Matematyczny umysł z artystyczną duszą. Matematyk z wykształcenia, aktualnie pracownik jednej z krakowskich korporacji, a z zamiłowania niespełniona pisarka i zakręcona książkoholiczka.

piątek, 1 maja 2015

Mnóstwo róż, pozytywka wygrywająca ciągle tą samą melodię... Czyli kilka słów o "Kołysance dla Rosalie".

Autor: Renata Kosin
Tytuł: Kołysanka dla Rosalie
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 464
Ocena: 5.5/6
     Ostatni wpis był swego rodzaju odskocznią od recenzji, których sporo pojawia się na blogu. Jednocześnie pozwolił mi przenieść ogrom swoich myśli właśnie tutaj, na ten jeden, konkretny wirtualny papier (zresztą chyba mój ulubiony, czego nie trudno się domyślić). Dzisiaj jednak wracam do Was znów z recenzją kolejnej książki, która niedawno dołączyła do mojej listy czytelniczej w ramach wyzwania „52 książki 2015 roku” (swoją drogą, ta lista ciągle się powiększa, jednak myślę, że dam radę przeczytać to, co sobie zaplanowałam, bo przecież książki towarzyszą mi wszędzie). 
     Co prawda nie ocenia się książki po okładce, wiem o tym, jednak… już w momencie, gdy zobaczyłam wzmiankę o premierze „Kołysanki dla Rosalie” autorstwa Renaty Kosin, a co za tym idzie – spojrzałam na okładkę, jak i sam tytuł, wiedziałam, że chcę to przeczytać jak najszybciej. Krótki opis historii, jaka została w niej zawarta, jeszcze bardziej zachęcił do przeczytania, a że mam świetną przyjaciółkę, która zobaczyła moją euforię na widok tej książki, w obchodzone niedawno urodziny, ta lektura stała się moją własnością (jeszcze raz dziękuję, E.)
     Zacznijmy od tego, że „Kołysanka dla Rosalie” jest poniekąd związana z „Tajemnicami Luizy Bein”. Ci sami bohaterowie, zapewne te same historie, jednak – no właśnie – nie wiem dlaczego, ale dotąd nie słyszałam nigdzie o pierwszej książce z tej serii, więc gdybym przeczytała ją wcześniej, być może „Kołysanka dla Rosalie” byłaby dla mnie jeszcze lepiej zrozumiała (swoją drogą na pewno nadrobię te braki). Niemniej, książkę pochłania się jednym tchem – dosłownie. Przenosi ona w nieco inny świat, który sprawia, że zapomina się o tym, który istnieje wokół nas. Wciągająca historia, która dla mnie stanowiła idealną odskocznię od tego nadmiaru wszelakich historii miłosnych jakie najczęściej recenzuję.
     Głowna bohaterka – Klara Figiel – to dziennikarka, która jednocześnie jest właścicielką Pałacu Stu Róż, obecnie pełniącego rolę hotelu, w którym wraz z Łucją oraz swoim partnerem Jakubem, chce, by każdy gość spędził miło czas. Samo miejsce, można by rzec, że w mojej wyobraźni stało się niezwykłe – pałac skrywający tysiące tajemnic, motyw róż na każdym kroku, nowo zrobiona biblioteczka – to wszystko stworzyło klimat, któremu poddawałam się za każdym razem gdy zagłębiałam się w czytaniu. Wtedy nie znajdowałam się w swoim ulubionym fotelu czy autobusie, a właśnie wewnątrz tego pałacu, wraz z bohaterami przeżywając kolejne wydarzenia. Jednak odbiegłam troszkę od fabuły, zatem już do niej wracam… Stąd w pałacu pojawiają się rozmaici głoście – małomówni wędkarze, para, wydawać by się mogło, że naprawdę miłych, staruszków, nieznośnie małżeństwo, roztargniona Matylda, emerytowany architekt o nienagannych manierach, a także pisarz zafascynowany historią II wojny światowej. Pojawiają się także Sara oraz Alex Bein, którzy wraz z dziećmi chcą nieco odpocząć, dlatego też znajdują dla siedmioletniej Rosalie oraz malutkiego Alberta idealną opiekunkę – Liskę. Jednak niebawem dziewczynka wraz ze swoją nianią znika bez śladu… Wszystko wygląda na to, że zostały porwane. Co więcej, ktoś ciągle wygrywa na pozytywce jedną i tą samą kołysankę… Lecz czy ma ona coś wspólnego z porwaniem bohaterek? Kto dopuścił się tak strasznego czynu? Czy to któryś z gości stoi za zniknięciem dziewczynki oraz Liski? A przede wszystkim - czy Klarze uda się rozwikłać tą zagadkę i odnaleźć Rosalie? Odpowiedzi na te wszystkie pytania znajdziecie oczywiście w tej niezwykłej książce.
     Muszę przyznać, że już od pierwszych linijek, ta lektura do mnie przemówiła. Mimo że nie czytałam pierwszej części (chociaż kiedy to zrobię, z pewnością sięgnę jeszcze raz po „Kołysankę dla Rosalie” by sprawdzić, czy odbiór tej książki faktycznie będzie wtedy jeszcze lepszy), to historia, jaka towarzyszyła tej powieści, od razu przyciągnęła sprawiając, że chciałam ją czytać i czytać… A kiedy dotarłam już do „epilogu”, z lekkim szokiem stwierdziłam, że faktycznie zbliżam się do końca. Wydarzenia, jakie towarzyszą Klarze oraz reszcie bohaterów są nieco zagadkowe, ale jednocześnie wszystkie sklejają się ostatecznie w konkretną, logiczną całość. To powieść dla osób, które lubią bawić się w detektywa, okrywając mnóstwo zagadek z przeszłości. Związane są nie tylko z porwaniem małej Rosalie, ale także z postacią Anny Bein – przybranej siostry Alexa, a dokładniej z pewną historią rodzinną… To także książka, w której sporo informacji ma związek z Bractwem Różokrzyżowców – dla tych, którzy czytali „Tajemnice Luizy Bein” na pewno jest już znane, osobiście dopiero zaznajamiałam się z tymi wszystkimi zagadkami, które często budzą grozę.
     Książka obfituje w mnóstwo różnych emocji – od wspomnianej już przeze mnie w powyższym akapicie grozy, głównie wywoływanej przez mnóstwo tajemnic, jakie stopniowo są jednak odkrywane wraz z każdą, kolejną stroną, poprzez momenty wzruszenia, ale także te, które pełne są radości oraz humoru, bo i jego w tej książce nie brakuje (już właściwie od naprawdę zabawnego początku związanego z postacią niezwykle uroczego pieska). Co więcej, bardzo spodobały mi się wszelkie motywy występujące w lekturze – od róż, które są dosłownie wszędzie, począwszy od ich płatków na okładce, poprzez wszelkie zdobienia w postaci tych kwiatów różnego rodzaju rzeczy w pałacu, aż nawet po ziołowo – różane herbatki… Oczywiście nieodłącznym elementem jest stara, zabytkowa pozytywka, która w tej książce odgrywa sporą rolę, a jakiej dźwięk próbowałam sobie wyobrazić, gdy przerzucałam kolejne kartki…
   Jeśli chodzi o bohaterów, uważam, że każdy z nich został wykreowany na swój indywidualny sposób co sprawiło, że nie było postaci, które zachowywałyby się identyczne. Każdy z nich miał własne cechy charakteru, jakie to albo dały się lubić, albo… nieco mniej, jednak zdecydowanie jestem na tak, jeśli chodzi o stworzone przez autorkę postacie. Klara to osoba, która wywołuje sprzeczne uczucia – czasami ma się ochotę nią potrząsnąć za jakieś zachowania, ale z reguły naprawdę jest to pozytywna osoba, z którą chętnie bym się zaprzyjaźniła. Niezwykle pozytywne uczucia wywołała we mnie postać roztargnionego Jakuba, bo momentami przypominał troszkę mnie – pełen chaosu, zarówno wokół siebie (pracowania), jak i sam był nieco chodzącym nieporządkiem, jednak w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu. Mimo tego roztargnienia, reprezentował osobę naprawdę oczytaną jeśli chodzi o historię pałacu, jak i wiele innych, ważnych spraw.
   Stąd całość niezwykle mi się podobała, chociaż jedynym, takim naprawdę bardzo małym minusikiem był fakt, że może to ja za bardzo nakręciłam się na niezwykle detektywistyczną powieść, a tutaj – no trochę sobie poczekałam na główny wątek, czyli porwanie Rosalie… Jednak to nie znaczy, że ta spora ilość początkowych stron wiała nudą – co to, to nie, wręcz przeciwnie! Niemniej szkoda, że jednak ten główny wątek nie był bardziej rozbudowany. Tak czy siak, książkę pochłonęłam bardzo szybko, bo wciąga, przenosi w inny świat, w którym wraz z bohaterami przemierza się korytarze Pałacu zarówno te zwykłe, jak i niosące ze sobą tajemnicę oraz nutkę grozy… Dlatego nie mogłoby również obyć się bez kilku cytatów, które gdzieś tam sobie podkreśliłam. 
  • "Podobnie jest z ludźmi. Nie należy ich słuchać, tylko dobrze im się przyjerzeć, żeby wiedzieć, jacy są naprawdę. W środku."
  • "Nie wiedziała, co trudniej będzie uporządkować - rozsypane kartki, które w złości zrzuciła ze stołu, czy myśli wirujące w głowie, na przemian w jedną i w drugą stronę."
  • "-A co zrobić ze strachem? - spytała ciho.
    -Oswoić. (...) Potem użyć tych wszystkich alchemicznych czarów, tajemnych rytuałów i zaklęć, żeby na końcu pokochać. Tak po prostu."
  • "-To jest silniejsze ode mnie. Znacznie silniejsze od nas wszystkich. - powiedziała przez zaciśnięte gardło.
    -Co? - Kuba przyglądał jej się z niepokojem.
    -Miłość. Von Egloff miał rację. Ona nigdy się nie kończy i nie pozwala o sobie zapomnieć. A największa  ze wszystkich jest miłość do własnego dziecka."
     To już wszystko, jeśli chodzi o dzisiejszy wpis, a wraz z nim recenzję książki "Kołysanka dla Rosalie". Mam nadzieję, że zachęciłam Was po sięgnięcie, bo naprawdę warto! Uwierzcie, że ta lektura przeniesie Was do innego świata, od ktorego nie będziecie w stanie się oderwać, a kiedy już dobrnecie do końca, jeszcze przez chwilę będziecie nadal w tym miejscu, gdzie bohaterowie... 
     Niedługo znów postaram się coś tutaj napisać: może kolejną recenzję, a być może coś innego, jak interpretację jakiegoś tekstu czy kolejne przemyślenia. Póki co - trzymajcie się!

Zdjęcie okładki znalezione: tutaj.

4 komentarze:

  1. Długi, dobry tekst...jestem pod wrażeniem.
    Będę zaglądać częściej (;
    http://asafewarmplacewithbooks.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam już o tej książce kilka recenzji i jestem bardzo zainteresowana, aby ją przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie znam tej książki jeszcze. Ale z chęcią ją przeczytam.
    Pozdrawiam i w wolnej chwili zapraszam do mnie: http://www.szeptyduszy.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeszcze nie czytałam ale jak mi wpadnie w ręce to chętnie do niej przysiądę

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz, czy to pochwała czy też uzasadniona krytyka, niezwykle motywuje mnie do dalszego działania, stąd dziękuję za wszystkie pozostawione przez Was słowa! :)

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *