Autor: Nina George Tytuł: Księżyc nad Bretanią Wydawnictwo: Otwarte Liczba stron: 346 Ocena: 5.5/6 |
Rozpoczęłam dzisiejszy wpis
jednym z fragmentów, który szczególnie do mnie przemówił, kiedy tak czytałam
sobie książkę „Księżyc nad Bretanią” autorstwa Niny George. Po fenomenalnym „Lawendowym
pokoju”, który pochłonął mnie bez reszty, nie mogłam pozwolić na to, by ominęła
mnie kolejna powieść powstała spod pióra tej autorki. Kolejny raz się nie
zawiodłam, bo lektura znów wciągnęła mnie na tyle, że chciałam ją czytać w każdej
wolnej chwili… To było silniejsze ode mnie, stąd bardzo szybko ją zakończyłam,
a wraz z tym zostało we mnie jeszcze jakieś uczucie ciepła, które towarzyszyło
mi przez cały ten czas. Gdybym chciała w paru słowach opisać, o czym opowiada
ta książka, to tak naprawdę jest to powieść o wszystkim: życiu, śmierci, miłości,
przyjaźni… Lecz przede wszystkim to historia kobiety, która przeszła niesamowitą
metamorfozę, gdy tylko zrozumiała kim tak naprawdę chce być w tym swoim życiu.
Historia osoby, jaka pragnąc śmierci, na nowo nauczyła się żyć, a nie tylko
istnieć.
Marianne to sześćdziesięcioletnia kobieta, która przybywa do Paryża, po to by popełnić samobójstwo. Wydaje się to nieco paradoksalne, że w mieście tętniącym życiem i miłością, ktoś pragnie śmierci… Jednak jest ona zdeterminowana wierząc, że pierwszy raz w życiu niczego nie chce tak bardzo jak jedynie odejść i uwolnić się w końcu od męża – Lothara, od którego nigdy nie zaznała prawdziwej miłości. Jednak jej próba utopienia się w Sekwanie idzie na marne. Zostaje ocalona, po czym zobaczywszy w szpitalu kafelek z namalowanym portem w Kerdruc (Bretania), postanawia rzucić wszystko na jedną kartę i udać się w podróż do tego magicznego miejsca. Od tej pory całe jej życie ulega diametralnej zmianie. Przypadkowo dostaje pracę, a wraz z nią swój własny pokój, mieszkańcy obdarzają ją sympatią, a co najważniejsze – poznaje Yanna, mężczyznę, przy którym pierwszy raz w życiu czuje się wyjątkowa… Lecz jak potoczą się dalej jej losy? Czy szansa, którą otrzymała, zostanie w pełni przez nią wykorzystana? A co z Lotharem – postanowi odnaleźć swoją żonę czy być może zapomni, że w ogóle istniała? Odpowiedzi na te wszystkie pytania znajdziecie oczywiście w przepięknym „Księżycu nad Bretanią”.
Marianne to sześćdziesięcioletnia kobieta, która przybywa do Paryża, po to by popełnić samobójstwo. Wydaje się to nieco paradoksalne, że w mieście tętniącym życiem i miłością, ktoś pragnie śmierci… Jednak jest ona zdeterminowana wierząc, że pierwszy raz w życiu niczego nie chce tak bardzo jak jedynie odejść i uwolnić się w końcu od męża – Lothara, od którego nigdy nie zaznała prawdziwej miłości. Jednak jej próba utopienia się w Sekwanie idzie na marne. Zostaje ocalona, po czym zobaczywszy w szpitalu kafelek z namalowanym portem w Kerdruc (Bretania), postanawia rzucić wszystko na jedną kartę i udać się w podróż do tego magicznego miejsca. Od tej pory całe jej życie ulega diametralnej zmianie. Przypadkowo dostaje pracę, a wraz z nią swój własny pokój, mieszkańcy obdarzają ją sympatią, a co najważniejsze – poznaje Yanna, mężczyznę, przy którym pierwszy raz w życiu czuje się wyjątkowa… Lecz jak potoczą się dalej jej losy? Czy szansa, którą otrzymała, zostanie w pełni przez nią wykorzystana? A co z Lotharem – postanowi odnaleźć swoją żonę czy być może zapomni, że w ogóle istniała? Odpowiedzi na te wszystkie pytania znajdziecie oczywiście w przepięknym „Księżycu nad Bretanią”.
Nie wiem w jaki inny sposób
mogłabym wyrazić swoje odczucia po przeczytaniu tej książki, jak nie zawrzeć
ich w dwóch prostych słowach: cudowna historia. Od samego początku wiedziałam,
że będzie to kolejna lektura, w której odnajdę mnóstwo przepięknych fragmentów,
a także przede wszystkim – opisów miejsc. Podobnie jak przy „Lawendowym pokoju”,
tutaj również autorka oddaje specyficzny klimat Bretanii sprawiając, że mam
ochotę natychmiast udać się do Kerdruc. Niestety nie zawsze ma się to, co się
chce, dlatego pobudziłam nieco swoją wyobraźnię i podczas czytania zdecydowanie
wraz z Marianne przeniosłam się do tego miejsca, gdzie wszystko wydawało się piękniejsze…
Sama historia daje nieco do myślenia. Pokazuje, jak często możemy zatracić
własną tożsamość, kiedy sobie na to pozwolimy. Marianne przez ponad
czterdzieści lat żyła u boku człowieka, który podcinał jej skrzydła, sprawiał,
że musiała pogrzebać własne marzenia, udając, że jest szczęśliwa… I dopiero
wtedy, gdy chciała odebrać sobie życie zrozumiała, że jeszcze tyle jest przed
nią, tak wiele może zrobić dla samej siebie. Poczuła, że chce żyć w pełnym tego
słowa znaczeniu. Co więcej, w tej książce znajduje się także wiele wzmianek o kobiecie, jej roli, o tym, że każda z nas jest piękna, trzeba tylko pozwolić nam wydobyć to, co drzemie gdzieś w środku. Dlatego też historia zawarta w „Księżycu nad Bretanią”
pochłonęła mnie całkowicie i uświadomiła, że nigdy nie jest za późno, by być
szczęśliwym.
Jeśli chodzi o bohaterów, jest
ich bardzo wielu, a każdy z nich posiada własne cechy osobowości, które
sprawiają, że nie da się przejść obok nich obojętnie. Oczywiście Marianne to
głowa bohaterka powieści, bo wokół jej osoby rozgrywa się większość wydarzeń.
Muszę przyznać, ze obdarzyłam ją sympatią, szczególnie wtedy, gdy pokazała jak
silna potrafi być w dążeniu do własnego szczęścia. Yann jest także ciekawą
postacią, może dlatego, że to malarz, czyli artysta, a do takich mam szczególną
słabość. Nie sposób było także nie polubić Jeanremy’ego czy Laurine, jak również
zawiłej historii pomiędzy tą dwójką. Myślę, że mogłabym wymienić jeszcze sporo
postaci, bo każda była na swój sposób intrygująca.
To zdecydowanie przyjemna
książka, którą pochłania się w mgnieniu oka – mi zajęło to raptem trzy dni, a
czytałam głównie w środkach komunikacji (co czasami trwało może 20 minut, a w
ciągu tej krótkiej chwili przekartkowałam mnóstwo stron). Jedyne, do czego
mogłabym się lekko przyczepić, to… cóż, niektóre sytuacje wydawały mi się
czasami przerysowane zwłaszcza zważywszy na wiek bohaterów. Niemniej to kolejna
książka Niny George, którą mogę polecić każdemu, bo zdecydowanie warto! Przy
niej przeżywa się mnóstwo emocji: od smutku, łez wzruszenia, po radość, jaka
towarzyszy podczas przekładania kolejnych kartek… A przede wszystkim wywołuje
ona ciepło wewnątrz człowieka napawając optymizmem, że jeśli czegoś bardzo się
chce, to nigdy nie jest za późno.
Dlatego nie sposób nie wstawić
oczywiście cytatów, które szczególnie poruszyły moje serce, a być może Was
jeszcze bardziej zachęcą do sięgnięcia po tę książkę:
- "Muzyka jest niczym film, który ogląda się z zamkniętymi oczami."
- "To on był wariatem. Był wystarczająco szalony, by sądzić, że wystarczy przeżyć, by żyć."
- "A gdy dusza jest kochana, wtedy każda kobieta zmienia się w zachwycającą istotę, nawet ta najbardziej przeciętna. Miłość odmienia dusze kobiet i stają się piękne, tylko na chwilę albo na zawsze."
- "To morze - pomyślał młody człowiek - które każdy nosi w sercu, wielkie i wolne, dzikie albo spokojne, delikatnie błękitne albo smoliście czarne."
- "Miłość była niczym za duże płotno: nie wiedział, czym ją wypełnić, nie miał żadnego obrazu tego uczucia. To był brakujący element."
- "Lecz gdy mimo wszystko spojrzeli sobie w oczy, oboje jednocześnie się uśmiechnęli. To było najpiękniejsze milczenie, jakie Marianne kiedykolwiek słyszała."
- "-Chętnie bym w nim zniknęła - powiedziała cicho. - Wszystko by schowało. Zaszumiałoby nade mną, a potem by o mnie zapomniało. Tak miało być. Szukałam śmierci.
-Lecz potem? - zapytała z lękiem Pascale.
-Lecz potem wtrąciło się życie." - "Byli jak przyciągające się magnesy, które przy zderzeniu zmieniają bieguny, by znów się odepchnąć, nabrać rozpędu i raz po raz zderzać się z powrotem, mocno, bezwstydnie, obsesyjnie. Pożądanie. Tak bardzo się nawzajem pragnęli."
- "Nie wiem, dlaczego my, kobiety wierzymy, że rezygnacja z naszych pragnień sprawi, że będziemy godne miłości z waszej, mężczyzn, strony. Co my sobie wyobrażamy? Że ten, kto rezygnuje z własnych pragnień, bardziej zasługuje na miłość niż ten, kto spełnia swoje marzenia?"
- "Szczęście jest wtedy, gdy kochamy to, czego potrzebujemy, i potrzebujemy tego, co kochamy. I dostajemy to."
Tym oto akcentem kończę dzisiejszy wpis, a wraz z nim recenzję książki "Księżyc nad Bretanią", z niecierpliwością czekając na inne historie, które stworzy Nina George. Jednocześnie mam nadzieję, że udało mi się zawrzeć wystarczająco sporo informacji, które być może zachęcą Was do sięgnięcia po tę książkę.
Niedługo znów coś tutaj napiszę, bo właściwie... mam już stworzony kolejny tekst, tym razem będzie to coś dłuższego, całkowicie mojego. Mowa o opowiadaniu inspirowanym pewną historią przyjaciół, jednak... o tym - niebawem! Póki co - trzymajcie sie!
"Lawendowy pokój" leży już trochę na mojej półce, a w tym miesiącu dołączył do niego "Księżyc nad Bretanią" i razem czekają na wakacje, kiedy wreszcie na spokojnie będę mogła się za nie zabrać, ale teraz nie mogę się już tego doczekać :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie klimatyczne historie. I ta okładka, jestem po prostu urzeczona!
OdpowiedzUsuńMyślę że to będzie coś dla mnie :-)
OdpowiedzUsuńCudowna okładka i z tego, co piszesz, bardzo ciekawa treść. O tej książce słyszałam już jakiś czas temu, ale wciąż nie miałam okazji jej przeczytać.
OdpowiedzUsuń