Autor: Emily Giffin Tytuł: Ten jedyny Wydawnictwo: Otwarte Liczba stron: 523 Ocena: 3/6 |
Są takie książki, które pojawiają się na półce przypadkowo, a mimo to wydawać by się mogło, że idealnie wpisują się w czytelniczy gust. Czekają więc dzielnie na swoją kolej, bo dziwnym trafem ciągle są omijane i zostawiane na później. Tak właśnie miałam z książką "Ten jedyny" autorstwa Emily Giffin. Nie pamiętam już od jak dawna była wciśnięta na półce pomiędzy innymi lekturami i chociaż kilkakrotnie przymierzałam się do sięgnięcia po tę historię, to jakoś tak mi umykała. Postanowiłam sobie jednak, że właśnie teraz, w lipcu, będzie jedną z książek, jakie przeczytam, tym samym poznając w końcu twórczość tej autorki. Widocznie moje ciągłe wahanie nie było przypadkowe, a może nawet bardziej intuicyjne, gdyż niestety, ale nie pamiętam kiedy ostatni raz tak - że ujmę to w ten sposób - mordowałam jakąś historię.
Shea Rigsby to główna bohaterka, tudzież narratorka całej powieści. Zdecydowanie różni się od wielu przeciętnych kobiet. Zamiast interesować się modą, kosmetykami czy też chodzić z mamą na proszone obiadki, woli spędzać czas oglądając mecze i pochłaniając wszelkie informacje dotyczące futbolu amerykańskiego. Co więcej, pracuje jako dziennikarka, pisząc dla swojej dawnej uczelni - Walker. Zamiłowanie do tej dyscypliny sportu sprawia również, że odkąd pamięta, Shea świetnie dogaduje się z ojcem swojej najlepszej przyjaciółki,Trenerem Carrem. Jej życie zaczyna się jednak zmieniać w momencie, gdy umiera żona tegoż słynnego trenera. Shea nagle zdaje sobie sprawę z wielu rzeczy - że jej dotychczasowy związek z mężczyzną imieniem Miller to tylko iluzja, a praca wcale nie do końca satysfakcjonuje ją tak, jak powinna. Stopniowo wprowadza do swojego życia pewne zmiany, a co więcej okazuje się, że jej sprawy uczuciowe również zaczynają się komplikować - nagle pojawia się w jej życiu przystojny Ryan James - gwiazda futbol. Jednocześnie kobieta zdaje sobie sprawę, że chyba zaczyna czuć coś więcej do Trenera Carra... Jak zatem potoczą się jej losy? Czy Shea zmieni diametralnie swoje życie? Jakie podejmie decyzje i jak wpłyną one na jej relację z bliskimi, w tym z przyjaciółką imieniem Lucy? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie oczywiście sięgając po książkę Emily Giffin.
Ten akapit może zawierać spoilery. Zacznę od tego, że jak już wspomniałam we wstępie, dawno żadnej książki nie czytało mi się tak wolno i wręcz bez większego zainteresowania. Być może przez swoją recenzję zostanę znienawidzona przez fanki tej autorki, bo wiem, że jest ich sporo, ale nie będę przecież owijać w bawełnę, że zachwyciła mnie ta historia, skoro tak nie było. Po pierwsze, jest to niewyobrażalnie przewidywalna książka. Już właściwie w pierwszym rozdziale domyśliłam się, jak potoczą się losy bohaterki co do Trenera Carra i jakie zapewne okaże się zakończenie. Chociaż tak naprawdę relacja jaka między nimi była, tworzyła się stopniowo, bez zbędnego pośpiechu, to oczywistym stało się dla mnie do czego to wszystko będzie zmierzać. Jednak może właśnie dlatego tę książkę czytało mi się nie do końca świetnie, bo nie rozumiałam, jak można zakochać się w mężczyźnie starszym o ponad dwadzieścia lat, którego żona niedawno zmarła. Okej, wiem, wiem - wiek to tylko liczba, miłość nie wybiera, a w końcu to nie jest do końca zdrada, bo przecież żony nie ma już u boku tego mężczyzny w sensie fizycznym. Mimo to dla mnie było to trochę dziwne i nie potrafiłam przez to w pełni zaangażować się w losy bohaterów. Po prostu wydawało się to trochę takie niestosowne. Jednak tym, co sprawiło, że przejście przez tę książkę okazało się dla mnie mordęgą był futbol. Za dużo futbolu. Wszędzie futbol. Obsesja wręcz na punkcie tej dyscypliny sportu. Kiedy tylko pojawiały się więc opisy związane z tą grą, której ani nie rozumiem, ani specjalnie mnie nie interesuje, usilnie walczyłam ze sobą, by nie zamknąć tej książki na dobre. W pewnym sensie rozumiem, że autorka chciała pokazać, jak ważne jest posiadanie swojej pasji - w końcu Shea uwielbiała ten sport i wiem też, że dlatego tak bardzo przeżywała wszelkie mecze, ale mimo wszystko było go za dużo. Dlatego też rozczarowała mnie trochę ta historia. Ani wątek miłosny mnie do siebie nie przekonał, ani też szczególnie bohaterowie. Po prostu to było taka czytajka, która nie wniosła za wiele do mojego życia.
Jednak żeby nie było tak gorzko, muszę przyznać jedynie tyle, że podobało mi się to w jaki sposób autorka pisze o uczuciach. Chociaż te wszelkie relacje miłosne (oprócz Trenera Carra, pojawił się w życiu głównej bohaterki też niejaki Ryan James) nie do końca mnie do siebie przekonały, to jednak autorka potrafiła dobrze pisać o tym, co czuje zakochana kobieta i jaki też czasami ból potrafi jej doskwierać, gdy nie wszystko układa się dokładnie tak, jakby chciała. Dlatego styl Emily Giffin tak naprawdę jest całkiem przyjemny - być może dlatego też nie zrażam się od razu do jej twórczości i chętnie przetestuję jakąś inną książkę tej autorki. Plusem tej powieści jest dla mnie też to, że zwrócono w niej uwagę na pewien, istotny problem: przemoc domową. Wiele kobiet niestety jej doświadcza, kiedy to mężczyźni ich życia okazują się mieć wręcz dwa oblicza - jedno czułe, troskliwe, gdy to drugie objawia się nadmierną zaborczością, co często prowadzi właśnie do ogromnego gniewu i tym samym rodzącej się z nim przemocy.
Bohaterowie z kolei zostali wykreowani w dosyć ciekawy, ale jednocześnie niewystarcząjący sposób, bo jak już kilkakrotnie wspomniałam, niespecjalnie zainteresowała mnie fabuła książki. Shea była dla mnie totalnie neutralną postacią. Chociaż wiodła prym i tym samym powinna sprawić, że czytelnik ma ochotę coraz bardziej zagłębiać się we wszelkie wydarzenia, to w moim przypadku chyba jej się to nie udało. Ani jej jakoś specjalnie nie polubiłam, ani też nie znielubiłam. Nie potrafiłam jedynie zrozumieć tego jej serca, które swoje uczucie skierowało w taką, a nie inną stronę. Ale cóż, w końcu jak to mówią, miłość kieruje się często własnym rozumem. Natomiast Trener Carr był całkiem intrygujący. Potrafił maskować swój ból po stracie żony, lecz jednocześnie miałam wrażenie, że ona zawsze była blisko jego serca i ciągle mu jej brakowało. Nie polubiłam natomiast specjalnie Lucy, która chyba całe życie chciała być idealna i najchętniej układałaby też życie innym, w tym Shei. To zdecydowanie było w niej irytujące. Pozostali bohaterowie mieli też swoje lepsze czy gorsze cechy, lecz nie wyryli się w mojej pamięci w jakiś szczególny sposób.
Podsumowując, historia stworzona przez Emily Giffin nie do końca mnie do siebie przekonała. Co prawda, w niektórych momentach bardziej się rozkręcała i sprawiała, że następowały we mnie chwile ożywienia. Jednak o wiele częściej mnie nużyła, szczególnie wtedy, gdy pojawiał się ten nieszczęsny futbol. Mimo to myślę, że jeżeli lubicie sięgać po historie miłosne, w których ani wiek, ani wszelkie inne sprawy nie grają roli, bo "serce wie lepiej", to ta książka będzie dla Was. Uważam, że na taki wakacyjny czas sięgnięcie po nią w celu zrelaksowania jest jak najbardziej wskazane. Sama jednak z trudem to piszę, ale trochę mnie rozczarowała i niestety, ale też żałuję, że poświęciłam jej aż tyle czasu.
Niebawem czekają na Was kolejne teksty - zbliża się koniec miesiąca, więc przyjdzie czas na podsumowanie czytelnicze, a później ruszam z innymi artykułami. Póki co - trzymajcie się!
Nie czytałam jeszcze niczego tej autorki, ale kojarzy mi się ona z tym, że w swoich książkach porusza dosyć trudne tematy i pewnie dlatego jeszcze nic jej nie przeczytałam, bo mam wrażenie, że na razie potrzebuję czegoś innego, a do takiej literatury wrócę za parę lat. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Nie sądzę, że sięgnę po tę książkę, skoro ci się nie podobała, chyba, ze będę miała ochotę na coś lżejszego... :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cię z całego serduszka i zapraszam do mnie na 'Unboxing #2 | Book Haul | Wrap Up | Statystyki Mojego Bloga CZERWIEC' :)
Tusia z bloga tusiaksiazkiinietylko.blogspot.com
Właśnie ostatnio nabrałam ochoty na tą autorkę i teraz to już nie wiem :P W sumie to nie jest mój typ literatury, a skoro fabuła ostatecznie nie dała rady... Chyba jednak jeszcze poczekam z jej książkami :D
OdpowiedzUsuńOjej, a ona jest u mnie na półce. Szybko pewnie jej nie przeczytam, bo mam sporo przed nią...
OdpowiedzUsuńWedług mnie to najsłabsza książka autorki. Inne powieści Giffin zrobiły na mnie o wiele lepsze wrażenie.
OdpowiedzUsuńGiffin ciągle jeszcze przede mną!
OdpowiedzUsuń@Waniliowe Czytadła