1. Bujanie się w nieskończoność
Załóżmy, że jest taka oto sytuacja. Dwoje ludzi jakimś sposobem się poznaje - nieważne gdzie, kiedy, ale istotne, że coraz częściej ze sobą rozmawiają, piszą czy też zaczynają się spotykać. Początkowo nie wykraczają poza zwykłe uprzejmości. Ot, kulturalna rozmowa na poziomie (mniejszym czy większym - nie ma co wnikać, to już indywidualna sprawa), być może obietnica kolejnego spotkania. I faktycznie - z czasem zaczynają częściej spędzać ze sobą czas, a początkowa nieśmiałość gdzieś ulatuje. Pojawiają się pierwsze niewinne gesty, słowa, które w jakiś sposób zapadają w pamięci dając poczucie jakiejś nikłej nadziei... No właśnie, dobre pytanie - na co? Być może na to, że z tej znajomości będzie coś więcej aniżeli jedynie zwykła, koleżeńska relacja.
Problem jednak pojawia się głównie wtedy, gdy to jedna strona mocniej angażuje się od drugiej, przy czym właśnie ta druga najchętniej "bujałaby się" tak w nieskończoność, czekając na to co przyniesie czas. Oczywiście takie czekanie nie jest złe, bo może się okazać, że życie całkowicie nas zaskoczy. Ale przepraszam bardzo, jeżeli dana relacja trwa już dobrych parę miesięcy i ewidentnie widać, że zmierza ku czemuś więcej, to tego typu zachowanie jest ciosem poniżej pasa. Dlaczego? Wynika to przede wszystkim z szacunku. Do tej drugiej osoby, do jej czasu, który poświęca, by pielęgnować daną znajomość i do jej nadziei, które być może się wytworzyły sugerując, że a nuż w końcu z kimś uda się zbudować szczęśliwy związek.
Stąd jeżeli jedna strona nie jest na tyle dojrzała, by jasno się określić, a woli jedynie tak się spotykać, dając znaki, ale nie sugerując jednoznacznie czego chce, to wybaczcie, ale coś tutaj jest nie halo. Wtedy ta osoba, której bardziej zaczyna zależeć, powinna wziąć sprawy w swoje ręce. Szczególnie, że nie ma w tym niczego złego. Nie, to nie jest żadne narzucanie. To jedynie oszczędzenie sobie ewentualnego, późniejszego rozczarowania. Jeżeli i tak ma ono nastąpić, niech zatem stanie się to wcześniej, kiedy jeszcze łatwo można zapomnieć, aniżeli w momencie, gdy zaangażuje się aż za mocno.
Dlatego też dopiero wtedy, gdy postawi się takiego człowieka, że tak to ujmę, pod ścianą, można zobaczyć prawdziwą twarz. Albo postanowi zacząć angażować się w takim samym stopniu, albo... ucieknie - bo tak jest łatwiej. Bo był/była może takim typem człowiek, który po prostu lubi spotykać się bez żadnych zobowiązań myśląc, że jego młodość będzie trwać wiecznie i tak się będzie bujać to z jedną/jednym to z drugą/drugim. Ale pamiętajcie - bujanie się w nieskończoność to nic dobrego, co przynosi jedynie szkodę, szczególnie osobie, jaka się zaangażowała. Bo to ona być może później będzie zastanawiać się, co wyszło nie tak, że po kilku miesiącach znajomości, nagle zaczęła się rozsypywać, pozostawiając po sobie jedynie tuman kurzu i rozczarowanie. I dziwić się, że potem zaufanie do kolejnej relacji maleje...
2. "Zostańmy przyjaciółmi", czyli "tekst - zabójca" każdej relacji
Czas przejść teraz do kolejnej sytuacji, jaka według mnie jest poniżej pasa, jeszcze bardziej chyba niż to ciągłe "bujanie się w nieskończoność". Bo jak z pierwszego punktu wynika, że w końcu trzeba postawić kogoś pod ścianą i dowiedzieć się czego chce, a tym samym albo się angażować albo dać sobie spokój, to tak słynne "zostańmy przyjaciółmi" jest już w ogóle czymś, co nie powinno mieć miejsca. Oczywiście skupię się tutaj na sytuacji podobnej do wcześniejszej, czyli takiej, gdzie relacja stopniowo się rozwija.
Załóżmy więc teraz, że ta dwójka ludzi spotyka się coraz częściej, bo świetnie spędzają ze sobą czas i czują się swobodnie w swoim towarzystwie. Początkowo oczywiście ich relacja pozostaje na poziomie czysto koleżeńskim, ale z czasem być może każde z nich na swój sposób zaczyna się angażować - jedno mniej, drugie bardziej. Spotkania są obfite w coraz śmielsze gesty - pojawia się może nie tylko zwykłe przytulenie czy słowa "jak bardzo jesteś dla mnie ważna/ważny", a z czasem też pocałunki - najpierw może nieśmiałe, lecz wkrótce stają się bardziej znaczące... I tak relacja się rozwija, aż tutaj nagle jedna strona doznaje olśnienia i zamiast się angażować, zaczyna się powoli wycofywać... I nagle bach! Pojawia się słynne "sfriendoznowanie". Nieważne, że ktoś narobił sobie nadziei, chciał lepiej poznać tego człowieka i móc zbudować z nim normalny związek. Nie, to wszystko nie ma znaczenia, bo nagle pojawia się tekst, że jednak po przemyśleniu lepiej, jeżeli "zostaniemy tylko przyjaciółmi". I w tym momencie następuje wielki trzask. Tak, to właśnie pęka czyjeś serce.
Takie zachowanie jest dla mnie jednym z najgorszych. Nie mówię o sytuacji, kiedy jasno widzimy, że z kimś łączy nas dobra więź, ale nic poza przyjaźnią z tego nie wyniknie (chociaż jeżeli chodzi o przyjaźń między mężczyzną, a kobietą to temat na inny felieton, jednak krótko mówiąc: nie do końca w nią wierzę i dopuszczam ją jedynie w pewnych przypadkach). Kiedy natomiast relacja z każdym spotkaniem, wiadomością czy czymkolwiek innym się rozwija, a obie strony twierdzą, że im na sobie zaczyna zależeć, to nagła zmiana zdania jest dla mnie czymś bardzo bolesnym dla tej osoby, która liczyła na coś więcej. Szczególnie, jeżeli przejawia się ona tym, by pozostać w relacji przyjacielskiej.
Ale wybaczcie, Moi Drodzy, nie wiem jak Wy widzicie tego typu sytuacje, ale dla mnie stają się one wtedy jasne. Po prostu - "NIE". Nie wierzę w to, że można przyjaźnić się z kimś, na kim nam zależało. Nie daję się sfriendzonować, bo to tak, jakbym była masochistką. Każde rozstanie boli, a pozostawanie w relacji przyjacielskiej, to dokładanie sobie kolejnego cierpienia. Bo nie wyobrażam sobie słuchać potem o perypetiach miłosnych kogoś, z kim wiązałam większe nadzieje. Dlatego dla mnie istnieją dwie drogi - angażujemy się, albo dajemy sobie spokój. Całkowicie się odcinamy. Bo inaczej się nie da. A jeżeli ktoś twierdzi, że da się przyjaźnić z kimś (i mam tutaj na myśli typową, prawdziwą przyjaźń, a nie pozostanie w koleżeńskiej, ale raczej odległej i oschłej relacji), w kim się zakochało bądź co lepsze - z byłym partnerem/partnerką, to dla mnie jest kłamcą wobec samego siebie. Tak się nie da.
To już wszystko, jeżeli chodzi o dzisiejszy wpis. Czułam wewnętrzną potrzebę, by skupić się właśnie na tych dwóch sytuacjach. Są one podobne, to fakt, ale obydwie dotyczą momentu, gdy relacja zmierza ku związkowi, ale zaczyna się psuć albo przez to, że ktoś nie potrafi się zdecydować albo co gorsze - przez "sfriendzonowanie". Być może się ze mną zgodzicie, a może będziecie mieć całkowicie odmienne zdanie - nie wiem. Jednak chętnie poczytam Wasze sugestie na ten temat.
Niebawem odezwę się do Was z kolejną recenzją, bo pochłaniam własnie w mgnieniu oka książkę, która jak póki co bardzo mi się podoba. Mam tylko nadzieję, że taka okaże się do samego końca i będę mieć przyjemność o niej pisać. Póki co - trzymajcie się!
Problem jednak pojawia się głównie wtedy, gdy to jedna strona mocniej angażuje się od drugiej, przy czym właśnie ta druga najchętniej "bujałaby się" tak w nieskończoność, czekając na to co przyniesie czas. Oczywiście takie czekanie nie jest złe, bo może się okazać, że życie całkowicie nas zaskoczy. Ale przepraszam bardzo, jeżeli dana relacja trwa już dobrych parę miesięcy i ewidentnie widać, że zmierza ku czemuś więcej, to tego typu zachowanie jest ciosem poniżej pasa. Dlaczego? Wynika to przede wszystkim z szacunku. Do tej drugiej osoby, do jej czasu, który poświęca, by pielęgnować daną znajomość i do jej nadziei, które być może się wytworzyły sugerując, że a nuż w końcu z kimś uda się zbudować szczęśliwy związek.
Stąd jeżeli jedna strona nie jest na tyle dojrzała, by jasno się określić, a woli jedynie tak się spotykać, dając znaki, ale nie sugerując jednoznacznie czego chce, to wybaczcie, ale coś tutaj jest nie halo. Wtedy ta osoba, której bardziej zaczyna zależeć, powinna wziąć sprawy w swoje ręce. Szczególnie, że nie ma w tym niczego złego. Nie, to nie jest żadne narzucanie. To jedynie oszczędzenie sobie ewentualnego, późniejszego rozczarowania. Jeżeli i tak ma ono nastąpić, niech zatem stanie się to wcześniej, kiedy jeszcze łatwo można zapomnieć, aniżeli w momencie, gdy zaangażuje się aż za mocno.
Dlatego też dopiero wtedy, gdy postawi się takiego człowieka, że tak to ujmę, pod ścianą, można zobaczyć prawdziwą twarz. Albo postanowi zacząć angażować się w takim samym stopniu, albo... ucieknie - bo tak jest łatwiej. Bo był/była może takim typem człowiek, który po prostu lubi spotykać się bez żadnych zobowiązań myśląc, że jego młodość będzie trwać wiecznie i tak się będzie bujać to z jedną/jednym to z drugą/drugim. Ale pamiętajcie - bujanie się w nieskończoność to nic dobrego, co przynosi jedynie szkodę, szczególnie osobie, jaka się zaangażowała. Bo to ona być może później będzie zastanawiać się, co wyszło nie tak, że po kilku miesiącach znajomości, nagle zaczęła się rozsypywać, pozostawiając po sobie jedynie tuman kurzu i rozczarowanie. I dziwić się, że potem zaufanie do kolejnej relacji maleje...
2. "Zostańmy przyjaciółmi", czyli "tekst - zabójca" każdej relacji
Czas przejść teraz do kolejnej sytuacji, jaka według mnie jest poniżej pasa, jeszcze bardziej chyba niż to ciągłe "bujanie się w nieskończoność". Bo jak z pierwszego punktu wynika, że w końcu trzeba postawić kogoś pod ścianą i dowiedzieć się czego chce, a tym samym albo się angażować albo dać sobie spokój, to tak słynne "zostańmy przyjaciółmi" jest już w ogóle czymś, co nie powinno mieć miejsca. Oczywiście skupię się tutaj na sytuacji podobnej do wcześniejszej, czyli takiej, gdzie relacja stopniowo się rozwija.
Załóżmy więc teraz, że ta dwójka ludzi spotyka się coraz częściej, bo świetnie spędzają ze sobą czas i czują się swobodnie w swoim towarzystwie. Początkowo oczywiście ich relacja pozostaje na poziomie czysto koleżeńskim, ale z czasem być może każde z nich na swój sposób zaczyna się angażować - jedno mniej, drugie bardziej. Spotkania są obfite w coraz śmielsze gesty - pojawia się może nie tylko zwykłe przytulenie czy słowa "jak bardzo jesteś dla mnie ważna/ważny", a z czasem też pocałunki - najpierw może nieśmiałe, lecz wkrótce stają się bardziej znaczące... I tak relacja się rozwija, aż tutaj nagle jedna strona doznaje olśnienia i zamiast się angażować, zaczyna się powoli wycofywać... I nagle bach! Pojawia się słynne "sfriendoznowanie". Nieważne, że ktoś narobił sobie nadziei, chciał lepiej poznać tego człowieka i móc zbudować z nim normalny związek. Nie, to wszystko nie ma znaczenia, bo nagle pojawia się tekst, że jednak po przemyśleniu lepiej, jeżeli "zostaniemy tylko przyjaciółmi". I w tym momencie następuje wielki trzask. Tak, to właśnie pęka czyjeś serce.
Takie zachowanie jest dla mnie jednym z najgorszych. Nie mówię o sytuacji, kiedy jasno widzimy, że z kimś łączy nas dobra więź, ale nic poza przyjaźnią z tego nie wyniknie (chociaż jeżeli chodzi o przyjaźń między mężczyzną, a kobietą to temat na inny felieton, jednak krótko mówiąc: nie do końca w nią wierzę i dopuszczam ją jedynie w pewnych przypadkach). Kiedy natomiast relacja z każdym spotkaniem, wiadomością czy czymkolwiek innym się rozwija, a obie strony twierdzą, że im na sobie zaczyna zależeć, to nagła zmiana zdania jest dla mnie czymś bardzo bolesnym dla tej osoby, która liczyła na coś więcej. Szczególnie, jeżeli przejawia się ona tym, by pozostać w relacji przyjacielskiej.
Ale wybaczcie, Moi Drodzy, nie wiem jak Wy widzicie tego typu sytuacje, ale dla mnie stają się one wtedy jasne. Po prostu - "NIE". Nie wierzę w to, że można przyjaźnić się z kimś, na kim nam zależało. Nie daję się sfriendzonować, bo to tak, jakbym była masochistką. Każde rozstanie boli, a pozostawanie w relacji przyjacielskiej, to dokładanie sobie kolejnego cierpienia. Bo nie wyobrażam sobie słuchać potem o perypetiach miłosnych kogoś, z kim wiązałam większe nadzieje. Dlatego dla mnie istnieją dwie drogi - angażujemy się, albo dajemy sobie spokój. Całkowicie się odcinamy. Bo inaczej się nie da. A jeżeli ktoś twierdzi, że da się przyjaźnić z kimś (i mam tutaj na myśli typową, prawdziwą przyjaźń, a nie pozostanie w koleżeńskiej, ale raczej odległej i oschłej relacji), w kim się zakochało bądź co lepsze - z byłym partnerem/partnerką, to dla mnie jest kłamcą wobec samego siebie. Tak się nie da.
To już wszystko, jeżeli chodzi o dzisiejszy wpis. Czułam wewnętrzną potrzebę, by skupić się właśnie na tych dwóch sytuacjach. Są one podobne, to fakt, ale obydwie dotyczą momentu, gdy relacja zmierza ku związkowi, ale zaczyna się psuć albo przez to, że ktoś nie potrafi się zdecydować albo co gorsze - przez "sfriendzonowanie". Być może się ze mną zgodzicie, a może będziecie mieć całkowicie odmienne zdanie - nie wiem. Jednak chętnie poczytam Wasze sugestie na ten temat.
Niebawem odezwę się do Was z kolejną recenzją, bo pochłaniam własnie w mgnieniu oka książkę, która jak póki co bardzo mi się podoba. Mam tylko nadzieję, że taka okaże się do samego końca i będę mieć przyjemność o niej pisać. Póki co - trzymajcie się!
Ja na szczęście jestem w prawie (jeszcze miesiąc) dwuletnim związku, całkiem szczęśliwym - mającym wzloty i upadki, ale głównie wzloty. Obyło się bez takiego bujania i oby nie zakończyło się na "zostańmy przyjaciółmi" :D
OdpowiedzUsuńW sumie... jestem singielką i przyznam, że jest okej.
OdpowiedzUsuńAle za to... Mam przyjaciela :D
Nie zastąpiłabym go nikim, naprawdę, jest świetny. Znamy się od gimnazjum i... chyba za dużo o sobie wiemy, żeby ze sobą chodzić :D
Może kiedyś wydawało mi się, że go kocham, ale to okazało się totalną bujdą :D :D
I nie, nie jest to friendzone (dzięki Bogu!)
To właśnie on jest typem osoby, z którą bawię się rachunkiem w pizzeri xDD
Albo udaję, że skoro na koszu jest nalepka free wifi, to ktoś wyrzucił ruter do kosza :DD
Nie czytaj tego, jesteśmy chorzy xDDD
Pozdrawiam gorąco i zapraszam na recenzję "Dreszcza",
Isabelle West
Z książkami przy kawie
Bardzo dobry tekst, faktycznie masz rację. Chociaż ja bym dodała, że czasami mamy (mówię o singielkach) dosyć już chłopaków jako naszych chłopaków i chcemy tylko przyjaciela, z którym więź zazwyczaj się nie rozpada
OdpowiedzUsuńzapraszam do siebie ;)
http://polwytrawna.blogspot.com/
Cóż... zostańmy przyjaciółmi, użyłam dwa razy. Raz na początku gimnazjum kiedy to "bujałam się" w chłopaku przez Internet, tak wiem, brzmi to żałośnie, al wtedy byłam głupia i naiwna, więc olałam kogoś, kto był przy mnie przez większość czasu. Dopiero po przeprowadzce dostrzegłam, że przez te słowa straciłam tak fajną osobę już na zawsze, bo minęło już kilka lat, a ja nadal nie mam z nim kontaktu lub też jak już kiedyś coś okazyjnie napiszemy na przykład na święta, to chłód tutaj w tym stosunku dominuje. A za drugim razem niestety osoba zaczęła mi się narzucać, a ja nie chciałam, nie byłam gotowa i... nie żałuję. Bo poznałam kogoś o wiele lepszego, kto towarzyszy mi do tej pory, niezmiennie od czterech lat. <3
OdpowiedzUsuńOj Kochana bardzo trafione w punkt, zwłaszcza, że rozmawiamy od tym od czasu do czasu. Doskonale to rozumiem i to nie jest miłe ani przyjemne. Jednak jak to mówią: "po każdej burzy przychodzi słońce" ;*
OdpowiedzUsuń