 
    Dlatego też, dzięki ważnej legitymacji studenckiej, można czasami nieco, może nie tyle podreperować swoje finanse, co po prostu zaoszczędzić na niektórych rzeczach. No, chyba, że się czasami szaleje, co to nagle jedno piwko ze znajomymi, nawet po zniżce, zamieni się nagle w sześć... to już inna sprawa. :P 
      
     Przechodząc już do końca tego wpisu, podkreślam, że studiowanie to także sporo plusów. Te, które wymieniłam są pewnie dopiero kropelkami w oceanie. Na studiach czeka na nas sporo zniżek, dzięki studiom poznajemy mnóstwo wspaniałych ludzi, związując jednocześnie nowe przyjaźnie, a także możemy ciągle rozwijać samych siebie. 
       Niebawem znów postaram się tutaj coś dla Was napisać - szykuję jeszcze parę postów przed końcem roku (no okej, dokładnie trzy - czyli codziennie nowy), może uda mi się to zrealizować. Póki co - trzymajcie się!

wtorek, 27 grudnia 2016

"Czasem trzeba się komuś ofiarować, żeby zobaczyć, kim się jest."

Autor: Cecelia Ahern
Tytuł: Podarunek
Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 384
Ocena: 5/6

     Czasami pojawiają się książki, które początkowo niepozorne, potrafią złamać serce czytelnika. Taką właśnie lekturą był dla mnie "Podarunek" Cecelii Ahern. Sięgając po nią, miałam nadzieję, że autorka, którą bardzo lubię, zaserwuje mi kolejny raz piękną historię. I wiecie co? Nie zawiodłam się. Chociaż złamała mi ona serce, wywołując łzy wzruszenia poprzez wydarzenia, jakie przedstawiła, to jednocześnie stała się dla mnie kolejną powieścią tej autorki, o której na pewno będę pamiętać na dłużej. To przepiękna historia o życiu, śmierci, uciekającym czasie i uczeniu się, by doceniać nawet proste chwile, ale dające szczęście. 
      Lou Suffern to człowiek, który wydawać by się mogło, że ma wszystko, lecz tak naprawdę nie ma niczego. Zabiegany pracoholik, ciągle chcący wspinać się po szczeblach drabiny kariery, zaniedbuje to, co najważniejsze - swoją rodzinę. Wiecznie w firmie, składający obietnice, których nie dotrzymuje, nie zauważa, jak bardzo cierpią na tym jego najbliżsi. Jego marzeniem byłoby przebywać w dwóch miejscach jednocześnie, jednak to niemożliwe... Czy aby na pewno? Któregoś dnia, tuż przed zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia, Lou Suffern pomaga bezdomnemu o imieniu Gabe. Ten prosty czyn sprawia, że dzięki Gabe'owi zyskuje ten nadzwyczajny czar, o którym marzył... Jak zatem potoczą się jego losy? Czy Lou zrozumie, co jest dla niego najważniejsze? Czy uda mu się odnaleźć prawdziwe szczęście, które do tej pory wymykało mu się z rąk? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie sięgając po książkę Cecelii Ahern. 
     Od pewnego czasu brakowało mi czytania, a przede wszystkim historii, które chwyciłyby mnie za serce płynącą z nich mądrością i emocjonalnością. Dlatego też "Podarunek" niezwykle przypadł mi do gustu. Już od samego początku, autorka intryguje, bowiem czytając pierwszy rozdział, ma się wrażenie pokroju "o co tutaj w ogóle będzie chodzić?". Jednak im dalej, tym bardziej wszystko zlepia się w jedną, piękną całość, pozostawiając w czytelniku lekko złamane serce i nieco wylanych łez wzruszenia. Nie będę skupiać się dużo na stylu autorki, który, ilekroć sięgam po jakąś jej książkę, tak samo mocno przypada mi do gustu. Lekki w odbiorze sprawia, że całości się nie czyta, a pochłania. Jednocześnie pełen przepięknych zdań, które śmiało można zaznaczać jako tzw. złote myśli. Ważniejsza w tym momencie jest fabuła i sam pomysł na historię. Można by rzec, że brzmi dosyć klasycznie i tak idealnie "świątecznie". Mamy bohatera, który jest wiecznie zabiegany i zapomina o rodzinie, aż nagle poznaje "dobrą duszę", czyli w tym przypadku Gabe'a, dzięki któremu zaczyna dostrzegać, jak wiele wspaniałych rzeczy do tej pory go ominęło. Jednak nawet jakakolwiek schematyczność nie ma tutaj znaczenia, bo całość stanowi po prostu przepiękną, wzruszającą i skłaniającą do przemyśleń historię. 
     Tak, jak wspomniałam, jest to opowieść o życiu samym w sobie, o tym, jak często my sami dobrowolnie kierujemy własne istnienie na takie, a nie inne tory. Ta historia uświadamia, że chociaż ambicja i wzbijanie się na wyżyny swojej kariery są ważne, to nie powinny stanowić priorytetu. Pokazuje, że istnieje coś więcej od dóbr materialnych - prawdziwe szczęście, jakie płynie z posiadania rodziny, spędzania chwil z bliskimi nam ludźmi. Chociaż oczywistym wydaje się, że przecież to bliscy powinni być najważniejsi, istnieją osoby, które o tym zapominają. A ta historia przepięknie uświadamia nam, byśmy nie bali się poświęcać naszego czasu dla innych, bo czas jest czymś, czego nie można dostać w prezencie i żadne wydarzenie już nigdy się nie powtórzy... Dlatego też polecam ją każdemu, bo to przepiękna, niebanalna opowieść, która wyciska z czytelnika mnóstwo emocji - od złości na działania głównego bohatera, poprzez chwile uśmiechu, aż po łzy wzruszenia.
     Bohaterowie zostali wykreowani, jak na Cecelię Ahern przystało, bardzo dobrze. Lou został przedstawiony jako człowiek, który mimo wiecznego zabiegania i pozornej oschłości, w głębi duszy nadal czuł się czasami jak mały chłopiec potrzebujący bliskości. Z kolei Gabe to postać niezwykle tajemnicza, ale przede wszystkim ciepła i pomocna. Dostrzegał często to, czego nie widzieli inni i potrafił wydobyć dobro z najdalszym zakamarków osobowości danego człowieka. Pozostałe postaci nie zostały zarysowane jakoś bardzo szczegółowo, ale mimo to każda wniosła jakiś swój wkład w całą historię.
     Podsumowując, polecam Wam sięgnięcie po książkę "Podarunek", bo jest to historia, która mimo, że złamała mi lekko serce, to dostarczyła wielu innych, wspaniałych emocji, a także pogłębiła to uczucie, że najważniejsi są bliscy i to, by zawsze znajdować dla nich swój czas. Jeżeli więc macie ochotę na mądrą, niebanalną lekturę, to historia stworzona przez Cecelię Ahern będzie dla Was idealna.
     Niebawem znów postaram się coś tutaj napisać - w mojej głowie od jakiegoś czasu tworzą się kolejne felietony, pozostało je tylko przenieść na papier. Póki co - trzymajcie się!

Za możliwość przeczytania dziękuję serdecznie: 

niedziela, 25 grudnia 2016

Autor: Amy A. Bartol
Tytuł: Nieuniknione
Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 480
Ocena: 4/6

     Grudzień jawił się jako miesiąc, podczas którego nie miałam praktycznie czasu na czytanie. Jednak pojawiły się raptem dwa egzemplarze recenzenckie, na które w końcu, w okresie przedświątecznym znalazłam kilka chwil. Jednym z nich jest książka "Nieuniknione" autorstwa Amy A. Bartol, która to otwiera serię "Przeczucia". Sięgnęłam po nią przede wszystkim dlatego, że urzekła mnie ta genialna, przepiękna, nieco może mroczna, okładka. Tak pięknej oprawy graficznej nie widziałam już dawno. Wiedziałam także na co się piszę - w końcu to młodzieżówka w stylu fantasy. Nieco się tego obawiałam, ale ostatecznie mogę powiedzieć, że na całe szczęście bardzo się nie rozczarowałam. Chociaż książka ma jak dla mnie parę słabych stron, śmiało mogę polecić ją każdemu, kto ma ochotę na niezobowiązującą lekturę, dzięki której się zrelaksuje.
      Evie, główna bohaterka, tudzież narratorka całej historii, właśnie rozpoczyna pierwszy rok studiów. Ma nadzieję, że nowe miejsce sprawi, iż koszmary nękające ją od dłuższego czasu w końcu znikną. Jednak już pierwszego dnia dla dziewczyny staje się jasne, że sprawy mogą przybrać jeszcze bardziej skomplikowany obrót... Poznaje ona bowiem Reeda - mężczyznę, w obecności którego, Evie czuje motyle w brzuchu, a jaki to jest jednocześnie nie tylko pociągający, jak również pełen tajemnic. Oprócz niego pojawia się Russel - młodzieniec, który świetnie rozumie Evie. Wkrótce okazuje się, że sama dziewczyna jest wyjątkowa, a Reed, będący Aniołem Mocy, próbuje ją chronić. Tylko dlaczego? Kim tak naprawdę jest Evie? Jak potoczą się losy bohaterów? I jaki udział w tym wszystkim będzie mieć Russel? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie sięgając po książkę "Nieuniknione". 
       Tak jak wspomniałam na samym początku, mam nieco mieszane uczucia co do tej historii. Wszystko dlatego, że ma ona sporo plusów, ale też pojawiły się kwestie, które w moim odczuciu działają na drobną niekorzyść całości. Począwszy od pozytywów - jest nim na pewno styl autorki. Jego się nie czyta, a pochłania. Przebrnięcie przez poszczególnie rozdziały idzie migiem. Język, jakim się posługuje, jest jednocześnie lekki, jak również nieco sarkastyczny (co widać w wypowiedziach bohaterów), a akurat taki styl bardzo mi odpowiada. Co więcej, spodobał mi się już w ogóle pomysł na fabułę. Wątek Aniołów niejednokrotnie został wykorzystany w literaturze, a mimo to dla mnie chyba nigdy się nie znudzi. Szczególnie, gdy Anioł wydaje się być dla nas postacią pełną dobra, szlachetności, a otrzymujemy nieco inną wizję - to cóż, robi się ciekawie. Autorka stworzyła bowiem zarówno te dobre Anioły, jak i upadłe, które sieją grozę. Sporo jest tutaj także emocji, chociaż sama akcja rozwija się od pewnego momentu dosyć powoli. Wynika to może z faktu, że wątek fantastyczny jest w pewnym sensie przyćmiony głównie romansem, jaki tworzy się między bohaterami i wszelkimi sytuacjami, które sprawiają, że nie jest on usłany różami, co stworzyło całkiem ciekawą fabułę.
       Jednak, nie sposób nie wspomnieć o tych słabszych kwestiach, jakie odczułam. Przede wszystkim zabrakło mi dobrego wprowadzenia. Mam wrażenie, że początkowe rozdziały to taki wielki rozgardiasz - nagle pojawia się jakiś Reed, a tutaj już Evie rozmawia z nim tak, jakby znali się od lat, a tu jeszcze Russel do tego, który pojawia się i znika i tak w kółko i dopiero po paru rozdziałach mniej więcej wiedziałam już czego mam się spodziewać i jakiego tematu dotyczy cała historia. Zabrakło mi po prostu dobrego zarysu i chwilowo miałam wrażenie, jakbym czytała już któryś tom z kolei, a nie pierwszy, jaki to ma otworzyć całą historię. Co więcej, w pewnych momentach, historia przypominała mi te, w które zaczytywałam się mając naście lat  i może dlatego chwilami po prostu nie trafiały do mnie niektóre sytuacje. Być może jestem już po prostu za stara na swego rodzaju młodzieżowy romans z fantastycznym tłem, chociaż pewnie lepszym określeniem jest tutaj romans paranormalny.
        Bohaterowie z kolei stanowią mocny punkt tej książki. Evie jest postacią, którą polubiłam od samego początku. Może trochę zagubiona, to jednak odważna i bystra, a co więcej, miała nieco sarkastyczne poczucie humoru i niektóre jej wypowiedzi zdecydowanie przypadły mi do gustu. Reed z kolei jawił się jako taki typowy silny, męski i szlachetny Anioł, który walczy ze złem i zrobi wszystko, by ochronić swoją ukochaną. Russel natomiast był takim kochanym chłopakiem, który mógłby być dla mnie jak taki starszy, pełen troskliwości, brat. Pojawiło się też wiele postaci drugoplanowych - jedne miały większy wkład w całość, inne mniejszy, ale każda została wykreowana całkiem dobrze i ciekawie. 
        Podsumowując, "Nieuniknione" to książka mająca zarówno swoje plusy, jak i minusy. Na pewno wciąga do swojego świata, chociaż zabrakło mi lepszego wprowadzenia, ale ratuje się dobrze wykreowanymi postaciami. Polecam ją jednak przede wszystkim osobom, które gustują w takich młodzieżówkach w stylu fantasy, gdzie prym wiedzie jednak wątek romansu, a wszelka, drobna akcja, jaka  się pojawia, stanowi jedynie tło. Osobiście nie wiem, czy sięgnę po kolejny tom, chociaż wizja tego mnie kusi, bo a nuż akcja nieco się rozkręci i dostanę nieco więcej wrażeń. 
         Niebawem znów postaram się coś napisać - jeszcze jeden zaległy egzemplarz na mnie czeka, ale myślę, że przeczytanie go do końca pójdzie mi już bardzo szybko. Póki co - trzymajcie się! 

Za możliwość przeczytania dziękuję serdecznie: 

sobota, 24 grudnia 2016

Moi Drodzy - jak co roku nadszedł ten dzień, który ma w sobie pewnego rodzaju magię. Osobiście od zawsze z utęsknieniem czekam na Święta Bożego Narodzenia. Chociaż jak wszystko, mają zarówno swoje plusy, jak i minusy, to i tak je uwielbiam. Dla niektórych są zwiastunem jedynie wielkich porządków, zakupów czy tzw. stania przy garach. Dla mnie - pomimo świątecznego rozgardiaszu i przygotowań, jest to czas niezwykły. Ubieranie choinki, pieczenie i dekorowanie pierniczków, przygotowywanie wspaniałych potraw, Pasterka i co najważniejsze - spędzanie czasu w rodzinnej atmosferze sprawia, że czekam na te święta co roku tak samo mocno. Tą drogą wstępu chciałabym przejść do sedna tego krótkiego wpisu, czyli do życzeń.

Wesołych Świąt!

Kochani Czytelnicy - z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam, byście spędzili te święta w zdrowiu, radości, spokoju i przede wszystkim w ciepłej, rodzinnej atmosferze. Byście mogli na krótką chwilę po prostu się zatrzymać, a wszelkie troski, obowiązki i wszystko inne, co tylko zaprząta Wam każdego dnia myśli, mogli odłożyć w kąt. Byście w ciągu tych kilku dni, we wspaniałym gronie swoich bliskich, przeżyli mnóstwo szczęśliwych chwil. Niech te święta przyniosą Wam jak najwięcej radości, odpoczynku oraz oczywiście ogromnej ilości pyszności - nie żałujcie sobie niczego, bo w końcu to święta, a co! ;) Wesołych, Kochani!

Sama znikam, bo nadchodzi już czas wigilijnej kolacji w gronie rodziny. Niebawem natomiast nadrobię tutaj wszelkie zaległości - myślę, że podczas tych kilku dni uda mi się to zrobić. Póki co - trzymajcie się i świętujcie! 

niedziela, 18 grudnia 2016

     Już jakiś czas temu otrzymałam nominację do wykonania kolejnego LBA, jednak z powodu natłoku zajęć jakoś wyleciało mi to z głowy. Dzisiaj jednak postanowiłam się Wam o sobie przypomnieć - co byście nie zapomnieli, że pisać tutaj nadal będę, tylko obecnie z nieco mniejszą częstotliwością. Rozważając jaki artykuł dla Was przygotować, nagle mignęła mi myśl, że przecież miałam nominację, jakiej do tej pory nie zrobiłam. Tym samym, chciałabym Was zaprosić na któreś już z rzędu LBA. Tym razem nominowana zostałam przez Autorkę bloga Zaczytana Wiedźma - za co serdecznie dziękuję. Pytania bardzo mi się spodobały, stąd też cieszę się, że w końcu mogę na nie odpowiedzieć. Zapraszam Was zatem serdecznie do przeczytania poniższych punktów.

1. Jak wiemy, książkoholicy cierpią na "książkokupoholizm". Co jest Twoją drugą finansową słabością?

A to dobre pytanie! Przyznam się szczerze, że zdecydowanie cierpię na ten wspominany "książkokupoholizm", chociaż od jakiegoś czasu omijam księgarnie (stacjonarne czy internetowe) szerokim łukiem. Natomiast co do pytania - mam kilka takich innych słabości... Jedną z nich są kubki. Wszelkiego rodzaju. Po prostu w związku z tym, że jestem kawoholiczką, uwielbiam ją pić w jakiś pięknych kubeczkach. Mogę zatem kupić jakiś nowy, po czym kiedy za jakiś czas zobaczę inny, to bez wahania go biorę. Tym samym w domu, jak i studenckim mieszkaniu, mam ich już tak dużo, że wystarczyłoby dla kilku znajomych... :D Chociaż myślę, że obecnie już nie będę ich potrzebować ze względu na to, że przyjaciółka wręczyła mi tak cudny kubek, że już żaden nie jest mi potrzebny do szczęścia. :D Aż się pochwalę, a co!


#perfekcyjnapanichaosu :3
Cudowny, prawda?

2. Słodka przyjemność, której nie możesz się oprzeć to...? 

Czekolada. Najlepiej milka i to nieważne jaka, chociaż wiadomo, że mam swoich faworytów. A poza nią, to kinder country albo bueno - po prostu poezja. No i jeszcze może jakiekolwiek domowe ciasteczka - czy to aromatyczne imbirowe, czy też wspaniałe, miękkie babeczki bananowe z czekoladą czy coś innego... Ach słodkie przyjemności - często są zbyt kuszące. :D

3. Posiadasz futrzastego przyjaciela?

Niestety nie. Może któregoś dnia w końcu będę mieć tego futrzastego przyjaciela - na pewno jeżeli już, to chciałabym mieć psa.

4. Jaką książkę przeczytałabyś jeszcze raz?

Szczerze powiedziawszy obecnie z moim wiecznym zabieganiem i brakiem zbyt dużej ilości wolnego czasu, nie miałoby to miejsca, skoro na półce piętrzą się zaległe stosy - czy to egzemplarzy recenzenckich czy tych własnych książek. Pamiętam, że będąc młodszą, przeczytałam kilkakrotnie serię o Harrym Potterze. Natomiast teraz chętnie sięgnęłabym ponownie po "Maybe someday" Colleen Hoover, a także po cały cykl Cmentarza Zapomnianych Książek Zafona.

5. Jakiego tańca chciałabyś się nauczyć?

Najlepiej to jakiegokolwiek tańczącego w parze... Cóż, osobiście uważam, że nie jestem najlepszą tancerką, chyba, że mam partnera, który świetnie poprowadzi mnie przez parkiet. Poza tym natomiast od zawsze podobała mi się salsa - może kiedyś uda mi się jej nauczyć.

6. Historii, którego z bohaterów, nie chciałabyś przeżyć?

Zastanawiając się nieco dłużej nad odpowiedzią na to pytanie, w zasadzie nic takiego nie przychodzi mi do głowy. Raczej prościej byłoby mi wskazać, które historie chciałabym przeżyć. Może jedynie nie chciałabym wcielić się w te postaci, w moim odczuciu, słabszych książek, jak chociażby głównej bohaterki "Chłopak, który zakradł się do mnie przez okno" bo to byłaby zgroza mieć tak słabą mentalność jak ona. Poza tym na pewno nie chciałabym przeżyć tych wszelkich historii wojennych, które swoją drogą opisywane w książkach, są tak naprawdę przykrą i drastyczną prawdą o tym, co działo się wiele lat temu.

7. Skąd pomysł na taką, a nie inną nazwę bloga? 

Nazwa, a w zasadzie adres (bo w sumie nazwa jako tako od początku wiązała się z chaosem) została zmieniona po dość szybkim czasie od tej pierwotnej i od tamtej pory jest to nieodłącznie "Chaos myśli". Dlaczego? Cóż - mój blog nie jest ani typowo książkowy, ani typowo związany z przemyśleniami. Skupia się zarówno wokół felietonów, książek i ich recenzji, jak także wokół dobrej muzyki czy też próby własnej twórczości. Jest to więc chaos, jaki tworzy się często w mojej głowie i który to postanowiłam przelewać na ten wirtualny papier.

8. Co chciałabyś znaleźć w tym roku pod choinką? 

Szczerze powiedziawszy nie przywiązuję jakiejś wielkiej wagi do prezentów - chodzi mi o to, że sama wolę je nawet robić aniżeli dostawać, chociaż wiadomo, że to drugie też jest super miłe. Chyba chciałabym po prostu, żeby te święta minęły mi w rodzinnej, ciepłej atmosferze, jak to bywało do tej pory. Moim najlepszym prezentem będzie spędzenie czasu z rodziną. Chociaż nie pogardzę jakąś dobrą słodkością pod choinkę i/lub... wymarzoną książką, jaką chcę przeczytać od tamtego roku, czyli "Podaruj mi miłość". ;)

9. Ile osób z Twojego życia wie, że prowadzisz bloga? A może robisz to anonimowo?

Początkowo chciałam być anonimowa. Poważnie. Obawiałam się chyba, że ktoś z mojego grona znajomych stwierdzi, że co ja w ogóle tutaj za głupoty piszę. Ale po jakimś czasie pomyślałam - cholera, to jest moja sprawa, co robię i jak to robię, więc ktoś będzie to hejtował - trudno, a nuż innym się spodoba. Tak więc obecnie sporo osób wie, że prowadzę bloga i też wielu z nich czyta to, co tutaj piszę. Zauważyłam, że najbardziej lubią właśnie przemyślenia, dlatego obecnie mam w planie pisać ich więcej.

10. Literaturę jakiego z autorów pokochałaś najbardziej?

Mogłabym tutaj wymieniać mnóstwo wspaniałych pisarzy. Oczywiście mój Mistrz Słowa - Carlos Ruiz Zafon. Uwielbiam jego książki i pochłaniam je w mgnieniu oka. Poza tym Colleen Hoover podbiła moje serducho jeżeli chodzi o romanse. Lubię też Cecelię Ahern i jej książki, chociaż tutaj nie wszystkie tytuły przemawiają do mnie w tym samym stopniu. Serce skradła mi też Nina George czy Victoria Scott. Natomiast z polskich pisarzy czekam na więcej książek Anny Bednarskiej, której to "Trudny mężczyzna" przypadł mi do gustu, liczę na najnowszą powieść Patrycji Gryciuk, a także Magdalena Witkiewicz ma to "coś" w swoim piórze.

11. Jaką grę planszową możesz polecić innym?

Uwielbiam... monopoly. To jest świetne, a obecnie gram w wersję z piłkarzami, bo akurat mój dużo młodszy brat dostał od Mikołaja (czyli mnie) taką planszówkę. Jest przy tym mega sporo zabawy i śmiechu. Polecam każdemu! Poza tym od zawsze uwielbiałam scrabble i w sekrecie wiem, że pod choinką młody znowu znajdzie planszówkę, dzięki której cała rodzinka będzie się świetnie bawić.

     To już wszystko, jeżeli chodzi o moje odpowiedzi. Natomiast co do pytań i nominacji, tym razem posłużę się pytaniami, jakie już kiedyś stworzyłam, czyli:

1. Jaka książka najbardziej zapadła Ci w pamięci i dlaczego?
2. Co zachęciło Cię do pisania na blogu?
3. Czy oprócz blogowania, masz jakieś inne pasje? Jeśli tak, to jakie?
4. Jak wyobrażasz sobie swoje życie za 10 lat?
5. Jaki jest Twój ulubiony cytat?
6. Jaki kolor określa Twoją osobowość i dlaczego tak uważasz?
7. Kto jest Twoim autorytetem?
8. Jak zachęciłabyś/zachęciłbyś innych do czytania książek?
9. Książka czy film? A może jedno i drugie?
10. Jakie są Twoje zalety, a co zaliczasz do wad swojej osobowości?
11. Czy jest takie miejsce na świecie, które koniecznie chcesz kiedyś odwiedzić?

Natomiast jeżeli chodzi o nominacje, tym razem nominuję po prostu KAŻDEGO, kto trafi na to LBA i poczuje chęć odpowiedzenia na moje pytania. :) 
     Niebawem znów postaram się coś napisać, bo w końcu nadchodzą święta, a zwiastują one wreszcie trochę wolnego czasu. Póki co - trzymajcie się! 

sobota, 10 grudnia 2016

      Moi Drodzy, tak jak pisałam na fanpage'u bloga, jak zresztą też wspomniałam w ostatnim wpisie, nadszedł czas, bym mogła nagrodzić dwie osoby egzemplarzami fantastycznych książek. Zanim jednak przejdę do tego, co najważniejsze, chciałabym krótko podsumować cały konkurs. 
    Przede wszystkim dziękuję Wam wszystkim, biorącym udział, za te wspaniałe odpowiedzi. Początkowo obawiałam się, że w ogóle nikt nie zainteresuje się konkursem, a jeśli już, to będzie to raptem kilka, pojedynczych zgłoszeń. Ostatecznie jednak okazało się, że osiem osób zapragnęło powalczyć o "Cień wiatru", a siedem z kolei chciało widzieć na swojej półce "Ember in the Ashes - Imperium Ognia". Każdy z Was miło mnie zaskoczył i jednocześnie sprawił, że miałam naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Postaraliście się i gdybym mogła, to z przyjemnością nagrodziłabym Was wszystkich (swoją drogą uświadomiłam sobie, że jestem kiepska w robieniu konkursów, bo moje miękkie serducho naprawdę przeżywało katusze, próbując wybrać tylko dwie odpowiedzi). Dlatego też wiedzcie jedno - KAŻDY z Was może czuć się zwycięzcą, a nawet jeżeli tym razem nie udało Wam się wygrać, to zaufajcie mi - jeszcze nie raz stworzę dla Was okazję do zgarnięcia jakiegoś fajnego tytułu (a w zasadzie już snuję plany na kolejny konkurs dzięki temu, że wykazaliście zainteresowanie i tak pięknie odpowiadaliście). 
      Jednak nie da się przedłużać tego wstępu w nieskończoność i czas w końcu wytypować zwycięzców. Dzięki pomocy głosów doradczych - Natalii oraz Majki - postanowiłam, że nagrody powędrują do...

Egzemplarz książki "Cień wiatru" wędruje do... 

... Agnieszki, której odpowiedź całkowicie mnie urzekła. Pięknie opisałaś książki, to, jak czasami jakaś potrafi sprawić, że nie da się o niej zapomnieć, a także wspomniałaś, że istnieją te, o których nie raz się zapomina. Stąd też mam nadzieję, że już nie będziesz z utęsknieniem spoglądać na ten tytuł w księgarni nieopodal uczelni, a w końcu spędzisz z nią miły, zimowy wieczór. :)
Odpowiedź Agnieszki

Egzemplarz książki "Ember in the Ashes - Imperium Ognia" wędruje do...

...Maćka, którego odpowiedź całkowicie mnie rozwaliła. Świetna, bardzo kreatywna, do tego sprawiająca, że nie sposób było się nie roześmiać. Mam zatem nadzieję, że nagroda zostanie dobrze spożytkowana i tak, jak napisałeś - jak już przeczytasz tę historię, to podzielisz się nią ze swoją dziewczyną! :)

Odpowiedź Maćka
Uwaga, uwaga! Z racji tego, że nad dwoma odpowiedziami miałam największy dylemat, postanowiłam wyróżnić dodatkową odpowiedź skromną "nagrodą - niespodzianką". Wędruje ona do...

...Klaudii, której zabawny wierszyk wywołał uśmiech na mojej twarzy.

Odpowiedź Klaudii
     Gratuluję zwycięzcom, ale tak jak napisałam na początku - również Wam wszystkim biorącym udział. Wyczekujcie natomiast kolejnych konkursów, bo na pewno jakieś niebawem się pojawią! :) Z kolei zwycięzców proszę o sprawdzenie swoich adresów mailowych, gdzie czekać będzie na Was wiadomość ode mnie. Macie równo 5 dni na odpowiedź z podaniem mi adresu do wysyłki. 
       Niebawem postaram się znów coś dla Was napisać - być może kolejny felieton, bo zauważyłam, że są przez Was najchętniej czytane. Póki co - trzymajcie się! 

czwartek, 8 grudnia 2016

Jak to jest z tym studiowaniem?
Grudzień. Wszędzie rozbrzmiewają świąteczne piosenki, wystawy sklepowe już od dawna lśnią blaskiem światełek i innych różności, nawet i śnieg prószy co jakiś czas, a gdzie nie spojrzysz - tam czujesz już święta. Jednak jest jedno takie miejsce, gdzie tego klimatu nie ma. Tak, to właśnie Twoja uczelnia. Budynek, w którym przyszło Ci spędzić kilka dobrych lat życia. Miejsce, na które sam/sama dobrowolnie się zdecydowałeś/aś. To właśnie ona zapewnia Ci świetną rozrywkę na te grudniowe wieczory, podczas których mógłbyś robić mnóstwo przyjemniejszych rzeczy. No ale po co, skoro przecież kolokwia się same nie napiszą, a późniejsza sesja - nie zda. Do wszystkiego trzeba się mniej lub więcej przyłożyć, by zobaczyć efekty - chociaż kto wie, czy powalające, czy jedyne takie, by móc przebrnąć na następny semestr. I nieważne, że tak naprawdę ten materiał na nic nie przyda Ci się później w życiu. Musisz to przejść, bo trzeba. I kropka. 

       Zapomniałam, jak to jest pisać swoje przemyślenia do momentu, gdy w końcu przełamałam zbyt długo trwającą przerwę tekstem o współpracach recenzenckichZebrał on naprawdę sporą ilość wyświetleń oraz Waszych komentarzy, na które swoją drogą mam ochotę odpowiedzieć, ale to w swoim czasie - może w święta uda mi się to wszystko nadrobić. Dlatego też stwierdziłam, że muszę robić to częściej, to znaczy pisać dla Was takie moje, nazwijmy to - felietony. Szczególnie, że naprawdę sporo rzeczy w tym dzisiejszym świecie wręcz woła, by zwrócić na nie swoją uwagę i nieco rozwinąć temat.
     Tym razem chciałabym podzielić się z Wami kilkoma swoimi przemyśleniami odnośnie cieni studiowania. Jednocześnie myślę, że niebawem udostępnię zatem inny tekst - blaski studiów. Bo w końcu wszystko ma zarówno swoje plusy, jak i minusy. Dzisiaj jednak skupmy się na tych drugich, bo frustracja sięgnęła zenitu.

1. Albo nie ma niczego, albo nagle wszystko w tym samym czasie 

   Odkąd pamiętam, każdy semestr był dosyć schematyczny, wyłączając kilka, pojedynczych przypadków. Początek października i część listopada to taka lekka sielanka. No wiecie, dopiero zaczyna się poznawać dany materiał, jakoś trzeba się z nim oswoić. Potem jednak nagle wykładowca zaczyna sobie przypominać, że to przecież czas ucieka, sesja tuż tuż, no bo święta idą, a jak dobrze wiemy, po świętach - egzaminy. No to może wypadałoby zrobić jakieś kolokwium? - myśli sobie taki wykładowca. I wszystko byłoby fajnie, gdyby myślał tak tylko jeden. Ale nie - nie ma tak pięknie. O kolokwiach nagle myślą wszyscy. W tym samym czasie. No bo jak się bawić, to się bawić, nie?
      Nie wiem jak to jest na innych uczelniach, ale myślę, że dosyć podobnie. Najczęściej to własnie koniec listopada i w zasadzie połowa grudnia, tuż przed świętami, to czas najbardziej znienawidzony przez studentów. Czuje się już nieco świąteczny klimat, ale nie można sobie pozwolić na chillout, bo to właśnie wtedy następuje wysyp kolosów. Oczywiście nie można zapomnieć o tym, że student, jak to student, chociaż obiecuje sobie często, że będzie się uczył od początku semestru, to tak naprawdę już wtedy dobrze wie, że mówiąc takie rzeczy sam siebie oszukuje. Nie, nie będzie się uczył od początku (no dobra, z wyjątkiem pewnie jakiś sporadycznych przypadków, które nie mają życia poza nauką :v), a zacznie zaglądać do książek dopiero wtedy, gdy grunt będzie palił mu się pod stopami. No i cóż - pojawi się lekka panika, wyrzucanie sobie, że od następnego semestru będzie się uczyć na bieżąco (uwierzcie mi - nie, nie będzie). Ale koniec końców - zdać trzeba, więc jakkolwiek ciężko by nie było, student weźmie się w garść. Chociaż poleci przy tym trochę "łaciny" na ten "durny" przedmiot, to jakoś trzeba będzie przez niego przebrnąć.
     

2. Topologia? Teoria miary? A może do tego wszystkiego przestrzeń Hilberta? - tak, z pewnością przyda mi się to w życiu

    Ten punkt będzie pisany nieco z mojej perspektywy - czyli studentki matematyki. Wiecie, sporo już na tych studiach licencjackich miałam. Zdarzały się przedmioty łatwiejsze, jak i te, które spędzały sen z powiek. Były takie, które w jakimś stopniu ciekawiły i te, których najchętniej od razu by się pozbyło, bo nie wnosiły niczego twórczego do życia. Miałam nadzieję, że na magisterce będzie inaczej. Ciekawiej. Jakoś bardziej... życiowo. Może też nauczę się czegoś przydatnego. Dowiem się naprawdę ważnych spraw z zakresu finansów i ekonomii, bo w końcu tę specjalizację wybrałam na licencjacie (a dostałam z jej zakresu wtedy niewiele) i zamierzam wybrać przy okazji magisterki. Ale wiecie co? Przeliczyłam się. Bo przecież cholernie interesuje mnie to, jak wygląda wnętrze zbioru domkniętego w topologii dyskretnej czy też fakt, jak określamy funkcjonał w przestrzeni Hilberta, a może do tego policzenie całki względem miary Lebesque'a odmieni moje życie. Nie, nie odmieni. Sprawi jedynie, że przez bite kilka dni będę rozpaczać nad listami zadań, próbując jakoś je zrozumieć tylko po to, by zdać. A potem jeszcze szybciej zapomnieć i nigdy więcej nie wykorzystać tego w realnym życiu.
    Myślę, że nie tylko u mnie wygląda to tak, że kiedy uczycie się jakiś przedmiotów, to często zadajecie sobie pytanie: a po co mi to jest? Zastanawiacie się, co wnosi do Waszego życia dana wiedza, której pewnie i tak nigdy nie wykorzystacie. Bo nie wierzę w to, że będę kiedyś jeszcze udowadniała, że dany zbiór jest mierzalny, skoro wcale nie kręci mnie dalsza droga naukowa i robienie doktoratu. Ale to jest właśnie paradoks studiowania - wybierając dany kierunek często nakręcamy się na to, że dowiemy się wielu fajnych, przydatnych potem do wykonywania danego zawodu, rzeczy. Ostatecznie jednak równie często dostajemy rozczarowanie, nieprzespane noce i zjedzone nerwy na coś, co tak naprawdę nie zmieni naszego życia na lepsze. A jeszcze zabawniejsze jest to, że dobrowolnie zgotowaliśmy sobie taki los.

3. Kolokwia i egzaminy pisemne to za mało? Zróbmy sobie jeszcze ustne! 

     Kolejny z punktów pewnie w sporej mierze znowu będzie związany z moim studiowaniem, chociaż myślę, że dotyczy też wielu, innych kierunków. Kiedy już jakoś przebrniemy przez szereg zaliczeń, dzięki którym zostaniemy dopuszczeni do egzaminu, a później uda nam się zdać ten niewdzięczny test i mamy nadzieję już na chwilę wytchnienia, przypominamy sobie, że czeka nas przecież jeszcze jedno przejście - egzamin ustny. O ile na kierunkach bardziej humanistycznych nie widzę w tym niczego specjalnego, o tyle na matematyce, zadziwiało mnie to od pierwszego roku. I za każdym razem przeklinałam w myślach to, że muszę uczyć się tej głupiej teorii tylko po to, by zostać dopuszczonym do następnego semestru. Parodia.
      Ten, kto wymyślił egzaminy ustne, już sam w sobie chyba lubił stresować ludzi. Bo powiedzmy sobie szczerze, ale myślę, że mało kto, cieszyłby się na myśl o byciu twarzą w twarz z wykładowcą i odpowiadaniu na jego pytania. Nie mówię oczywiście o obronie pracy dyplomowej - to inna kwestia i jak najbardziej trzeba umieć jakoś opanować nerwy prezentując swój temat - ale żeby co semestr użerać się z pytaniami teoretycznymi? Nonsens. Jednak moja matematyka ma to do siebie, że mogę znać teorię, potrzebną do zrobienia zadania, dzięki czemu bez problemu zdam egzamin pisemny, ale to nie wystarcza, co to, to nie. Muszę przecież KONIECZNIE umieć ZACYTOWAĆ słowo w słowo dane TWIERDZENIE, DEFINICJĘ, czy inne badziewie, a jeszcze lepiej - powinnam umieć dane twierdzenie UDOWODNIĆ. Inaczej co? Inaczej - pa pa, uczelnio. Osobiście nie widzę sensu w uczeniu się teorii, którą i tak zapomnę równie szybko, gdy tylko przejdę dany egzamin. I chociaż wiem, że czeka mnie to także przez najbliższe dwa lata, to za każdym razem tak samo mnie frustruje wizja ślęczenia nad twierdzeniami, dowodami, lematami i innymi cudami.

     Tym samym przechodzę już do końca tego nieco ponurego wpisu i sama wracam do moich zadanek. Jakkolwiek mówiłabym, że mi się nie chce, że to bez sensu, to i tak zrobię wszystko, by zdać kolokwia jak najlepiej. Bo moja ambicja mi na nic innego nie pozwala. ;)
        Niebawem pojawiają się tutaj wyniki KONKURSU - postaram się je opublikować w sobotę, równo po trzech dniach od zakończenia. Jak pisałam na fanpage'u - wszystkie Wasze odpowiedzi są świetne, dlatego trudno będzie mi wskazać tylko dwóch zwycięzców. Ale jak mus, to mus. Póki co - trzymajcie się!

Lista zadań nadal czeka, jedynie lekko dotknięta - bo przecież już na początku mózg odmówił posłuszeństwa. A Ty zamiast próbować dalej, irytujesz się na swoje studia i zastanawiasz, po co zgotowałeś sobie taki los. Zamiast więc nauki, klepiesz artykuł, co by nieco ostudzić swoje emocje, chociaż czas ucieka, a terminy kolokwiów zbliżają się nieubłaganie. I chociaż czujesz się nieco lżej, bo wyrzuciłeś/aś negatywne emocje, to i tak za moment wrócisz do książek, do tych wszystkich zdań i będziesz robił wszystko, co w swojej mocy, by jakoś je pojąć. Będziesz warczeć, że to Ci się nigdy nie przyda w życiu, że po co masz to zapamiętać, skoro równie szybko zapomnisz, ale zaciśniesz zęby i będziesz próbował. A dlaczego? Bo dobrze wiesz, że możesz narzekać, marudzić ile wlezie, ale przecież to wszystko jest na TWOJE WŁASNE ŻYCZENIE. Więc skoro wpakowałeś/aś się w to bagno, które Cię irytuje, to Twoja ambicja i tak usilnie ciągnie Cię do przodu. Więc do roboty, Drogi Studencie/Droga Studentko...

wtorek, 6 grudnia 2016

     Co prawda minęło już kilka dni tego grudnia, lecz w końcu udało mi się znaleźć chwilę na to, by napisać dla Was podsumowanie czytelnicze listopada wraz z planami książkowymi (a raczej ich brakiem, ale o tym za chwilę) na trwający właśnie miesiąc. Muszę przyznać, że wynik, jaki Wam zaprezentuję, nie jest może zachwycający, ale cieszę się, że wśród tych lektur, tak naprawdę czytanie większości, było dla mnie czystą przyjemnością. Stąd też, nie przedłużając, zapraszam Was serdecznie do przeczytania poniższych punktów.

1. Podsumowanie czytelnicze listopada

LISTOPAD
Jak widzicie na zdjęciu, w listopadzie udało mi się przeczytać raptem cztery książki. Jest to niewiele, to fakt, ale cóż - mój czas wolny coraz bardziej się zmniejsza, a czasami po prostu nie mam nawet siły, by siedzieć nad jakąś historią i jedyne, o czym marzę, to się wyspać. Jednak, jak już wspomniałam, cieszę się, że tę niewielką ilość ratuje jakość książek - każda z nich wniosła coś innego do mojego życia, chociaż jedne bardziej chwytały za serce od drugich. Krótko opisując każdą z  tych historii wygląda to następująco:
  • Sara Pennypacker - "Pax" - egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa IUVI.  Piękna, wzruszająca, pełna przemyśleń i chwytająca za serce historia. Zdecydowanie jedna z lepszych książek tego miesiąca. Szczerze Wam polecam - na pozór banalna opowieść, a jednak wspaniała i na długo zostaje w pamięci.
  • Tosca Lee - "Potomkowie" - egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa IUVI. Jak na ogół rzadko sięgam po książki mające w sobie elementy fantastyki, tak ta historia całkowicie mnie porwała i jedyne czego teraz pragnę to jak najszybszej kontynuacji. Genialna, wciągająca opowieść.
  • Mitchell Kriegman - "Być jak Audrey Hepburn" - egzemplarz recenzencki od Wydawnictwa Kobiecego. To taka książka pełna charyzmy, niezwykle barwna i sprawiająca, że uśmiech pojawia się na twarzy.
  • Dinah Jefferies - "Córka handlarza jedwabiem" - egzemplarz  recenzencki od Wydawnictwa HarperCollins Polska. Książka mająca swoje plusy, jak i minusy, a jeżeli już miałabym wymieniać historię, jaka najmniej zapadła mi w pamięci w tym miesiącu, to padłoby na ten tytuł.
Zdecydowanie, jak już wspomniałam, chyba najlepszą książką był "Pax", chociaż postawiłabym go na równi z "Potomkowie" - dwie wspaniałe, wciągające historie, każda na swój sposób wyjątkowa. W zasadzie w tym miesiącu pojawiły się tylko egzemplarze recenzenckie. Tym samym wciąż nie udało mi się dorwać do mojej "Mariny" Zafona. No ale cóż, czeka cierpliwie.

2. Plany czytelnicze na grudzień

Nadszedł taki czas, gdy studia stały się głównym priorytetem, o czym pisałam zresztą na fanpage'u bloga. Kolokwia, zaliczenia - jak ich nie ma, to nie ma, a jak są - to wszystkie naraz. Stąd też nie robię planów czytelniczych. Wiem na pewno, że chciałabym spędzić trochę czasu z książką, ale nie planuję konkretnych tytułów. Myślę, że pojawi się jakiś egzemplarz recenzencki, ale może jeden czy dwa - na więcej nie mam czasu. ;) No i cóż, może w święta uda mi się sięgnąć w końcu po coś ze swojej półki. Ale jak to finalnie będzie - zobaczymy.

     To już wszystko, jeśli chodzi o dzisiejszy wpis. Jak u Was wyglądał listopad pod względem czytelniczym? Planujecie jakieś ciekawe lektury na grudzień? Piszcie, chętnie poczytam! :)
      Przypominam jeszcze o KONKURSIE, który kończy się JUTRO, tj. 7 grudnia - stąd nie zwlekajcie, jeżeli do tej pory się nie zgłosiliście. Wystarczy kliknąć TUTAJ. Póki co - trzymajcie się!

niedziela, 4 grudnia 2016

 
LISTOPAD

    Do tej pory seria TOP 7 - cytaty miesiąca pojawiała się zawsze regularnie - był to ostatni dzień każdego z miesięcy, jakich akurat topka dotyczyła. Jednak tym razem z wielu przyczyn, w tym przede wszystkim braku czasu, mam lekkie opóźnienie. Pisałam o tym zresztą na fanpage'u bloga, stąd kto miał okazję przeczytać, ten dobrze wie - zbliża się maraton kolokwiów na studiach i innych ważnych obowiązków, stąd też blogowe sprawy muszą zejść na dalszy plan. Tak czy siak, dzisiaj znalazłam chwilę, by opublikować zaległy wpis, a niebawem postaram się jeszcze wrzucić na pewno podsumowanie czytelnicze listopada. 


7. Mitchell Kriegman - "Być jak Audrey Hepburn"

"Usta kłamcy mogą być pełne prawdy, ale to wciąż kłamca."

6. Tosca Lee - "Potomkowie"

"Słowa są wieczne. 
Chwile - ulotne."

5. Mitchell Kriegman - "Być jak Audrey Hepburn"

"Wiesz, czasem źli ludzie nie okazują się tacy źli, a dobrzy ludzie nie są nawet w połowie tak dobrzy, jak się wydaje."

4. Sara Pennypacker - "Pax"

"Jakie to cenne mieć kogoś, czyjej szczerości można być pewnym."

3. Dinah Jefferies - "Córka handlarza jedwabiem"

"Wielka szkoda, że lęku też nie można po prostu schować."


2. Sara Pennypacker - "Pax"

"Wszyscy mamy w sobie bestię zwaną złością. Ona może nam służyć: wiele dobrych rzeczy wynika ze złości na złe rzeczy, wiele niesprawiedliwości zostaje naprawionych. Ale najpierw wszyscy musimy dojść do tego, jak ją ucywilizować."

1. Sara Pennypacker - "Pax"

"Zwyczajną prawdę bywa najtrudniej dostrzec, kiedy dotyczy ciebie samego. Jeżeli nie chce poznać prawdy, zrobisz wszystko, żeby ją ukryć..."


     To już wszystko jeśli chodzi o dzisiejszy wpis. Jak widać, ten miesiąc był zdecydowanie miesiącem "Paxa". Piękna, wzruszająca historia - szczerze polecam. ;) 
       Niebawem postaram się wrzucić to podsumowanie czytelnicze, a Was zachęcam nadal do wzięcia udziału w KONKURSIE - czas tylko do 7 grudnia, więc nie czekajcie, zgłaszajcie się klikając TUTAJ. Póki co - trzymajcie się! 

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *