Matematyczny umysł z artystyczną duszą. Matematyk z wykształcenia, aktualnie pracownik jednej z krakowskich korporacji, a z zamiłowania niespełniona pisarka i zakręcona książkoholiczka.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Klubowa muzyka, wokół tłum ludzi, a w mojej głowie rodzą się przemyślenia...

Sobotni wieczór. Duszny klub. Muzyka, która nie do końca jest tą, jaką A. zwykle wybiera chcąc się zrelaksować. Mnóstwo ludzi tańczących wokół, a ona siedząc, przygląda się tym wszystkim osobom, momentami zastanawiając się co tutaj w ogóle robi. Z drugiej strony ma swoich znajomych i to jedyne pocieszenie dla jej duszy, ponieważ sama chyba nigdy nie wybrałaby się do takiego miejsca. Jednak już wie, że po tym wieczorze, zasiądzie do swojego laptopa, włączy ukochany blog i napisze kilka przemyśleń... Gdzie się podziała naturalność? Jak ludzie mogą aż tak się upijać? I setki innych pytań kołacze się w jej głowie, która pęka coraz bardziej i bardziej...

     Powyższy tekst dałam drogą wstępu, by wprowadzić Was dzisiaj poniekąd w to, o czym chcę napisać. Tak, spędziłam sobotni wieczór w klubie, do którego to wybrałam się ze znajomymi i gdyby nie oni, pewnie wyszłabym stamtąd równie szybko jak się znalazłam. Zdecydowanie nie jestem typem imprezowiczki (no, chyba, że mówimy o domówkach, z grupką sprawdzonych osób, bo wtedy zawsze jest wesoło), dlatego też mimo że tańczyć lubię, choć mistrzem w tym nie jestem, to kluby mnie odstraszają. Czym? Mnóstwem ludzi na parkiecie, gdzie nie wiadomo, w której chwili oberwę łokciem w oko, widokiem osób jakich nie ogarniam (jednak staram się szanować, jak każdego), brakiem naturalności u młodych kobiet, jak i całkowicie nawalonymi (bo nie mogę znaleźć chyba lepszego słowa by to określić) ludźmi, którzy widocznie myślą, że tak fajnie jest wypić parę(naście) głębszych i robić wiele głupich rzeczy, o jakich następnego dnia dowiadują się tylko z opowiadań znajomych... Oczywiście nie chcę jakoś doszczętnie krytykować osób lubiących często bawić się na imprezach, bo przecież to nic złego iść i się rozerwać spędzając miło wieczór z większą grupką podczas tańca czy też luźnych pogawędek, ale podkreślam, że często w tego typu klubach spotykamy się z całkowitym nieładem (jeszcze większym niż w moich myślach, serio!), który często nie wróży niczego dobrego... Odróżniam w miarę kulturalną zabawę od tej całkowicie szczeniackiej. Kiedy widzę, jak jakiś mężczyzna na siłę przystawia się do dziewczyny, która próbuje na wszelkie sposoby go do siebie zniechęcić, ale jednak nic nie dociera, no bo przecież alkohol zrobił już swoje, to nie jestem pewna, czy naprawdę powinno się aż tak "wyluzowywać" serią kolejnych kieliszków... Albo jakieś wszczynanie bójek, nie wiadomo naprawdę o co, a jednak niosących sporo problemów, bo to wkroczy zaraz ochrona, zrobi się nieprzyjemnie i tak dalej...
     Drugą sprawą, o jakiej chciałabym napisać i właściwie miałam stworzyć odrębny wpis dotyczący naturalności, lecz skoro zauważyłam jej brak w ten sobotni wieczór, to włączę ten temat w dzisiejszy tekst. Dziewczyny! Powiedzcie mi szczerze, naprawdę myślicie, że nakładanie tony makijażu Wam w czymś pomoże? Rozumiem, że impreza to jednak jakieś większe wyjście i każda z nas chce wyglądać dobrze, jednak bez przesady... Myślę, że trochę lekkiego podkładu, jakiś delikatny makijaż oczu (cienka kreska na powiece/cień do oczu w ładnym kolorze + tusz do rzęs), no, do tego może jeszcze lekko podkreślone usta wystarczą, by zwrócić na siebie uwagę, a nie przesadzić i dodatkowo się nie oszpecać (no, ewentualnie jeśli to naprawdę większe wyjście to zastosować trik: mocne oczy + jasne usta lub delikatne oczy + mocne usta, a nie wszystko na raz, bo zrobi się tego zdecydowanie za dużo). Zresztą podczas tańca, to wszystko zaczyna spływać i nie robi się już tak kolorowo...  Ale skoro już jestem przy tym temacie, to dołączę jeszcze swoje przemyślenia dotyczące makijażu nie tylko odnośnie jakiś większych uroczystości, ale ogólnie. Często widzi się naprawdę młode osoby, które nie potrafią wyjść z domu nawet do sklepu bez mnóstwa pudrów, cieniów czy innych rzeczy na swojej twarzy. Zdaję sobie sprawę z tego, że makijaż dodaje czasami poczucia, że "tak, wyglądam lepiej, przez co czuję się lepiej, a co za tym idzie - moja samoocena się podwyższa", ale jednak nie wiem, czy warto już w naprawdę młodym wieku (czasami widzę gimnazjalistki mające na sobie tyle mazideł o jakich ja nawet nie mam do dzisiaj pojęcia) aż tak z tym przesadzać. Makijaż jest fajny, sama to przyznaję, ale naturalny, taki, który potrafi podkreślić walory naszej urody, a nie jej oszpecać. Sama uwielbiam malować rzęsy, lubię także robić kreski eye-linerem, jednak niekoniecznie codziennie, zależy od ochoty, ale głownie na jakieś większe wyjścia. Dobry podkład czy krem BB też nie jest niczym złym, bo naprawdę poprawi koloryt skóry, zakryje to, co akurat w danym momencie nam przeszkadza, a jednocześnie nie stworzy efektu maski. Pomadki czy błyszczyki w dobrze dobranych kolorach... czemu nie? Jednak wszystko z umiarem, bo przecież naturalne piękno jest najlepsze i nie chodzi o to, by je zakrywać pod warstwą mocnego makijażu, a uwydatnić za pomocą tych wszystkich rzeczy, bez których kobiecie jednak ciężko się obejść... Dobrze, że sporo osób jednak myśli podobnie (a przynajmniej widzę po moich przyjaciółkach i po samej sobie, że naturalny makijaż to jest dobry wybór zamiast bardzo mocnego), bo to znak, że nie jest jeszcze z nami aż tak źle. 
     Inna sprawa, to bycie zbyt wyzywającymi... Tak, można takimi być i czasami zastanawiam się, czy to nie jest główny cel przede wszystkim (niektórych) kobiet wybierających się do klubu, żeby móc spędzić "ciekawy" wieczór w towarzystwie dopiero co poznanego mężczyzny. Chyba nigdy do końca nie zrozumiem, dlaczego wiele z nas tak prowokuje i ma słabą wolę jeśli ktoś już zwróci tą uwagę na naszą osobę, to zgadza się na bardzo sporo rzeczy, chociaż ledwo kogoś zna. Ale cóż - tak już chyba po prostu jest, że niektórzy może szukają bliskości, a skoro nie znajdują jej nigdzie indziej, próbują umilić sobie czas chociaż przez jedną noc... Nie wiem, nie rozumiem tego do końca, ale widocznie tak już jest w tym świecie i nie wszystko da się ogarnąć. Jednak widok kolejnej 'miziającej się' na środku parkietu pary (chodzi mi tutaj o taką, która dopiero co się poznała, a da się rozpoznać czasami kto przyszedł sam czy w grupie znajomych, jednak bez tej swojej tak zwanej "drugiej polowy") nie jest zbyt hm, smaczny, dla wielu innych osób... Ale wtedy chyba najlepiej jest po prostu obrócić się w drugą stronę, bo każdy ma swoje życie i robi z nim co chce. Chciałam tylko poniekąd napisać swoje przemyślenia na ten temat, jak ktoś może tak łatwo dać się hm, wykorzystać, i to często naprawdę świadomie. Oczywiście wiem, że czasem popełniamy błędy i nie wiemy dlaczego akurat tej nocy pozwoliliśmy sobie na to czy tamto z jakąś inną osobą, ale to inny przypadek: może pod wpływem właśnie zbyt wielu "procentów" we krwi, bądź z innego powodu, jednak okej - zrobiliśmy coś wbrew sobie, ale wyciągamy z tego później wnioski, lecz jeśli ktoś notorycznie powtarza takie sytuacje, bo czerpie z tego korzyści (to nic, że z n-tą osobą dopiero co poznaną, kiedy o poprzedniej już nie pamięta) to po prostu nie rozumiem, serio.
     Myślę, że to wszystko, co chciałam dzisiaj umieścić w tym wpisie. Wiem, że pokazałam tu trochę swoją krytyczną odsłonę, ale jak już napisałam na początku: to nie tak, że skoro nie przepadam za klubami, to od razu wszystko w nich potępiam. Naprawdę rozumiem takie wyjście z gronem znajomych, bo a nuż będzie fajnie, świetnie się wybawimy, wytańczymy i tak dalej, oczywiście, jeśli potrafimy bawić się w miarę kulturalnie. To też nie tak, że mówię wielkie "nie" wszelkim rodzajom alkoholu, bo każdy czasami może wypić, ale też z umiarem, a nie tak, by robić później multum rzeczy jakie przynoszą tylko szkody nam i innym... Chciałam tylko napisać własne przemyślenia odnośnie tych paru spraw wyżej, stąd możecie się ze mną zgodzić, albo i nie (a każdy ma własne zdanie i osobiście to szanuję, naprawdę), ale jakoś chciałam właśnie na ten temat naskrobać dzisiejszy artykuł. Śmieję się, że znajomy mi polecił, bym zawsze w razie czego nosiła ze sobą notatnik i długopis, a nuż znajdę coś istotnego do zapisania i rozważenia później na blogu (dziękuję za pomysł, G!), stąd chyba zacznę to robić. W sobotę mi go brakowało, ale zanotowałam sobie wszystko w głowie i tym samym powstał ten wpis. Mam nadzieję, że powyższy tekst czytało Wam się w miarę dobrze. Niedługo znów postaram się coś napisać, właściwie mam pomysł na kolejną interpretację tekstu pewnego utworu muzycznego, więc pewnie o tym będzie kolejny post. Póki co - trzymajcie się!

14 komentarzy:

  1. Nie lubię chodzić do klubów, przede wszystkim dlatego, że gustuję w innych gatunkach muzycznych. Mam za to jeden, ukochany (w którym zresztą pracuję jako wolontariuszka), do którego chodzili moi rodzice, w którym mój tata grał koncerty- klub "u Bulka". Rock, reggae, metal, folk, blues...I to wszystko na żywo w kulturalnym i miłym towarzystwie.
    Co do naturalności...całkowicie się z Tobą zgadzam! Jest jej niestety coraz mniej a za to coraz trudniej wytłumaczyć jak ważną jest rzeczą.
    Takie typowe kluby, z muzyką taneczną itp., są świetnym miejscem do...obserwacji ludzi. Z tego co widzę to sporo można znaleźć tam idiotów: wulgarnych,wyzywających i sztucznych.

    Czekam na więcej równie świetnych wpisów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam właśnie inny gust muzyczny, stąd bardziej wolałabym wybrać się na jakiś hm, rockowy koncert, jednak czasami dam się skusić znajomym. ;) Stąd po przeprowadzeniu obserwacji ludzi powstał ten wpis. Cieszę się, że Ci się spodobał, naprawdę, to wiele dla mnie znaczy!
      Pozdrawiam,
      A. :)

      Usuń
  2. Cudny wstep. Powinnas sie zabrac za jakies opowiadania, bo masz dryg do pisania. Ale do rzeczy. Ja rownierz w prost nie znoszę klubów ! Juz pomijając to ze jestem osobowością schizoidalna, tj. Wycofuje sie z życia publicznego i towarzyskiego, tak, to choroba, ale nawet kiedy jeszcze byłam otwarta na ludzi, to wszelkie kluby omijalam szerokim łukiem. Domowki to zupełnie co innego. Tam przynajmniej jak ktos niechcący cie walnie to powie sorry. Popieram to co napisalas. Rozumiem w pełni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, miło mi. Co do opowiadań - zabieram się za nie, jak na razie tu, na blogu, są opublikowane trzy, natomiast ciągle staram się coś tworzyć, oczywiście w miarę posiadania wolnego czasu.
      Pozdrawiam,
      A. :)

      Usuń
  3. Jeśli chodzi o kluby, najwięcej rzeczy, których lepiej nie widzieć, można zobaczyć w klubach studenckich. Nie dość, że każdy pijany jak szpadel to jeszcze dzieją się różne dziwne rzeczy jak np. odgryzione ucho (tak, serio, odgryźli komuś ucho). Dobrze jest pójść do klubu z dobrze dobraną ekipą i wtedy nie zwracać uwagi na tych ludzi ;) I nawet tę muzykę wtedy idzie jakoś przeboleć ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, jeśli ma się dobrą grupę znajomych, to wtedy nie jest jeszcze aż tak źle. ;)

      Usuń
  4. Tyle ludzi tak fajnie pisze o tym co nas otacza (np. Ty) ale ja się pytam gdzie oni są? Czy tylko mnie muszą otaczać wymalowane gimnazjalistki jak to napisałaś? Podoba mi się twóh styl pisania i przemyślenia było by mi bardzi miło jeśli odwiedziłabyś mojego bloga i pozostawiła w komentarzu szczerą opinię :) w-poszukiwaniu-swojego-ja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa. Oczywiście, że odwiedzę Twój blog! :)

      Usuń
  5. Ja nie chodzę do klubów... po prostu czuje się tam źle. To chyba nie jest miejsce dla mnie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem. Każdy ma swoje upodobania, sama tak jak pisałam wyżej nie czuję się tam zbyt komfortowo, czasami po prostu dam się wyciągnąć znajomym. ;)

      Usuń
  6. Jako zapalona metalówa powinnam nie lubić takich wyjść. Ale sprawy mają się inaczej. Robię to z rzadka, ale jeśli już idę, to przeżywam cały dzień. Oczywiście, towarzystwo zabieram ze sobą, nie lubię przypadkowych znajomości, mój chłopak pewnie też miałby coś przeciwko. On nie lubi pić, ja niestety (a może stety) bardzo lubię. Tego też nie robię często, ale raz na jakiś czas bardzo potrzebna mi jest ciężka głowa i prawie zero myśli w głowie. Nie mam też nic przeciwko ludziom pijanym, nie dalej jak dziś zaczepił mnie z chłopakiem jakiś pijany koleś. Gadał głupoty, ale zabawne, chociaż mało się nie przewrócił. W pewnym momencie spojrzał na mnie i rzecze - Ae, bo no ten, wy jesseście... rozeńsffem? Czy to druhie, gorzej dla mnie? Zdecydowanie made my day. Ale ludzie pijani potrafią też być nieprzyjemni, mam tego świadomość. Z makijażem masz rację, chociaż ja się jednak zawsze lepiej czuję z tą delikatną warstewka tapety na twarzy. Natomiast pragnę ci rozwiać jedną wątpliwość - niektóre kobiety po prostu wolą jedno nocne przygody. Są takie, dla których łóżko nic nie znaczy, nie wiążą tego z miłością, a czysto hedonistyczną przyjemnością. To są właśnie kobiety, które notorycznie coś takiego robią. Nie czują z tego powodu wstydu, czy poczucia winy. Jest to po prostu ich własny sposób na życie, norma. Znam podobną osobę, stąd wiem, chociaż u niej to wygląda inaczej, nie włóczy się po klubach.

    Btw nie piszesz jak gimbus i chociaż blogów z przemyśleniami wydawało mi się, ze mam powyżej uszu, to twój jest wart uwagi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem. ;) Tak, co do tego makijażu - delikatna warstewka, czemu nie, sama w końcu używam jakiś tych "mazideł", jak to mój tata czasami mówi. A co do trzeciej sprawy - masz rację, są i takie osoby, właśnie zdaję sobie z tego sprawę, tylko tak czy siak ciężko mi ogarnąć myślenie tego typu kobiet. Jednak Ty to dobrze opisałaś, zdecydowanie, widocznie to tylko "hedonistyczna przyjemność".

      Dziękuję tak w ogóle za miłe słowa, a co do bycia 'gimbusem' to już dawno nim nie jestem, zresztą parę lat temu jeszcze chyba tego określenia nawet nie znałam. ;D

      Usuń
    2. Wiesz, z tym gimbusem chodziło mi po prostu o to, że wcześniej będąc członkiem tylko większych grup blogerskich na facebooku, miałam styczność tylko z takimi blogerkami. Ostatnio zmieniłam sposób szukania innych blogerów i nagle okazuje się, że jednak blogosfera pełna jest też wartościowych blogów. Twój jest właśnie jednym z nich ;) Co do hedonistek natomiast - też nie jestem w stanie tego zrozumieć, ale jako dobra koleżanka takiej osoby, jestem w stanie to przynajmniej zaakceptować.

      Usuń
    3. Dziękuję, że tak uważasz (odnośnie zdania o moim blogu). : ) A co do tych większych grup blogerskich na facebooku to masz rację, w końcu sama próbowałam jakoś tam hm, polecić własny, jak i znaleźć ciekawe, wartościowe blogi, niestety te ginęły pośród wszystkich "obs za obs" czy "kom za kom". I co do ostatniego - rozumiem, pewnie gdybym sama dobrze znała kogoś takiego, to akceptacja - oczywiste.

      Usuń

Każdy komentarz, czy to pochwała czy też uzasadniona krytyka, niezwykle motywuje mnie do dalszego działania, stąd dziękuję za wszystkie pozostawione przez Was słowa! :)

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *