Matematyczny umysł z artystyczną duszą. Matematyk z wykształcenia, aktualnie pracownik jednej z krakowskich korporacji, a z zamiłowania niespełniona pisarka i zakręcona książkoholiczka.

niedziela, 20 marca 2016

Czy warto pomagać? I jak to jest z tym, że człowiek zmienia się pod wpływem towarzystwa? - czyli kilka luźnych przemyśleń.

     Dawno na blogu nie pojawiło się nic z serii tych moich luźnych przemyśleń. Jednak sporo się ich ostatnio nazbierało, dlatego też postanowiłam, że dzisiaj podzielę się z Wami kilkoma sprawami, jakie zaprzątają moje myśli. Czasami do tych wpisów inspirują mnie konkretne wydarzenia bądź ludzie, lecz równie często to moje własne, że tak to ujmę, "rozkminy", jakie mimowolnie pojawiają się w głowie. Tym razem chcę poruszyć dwa tematy, które wiążą się z zadanymi w tytule pytaniami. Stąd też, by nie przedłużać tego wstępu, zapraszam do przeczytania poniższych punktów. 

1. Jak to jest z tym pomaganiem?

Zatłoczony autobus. Jednym z wejść chce wsiąść starsza kobieta ze sporą torbą w ręku. Ciężko jej wyjść po schodach, a autobus zaraz ruszy. Wszyscy stojący zaraz przy tych drzwiach, udają, że tego nie widzą. Aż nagle pewien obcokrajowiec łapie panią za ręka i ciągnie ku górze, pomagając jej jednocześnie usiąść na swoim dotychczasowym miejscu. Co więcej, ten sam człowiek bierze od niej bilet i przepycha się do kasownika, po czym wraca uśmiechnięty do starszej kobiety, która z ogromną wdzięcznością śle ku niemu słowa podziękowania. I nieważne, że nie rozumieją się wzajemnie (on nie zna polskiego, pani z kolei angielskiego) - wystarczy jeden uśmiech, by wiedzieć, że dla niego nie był to żaden problem, z kolei pani cieszy się, że istnieją jeszcze ludzie, jacy potrafią tak po prostu komuś pomóc.

     Mogłabym rzec, że powyższa, krótka sytuacja jest czystym wymysłem mojego mózgu. Jednak nie, Moi Drodzy. Osobiście widziałam to wydarzenie i zapewne sama robiłabym za tego wspomnianego człowieka, gdyby nie fakt, że uprzedził mnie, próbującą się przepchać przez tłum ludzi. Ale wiecie co? To było naprawdę inspirujące. Pokazało, że wbrew pozorom istnieją osoby, które nie będą tylko biernie się czemuś przyglądać, a pomogą, jeśli zajdzie taka potrzeba. 
    Jednak jak to jest z tym pomaganiem? Cóż, altruizm towarzyszy nam od zawsze. U jednych jest on niewielki, kiedy inni mają go aż za dużo. Wtedy z kolei pojawia się tzw. "syndrom zbawiciela", który też nie zawsze działa na korzyć. Więc czy warto pomagać? Osobiście uważam, że jak najbardziej, ale bez przesady. Z natury jestem osobą dosyć empatyczną i jeśli tylko widzę, iż ktoś ma problem, staram się pomóc mu go rozwiązać. Podobnie, w tak banalnych, codziennych sytuacjach, nie mam zawahań chociażby przed tym, by pomóc starszej osobie ponieść zakupy widząc, jak się z nimi męczy. Ale równie dobrze wiem, że nie można przesadzić. Często nadmierne pomaganie innym, niszczy nas samych. Łatwo jest przekroczyć tę granicę, a później okazuje się, że nie usłyszymy nawet zwykłego "dziękuję", a zamiast tego otrzymamy burę za to, że niby przez nasze doradzanie, nic nie wyszło  tak, jak powinno. Niestety, ale my, ludzie, mamy skłonność do obwiniania wszystkich, tylko nie siebie samych. Dlatego by nie zderzyć się z przykrą rzeczywistością, że de facto dana sytuacja miała miejsce, bo my o niej tak zdecydowaliśmy, wolimy twierdzić, iż to z powodu sugestii osoby trzeciej postanowiliśmy zrobić coś tak, a nie inaczej. 
     Stąd też, jeśli chodzi o pomaganie, wyznaję zasadę, że trzeba znaleźć ten tzw. "złoty środek". Często można komuś pomóc w bardzo prosty sposób sprawiając, że dzień takiego człowieka od razu stanie się lepszy, a na jego twarzy pojawi się uśmiech. Ale jednocześnie nie powinniśmy być zbyt dużymi altruistami, bo okaże się, że przyniesie nam to mnóstwo przykrych słów usłyszanych od innych. To z kolei zaboli, bo przecież chcieliśmy dobrze, czyż nie? Dlatego nie bójmy się pomagać, ale róbmy to też z głową, a nie na siłę. Jeśli ktoś będzie potrzebował naszej rady czy pomocy, na pewno zwróci się do nas z taką prośbą. 

2. "Kto z kim przystaje, takim się staje" - czy aby na pewno?

     Ostatnio jakoś tak spędzając sobie wieczór przy melancholijnych utworach, zaczęłam zastanawiać się nad tym powiedzeniem. Myślałam sobie, jak to jest ze mną - wiecie, czy pod wpływem towarzystwa, w którym się znajduję, zmieniam jakieś własne cechy. Jednocześnie rozważałam, jakby to było, gdybym parę lat wcześniej np. zaprzyjaźniła się z kimś innym. Czy wtedy stałabym się całkowicie odmiennym człowiekiem, niż jestem teraz? A może to nie chodzi o fakt, że towarzystwo wpływa na nasze zachowanie i zmianę osobowości, bo ona nigdy się nie zmienia, tylko to my otaczamy się ludźmi podobnymi do nas? Mnóstwo pytań, tak niewiele odpowiedzi. 
     Ostatecznie doszłam do wniosku, że nie ma co gdybać, co by było, jakbym parę lat wcześniej spędzała czas z kimś innym, bądź np. obecnie przebywała usilnie z taką, a nie inną osobą. Widocznie tak miało być i była to moja dobrowolna decyzja. Dlatego chyba bardziej skłaniam się ku temu, że moja osobowość pozostaje niezmienna, tylko to ja odkrywam z każdym kolejnym dniem, miesiącem czy rokiem, jakieś nowe jej cechy. Być może dzięki przebywaniu w takim, a nie innym towarzystwie, nagle zauważam, że jestem bardziej sarkastyczna niż myślałam, czy też potrafię mieć większy dystans do wszystkiego, niż mi się wydawało. To tylko suche przykłady, niekoniecznie w stu procentach odnoszące się do mnie samej. Chodzi mi jedynie o fakt, że raczej ludzie, jacy pojawiają się w naszym życiu, nie robią tego "ot, tak". To my decydujemy, czy spędzanie z nimi czasu sprawia, że czujemy się dobrze czy może wręcz przeciwnie - a wtedy przecież odcinamy się od takich znajomości i zostajemy przy tych "dobrych". 
      Jednak w pewnym sensie mam wrażenie, że jest odrobina prawdy w powyższym powiedzeniu. Czasami pod wpływem osoby, na której bardzo nam zależy, potrafimy nieznacznie się zmienić. Wtedy to staramy się przede wszystkim stać się lepszymi dla takiego człowieka. Im więcej przebywamy w danym towarzystwie, tym bardziej, że tak to ujmę, przesiąkamy cechami, które do tej pory nie były w nas aż tak widoczne. Często też zapominamy o takich, jakie irytują to nasze towarzystwo. Dlatego też z jednej strony, uważam, że w większości przypadków sami decydujemy o tym, z kim chcemy spędzać czas, a z drugiej strony, często mimowolnie pod wpływem innych, my sami się zmieniamy. Najważniejsze jednak, by nie stało się to na gorsze - bo jeśli zaczniemy staczać się na pewne dno, gubiąc własne wartości, zatracimy samych siebie. 

     To już wszystko, jeśli chodzi o dzisiejsze, krótkie przemyślenia. Zapowiadałam je od dawna, stąd postanowiłam w końcu wcielić je w życie. Natomiast te dwa tematy nasunęły mi się na myśl mimowolnie. Pierwszy zainspirowany prawdziwą sytuacją, z kolei drugi jakoś tak wytworzył się w mojej głowie. Ciekawi mnie zatem teraz, jak Wy odpowiedzielibyście na zadane w tytule tego wpisu pytania. Czekam na Wasze sugestie! :) 
    Niebawem na blogu pojawią się kolejne recenzje książek, muzyczny wpis oraz prawdopodobnie kolejna porcja cytatów własnych. Piszę, póki mogę, bo wiem, że kwiecień i maj nie będzie już tak produktywny tutaj, na blogu. Póki co - trzymajcie się!

8 komentarzy:

  1. No więc tak:
    Pomagać zawsze warto, przynajmniej się starać. Dobre uczynki mają większą moc niż wszystkie darowizny, a jestem osobą wierzącą. I nie ma się tym co chwalić w sieci. To właśnie mnie denerwuje w uczynności - chwalimy się nią jakby była czymś wyjątkowym. Nie jest, tylko te czasy są powalone. I nie piszę tego w Twoim kontekście, broń Boże!
    Co do zmiany... cóż, świat biegnie do przodu, zmienia się, więc nie ma sensu być "niezmiennym". To tylko szkodzi nam. I zgadzam się, podobnie jak Ty - nie ma sensu gdybać "co by było gdyby". Gdyby babcia miała wąsy, byłaby dziadkiem, o!

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że to temat rzeka. Czasami mam ochotę wyć do księżyca, kiedy pomagam komuś z dobroci serca a później ta osoba tak bardzo mnie rozczarowuje. Ale nigdy tego nie zaprzestaję, bo wiem, że kiedyś ktoś doceni moje starania :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Strasznie urocza sytuacja z tego autobusu, aż się ciepło robi na sercu :) Odnosząc się do pytania - jasne, że warto pomagać! Ale z głową... Pewnie, że staruszka, która ledwo wsiada do autobusu, wymaga pomocy i to bezdyskusyjnie. Ale szczerze mówiąc różnie to z tymi starszymi osobami bywa. Po niektórych nie widać, że potrzebują usiąść, wyglądają bardzo dobrze, ruszają się żwawo i tak dalej - a jednak mają na przykład kontuzje albo jakąś chorobę i tego siedzenia potrzebują. Co ciekawe, tacy ludzie się nie upomną o miejsce. Upomną się za to zawsze baby gadające na cały głos, jacy to wszyscy młodzi są beznadziejni, a same są świetne, gadając na pół autobusu i znacząco wzdychając Ci nad głową. Ciekawią mnie też te panie, całe schorowane, Grażynko, Halinko, jak mnie wszystko boli - a gdy wsiadając do autobusu zamajaczy im wolne miejsce, jakby doznają cudownego ozdrowienia i żwawo taranują wszystko i wszystkich. Albo sytuacja sprzed paru dni: wsiadła do autobusu kobieta po 60. Przy sobie, z siatkami, w długim futrze, więc stanie w autobusie rzeczywiście mogła mieć utrudnione. Chłopak przede mną wstaje, zwalnia jej miejsce. Co robi ona? Stawia na tym miejscu siatki i hardo stoi dalej. Torby muszą siedzieć.

    Z kolei drugi temat... Chyba musiałabym wydać powieść, jakbym chciała wyczerpać temat. W skrócie widzę to tak: mamy określony charakter. Może się on zmieniać pod wpływem dojrzewania, panujących trendów i stopnia odporności na uleganie im, ale też pod wpływem otoczenia, rodziny, znajomych. Moim zdaniem charakter jest bardzo plastyczny: mimo że masz pewną podstawę, której się trzymasz, tj. zasady, pewne ustalone fundamenty, których nie ruszysz żadną siłą. Ale cała reszta się zmienia i to w obie strony: przy odpowiedniej ilości samozaparcia człowiek może zmienić się na lepsze (choć zwykle bywa mega trudno), ale może też trochę "rozluźnić" swoje okowy pod wpływem wielu czynników. I mówiąc o rozluźnianiu mam tu na myśli i dobre konsekwencje (tzn. odpuszczenie sobie, nie stresowanie się wszystkimi pierdołami), i złe - zboczenie z obranej drogi, kiepskie wybory itd. Ale wszystko da się naprawić, więc i charakter można ustawić z powrotem do pionu :) A i dzięki takim "wycieczkom" się ten charakter umacnia.
    I chociaż nie można obwiniać innych za nasze wybory życiowe, nie jest to tak, że inni nie mają na nas wpływu. My decydujemy, że spędzamy z nimi czas i przyjmujemy ich wzorce, ale nie my decydujemy o wpływie, jaki na nas wywierają, często nieświadomie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Pomaganie zawsze było na topie i w moim myśleniu zawsze takowe zostanie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Także stosuję zasadę ''złotego środka''. Jestem altruistką, ale wiem, że nie mogę przesadzać z tym pomaganiem. Można pomagać innym, ale trzeba też zauważyć siebie i czasami warto martwić się o swój los, aby nie spaść na dno. :)
    Buziaki,
    StormWind z bloga cudowneksiazki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj zgadzam się zgadzam przede wszystkim ze stwierdzeniem "kto z kim przestaje...". Jestem zwolenniczką ideologii zmienności, przez którą sądzę m.in., że otoczenie/ środowisko ma na nas ogromny wpływ. Szczególnie w pierwszych latach życia, ale oczywiście też w realnym czasie.

    A co do altruzimu, uważam, że "syndrom zbawiciela" to w ogóle ciekawa sprawa, chciałabym się nią bardziej zainteresować. I wspomniałaś o obcokrajowcu, co przywiodło mi na myśl ukryty rasizm... niby nie jesteśmy wrogo nastawieni przeciwko uchodźcom, a jednak badania pokazały, że Polacy są praktycznie nieskorzy zupełnie do pomocy obcokrajowcomi w życiu codziennym. Co innego, jeśli ich czyny mogą zostać zauważone przez szersze grono odbiorców. Smutne to, ale prawdziwe
    Paulinka z
    http://ksiegoteka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem zdania, że warto pomagać, ale i ważny jest też "złoty środek", o którym wspominasz. :-) A odnośnie jazdy komunikacją miejską - miałam kiedyś taką sytuację, że wszedł do autobusu starszy pan, a ponieważ ja siedziałam dość blisko, od razu ustąpiłam mu miejsca. Na co on obruszył się i powiedział coś w stylu: "No wie pani co? Jeszcze jestem na tyle sprawny, że nie potrzeba ustępować mi miejsca. Właśnie wracam z siłowni", po czym wskazał na swoją torbę sportową. Nie muszę chyba mówić, że zrobiło mi się strasznie głupio... Chciałam dobrze, a wyszło jak zawsze. :-)) To jedynie potwierdza, że "dobrymi intencjami jest piekło wybrukowane". :-))

    OdpowiedzUsuń
  8. Ogromnie się cieszę, że nasze internetowe drogi wreszcie się skrzyżowały, a moja radość jest jeszcze większa, kiedy zdaję sobie sprawę, że powyższy post jest pierwszym, po który sięgnęłam na Twoim blogu. :) Wydajesz się być niezwykle refleksyjną osobą, co umacnia mnie w przekonaniu, że łatwo odnalazłybyśmy wspólny język. Zaraz po przeczytaniu opisu sytuacji, której byłaś świadkiem, nasunął mi się jeden jedyny wniosek - gdybym jechała tamtym autobusem zrobiłoby mi się zwyczajnie wstyd, że w moim państwie osobą, która pierwsza wyciągnęła pomocną dłoń był obcokrajowiec (przepraszam, iż pominęłam fakt, że Ty już miałaś tej pomocy udzielić). To świadczy też w pewnym sensie o tym, że w USA/UK pomoc starszym lub niepełnosprawnym jest naturalna i nikt nie potrzebuje wewnętrznej walki z samym sobą nim podejmie "decyzję". Z pewnością ludzie robią to mimochodem i nie są przy tym obrzucani milionem dwuznacznych spojrzeń. Co do motywu przewodniego Twoich przemyśleń - jasne, że pomaganie jest ważne. Osobiście wierzę w karmę (może niedosłownie, ale kontekst jest chyba zrozumiały :D) i dotychczas zasada "dobro zawsze znajdzie drogę powrotną) się u mnie sprawdzała. :) Warto pamiętać również o tych małych, codziennych czynnościach, które niesamowicie potrafią poprawić humor i uczynić dzień piękniejszym. :)
    Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt! <3

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz, czy to pochwała czy też uzasadniona krytyka, niezwykle motywuje mnie do dalszego działania, stąd dziękuję za wszystkie pozostawione przez Was słowa! :)

Formularz kontaktowy

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *