"Nie będziesz się zastanawiał, czy to, co czujesz, to prawdziwa miłość, bo kiedy przyjdzie, będziesz nią przerażony. Nagle zmienią się twoje priorytety. Nie będziesz myślał o sobie ani o swoim szczęściu. Będziesz myślał tylko o tej osobie i o tym, że zrobiłbyś wszystko, by uczynić ją szczęśliwą. Nawet gdyby oznaczało to odejście od niej i poświęcenie dla niej swojego szczęścia."
Autor: Colleen Hoover Tytuł: November 9 Wydawnictwo: Otwarte Liczba stron: 330 Ocena: -6/6 Premiera: 9 listopada 2016r. |
Gdy jakaś historia sprawi, że zaczynacie uwielbiać danego autora bądź autorkę, to chcielibyście, żeby tak było przy każdej kolejnej książce. Oczekujecie, iż dana opowieść ponownie wywoła w Was ogrom emocji i sprawi, że nie będziecie w stanie przez długi czas zapomnieć o losach bohaterów. Od dawna jestem urzeczona twórczością Colleen Hoover, dlatego też sięgając po jakąkolwiek jej książkę, za każdym razem mam nadzieję, że ponownie dostarczy mi ona ogromu wrażeń, a tym samym uniknę wszelkiego rozczarowania. Stąd też, kiedy na Targach Książki w Krakowie ujrzałam na stoisku Wydawnictwa Otwartego książkę "November 9" nie wahałam się ani chwili przed jej zakupem. Tym samym udało mi się ją przeczytać jeszcze w październiku, gdy w raptem jeden dzień pochłonęłam tę książkę. To kolejna, świetna historia, jaką zaserwowała mi autorka.
Fallon i Ben - główni bohaterowie tej książki, tudzież narratorzy poszczególnych rozdziałów, spotykają się całkowicie przypadkowo właśnie 9 listopada. Od tej pory zaczynają tworzyć dwie historie. Jedna to ta realna, w której postanawiają sobie, że co roku, przez pięć lat, właśnie 9 listopada o tej samej porze będą się spotykali i spędzali ten raptem jeden dzień swoim towarzystwie, natomiast przez kolejne miesiące nie będą się ze sobą w żaden sposób komunikować. Druga z kolei to historia pisana na papierze, gdyż Ben, jako początkujący pisarz, zainspirowany swoją nową muzą, postanawia stworzyć książkę o ich skomplikowanej relacji. Jednak lata mijają, a to, co zapisane na papierze zaczyna się różnić od tego, w co wierzy Fallon... Jak zatem potoczą się losy tej dwójki młodych ludzi? Czy któreś z nich skrywa jakieś mroczne sekrety? Czy nie pogubią się pomiędzy fikcją, a rzeczywistością? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie oczywiście sięgając po książkę "November 9".
Jak to zwykle bywa z książkami Colleen Hoover, po odłożeniu na półkę właśnie tej historii, długo nie mogłam zebrać myśli. Zastanawiałam się, jak ona to robi, że mimowolnie zawsze rozwala mnie na kawałki, które potem skrupulatnie staram się na nowo posklejać. Jednak zanim przejdę tylko do superlatywów, muszę wspomnieć, dlaczego w ogólnej ocenie tej historii pojawił się ten niewielki minus. Otóż nie wiem czym było to spowodowane, jednak na początku kompletnie nie mogłam znaleźć rytmu tej historii. Przez kilkanaście pierwszych stron miałam wrażenie, że chyba za wysoką poprzeczkę postawiłam temu tytułowi, a jakoś szczególnie mnie nie wkręca i nie sprawia, że chcę to czytać zapartym tchem. Jednak tak było tylko przez chwilę, bo wraz z przekładaniem kolejnych kartek, moje emocje się obudziły, a ja sama do końca z ogromnym zainteresowaniem śledziłam losy bohaterów. Tak, to własnie ten moment, gdy zamierzam przekonać Was, dlaczego "November 9" skradło moje serce, pomimo początkowych problemów z wbiciem się w tę opowieść.
Emocje. To pierwsze, co przychodzi mi na myśl, gdy wracam pamięcią do tych raptem ponad trzystu stron książki. Przyznaję, że lubię sięgać po tkliwe romanse, ale do tej pory jedynie Colleen Hoover oraz Amy Harmon (dla jasności - autorka "Prawa Mojżesza") były w stanie emocjonalnie rozwalić mnie swoimi powieściami. Nie da się przebrnąć przez historię Fallon i Bena z obojętną miną. Podczas czytania emocje towarzyszyły mi nieustannie. Pojawiły się chwile, gdy uśmiech gościł na mojej twarzy bądź też niektóre momenty wywoływały napady niekontrolowanego śmiechu. Czasami czułam pewnego rodzaju frustrację względem takich, a nie innych decyzji bohaterów. Nie zabrakło także wzruszenia i tym samym łez, jakie mimowolnie podczas niektórych fragmentów pojawiały się w kącikach oczu, po czym powoli spływały po moich policzkach. Dla mnie "November 9" to kolejna emocjonalna opowieść, jaka rozwala czytelnika na kawałki.
To, co pozostaje również niezmienne to styl autorki. Jest on jednocześnie niezwykle lekki i przyjemny w odbiorze, ale też nie za banalny, dzięki czemu nie brakuje tutaj mnóstwa wspaniałych zdań, jakie skrupulatnie sobie zaznaczałam. Dlatego też całość pochłania się w mgnieniu oka, a kiedy już jest się przy samym końcu, to czuje się pewnego rodzaju żal, że za moment trzeba będzie zamknąć książkę. Co więcej, każdy rozdział czy też może nazwijmy to - większa część - skupia się na tym, co dzieje się danego roku, właśnie tytułowego 9 listopada. Jednak to, co mi się spodobało to poprzedzenie wydarzeń krótkim wierszem autorstwa Bena, jaki idealnie odzwierciedla sytuację mającą miejsce właśnie w danej części. Ten zabieg, pozornie błahy, pięknie uzupełnia tę powieść.
Jednak tym, co sprawia, że obok książki Colleen Hoover nie da się przejść obojętnie, jest fakt, że to nie tylko tkliwa opowieść o miłości. Oczywiście, że uczucie, jakie zaczyna łączyć Fallon i Bena wiedzie prym, a mimo to całość opowiada o czymś więcej. Ukazuje różne oblicza ludzkiego życia. Uświadamia, że czasami jeden moment może zmienić nasz dotychczasowy świat diametralnie, równie często pozostawiając po sobie pewnego rodzaju gorycz, jak też nutkę radości. Pokazuje jednocześnie, że nigdy nie wiadomo co nas czeka, a ludzie, którzy do tej pory wydawali się nam tacy, a nie inni, nagle odkrywają swoje sekrety. Jest to także opowieść o tym, jak ważne jest przezwyciężanie swoich słabości i odkrywanie tego, co w nas najlepsze, dzięki czemu pewność siebie nie zniknie. Stąd też autorka całkowicie kupiła mnie tą książką sprawiając, że z ogromną przyjemnością będę wracać pamięcią do historii Fallon i Bena.
Bohaterowie zostali wykreowani, jak na Colleen Hoover przystało, bardzo dobrze. Postać Fallon przypadła mi do gustu, mimo kilku momentów, podczas których lekko mnie irytowała. Przeżyła ona w swoim młodym życiu wydarzenia, które całkowicie odmieniły jej wszelkie plany i wręcz zrujnowały marzenia. Mimo to, dziewczyna postanowiła jakoś walczyć z przeciwnościami losu, a spotkanie Bena sprawiło, że bardziej uwierzyła w siebie. Natomiast skoro już jestem przy postaci mężczyzny, to przyznaję, iż nie dało się go nie polubić, chociaż również w pewnej, jednej sytuacji niezmiernie mnie zdenerwował, ale na całe szczęście szybko się ogarnął. Był on takim typowym, lekko rozkojarzonym pisarzem, momentami zagubionym chłopcem, by następnie zamieniać się w odpowiedzialnego mężczyznę. Poza głównymi bohaterami, pojawiły się też inne postacie, a każda z nich została wykreowana na swój własny sposób, niezmiernie ciekawie.
Podsumowując, "November 9" może nie będzie moim numerem jeden, jeżeli chodzi o książki Colleen Hoover, bo tutaj niezmiennie na najwyższym miejscu stoi genialne "Maybe someday", jednak wiem, że historia Fallon i Bena również na długo pozostanie w mojej pamięci. Polecam każdemu, kto podobnie jak ja uwielbia tę autorkę, jak także tym osobom, które być może nie miały z nią styczności, a lubią od czasu do czasu sięgnąć po jakiś romans.
Niebawem postaram się dla Was napisać coś nowego. Na pewno pojawi się recenzja książki "Pax", którą już powoli kończę czytać. Póki co - trzymajcie się!
Zaczęłam ją czytać i jest mega :D Ale czekam wiernie na premierę by mieć ją w wersji papierowej na półce przeznaczonej Hoover :D
OdpowiedzUsuńUwielbiam te kobietę i jest jedną z moich najlepszych autorek jakie czytałam :D Dlatego myślę że i ta powieść będzie mega :D
Buziaki
coraciemnosci.blogspot.com
Nie słyszałam o tej książce, ale się rozpisałaś :)
OdpowiedzUsuńlondonkidx.blogspot.com
Zastanawiam sie, czy w koncu dam sie skusic na dziela pani Hoover, bo jakos dotad nie przekonala mnie do siegniecia po swoje ksiazki... Moze jednak dam szanse tej ksiazce, jesli wpadnie mi w rece ;)
OdpowiedzUsuńJak wiesz, jestem pod wrażeniem książki i mam nadzieję, że uda mi się sięgnąć po inne tytuły tej autorki, bo November 9 miało wszystko, czego w danym momencie potrzebowałam - uśmiechałam się, płakałam i zaskakiwałam. ;)
OdpowiedzUsuńCzytałam, ale mnie aż tak bardzo nie porwała. Ale cieszę się, że Tobie przypadła do gustu bardziej. ;)
OdpowiedzUsuńPodzielam Twoje zdanie, w moim sercu również ta pozycja nie zdobyła podium, ponieważ mocniej kocham Ugly Love ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na recenzję Paxa, ponieważ i u mnie czeka w kolejce. mam nadzieję, że jest doskonały ;)
Mój egzemplarz już do mnie zmierza, więc nie mogę się doczekać lektury :)
OdpowiedzUsuń