Autor: Nina George
Tytuł: Lawendowy pokój
Wydawnictwo: Otwarte
Liczba stron: 339
Ocena: 6/6
|
"Chciał, by poczuła nieskończoność, jaką oferują książki. Ich nigdy nie zabraknie. I nigdy nie przestaną kochać swojego czytelnika lub czytelniczki. Wobec wszelkiego, co nieobliczalne, są jedynym elementem, na którym można polegać. Wobec życia. Wobec miłości. Także po śmierci."
Postanowiłam rozpocząć dzisiejszy wpis cytatem, pochodzącym z książki "Lawendowy pokój" autorstwa Niny George, który idealnie pasuje do kogoś, kto uwielbia, ba! kocha czytać. W końcu książka to przyjaciel, na którym można polegać kiedy żadne inne zajęcie aniżeli czytanie nie przychodzi nam do głowy w wolnym czasie. To także w jakimś stopniu cząstka nas samych, jeśli poddając się lekturze, tworzymy w swojej głowie daną fabułę. Jest to również przyjaciel, który albo pocieszy, albo pozwoli byśmy wylali tysiące łez - tych, które oczyszczą naszą duszę. W każdej historii zawarte jest coś innego: co bawi, wywołuje grozę, zaciekawia bądź wzrusza. Jednak wybiegam troszkę od tematu, którym jak nie trudno się domyślić będzie recenzja wyżej wymienionej książki - kolejnej, którą z pełną świadomością mogę dodać do swoich ulubionych. Gdyby krótko ująć o czym opowiada, to jedyne słowa, jakie w tym momencie nasuwają mi się na myśl to: życie i śmierć, cytując kolejny fragment: "Śmierć nic przecież nie znaczy. To, co nas łączyło, będzie trwać na zawsze."
Głównym bohaterem książki jest Jean Perdu - właściciel księgarni "Apteka Literacka", który rzeczywiście sprzedaje różnego rodzaju powieści niemalże jak lekarstwa... Jednak w tym przypadku mają działać one na duszę człowieka, jego złamane serce czy wszelkie inne niepowodzenia z jakimi dana osoba spotkała się w swoim życiu. Jean idealnie potrafi poznać, co ktoś nosi w sobie i rozwiązywać problemy poprzez lektury. Jednak nie potrafi uleczyć swojego cierpienia, jakie ciągnie się za nami aż dwadzieścia lat. Wszystko ma związek oczywiście z kobietą, która niegdyś od niego odeszła. Jednak któregoś dnia jego życie ulega diametralnej zmianie, gdy po tym długim czasie, w końcu otwiera list pozostawiony przez ukochaną... Informacja w nim zawarta sprawia, że główny bohater na swojej księgarni - statku rozpoczyna morską wędrówkę w towarzystwie młodego pisarza Maxa. Czego Jean dowiedział się w liście pozostawionym przez kobietę? Jakie przygody czekają bohatera podczas tej podróży? I co jeszcze wydarzy się na drodze jego życia? To pytania, na które odpowiedź znajdziecie, jeśli sami sięgniecie po "Lawendowy pokój", a uwierzcie mi - zdecydowanie warto.
Głównym bohaterem książki jest Jean Perdu - właściciel księgarni "Apteka Literacka", który rzeczywiście sprzedaje różnego rodzaju powieści niemalże jak lekarstwa... Jednak w tym przypadku mają działać one na duszę człowieka, jego złamane serce czy wszelkie inne niepowodzenia z jakimi dana osoba spotkała się w swoim życiu. Jean idealnie potrafi poznać, co ktoś nosi w sobie i rozwiązywać problemy poprzez lektury. Jednak nie potrafi uleczyć swojego cierpienia, jakie ciągnie się za nami aż dwadzieścia lat. Wszystko ma związek oczywiście z kobietą, która niegdyś od niego odeszła. Jednak któregoś dnia jego życie ulega diametralnej zmianie, gdy po tym długim czasie, w końcu otwiera list pozostawiony przez ukochaną... Informacja w nim zawarta sprawia, że główny bohater na swojej księgarni - statku rozpoczyna morską wędrówkę w towarzystwie młodego pisarza Maxa. Czego Jean dowiedział się w liście pozostawionym przez kobietę? Jakie przygody czekają bohatera podczas tej podróży? I co jeszcze wydarzy się na drodze jego życia? To pytania, na które odpowiedź znajdziecie, jeśli sami sięgniecie po "Lawendowy pokój", a uwierzcie mi - zdecydowanie warto.
Książka Niny George pochłonęła mnie bez końca. Co prawda, jej czytanie zajęło mi dłużej niż to bywa zazwyczaj, ale nie dlatego, że czytało się ją ciężko. Chciałam po prostu móc tak długo, jak to możliwe, stopniowo wkraczać w historię głównego bohatera, wraz z nim przemierzać nieznane dotąd tereny, uczyć się na własnych błędach i zrozumieć czym tak naprawdę jest to nasze, jakże niezwykle kruche, życie. Wraz z tą lekturą przeżywałam tysiące sprzecznych uczuć, momentami będąc rozbawioną, w pewnych fragmentach sfrustrowaną na taką czy inną sytuację, aż oczywiście w końcu - wzruszoną... Ta historia daje nieco do myślenia, pokazuje, że z jednej strony to niebywałe jak bardzo można kogoś pokochać, że w ciągu dwudziestu lat życia nie potrafi się go ułożyć z kimkolwiek innym. Jednocześnie może zadziwiać - dlaczego ktoś marnował tak dużo czasu na rozmyślanie, przecież jeśli ktoś odszedł, powinno było jakoś wyprzeć go ze swojego serca, spróbować pokochać na nowo zamiast żyć przeszłością. Stąd postawa głównego bohatera była dla mnie poniekąd zagadkowa, po części sprawiając, że na początku go nie rozumiałam, by w końcu zobaczyć, w czym tkwił prawdziwy sens - dlaczego tak bardzo kochał i nie potrafił przestać...
Jeśli chodzi o samych bohaterów, uważam, że Nina George wykreowała ich naprawdę dobrze. Niektórzy - tak jak Jean Perdu - mogli wydawać się na początku oziębli, niemalże bez emocji, które jednak były w nich przez cały czas, osadzone gdzieś głęboko wewnątrz. Inni z kolei rozbrajali swoim pozytywnym, czasami nieco zagubionym sposobem bycia, jak chociażby pisarz Max Jordan (swoją drogą, to bardzo polubiłam tego bohatera), jeszcze inni tak krusi, swoją wrażliwością w jakiś sposób poruszający, jak chociażby Catherine, a także tacy, których na początku mogłabym lekko potępić za prezentowaną postawę, po czym będąc już przy końcu lektury zaczęłam rozumieć i wręcz podziwiać, jednocześnie będąc pełna wzruszenia (Manon). Tak czy siak, bohaterowie zdecydowanie byli dobrze wykreowani i z każdym z nich w jakiś sposób się zżyłam.
To, co mi się jeszcze podobało to oczywiście motyw lawendy... Już sama okładka przyciąga wzrok i zarówno ona, jak i wcześniejsze recenzje sprawiły, że bardzo, ale to bardzo chciałam posiąść tę książkę na własność (udało się - jak ja kocham konkursy), po czym jak najszybciej zagłębić się w lekturze. Dodatkowo, można zauważyć tę lawendę w wielu momentach - począwszy od tytułowego pokoju, pomieszczenia nieco owianego tajemnicą, ale przede wszystkim związanego z licznymi wspomnieniami, poprzez przysmaki z ich wykorzystaniem, a przede wszystkim wiąże się z Prowansją - jednym z miejsc, w których toczy się akcja książki, a tym samym licznymi, lawendowymi polami... A gdy już jestem przy tych miejscach, gdzie toczyła się fabuła, nie sposób nie wspomnieć o jednym aspekcie: podobnie, jak przy "Cieniu wiatru", tak i tutaj miałam nieodpartą chęć by móc tak realnie znaleźć się we Francji: zarówno w Paryżu, jak i mnóstwie innych opisywanych przez autorkę, malowniczych miasteczkach.
Polecam tę książkę każdemu, kto lubi historie miłosne, ale nie tylko takie, a po prostu książki, które coś wprowadzą do życia... Bo "Lawendowy pokój" to nie tylko powieść o miłości - która swoją drogą jawi się tutaj pod wieloma postaciami: jako uczucia pomiędzy dwojgiem ludzi, poprzez miłość macierzyńską, silniejszą niż wszystko inne, aż po sympatię jaką darzymy książki - lekarstwa na nasze poszarpane dusze. To także historia mówiąca sporo o przyjaźni, o strachu przed nieznanym, straconych nadziejach, błędach, jakie często my - ludzie popełniamy, o tym, czy umiemy sobie wybaczyć niektóre decyzje, a także o sile wspomnień, jakie każdy z nas nosi w sobie i tylko od nas zależy czy towarzyszą nam bardzo mocno czy jednak mniej intensywnie... A przede wszystkim to książka - jak wspomniałam na początku - o samym życiu i śmierci, pozwalająca nam w jakiś sposób zrozumieć te pojęcia, ale także o przemianie, jaką bohaterowie doświadczają: w tym oczywiście Jean Perdu, ale także Max Jordan. Piękna, po prostu piękna książka. Dodatkowo z językiem tak niemalże poetyckim, że czytając ją, co rusz sięgałam po ołówek by zakreślać najbardziej trafiające do mnie fragmenty. Stąd - kilkoma z nich chciałabym się z Wami podzielić i być może dzięki temu jeszcze bardziej zachęcić Was do sięgnięcia po tę książkę.
- "Księgarz nie bardzo wiedział, co może być bardziej praktyczne od książki."
- "Wspomnienia są jak wilki. Nie da się ich odgrodzić, w nadziei, że cię zignorują."
- "Czasami pływamy w nieprzelanych łzach i możemy utonąć, jeżeli je w sobie zatrzymamy. - Ja sam jestem na dnie takiego morza."
- "Wszyscy się starzejemy, książki także. Jednak czy ktokolwiek jest mniej albo więcej wart tylko dlatego, że żyje na tym świecie trochę dłużej?"
- "To dziwne uczucie, kiedy potrafimy bardziej otworzyć się przed nieznajomym aniżeli przed kimś z własnej rodziny."
- "Owszem, zdarzyło się parę razy, że nie zdołał kogoś przejrzeć. Samego siebie, na przykład."
- "Ale ona nie ustała.
Tęsknota. Do diabła.
Mógł sobie z tym poradzić, jedynie unikając życia. Miłość wraz z tęsknotą pogrzebał gdzieś na samym dnie duszy." - "Tęsknota za domem jest rodzajem miłosnego zawodu. A nawet gorzej."
- "Strach przemienia twoje ciało jak nieudolny rzeźbiarz doskonały kamień (...) tyle, że rzeźbi cię od środka i nie widać ani odprysków ani kolejnych obtłukiwanych warstw. A ty stajesz się wewnątrz coraz cieńszy i coraz bardziej niestabilny, aż nawet najdrobniejsza emocja jest w stanie powalić cię na kolana. Jeden serdeczny uścisk i już myślisz, że się rozpadasz i giniesz."
- "Przechowujemy stare czasy. Przechowujemy stare wydania osób, które nas opuściły. My sami jesteśmy takim starym wydaniem, pod skórą, pod warstwą zmarszczek, doświadczenia, śmiechu. Tam jesteśmy jeszcze dawnymi osobami. Dawnym dzieckiem, dawną kochanką, dawną córką."
- "Czy szczęście to coś, co dostrzegamy dopiero, patrząc wstecz? Naprawdę nie zauważamy, kiedy jesteśmy szczęśliwi i rozpoznajemy to dopiero dużo później?"
- "Każdy człowiek ma taki wewnętrzny pokój, w którym czają się demony. I dopiero kiedy go otworzy i stawi im czoła, będzie naprawdę wolny."
- "I rzeczywiście da się krzyczeć sercem, tyle, że to tak bardzo boli."
- "Miłość to nie kwestia decyzji. Nie możemy nikogo zmusić, aby nas kochał. I nie ma na to żadnej recepty. Jest tylko sama miłość. A my jesteśmy na jej łasce i niełasce. Nic na to nie poradzimy."
Tym oto akcentem kończę dzisiejszy wpis, mając nadzieję, że w jakiś sposób zachęciłam Was do sięgnięcia po "Lawendowy pokój" Niny George. Mnie pochłonął, sprawił, że jeszcze przez parę następnych dni będę miała w głowie tysiące myśli, które wywołała we mnie historia zawarta w tej lekturze. Tak, jakby właśnie ona była moim lekarstwem na poszarpaną duszę, którą ciężko złożyć na nowo w całość...
Niedługo znów postaram się coś tutaj napisać. Mam nadzieję, że mi się to uda (różnego rodzaju czynniki czasowe czasami nie pozwalają pojawiać się na tyle często, na ile bym chciała), bo pomysłów mam wiele, a poza tym kolejne książki do przeczytania czekają, a więc i recenzje ;). Póki co - trzymajcie się!
Zdjęcie okładki znalezione: tutaj.
Nie powiem,zachęciłaś mnie do przeczytania tej książki,choć na początku myślałem,że to niekoniecznie moja tematyka. Ogólnie przeglądając Twojego bloga widzę,że marnuję czas na "Igrzyska Śmierci" i inne "Gwiazd Naszych Winy" kiedy omija mnie tyle ciekawych pozycji D:
OdpowiedzUsuńNo cóż, zachęcam serdecznie do przeczytania tej książki (raz jeszcze ;D). A co do innych, ciekawych pozycji... Cieszę się, że takowe tutaj odnajdujesz.
UsuńPozdrawiam! :)
Recenzja zachęcająca, aczkolwiek bardzo długa. :)
OdpowiedzUsuńNie przeszkadza mi to w każdym razie, jednak niektórych taka ilość tekstu może odrzucać, dlatego ja preferuję krótsze opinie.
Co do książki, możliwe, że zabiorę się za tę pozycję, kiedy będę miała trochę więcej wolnego czasu i trochę mniej książek do czytania w kolejce.
Życzę powodzenia w dalszym prowadzeniu bloga i pozdrawiam. ;)
http://maagia-ksiazek.blogspot.com
Rozumiem, ale nie potrafiłam chyba krócej napisać o tej książce. :)
UsuńPolecam ją serdecznie! ;)
Pozdrawiam
A.
Brzmi bardzo zachęcająco. Dziękuję
OdpowiedzUsuń